W III – i ostatniej – części tego mini-cyklu poświeconego szybkiej i wyjątkowej zmianie profilu religijności społeczeństwa Brazylii pragnę zająć się ewentualnym rozwojem sytuacji w tym kraju-kontynencie (oraz reperkusjami – nawet w skali świata – jakie wywołuje opisywany stan rzeczy) jak również podzielić się kilkoma refleksjami na ten temat.
Większość ludzi wolała by umrzeć,
niż myśleć. I tak zresztą robi.
Bertrand RUSSELL
Warto jednak jeszcze powrócić do zagadnienia finansowania wspólnot ewangelikalnych, czemu poświeciliśmy sporo miejsca w części II niniejszego mini-cyklu. Trzeba bowiem wyjaśnić znaczenie terminu dizimo, niezwykle istotnego w tym aspekcie. Stanowi on ważne źródło dochodów i zaplecza dla większości kościołów pentekostalnej galaktyki (chodzi zarówno o wymiar merkantylny jak i psychologiczny, społeczny, tożsamościowo-wspólnotowy). Każdy członek takiej wspólnoty jest zobowiązany (zwyczajem i solidarnością wewnątrz-wspólnotową) do przekazywania na ręce swego guru, pastora, przewodnika duchowego 1/10 swych dochodów (oczywiście jeśli takowe posiada). Sposób wpłat pieniędzy jest dowolny; gotówka, karta płatnicza, przelew, czek itd. Poczucie przynależności do wspólnoty, a jednocześnie jej wsparcia nie tylko duchowego (w razie trudności bądź potrzeby) robi swoje. Nader często jest tak, iż gdy członek danego zboru (a wszyscy doskonale się znają bo są to wspólnoty lokalne, funkcjonujące w terytorialnie zwartych środowiskach, mający swych zaufanych ludzi na różnych stopniach drabiny i hierarchii społecznej) straci pracę, ma jakiekolwiek kłopoty czy trudności może liczyć na wszechstronne wsparcie „braci i sióstr” w wierze.
To niezwykle istotny i kolejny element szybkiego wzrostu ilościowego kościołów i wspólnot ewangelikalnych w takim kraju jak Brazylia, o monstrualnej stratyfikacji społecznej, sporych obszarach nędzy i biedy, o społeczeństwie targanym wieloma sprzecznościami i konfliktami, plagami i przemocą w tzw. favelach (i na ulicach wielomilionowych, rozrastających się w szybkim tempie, metropolii); wzajemna bliskość wiernych utrwala poczucie więzi interpersonalnych i solidarności, wsparcia i pomocy, czyni człowieka spokojniejszym oraz bardziej pewnym siebie i swych wyborów.
Owe wspólnoty prowadza również działalność mającą na celu ograniczenie plag społecznych; alkoholizmu, prostytucji, wykorzystywania seksualnego nieletnich, narkomanii, palenia tytoniu itd.
Wracając do ww. dizimo: analityk brazylijskiego Urzędu Statystycznego Romero Jacob mówi: „…..Opłacanie dizimo gwarantuje poczucie przynależności a potrzebę tego ostatniego łatwo daje się zrozumieć w kontekście nieobecności państwa i rozpadu tradycyjnego modelu rodziny”.
I to jest kolejny przykład wielokrotnie poruszany na łamach Naszego Portalu lub w materiałach filmowych emitowanych przez racjonalista.tv, iż za wzrost popularności czy przyrostu ilościowego wspólnot religijnych, charyzmatycznych zbiorowości, fundamentalistycznych grup etc. (czyli tzw. „powrotu religii”, także w agresywnym i opresyjnym wymiarze, do sfery publicznej) odpowiada przede wszystkim usuwanie się państwa – jako struktury organizującej i porządkującej funkcjonowanie społeczeństwa – z wielu płaszczyzn życia codziennego, odrzucenie przez nie posiadanych do tej pory wielu prerogatyw itp. Gdy staje się ono „nocnym stróżem”, gdy funkcjonuje coraz bardziej wedle doktryny liberałów od ponad 3 dekad narzucających nie tylko wymiar publicznej narracji w tym względzie, ale decydujących – przede wszystkim politycznie – o praktycznym zastosowaniu owych teorii i idei trudno dziwić się postępującym efektom społecznej dezintegracji. Wynikiem tego są właśnie m.in. wzrost popularności takich związków religijnych, szeregu kościołów czy wspólnot charyzmatycznych, postępujący z tytułu narastającej anomii, erozji więzi społecznych i dewastacji pojęcia wspólnoty (czyli braterstwa w ujęciu oświeceniowym) .
Państwa nie można postrzegać bowiem również (a tak się dzieje od jakiegoś czasu w wyniku ofensywy z jednej strony neokonserwatyzmu, a z drugiej – postmodernizmu) jako depozytariusza mistycznych i irracjonalnych nadziei obywatelskich. Tu raczej wolno mówić o quasi-religijnym stosunku do rzeczywistości i takich pojęć jak państwo, rasa, naród – jego historia, itd. W takim ujęciu są one traktowane jako swoiste sacrum i tym samym daje się placet na funkcjonowanie i wzrost różnego rodzaju wspólnotom religijnym, które uzurpują sobie (z czasem) nad-reprezentatywność w życiu publicznym. Gdy państwo staje się jedynie wspomnianym „nocnym stróżem” albo „depozytariuszem mistycznych i irracjonalnych nadziei” obywatelskich w tak stworzoną strefę cienia, na tereny tzw. „ziemi niczyjej”, muszą wejść tego typu organizacje, struktury czy ugrupowania (obojętnie jakiej proweniencji).
Niezwykle ważkim jest więc powiązanie wzrostu znaczenia tego typu wspólnot z popularnym – akurat dot. to Brazylii, ale jest to układ uniwersalny – stwierdzeniem iż to „brat głosuje na brata”. Wiąże się to zarówno z zaufaniem jak i z plemienno-klanowym pojmowaniem wspólnotowości w religijnym wymiarze (idea narodu wybranego doskonale wpisuje się w ten paradygmat). To guru, przewodnik duchowy, mistrz, przywódca wspólnoty etc. postrzegany jest osoba o wybitnym zaufaniu, we wszystkich życiowych sytuacjach. Jak wskazują badania członkowie owych wspólnot są niezwykle wrażliwi na nauczania swych pastorów. Tym samym podstawowy kanon demokracji zostaje wypaczony. Decyduje czynnik religijnego związku emocjonalno-grupowego i sugestie ww. przewodników duchowych.
Demokratyczne wybory mające być konkurencją programów politycznych i opcji rozwoju społecznego, będące podstawą nowoczesnego, liberalnego systemu funkcjonowania państwa stają się tym samym wyścigiem i konfrontacją przebiegającą wedle klucza religijnego (a często jest to jak wspomniano klanowo-koteryjny układ dla którego wiara religijna i przynależność do wspólnoty są jedynie parawanem dla prywatnych, korupcyjnych zależności i powiązań).
Analogiczne procesy i sytuacje miały miejsce podczas wyborów prezydenckich jakie odbyły się pod koniec 2014 roku w Brazylii. Już podczas poprzednich wyborów (w 2010 r.) związki polityki i religii były nad wyraz czytelne i widoczne. Każdy z kandydatów do fotela prezydenta kraju miał w swym sztabie wyborczym komórkę do kontaktów ze wspólnotami ewangelikalnymi. Trend jest następujący (jak uważa wspomniana już Lamia Oulalou); „…przypodobać się ewangelikanom, nie zrażając do siebie katolików i religijnie niezaangażowanych”. Ale czy to jest jeszcze liberalna demokracja ?
Owe zabiegi o poparcie kościołów pentekostalnych w Brazylii powodowane są nie tylko ich siłą finansową i prezentowanym potencjałem medialnym. A wiadomo jaką siłę oddziaływania mają współcześnie media. Chodzi także o poparcie werbalne jakie mogą udzielić (bądź nie) poszczególni, pierwszorzutowi i topowi, przewodnicy duchowi danych wspólnot konkretnemu kandydatowi.
Naara Luna, socjolog religii z Uniwersytetu Federalnego w Rio de Janeiro, wskazuje – będący efektem zjawisk tu zaprezentowanych – na znamienny fakt: „Dziś, feministki przeszły od zdobywania terenu do obrony minimalnych praw jakie uzyskały wcześniej. W latach 90-tych XX wieku 70 % projektów ustaw dotyczących aborcji było na drodze do przyjęcia. W I dekadzie nowego stulecia 78 % zmierzało w kierunku przeciwnym”. To jest m.in. efekt nadreprezentatywności w życiu publicznym wspólnot religijnych, które swe doktryny chcą zastosować w praktyce za pomocą powolnych im polityków obejmując nimi całe społeczeństwo bez względu na przekonania, światopogląd, wyznawaną (bądź nie wyznawana w ogóle) wiarę religijną.
Wspomniany w II części tekstu Valdemar Figueiredo Filho taki stan rzeczy – związki formalne (a częściej – nieformalne) świata polityki i świata religii – uważa słusznie za wysoce niepożądany, świadczący także o szerokich pokładach hipokryzji zalegających w społeczeństwie brazylijskim. To stwierdzenie jest jednak na tyle uniwersalnym, iż można go wybornie (i celnie) zastosować do sytuacji oraz zjawisk, występujących nagminnie dziś, w różnych częściach naszego świata.
Ponieważ społeczeństwo brazylijskie jest nadal niezwykle konserwatywne i wbrew pozorom, tradycjonalistyczne – mimo szalonych postępów demokracji, swobody wypowiedzi i ekspresji, kipiącego wszędzie pluralizmu i wszelakich różnorodności – takie gesty i zachowania polityków są mile widziane przez opinie publiczną. Choć z drugiej strony – bardzo popularne marsze dla Jezusa gromadzą setki tysięcy ludzi na terenie całego kraju to jednak w gej-paradzie w Sao Paulo (najliczniejsza tego typu impreza na świecie) uczestniczy ponad 3 mln osób ! Z tej racji zawiązują się wspólnoty ewangelikalne przyjmujące w swe szeregi zdeklarowanych i jawnych homoseksualistów (topowe, wymienione już w materiale kościoły są konserwatywne i tradycyjne w tej mierze). Postępuje więc – jak wszędzie – polaryzacja społeczeństwa: wielkie metropolie, ich bogate centra oraz rejony miast zamieszkałe przez klasę średnią (i wyżej średnią) szybko się liberalizują, stając się nośnikiem wolności i pluralizmu (różnego rodzaju), interior pozostaje konserwatywny, tradycjonalistyczny, niechętny (by nie rzec – wrogi) nowinkom, zmianom i postępowi.
Warto jest jeszcze zwrócić uwagę na sponsoring wyborów i środki finansowe jakie zużywa się podczas ich trwania. Brazylijskie prawo wyborcze jest tak skonstruowane, że sponsoring (i to bezpośredni, jawny i eksponowany) wyborów i poszczególnych kandydatów przez biznes – czy jak pokazano przez związki wyznaniowe – jest dopuszczalny. Nie posiadają jednak tego prawa ……. zrzeszenia pracobiorców (czyli związki zawodowe), dość liczne – jak na Amerykę Łacińską – we współczesnej Brazylii. Także dot. to organizacji obywatelskich. W sprawie zmiany tej dyskryminującej poniekąd praktyki trwa od lat w Brazylii burzliwa i namiętna dyskusja. Ponad 450 organizacji obywatelskich i 1800 komitetów ludowych od 2013 roku domaga się nie tylko dyskusji na ten temat: zorganizowane przez nie jesienią ub. roku nieformalne referendum w tej sprawie zebrało około 2 mln głosów opowiadających się za zmianą systemu finansowania polityki i sposobu przeprowadzania wyborów. Elita polityczna Brazylii – jak podają jednak media – jest w tej mierze sceptyczna i pozostaje (jak na razie) na etapie nic nie znaczących, w sferze jurydycznej, debat i rozważań.
Z punktu widzenia donatorów i sponsorów – wielkiego biznesu, prywatnych przedsiębiorców, wspomnianych wspólnot religijnych etc. – takie operacje są wysoce korzystne i opłacalne: instytut badawczy Kellogg Brasil pokazuje, że każdy zainwestowany w ten sposób real przynosi następnie zysk w różnych kontraktach (najczęściej publicznych) równoznaczny 8,5 reala (przebitka 8,5 krotna). Wybory prezydenckie w Brazylii w 2014 roku kosztowały prywatny biznes ok. 2,2 mld euro. Pod tym względem – wydatków na kampanię wyborczą – Brazylia zajmuje II-gie miejsce w świecie: po bogatszych kilkakrotnie od niej Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej.
Podsumowując należy zadać przede wszystkim zasadnicze pytanie – czy w takim stanie rzeczy, gdy religia ma tak kolosalny wpływ (pośredni i bezpośredni) na system polityczny kraju, można nazywać Brazylię krajem świeckim, laickim, nowoczesną demokracją ? Czy taki wzrost znaczenia – tu: kościołów pentekostalnych (ale nie dot. to w tym względzie tylko brazylijskich ewangelikanów, gdyż takie procesy obserwuje się w wielu miejscach globu) – wspólnot religijnych różnego autoramentu w codziennym życiu publicznym nie stanowi en bloc zagrożenia dla zdobyczy modernizmu i postępu ludzkości ? Widać po ponad-regionalnych oraz ponad-konfesyjnych trendach przebiegających w skali świata – o niektórych wspomniano w niniejszym mini-cyklu dając za przykład Brazylię – i zamiarach takich charyzmatycznych i wysoce emocjonalnie zaangażowanych wspólnot, że jest to zagrożenie absolutnie autentyczne. Zresztą kurs na emocjonalność, znaczenie charyzmatu, a co za tym idzie: fundamentalizację doktryny, obserwuje się także w tradycyjnych wspólnotach (widoczne jest to szczególnie w islamie, ale i katolicyzm – zwłaszcza po pontyfikacie Jana Pawła II – wykazuje wyraźne ożywienie tendencji anty-progresywnych, anty-modernizacyjnych, gdzie afekty i tania, manifestacyjna mistyka oraz związana z nią pobożność, stają się wartością samą w sobie. Podobną fundamentalizację obserwuje się też w części denominacji protestanckich – czego właśnie dowodem są sukcesy kościołów pentekostalnych w skali świata czy powodzenie „tele-ewangelistów” (i ich religijno-społecznych stronników) w USA.
Sytuacja w Kraju Kawy i plaży Copacabana raczej będzie zmierzać ku wzmacnianiu roli ewangelikanów (kosztem katolików), ale wszystko steruje ku radykalizacji oraz zwiększaniu wpływów religii (en bloc) na życie publiczne. Gdyby pojawiły się napięcia społeczne – związane np. z trudnościami gospodarczymi czy kryzysem –wspomniane trendy ulec mogą jedynie przyśpieszeniu, a stanowiska – polaryzacji. Brazylia ma (i będzie miała) coraz większy wpływ na inne kraje regionu i kontynentu, jako że jest to kraj-gigant rzucający od dawna cień na całą społeczność zamieszkałą na pd. od Rio Grande. I to zarówno w wymiarze gospodarczym jak i społeczno-kulturowym.
Co więc dzieje się z Oświeceniem ? Co stało się z jego ideami, z jego wartościami i zdobyczami ? Jaką my, racjonalni i sceptyczni, ateistyczni czy zwyczajnie agnostycznie nastawieni do rzeczywistości, obywatele świata mamy alternatywę w tej tworzonej aktualnie przestrzeni ? Bo przecież zdajemy sobie doskonale sprawę – za Zeevem Sterhellem, naukowcem z Uniwersytetu w Jerozolimie, historykiem i politologiem, ekspertem od faszyzmu i publicystą światowego formatu – że to „rozum łączy, podczas gdy wierzenia religijne i tożsamości, dzielą” (Z.Sterhell, „Walka z Oświeceniem trwa” [w]: le Monde Diplomatique 12/2010).
Możesz polecić Radku jakąś ciekawą literaturę o polityce brazylijskiej? Pozdrawiam
Witaj Piotrze. Poszukam to Ci prześlę na e-maila. Pisząc ten tekst – trzey części (je na FB trzeba razem „wrzucać bo to jest całość) – miałem na myśli trendy światowwe, padło na Brazylię, bo to duży, znaczący kraj, a procesy zmian tzw. „religio-twórczych’ sa niesamowite: szybkość, ich „jakość” itd. Chyba nier jest to korzystne – chodzi o kierunek i formę tych zmian . Pozdrawiam
Czy jednak Brazylia to nie jest przypadek szczególny?
Ja sądzę Piotrze że nie. Choć mozę porażąć skala zjawiska. Trend rozproszenia wszystkiego – bo taka jest rzeczywistosć wokół nas (nie będę pisał o prezytczynach) – postępuje: duse struktury „więdną”, tworzy sie (czy raczej pączkuje) wiele małych, „ofensywnych”, zmiennych (emocje) struktur, wspólnot etc. Kościół kat. jest takim „dinosaurem” nie mogacym poradzić sobie z tym trendem.
Ten kierunek rozpadu Kk na mniejsze, luźno powiazane (i doktrynalnie, i liturgicznie – tu pluralizm jest i bezie najszybciej postępował, i pod względem stosunku do Centrum etc.) bęzie szedł na całym świecie (ZRESZTĄ – TO WIDAĆ). Polski Kk moze wiec w swym skansenie mentalnym, zaczadzeniu tradycjonaolistyczno-hiperkonserwatywnym, trwac długo (hierarchia „sie wyżywi” przy pomocy TEGO PAŃSTWA). To moje takie futurystyczne wizje na przyszłosć.