Polska na smyczkach

 

Wkrótce po znakomitym otwarciu sezonu z dziełami Pärta i Szostakowicza NFM Orkiestra Leopoldinum zaproponowała nam nowy program, złożony z dzieł polskich kompozytorów. Tym razem orkiestrę poprowadził koncertmistrz zespołu Christian Danowicz.

 

Christian Danowicz, fot. Łukasz Rajchert

 

Zaczęło się od Koncertu na orkiestrę smyczkową Grażyna Bacewicz (1909–1969). Bacewicz była jedną z najlepszych kompozytorek nie tylko na skalę naszego kraju. Jej przedwczesną śmierć długo opłakiwano, natomiast póki żyła wnosiła życie i muzyczne oczarowania w powojenne życie muzyczne naszego kraju.  Kompozytorkę ogromnie ceniono mimo tego, że autentycznie lubiła neoklasycyzm do którego część kompozytorów była zmuszana przez socrealistyczną doktrynę bloku sowieckiego. W Polsce ten nakaz szczęśliwie szybko się skończył, dzięki czemu mogła zaistnieć legenda Warszawskich Jesieni, ale w innych państwach socjalistycznych przymus neoklasycyzmu w muzyce miał się dobrze – wystarczy wymienić ZSRR czy w dużym stopniu ówczesną Czechosłowację.

 

Grażyna Bacewicz miała jednak o tyle dobrze, że nawet w najgorszym okresie muzycznej cenzury w Polsce nie musiała czuć się nagiętą do niechcianej przez siebie estetyki muzycznej i spokojny, stopniowy rozwój daje o sobie znać w mistrzostwie jej dzieł. Nie są one przez to przyklejone do wzorców Haydnowskich i nie stanowią prób naśladowania radzieckich neoklasyków, takich jak Prokofiew czy Szostakowicz. Świat Bacewicz jest odrębny, mocniej zakorzeniony w motorycznych nawiązaniach do barokowej formy concerto grosso, jak w jej Koncercie na orkiestrę smyczkową.

 

Christian Danowicz prowadził ten utwór z miejsca koncertmistrza i od skrzypiec. Dała się usłyszeć pełna demokracja ról w zespole, wszystkie koncertujące instrumenty miały równą pozycję, równą wagę. Urzekło mnie piękno brzmienia Orkiestry Leopoldinum, soczyste smyczkowe barwy całości.

 

Po Bacewicz przyszedł czas na Andrzeja Panufnika (1914–1991) i jego Koncert na skrzypce i smyczki napisany na zamówienie wielkiego skrzypka Yehudi Menuhina złożone do rąk kompozytora w 1971 roku. Menuhin nie był zwykłym skrzypkiem. Był też aktywnym humanistą chcącym łączyć rozbity świat, a także szukającym wspólnego mianownika między światowymi tradycjami muzyki klasycznej na świecie. Do historii przeszło na przykład wspólne granie indyjskich rag przez Menuhina i Pandita Ravi Shankara, oraz wielkiego tablistę Alla Rakhę.

 

Andrzej Panufnik zasłynął już podczas II Wojny Światowej grając w zniewolonej Polsce wraz z Lutosławskim i komponując również pieśni powstańcze.  Po wojnie władze komunistyczne robiły z niego przez jakiś czas ikonę „postępowej socjalistycznej muzyki”. Jednak w 1954 roku ikona miała dość i uciekła przez Szwajcarię do Wielkiej Brytanii. W związku z tym wykonywanie dzieł Panufnika i nawet pisanie o nim w pracach poświęconych muzyce było zakazane w PRL aż do roku 1977.

 

Tymczasem w UK Panufnik opracował swój fascynujący język, składający się z bardzo starannej architektury całościowej utworów budowanych na krótkich motywach, które zmieniają się w muzycznym czasie bardzo stopniowo, niczym planety sunące wolno wokół Słońca po swoich orbitach. Koncert na skrzypce i smyczki też należy do tego zbioru dzieł obdarzonych przede wszystkim mikro – i makro- strukturą. Partia skrzypiec jest w nim za to bardzo już brytyjska i pławi się w onirycznym, księżycowym brzmieniu, bez gwałtownych emocji, za to z budowanym powoli stanem emocjonalnym trudnym do nazwania. Jest tu jakieś pokrewieństwo choćby z Concerto Accademico for Violin and Orchestra d-moll Vaughana Williamsa. Solistą był w tym dziele Jakub Jakowicz, wybitny skrzypek, pedagog i kameralista, obecnie związany z Warszawą, wcześniej z Wrocławiem, gdzie był prymiariuszem w Kwartecie Lutosławskiego. Grał pięknie, z wyrazem, zaś Orkiestra Leopoldinum znakomicie uchwyciła niezwykły język Panufnika, ukazując wolno sunącą, astronomiczną konstrukcję jego muzyki.

 

Na bis Jakub Jakowicz zagrał Fantazję nr. 7 Telemanna, przepięknie ukazując pogodny i polifoniczny język barokowego mistrza.

 

Jakub Jakowicz / fot. materiały prasowe artysty

 

Następnym utworem, po przerwie, był II Kwartet na orkiestrę smyczkową op. 56 Karola Szymanowskiego, w aranżacji R. Tognottiego. Nie wiem, czy udzielił mi się Panufnik, ale Szymanowski w wersji na orkiestrę kameralną zabrzmiał mi początkowo bardzo brytyjsko – elegancko, czysto brzmieniowo, nostalgicznie, srebrzyście. Takie też były wspaniałe solowe momenty realizowane przez Christiana Danowicza i solistów sekcji altówek czy wiolonczel. A przecież Danowicz ukończył Konserwatorium Muzyczne w Tuluzie, mieście francuskim gdzie na rozległe place i w sieć ulic trudną do ogarnięcia wdziera się Iberia z jej jaskrawymi kwiatami wplecionymi we włosy tancerek flamenco. Niezależnie od tego, co było inspiracją dla tak łagodnego, tęsknego wyrażenia muzyki Szymanowskiego, było to wspaniałe wykonanie. Mocniej wybiły się też obecne w tym utworze inspiracje francuskim impresjonizmem muzycznym, celowo urwane wątki modalnej nici a la Debussy.

 

Mieliśmy okazję się zresztą dowiedzieć, że Bacewicz i Szymanowskiego Orkiestra Leopoldinum uwieczniła na płycie Made in Poland wydanej przez NFM, którą już teraz mogę z czystym sercem polecić, a za jakiś czas pewnie napiszę jej recenzję.

 

Zakończenie koncertu należało do kompozycji Wojciecha Kilara (1932–2013) Orawa, stanowiącej zwieńczenie jego tatrzańskiego cyklu. To utwór bardzo efektowny i łatwy w odbiorze dzięki licznym repetycjom i góralskim rytmom. Kompozytor był z niego bardzo zadowolony i słusznie, gdyż nie popadł wcale w banalność. Mamy tu piękną zabawę fakturami, oraz przeplatanie się sekcji instrumentów wydzielonych z orkiestry kameralnej. Orkiestra Leopoldinum zagrała Orawę bardzo dynamicznie i efektownie, czyniąc z niej piękny fajerwerk na zakończenie koncertu.

 

Na bis po stojącej owacji Christian Danowicz powtórzył drugą część Koncertu na orkiestrę Bacewicz, podając za przykład innych muzyków, którzy powtarzali na bis trzecią część koncertu Brahmsa z uwagi na chęć zagrania jej jeszcze lepiej. Oczywiście pomyślałem w tym momencie, że jeszcze zabawniej byłoby z powtarzaniem pierwszej części koncertu Brahmsa, z czego mógłby wyjść niekiedy bis półgodzinny… Ale Andante z koncertu Bacewicz wyszło na bis rzeczywiście jeszcze lepiej, gdyż muzycy zagrali z jeszcze większą precyzją pogłębiając detale w tej koncertującej formie i dodając do niej więcej przestrzeni na muzyczne zdarzenia.

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

12 − 9 =