Sprawa krzyża w polskim Sejmie zajmuje krajową opinię publiczną co jakiś czas. I to nie tylko za sprawą wyroku Sądu wydanego jako odpowiedź na wniosek grupy posłów Ruchu Palikota. Posłowie domagali się opinii Sądu w przedmiotowej sprawie. Ich zdaniem obecność krzyża na sali obrad plenarnych polskiego parlamentu narusza ich dobra osobiste. Ponadto uważają, że obecność krzyża w Urzędzie państwowym jest niezgodna z konstytucją, konkordatem oraz ustawą o gwarancjach wolności sumienia i wyznania. Andrzej Rozenek z RP przekonywał, że politykom ugrupowania chodzi głównie o to, by Sąd wypowiedział się czy w przestrzeni publiczno-państwowej dopuszczalna jest obecność symboli religijnych.
Uzasadnieniem tolerancji jest świadomość
złych skutków skrępowania cudzej swobody
Tadeusz KOTARBIŃŚKI
Chciałbym się zająć jednak jednym, mało poruszanym (przy wszystkich słusznych kontrowersjach jakie podnosi strona laicka i zwolennicy neutralności światopoglądowej państwa polskiego) aspektem owego zagadnienia. Ale ad rem. Sąd oddalając jakiś czas temu pozew siedmiu parlamentarzystów argumentował, iż obecnosć krzyża w tym miejscu jest zgodna z "zakotwiczeniem w zwyczaju", ukształtowanym przez ostatnie kilkanaście lat. Przed wydaniem wyroku Sąd – już na pierwszej rozprawie – oddalił wszystkie wnioski dowodowe powodów, włącznie z ich przesłuchaniem. Uznano, że w ogóle nie doszło do naruszenia w całej sprawie dóbr osobistych siedmiu poowodó w postaci swobody sumienia. Według Sądu obecnosć symbolu religijnego w przestrzeni publicznej, w tym w Sejmie, nie narusza swobody sumienia. Jak stwierdziła sędzina Alicja Fronczyk (w uzasadnieniu wyroku) jako ateisci powodzi mogli z tytułu obecności krzyża na sali sejmowej odczuwać "dyskomfort", ale dla naruszenia dóbr osobistych najważniejsze są kryteria obiektywne (czyli społeczna ocena). Dodała też, że większość społeczeństwa nie uważa by kwestia krzyża w polskim parlamencie "wymagała jakiegokolwiek rozstrzygnięcia". Tym samym Sąd oddalił pozew w tej sprawie uznając, iż obecność krzyża w miejscu publicznym nie narusza swobody sumienia, zwracając jednocześnie uwagę skarżącym parlamentarzystom na "ich nietolerancję". Triumfujący zwolennicy sprzęgnięcia sacrum i profanum w przestrzeni publicznej podkreślają nagminnie nierozerwalność kultury polskiej (i europejskiej) z chrześcijaństwem, a tym samym – immanencję obecności krzyża jako symbolu w naszej codzienności nie tyle jako znaku religijnego co kulturowo-cywilizacyjnego przynależnego Europie. Przy okazji tej sprawy po raz kolejny środowiska religiantów politycznych dały wielokrotnie wyraz mowie nienawiści i praktycznemu zastosowaniu katolickiej wersji miłości bliźniego (powiedzenie posłanki Kempy o grupie wspomnianych posłów RP, „że ten kto krzyżem wojuje od krzyża ginie” jest tego najlepszym wyrazem). Wypowiedzi w przedmiotowej sprawie posłanek Wróbel, Pawłowicz czy posła Libickiego pozostawały również klarownym dowodem na takie stwierdzenie. Drobna dygresja – nad wejściem sejmowym wisi nie krzyż lecz krucyfiks. To są dwa różne symbole (różnic nie trzeba tłumaczyć, znaczenia i symboliki także). O ile krzyż można jeszcze uznać za religijne, w sensie uniwersalnym, znamię wiary oraz jakiś – niesłychanie daleki holistycznie czy kulturowo – element cywilizacji ogólno-ludzkiej (to znamię znaleźć możemy w wielu religiach i wierzeniach, a ryte w kamieniach krzyże pochodzące z różnych kultur oraz epok spotykamy od celtyckiej Brytanii po Indie i od Skandynawii po południowe krańce Australii), o tyle krucyfiks jest przyporządkowany jedynie pewnym, wąsko określonym denominacjom chrześcijańskim. Z punktu widzenia ateisty, agnostyka, osoby niewierzącej (a także z płaszczyzny wielu nie-katolickich wierzeń religijnych) krucyfiks może być postrzegany jako narzędzie zadawania okrutnej śmierci człowiekowi. Rozpostarte w cierpieniu na krzyżu ciało jest tego widomym znakiem i symbolem. I nie chodzi tu już o kwestie estetyczne czy moralne. Chodzi o określoną perspektywę historyczną i kulturową (odmienną zdecydowanie od argumentacji jakoby krzyż – tu krucyfiks – był elementem kulturotwórczym, przesłaniem niosącym miłość bliźniego i pojednanie). To wojna o dominację w przestrzeni symbolicznej i podkreślenie dyktatu – niezwykle perfidnego – w tej delikatnej i intymnej sferze. Krucyfiks jest katolickim aksjomatem prawdziwości tej nauki. Potwierdzeniem jednej prawdy zawartej w przesłaniu Jezusa i kontynuatorów jego wykładu. Doktryna katolicka w tej mierze nie pozostawia złudzeń. A jak ma się polska praktyka do tych kontrowersji i zapewnień wspomnianych religiantów politycznych oraz argumentacji zastosowanej przez Sędzinę Alicję Fronczyk ? Gdy spotyka się kilkanaście osób w ramach wspomnieć z minionych dawno lat studenckich oczekiwać można dysput na różne tematy, ale prowadzonych na określonym poziomie intelektualnym, emocjonalnie zrównoważonych, pozbawionych fanatyzmu i chęci wpływania na interlokutorów celem zmiany ich poglądów. Tolerancja i zrozumienie a priori winne towarzyszyć zarówno takim nostalgicznym spotkaniom jak i poziomowi dyskusji. Zwłaszcza kiedy towarzystwo zna się nie rok, nie dwa, nie trzy i nie raz organizowało zjazdy z okazji „okrągłych” rocznic ukończenia studiów. Widać jednak, że polaryzacja stanowisk na tle wiary religijnej w naszym kraju sięga głębiej niźli się wydaje. Fundamentalizm religijny i związane z nim postawy nie tolerancji oraz zacietrzewienia, a także misyjność chrześcijaństwa dają znać o sobie nawet przy takich okazjach. Wydawać by się mogło, że w tak zażyłym i znajomym sobie wzajemnie gronie nikt nikogo nie będzie pouczał, nikt nikomu nie będzie czynił przytyków o jego nie-wierze religijnej, o jego odstępstwie od polskości (pojmowanej tradycjonalistycznie i wiązanej li-tylko z katolicyzmem), nikt nie będzie próbował wywierać presji na drugiego w przedmiocie zmiany poglądów – zwłaszcza na temat wiary, a nade wszystko uważać, że Polacy-katolicy mają misję nawrócenia swych koleżanek i i kolegów na „jedyną prawdziwą wiarę” , aby zapewnić im zbawienie wieczne i móc się z nimi spotkać w zaświatach. Wydawać by się mogło, że w tak wykształconym – całość towarzystwa ma cenzus ukończenia wyższej uczelni państwowej i tytuły co najmniej magistra (niektórzy są po doktoratach) – gremium podstawowy kanon modernizmu mówiący, że wiara religijna jest rozdzielna od wiedzy naukowej, od nauki, od teorii życia społecznego jest niepodważalnym pewnikiem. I że jest to fakt normalny i oczywisty w cywilizowanym, nowoczesnym świecie. Tak samo jak stwierdzenie, iż religia to efekt określonej historii, procesów społecznych, politycznych, kulturowych i cywilizacyjnych, dziejów regionów, państw i narodów. Jest ona przedmiotem badań nauki zwanej religioznawstwem, która to gałąź wiedzy wyewoluowała z filozofii i jest sumą interdyscyplinarnych dociekań czy rozważań. Religia w takim ujęciu traktowana jest jako część życia społecznego, a nie fenomen transcendentnego pochodzenia, nadziemskim zjawiskiem czy emanacją boskiej woli. Uczestnicząc niedawno w takim spotkaniu moje mniemanie na ten temat uległo jednak kolejny raz – w Polsce ponoć to standard – zachwianiu. Kilkanaście osób, które ukończyły ponad 35 lat temu Uniwersytet Wrocławski, a mieszkają we Wrocławiu (i okolicach), regularnie spotyka się raz na kwartał. Większość moich koleżanek uczestniczących w tych spotkaniach to nauczycielki (czynne albo emerytowane). Podczas dyskusji i lekko żartobliwej wymiany zdań na wymienione wyżej tematy część z nich poczuła się obrażona. I dała temu w ostrej formie wyraz – ich „uczucia religijne” zostały silnie dotknięte. Podczas dyskusji zadałem pytanie jednej z urażonych, o co w zasadzie chodzi, dlaczego nasze ateistyczne i agnostyczne poglądy, krytyka z pozycji nauki i wiedzy empirycznej religii, są ich zdaniem niedopuszczalne i obrażają ich „uczucia religijne”. Przecież jest demokracja, mamy wolność sumienia, wolność słowa. Na to dictum owa osoba – zresztą bardzo spolegliwa i niezacietrzewiona, zdystansowana i ciepła (tak ją do tej pory odbierałem przez lata znajomości) – wyrażając zapewne mniemanie owych urażonych koleżanek in gremio (mogę zapewnić, że powiedziała to w dobrej wierze) stwierdziła z pełnym przekonaniem, iż „kochamy was, chcemy abyście się nawrócili i abyśmy mogli się z wami spotkać na tamtym świecie”. Tę frazę wypowiadała zupełnie poważnie i z poczuciem troski o moje sumienie, mój byt, moją egzystencję (dziś i po śmierci). Czyli nawet w takich relacjach między ludzkich, w takich płaszczyznach jest gdzieś w umysłach wielu katolików polskich zakodowana misja ich wiary wobec Innego oraz kategoryzacja świata i ludzi na My – Oni. I jak patrzę na prezentowaną sytuację, środowiska małego, znanego sobie od dekad, środowiska ludzi bądź co bądź doświadczonych, wykształconych i inteligentnych (wielu z nas brało udział przez lata w edukacji kolejnych pokoleń Polaków jako pedagodzy) muszę stwierdzić, iż prawdziwa dyferencjacja Polaków, umysłów ludzi nad Wisłą, Odrą i Bugiem leży właśnie w tej sferze. I jest ona gigantyczna. I rodzi się jeszcze jeden dylemat – jeśli tak do tych zagadnień podchodzą środowiska bądź co bądź elitarne, to co wymagać od gminu ? Bo sądzę, iż opisany przypadek nie jest jednostkowo odosobnionym. Uzasadnienie Sądu w sprawie krzyża / krucyfiksu w Sejmie ma wiele wspólnego z zaprezentowaną, osobistą poniekąd, sytuacją zaistniałą w moim mini-środowisku. Otóż ów symbol religijny jest nie tyle kulturowym „zakotwiczeniem w zwyczaju”, lecz rytem związanym z nawróceniem, z indoktrynacją, ze specyficzną (bo mentalną) próbą zniewolenia. Ów symbol religijny – przede wszystkim krucyfiks – przez swą jednoznaczną wymowę i związek z określoną doktryną kilku chrześcijańskich denominacji (zwłaszcza katolicyzmu) zaświadcza o panowaniu i obowiązku nawrócenia. Zwłaszcza kiedy widzimy go w urzędach państwowych lub samorządowych. Czy to jest zgodne z zasadami demokratycznego państwa prawa ? Chęć nawrócenia wiąże się zaś zawsze z hierarchizacją i kategoryzacją ludzi, zbiorowości, społeczeństw – ci, których mamy nawrócić (albo, którzy nawrócić się mają) są a priori gorsi, bo Inni. Jak to pogodzić z wolnością sumienia i wyznania, z państwem prawa i równością wszystkich obywateli wobec demokratycznego porządku ? Sędzina wydając taki wyrok poniekąd umyła ręce – zostawiając ów problem politykom (z czym wiąże się upokarzające część społeczeństwa status quo) – polskiego wymiaru sprawiedliwości wobec tych trudnych i poważnych, jurydycznych decyzji. Ja osobiście – w konfrontacji z mniemaniami „obrażonych uczuć religijnych” moich koleżanek i decyzją Sądu – w owym symbolu wszechobecnym w Urzędach Państwa Polskiego i potrzebie „nawrócenia” widzę nie tyle miłość i szacunek do godności osoby ludzkiej (o czym nauka Kościoła katolickiego tak wiele mówi), ale triumfalizm, imperializm i rządzę panowania, potrzebę zniewolenia Innego. Czyli mnie także. Potwierdzenie prawdziwości i słuszności swojego, różnego od mojego choć tak samo ważnego i zgodnego z porządkiem prawnym, JA (indywidualnego i zbiorowego). To wymiar religijnego patriarchalizmu, a „patriarchalizm to najgorszy rodzaj niewoli jaki człowiek gotuje drugiemu człowiekowi” (Isiah Berlin). Na zakończenie warto w kontekście toczonych tu rozważań przytoczyć trzy, pozornie tylko różniące się wypowiedzi. Otóż Tadeusz Bartoś (Jan Paweł II – analiza krytyczna, Warszawa 2008), jak również Anna Pokorska i Tomasz Węcławski (Kolonizacja cudzego świata [w]: Tygodnik Powszechny z dn. 4.11.2007), taką sytuację uważają za źródło „przemocy symbolicznej”, niosące w sobie próbę redukcji wyobrażeń i sądów drugiego człowieka – o odmiennym światopoglądzie – do własnego „horyzontu poznawczego”. Zaś dla księdza Adama Bonieckiego obecność w Sejmie krzyża, jeśli komuś przeszkadza i kogoś obraża, jest w takim wypadku nie możliwą do utrzymania.
Pomimo suszy, w naszej okolicy nowiusieńkie duże krzyże rosną jak grzyby po deszczu. W każdym co ładniejszym miejscu, przy parkach, przy wejsciu do rezerwatu.
Smoleńskie, katyńskie, żołnierzowyklęciowe, popiełuszkowe i ogólnie nieprzelewkowe.
W górach gdzie nie stąpnę – krzyż, czy to Giewont czy Tarnica, czy to Ślęża czy Grześ. Jeśli masz turysto dużo szczęścia, to w najlepszym wypadku ujrzysz tylko symbol „szlaku papieskiego”.
W klasach szkolnych – gigantyczne, centralnie na frontowej ścianie – nieważne
czy sala od katechezy czy od języka niemieckiego, czy od biologii ewolucyjnej.
Chrystus na nich rozmiarów słusznych – choć dla gimnazjalistek „niezbyt umęczony – raczej seksowny młodziak, chyba śpi”.
Krzyż obraża moje uczucia estetyczne, etyczne i ateistyczne.
To widok okrutnie umęczonego człowieka przybitego do krzyża – symbolu wiary i religii, który jest eksponowany dosłownie wszędzie, od prezydenckiego pałacu do kanciap klozetowych „pisuardess”…
Krzyż to narzędzie zbrodni, narzędzie służące do karania ludzi śmiercią.
Dla katolickiego kleru i jego wiernych krzyż jest symbolem „piękna i miłości”… Cóż za zwyrodnienie uczuć, fałszerstwo prostej symboliki dobra i zła, potwierdzenie barbarzyństwa i szkodliwości religii, która w swoich dogmatach i głównych kanonach sprzyja każdemu złu, usprawiedliwia to zło i go „rozgrzesza” nazywając to zło „pięknem i najwyższą wartością”.
Ludzie w strasznych cierpieniach umierali z rąk szerzących (w imię swojego mitycznego boga) religijne bajki i gusła.
Krzyż jest symbolem śmierci i okrucieństwa i dla ludzi wrażliwych i sprawiedliwych jest obrazą ich uczuć estetycznych.
Niech sobie jego wyznawcy czczą go w swoich miejscach kultu lub prywatnie, ale nie w miejscach publicznych, bo to obraza racjonalnego myślenia i hamulec cywilizacyjnego postępu.
Najwyższy czas odkrzyżować Polskę..
Bezprawnie i nielegalnie zawieszony z polecenia kleru na ścianie sali obrad Sejmu krzyż rządzi polską tępotą i jest tam absolutnie niepotrzebny.
Krzyż w sali obrad Sejmu negatywnie i szkodliwie wpływa na atmosferę i pracę tego organu władzy ustawodawczej, w którym 90% procent parlamentarzystów to lobbyści kościoła – religijnie zindoktrynowane matoły, których podstawą egzystencji jest religia.
Ten nawiedzony motłoch (motłoch wybiera przecież swoich przedstawicieli spośród siebie) dyskutuje, uchwala ustawy, wpływa bezpośrednio na życie całego polskiego społeczeństwa stosując się do religijnych, zacofanych dogmatów swojej wiary, prawa kanonicznego i wszystkiego, co usłyszy w formie nakazów od swoich guślarzy z kościelnych i medialnych ambon…
Każde spojrzenie katomatoła na zawieszony na ścianie sali obrad Sejmu symbol jego wiary to psychiczne zahamowanie myślenia i paniczny strach przed „grzechem i karą”.
To psychologiczna presja dla zindoktrynowanego religijnie człowieka, który nie spełnia swojej powinności posła dla dobra społecznego, ale dla dobra swojej religii i tych, którzy ją głoszą.
Powieszony na ścianie sali obrad polskiego sejmu krzyż to oficjalne uznanie podległości Polski watykańskiemu totalitaryzmowi i jego władzy.
To potwierdzenie faktu, że Polska jest watykańskim kondominium.
To hamulec rozwoju i postępu.
W polskim sejmie, na ścianie, w dwudziestym pierwszym wieku, wisi średniowieczne narzedzie tortur. Narzędzie jest właśnie w trakcie użycia – z denatem w roboczej pozycji.
Niczym plazmowy telewizor w średniowiecznej sali tortur.
Strasznie dużo tu literówek, błędów ortograficznych i stylistycznych. Osoba wtrącająca tyle łaciny powinna bieglej władać językiem polskim. (Nie jestem polonistką, a zwykłą czytelniczką ;)).
Poza tym tekst ciekawy, chociaż mało odkrywczy. Obie strony mają swoje racje zgodne ze swoim światopoglądem. I mimo że bardzo chciałabym, aby każdy kierował się racjonalnym podejściem do tematu, a państwo naprawdę oddzieliło się od kościoła, mam wrażenie, że strategią kościoła i związanym z nim środowisk będzie teraz zagracanie przestrzeni publicznej kolejnymi krzyżami i krucyfiksami, aby pokazać jak bardzo katolicka jest Polska oraz że bez walki się nie poddadzą.
Radosław Czarnecki napisał:
cyt: “Ja osobiście – w konfrontacji z mniemaniami „obrażonych uczuć religijnych” moich koleżanek i decyzją Sądu – w owym symbolu wszechobecnym w Urzędach Państwa Polskiego i potrzebie „nawrócenia” widzę nie tyle miłość i szacunek do godności osoby ludzkiej (o czym nauka Kościoła katolickiego tak wiele mówi), ale triumfalizm, imperializm i rządzę panowania, potrzebę zniewolenia Innego. Czyli mnie także. Potwierdzenie prawdziwości i słuszności swojego, różnego od mojego choć tak samo ważnego i zgodnego z porządkiem prawnym, JA (indywidualnego i zbiorowego). To wymiar religijnego patriarchalizmu, a „patriarchalizm to najgorszy rodzaj niewoli jaki człowiek gotuje drugiemu człowiekowi” (Isiah Berlin).”
To prawda. Pedofilski i złodziejski kk osiągnął to w państwach wyznaniowych, a więc i w Polsce.
W Polsce nie ma demokracji. Polska to religijny grajdoł w środku Europy, gdzie pod karą więzienia jest zabroniona krytyka religii, kościoła, kleru i jego wiernych, co sprytnie nazwano „uczuciami religijnymi”.
90% społeczeństwa polskiego to tępy motłoch religijny cofnięty mentalnie do średniowiecza.
PS:
Do Patrycji. Mała pomyłka w pani opinii…
Otóż rozdział państwa od kościoła istnieje i kler go bardzo skrupulatnie pilnuje…
Państwo jest oddzielone od kościoła do tego stopnia, że na podstawie konkordatu nie ma ono żadnego prawa do kontroli kościelnych finansów, do opodatkowania kleru i jego biznesowej działalności oraz do traktowania tej przestępczej i pasożytniczej instytucji jak każdej innej zagranicznej firmy działającej na terenie obcego państwa.
(Katolikom wyjaśniam, że Kościół to watykańska firma zagraniczna handlująca bajkami i mitami ogłupiającymi ludzi, a Polska to kraj na którego terenie ta firma pasożytując „działa”.)
To Kościół należy oddzielić od Państwa i to na tym polega istnienie niezależnego światopoglądowo państwa laickiego. Dzięki bowiem rządzącym od 1989 roku pachołkom kk i nieprzestrzeganiu istniejących zapisów Konstytucji RP kościół i kler wdarł się w każdą dziedzinę funkcjonowania państwa polskiego i w każdą dziedzinę życia polskiego społeczeństwa.
Watykański kościół i kler jest obecny wszędzie, od prezydenckiej kaplicy, poprzez upstrzone krzyżami sciany i mury państwowych instytucji, urzędów, ulic, placów, przedszkoli i szkół do uroczystości państwowych, miejskich, powiatowych i gminnych podczas których odprawia się religijne gusła jak choćby kropienie „święconą” wodą strażackich sikawek, policyjnych pałek, czołgów, samolotów, biur poselskich, kanalizacji i oczyszczalni ścieków, za co kościelny guślarz pobiera (w zależności od koloru kiecki) mnóstwo pieniędzy podatników.
Czytam wasze komentarze i zastanawiam się skąd się bierze w Polakach tyle nienawiści do Boga.
Przecież to jest nie rozerwalny element Polskości. Już dawno nie było by Polski bez naszej wiary.
Polacy od wieków zwracali się do Boga i klękali przed krzyżem w błaganiach i trudnych chwilach.
Te wcześniejsze posty to wybaczcie ale kompletna nie znajomość wiary w Jezusa Chrystusa.
Słyszałem, że katolicy robią straszną krzywdę innym. Tak przynajmniej mówi TVN i inne lewackie i nie Polskie media.
Ale my jesteśmy POLAKAMI!!! To właśnie jest powód do dumy.
POLAK KATOLIK. To co jest wyśmiewane w nas. Z czego zachód szydzi.
Słuchajcie wszyscy pokrzywdzeni widokiem krzyża. Prawda historyczna jest taka.
Jezus Chrystus 2000 lat temu chodził po ziemi, czynił cuda, został niesłusznie oskarżony i zamordowany na krzyżu. Przez swoją smierć zbawił ludzi ( Krzysia, Patrycje, Jarka , Wojtka) Zmartwychwstał po trzech dniach i żyje w nas Polakach. Tak już jest od chrztu Polski 1050 lat.
Zapraszam wszystkich ODWAŻNYCH, ktorzy nie poznali Boga na przygodę życia do Zalesia Górnego. http://www.swietarodzina.org/n1/
Piotrek Fryszczyn