To już kolejne przedsięwzięcie fonograficzne Wojciecha Fudala i Michała Rota które szturmem zdobywa szufladę odtwarzacza CD i nie chce już tego miejsca opuścić. Nawet jeśli posiadacz gramofonu cyfrowego ma tysiące płyt chętnych by być słuchanymi. To zjawisko zawdzięczamy brzmieniu Fudalarot Duo, które tworzą wspomniani na wstępie muzycy. Owo brzmienie opiera się na najczęściej trudnych do pogodzenia elementach, będących niemal przeciwieństwami – elegancji i ekspresji, śpiewności i dynamice, wyrazistości i barwności. Większość muzyków musi wybrać ekspresję kosztem elegancji, poświęcić dynamikę dla śpiewności albo odwrotnie. W przypadku znakomitych kameralistów można wybrać obie rzeczy na raz i przenieść słuchacza do zaczarowanego ogrodu muzyki.
Tym razem Fudalarot Duo, powstałe najpierw dla wykonywania (nagrodzonego już) muzyki Mieczysława Wajnberga zaprasza nas do ogrodu wyrosłego wokół Sonaty d-mol na fortepian i skrzypce op. 9 Karola Szymanowskiego. Oczywiście Wojciech Fudala, znany doskonale bywalcom wrocławskiego NFM, nie przerzucił się na skrzypce (choć gra wysokie tony tak czysto i dźwięcznie, że może mógłby nas zmylić). Sonata została zagrana w transkrypcji Kazimierza Wiłkomirskiego na wiolonczelę. I obok muzyki Szymanowskiego to właśnie transkrypcje stały się osią przewodnią płyty Transfiguration.
Twórczość Szymanowskiego dzieli się na trzy okresy. Pierwszy to neoromantyczny modernizm spod znaku Ryszarda Straussa i pośrednio Wagnera, drugi to jakby własny impresjonizm Szymanowskiego splątany nieco z ekspresjonizmem i trzeci to w końcu muzyka oparta na stylizowanym pierwiastku narodowym, najbardziej modernistyczna autorsko i świadomie. Z tych trzech okresów pierwszy wydaje mi się często najmniej atrakcyjny, bowiem znam i cenię Straussa, więc cała plejada muzycznych zjawisk, której on nadał nurt i kierunek żyje w mojej świadomości niejako w cieniu alpejskiego kompozytora. Do tego Strauss jest gęsty, niekiedy na granicy czytelności, a i Szymanowski zawsze lubił tworzyć prawdziwe gąszcze muzyczne. Wykonanie op.9 przez Fudalarat Duo po raz pierwszy sprawiło, że przestałem patrzeć na wczesnego Szymanowskiego z pewnym dystansem. Zapomniałem o Straussie i przesadnej ekspresyjności gęstwin dźwiękowych. Bo tego już nie było. Wydaje się, że wiolonczela ogólnie bardziej pasuje do tego utworu niż skrzypce, choć nie dziwię się kompozytorowi mającemu na zawołanie arcymistrza skrzypiec, jakim był Paweł Kochański. Dzięki elegancji i śpiewności Fudala i wielobarwnej ekspresyjności Rota wczesna sonata Szymanowskiego zabrzmiała wybornie, w żaden sposób nie ustępując arcydziełom Straussa.
Zanim jednak na płycie usłyszymy Sonatę d-mol, czeka nas krótka przygoda z operą Król Roger, a to dzięki transkrypcji transkrypcji. Pierwszą transkrypcję napisał dla Pawła Kochańskiego (szkoda, że tak niewiele jego nagrań przetrwało!) sam Szymanowski. Jest ona oparta na Pieśni Roxany, niezwykłej, ekstatycznej, orientalno – bizantyjskiej. Drugiej transkrypcji, tym razem oczywiście na wiolonczelę, dokonał Wojciech Fudala i robi ona wielkie wrażenie. Miałem wrażenie, że słucham całej opery w pigułce, że trwający nieco ponad pięć minut utwór jest w stanie przenieść całe złożone rozważania na temat dionizjów, oraz pierwiastków sztuki – apollińskiego i dionizyjskiego, które zawarte są w operze. Atak grafomanii Iwaszkiewicza i pewne problemy z dramaturgią Szymanowskiego nie powinny nas bowiem zwieść. Opera Król Roger mówi o rzeczach ważnych i rzeczywiście tajemniczych. Być może porusza ona samą istotę sztuki. A dzięki wyjątkowej wielobarwności zarówno pianisty jak i wiolonczelisty Fudalarot Duo również pięciominutowa transkrypcja zwraca się do nas z całą urzekającą i poetycką powagą.
Zarówno na koncertach, jak i na płytach Michał Rot i Wojciech Fudala spisują się znakomicie jako twórcy programów. Ich koncerty nie są kalejdoskopem niepasujących do siebie elementów, ale posiadają spójny nastrój, sprawiający, że poszczególne prezentowane utwory wzmacniają swój przekaz, swoją siłę oddziaływania na odbiorcę. Dlatego z zaciekawieniem zacząłem słuchać dwóch dzieł Rebecci Clarke, które są na płycie po Szymanowskim.
Rebecca Clarke (1886 – 1979) urodziła się w Londynie, jej ojciec był Bostończykiem zaś matka Niemką. Była nie tylko kompozytorką, ale i świetną altowiolistką. W pierwszych dekadach XX wieku grywała z samym Arturem Rubinsteinem, arcymistrzem kameralistyki wśród największych, legendarnych pianistów. Byli też Pablo Casals i Artur Schnabel… Gdy wybuchła II Wojna światowa utknęła w USA i tam już została, można więc przyjąć, że większość jej dzieł powstała jeszcze w Zjednoczonym Królestwie, albo chwilę po. Kompozytorka nie miała najlepszych warunków dla rozwoju swojej twórczości, a szkoda, bo to co słyszymy na płycie Transfigurations jest wyjątkowo piękne. Co jednak ciekawe, brzmieniowo i stylistycznie bliżej Clarke do Barbera niż jej współczesnych kompozytorów brytyjskich. Podobnie jak Barber i wielu kompozytorów brytyjskich Clarke jest „bezwstydnie” romantyczna, lecz ten romantyzm nie jest owym gęstym, późnym, przygiętym pod swoim ciężarem (co nie znaczy, że nie wspaniałym) romantyzmem Elgara, nie jest też przełamywany innymi żywiołami jak u następców Elgara, a rówieśników Clarke. Nie, jest to szczery, autentyczny i śpiewny romantyzm, niekiedy tylko wchłaniający nowe brzmienia muzyki okolicznej, jakby nieco ragtimowej. Tak jak u Samuela Barbera, ale bardziej jednak barwnie i mniej amerykańsko.
Na płycie mamy zatem fantastyczną transkrypcję (dokonaną przez Fudala) pieśni The Cloths of Heaven for Voice and Piano i Sonatę na altówkę (lub wiolonczelę). Pieśń została przez naszych wykonawców zaśpiewana tak, że niejeden znany śpiewak zawstydziłby się słysząc, ile potrafią struny nie głosowe, a fortepianu i wiolonczeli. Do tego ten krótki utwór wsparł się na urzekającej, jakby nieco celtyckiej (albo może wcale nie „jakby”) melodyce. Nastrój tęsknoty i melancholii budowany jest jednak swobodnie, bez eksponowania melodii, ma się wrażenie bogactwa przetworzeń, ale znów, bez męczących gęstwin i akademizmów.
Sonata przynosi nam pełną pasji opowieść. Jest dramatyczna, niemal teatralna. Wykonawcy podejmują ekspresję kompozytorki ze zrozumieniem i ogromną ekspresją. Jednocześnie ta ekspresja nie zabija malowniczości, za którą przecież Brytyjczycy tak ukochali romantyzm, jakby nie patrzeć ich własne dzieło. Dzieło Clarke uchodzi za jeden z najpiękniejszych utworów na altówkę i jest tak bez wątpienia. Fudala i Rot udowadniają nam, że i w repertuarze wiolonczelowym winniśmy cenić sonatę wysoko, mimo, że na wiolonczelę pisano znacznie więcej niż na altówkę.
Rebecca Clarke w roku 1919 rywalizowała o pierwszą nagrodę w konkursie Elisabeth Sprague Coolidge z Ernstem Blochem. Oboje przedstawili jury sonaty na fortepian i altówkę. Wygrał Bloch, który też był wielkim kameralistą. Ucieszyłem się, słysząc jego Nigun (improwizacja) z Baal Shem Suite w transkrypcji Josepha Schustera. Ów urodzony w Szwajcarii, w żydowskiej rodzinie, amerykański kompozytor chciał wpleść swoją żydowskość w język muzyki modernistyczno – romantyczno – ekspresjonistycznej. W niektórych jego dziełach w ogóle tej żydowskości nie słychać, w innych, jak w Nigunie, jest ona punktem centralnym. Niezależnie jednakże od stopnia stylizacji, utwory Blocha są bardzo spójne nastrojowo, poetyckie i melancholijne, przywodzące na myśl najlepsze osiągnięcia ówczesnych kameralistów Wiednia (z Bergiem na czele), ale bez chęci tak drastycznego łamania dawnych, romantycznych zasad. I moim zdaniem to działa, uważam osobiście Ernsta Blocha za jednego z największych kameralistów muzyki XX wieku. W kończącym album Transfiguration utworze usłyszymy niezwykłą eksplozję ekspresji wykonawców, mocną, wyrazistą, pełną dynamiki, jednocześnie jednak zachowującą ramy piękna brzmienia. Tak z pewnością chciałby Bloch, który bez wątpienia był wielkim estetą dźwięku.
Cóż więcej mogę napisać. Wspaniała płyta i kto nie kupi, ten trąba. Tak po prostu… Może jeszcze znajdę na koniec promujący ten wspaniały album teledysk, czyli Fudala i Rot grający Pieśń Roxany w pięknym hallu Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu. Jak słychać, nie tylko sale, ale i korytarze mają w NFM wyborną akustykę.