Ostatni dzień 54 Wratislavii Cantans (15.09.2019) przyniósł słuchaczom doznania niezwykłe i nieczęsto spotykane w naszych stronach. Wpierw swą zupełnie nietuzinkową sztukę gry na wiolonczeli zaprezentował Giovanni Sollima. Na drugim koncercie usłyszeliśmy jedyną w swoim rodzaju operę Porgy and Bess George’a Gershwina.
Zacznijmy jednak od niedzielnego popołudnia, w którym to czasie spragnieni melomani wędrowali zaułkami Starego Miasta do neoklasycystycznej Synagogi pod Białym Bocianem zaprojektowanej przez samego Langhansa Młodszego. Pamiętam czasy, gdy gmach synagogi był opuszczony i zabity deskami. Teraz jest to pulsujące centrum żydowskiej kultury, gościnne wobec projektów kulturalnych. Synagoga znajduje się całkiem blisko gmachu NFM, ale dla osoby nie znającej Wrocławia dotarcie z NFM do Synagogi pod Białym Bocianem może okazać się nie takie proste, gdyż ta niemała wcale budowla mieści się w przestrzeni otoczonej przez wysokie kamienice.
Wayne Marshall / fot. Charlie Best
Giovanni Sollima słynie z zupełnie nieortodoksyjnego podejścia do wiolonczeli. Gra z niebywałą wirtuozerią, zdaje się, że nie istnieją dla niego żadne ograniczenia. Jednocześnie zapada w trans, sapie, oplata sobą cały instrument, zaś pot z jego czoła leje się niekiedy wartkim strumieniem. Jakiś czas temu odwiedził już Wratislavię proponując wspólny program ze znakomitym bułgarskim chórem. Wtedy wydawać się mogło, że artysta chce zniszczyć swój instrument nadmierną wręcz ekspresją i dynamiką gry. Tym razem było inaczej. Włoski wirtuoz odnalazł doskonałą równowagę między drapieżnym popisem, a wysokiej miary melodyjnością. Jednak i teraz poczułem się zaszokowany tym, że można grać tak odmiennie od innych znanych mi mistrzów wiolonczeli.
Solima zagrał następujące utwory, zmieniając lekko kolejność paru ostatnich dzieł:
Giovanni Battista Costanzi Sinfonia B-dur na wiolonczelę i b.c.
Eliodoro Sollima Sonata 1959 na wiolonczelę
Giulio de Ruvo Romanella, Ciaccona, Tarantella na wiolonczelę
Bartolomé de Selma y Salaverde Fantasia V na wiolonczelę i b.c.
Moj e bukura more (tradycyjna melodia albańska z Sycylii) na wiolonczelę
Iannis Xenakis Kottos na wiolonczelę
Zèzèzè (utwór na harfę ngòmbí z Afryki Środkowej) na wiolonczelę
Francesco Scipriani Toccata V na wiolonczelę i b.c.
Giovanni Sollima Lamentatio na wiolonczelę
Santu Paulu (melodia tradycyjna z okolic Salento) na wiolonczelę i b.c.
W utworach przynależnych do doby baroku Solima grał najspokojniej, jednakże narkotyczna wręcz melodyjność jego toccat, chaconne i taranteli dosłownie zniewalała słuchaczy. Artysta nie tylko podążał wiernie za dawnymi zapisami, ale jakby otaczał wszystkie barokowe interpretacje wiolonczelową poświatą, tęczą, pogodą – sam nie wiem jak to nazwać. Barok w wydaniu Sollimy stał się wielowymiarowy, wyrazisty i poruszający nie tylko zmysły, ale również umysł. Wydano już kilka całkowicie barokowych płyt Sollimy i wszystko wskazuje na to, że będą powstawać nowe.
Każdemu, kto wątpił w gust i rzeczywistą wirtuozerię Sollimy w sukurs przyszło wykonanie Kottos na wiolonczelę Iannisa Xenakisa. To dzieło architekta i matematyka Xenakisa stanowi swego rodzaju obiekt logiczny przełamany emocjami techniki stochastycznej, czyli generującej prawdopodobieństwa. Sollima zinterpretował Xenakisa na tak dużym poziomie śmiałości i wirtuozerii, że było to być może najlepsze wykonanie tego dzieła w historii, Inny hołd złożył własnemu ojcu, wyrywając jego Sonatę na wiolonczelę z drogi do kosza na śmieci. Modernistyczny utwór Eliodordo Sollimy zabrzmiał nad wyraz ciekawie, choć nie wiem, czy utalentowany syn nie dodał jeszcze od siebie niezwykłych barw brzmieniowych i ekspresyjnych. O niecodzienności podejścia Solimy świadczyć może to, że wkrótce po matematycznym Xenakisie nastąpił Zèzèzè (utwór na harfę ngòmbí z Afryki Środkowej), gdzie w pewnym momencie wiolonczelista skłonił część publiczności do klaskania i wydawania quasi śpiewnych wyć. Sam chodził wtedy z wiolonczelą pomiędzy rzędami widzów. Tylko Sollima mógłby połączyć powagę Xenakisa ze stylizowaną opowieścią o Afryce. Na koncercie więcej było parafraz i nawiązań muzycznych Sollimy, po nich były dwa bisy – doskonała wariacja na temat Purcella i fantazja aborygeńska.
Sollima przypomniał mi innego wirtuoza, Franciszka Liszta. On również swoją pianistyczną wirrtuozerią budował całe cykle opowieści inspirowanych także folklorem , widokami miejsc i ich historią. Tak powstały cenione Lata pielgrzyki. Czy Sollima też stworzy taki muzyczny pamiętnik – zobaczymy. Na razie podobnie jak Liszt dokonuje setek transkrypcji ulubionych dzieł, jak i ilustruje wiolonczelą swoje codzienne pasje, odczucia i refleksje.
Drugi koncert tego dnia przyniósł nam operę Porgy and Bess Gershwina. Do jej wykonania zjechali się czarnoskórzy przeważnie wykonawcy. Ich etniczność nie dziwiła, gdyż Gershwin, znany kompozytor umieścił historię wśród czarnych, gorąco współczując ich niedoli.
Operę wykonywali specjaliści od Gershwina i ogólnie muzyki amerykańskiej.
Wykonawcy:
Wayne Marshall – dyrygent
Derrick Lawrence – Porgy, Crown (bas-baryton)
Indira Mahajan – Bess, Clara (sopran)
Alison Buchanan – Serena, Maria (sopran)
Ronald Samm – Sportin’ Life, Jake (tenor)
Hertfordshire Chorus
David Temple – kierownictwo artystyczne Hertfordshire Chorus
NFM Filharmonia Wrocławska
Wspaniały był chór i legendarna już w roli Bess Indira Mahajan. Ronald Samm śpiewał pięknym głosem, wyrównanym i pełnym zalegającego w nim mroku. Derrick Lawrence nabawił się kłopotów z gardłem, ale i tak przez większość czasu śpiewał świetnie. W roli Sereny wystąpiła artystka w zastępstwie tej pierwotnie planowanej, lecz nie miała na szczęście problemów i śpiewała dobrze.
Wielu z nas na widowni, miało ochotę zapoznać się z tym niewykonywanym w Polsce utworem. Nie spotkało ich rozczarowanie. Artyści zarysowali swoim śpiewem witalną i pełną mocy operę amerykańską. Był to dwugodzinny skrót, pozostawiał apetyt na całościowe wykonanie. Filharmonicy Wrocławscy grali bardzo stylowo i dynamicznie. Hertfordshire Chorus czuł się w oceanie muzyki Gershwina jak ryba w wodzie.