Mamy rok 2018, stulecie odzyskania przez nasz kraj niepodległości. Tej bardzo okrągłej rocznicy towarzyszą różne wydarzenia, wśród nich zaś wykonywanie muzyki polskich twórców, tych pamiętanych i tych zapomnianych, pełni całkiem istotną rolę.
Sto lat temu życie muzyczne w Polsce ruszyło od nowa jako niezależna dziedzina narodowej kultury. Czasy rozbiorów nie zawsze były dla polskiej muzyki łaskawe, zaś nasza ikona muzyczna, czyli twórczość Fryderyka Chopina, była w roku 1918 znacznie bardziej kontrowersyjna niż teraz. Nie brakowało melomanów uważających muzykę mistrza z Żelazowej Woli za zbyt eteryczną, zbyt chimeryczną, drżącą, kobiecą i suchotniczą. Jednocześnie do niepodległości Polski przyczynił się znacząco legendarny pianista i ceniony kompozytor Paderewski. Można więc stwierdzić, że Polska odradzała się z popiołów przy dźwiękach fortepianu, choć nie rozumiano wtedy jeszcze muzyki największego polskiego mistrza tego instrumentu – Chopina. Nawet u Paderewskiego Chopinowskie inspiracje są dość spłaszczające to, czym sztuka honorowego mieszkańca Nohant była. Głębiej inspirowali się Chopinem wielcy Rosjanie – Skriabin i Rachmaninow, choć przecież i wielu utworom Sergiusza Rachmaninowa można zarzucić efekciarstwo i pewną powierzchowność.
Lata międzywojenne to dla nas przede wszystkim muzyka Karola Szymanowskiego, z jego quasi Witkacowskim, indywidualnym modernizmem. Gdybyśmy jednak cofnęli się w czasie do czasów Tuwima, okazałoby się, że tylko grono wytrawnych znawców sztuki muzycznej broni geniuszu Szymanowskiego, zaś wielkie rzesze Polaków albo go wcale nie znają, albo wolą znacząco operetkę Lehara czy opery Belliniego. Nadejście czasów PRL oznaczało odcięcie się od II Rzeczpospolitej i jej kultury, zaś miłośnicy polskiej muzyki długo walczyli o to, aby ocalić choćby Szymanowskiego dla naszej powszechnej świadomości kulturalnej. Z Szymanowskim się udało, lecz mało który przeciętny zjadacz chleba jest w stanie wymienić innego niż Chopin i Moniuszko działającego przed Szymanowskim polskiego kompozytora, zaś z twórcami współczesnymi Szymanowskiemu jest już zupełnie źle. Strach wręcz pomyśleć, co by się działo z naszym muzycznym mniemaniem o samych sobie, gdyby nie ogromny światowy sukces muzyki Pendereckiego i Lutosławskiego.
Ucieszył mnie zatem program koncertu zatytułowanego „Polska zapomniana”, który odbył się 4 maja 2018 roku, w święto „Misia” jak powiadają dowcipnisie, chcący dodać jeszcze jeden odświętny dzień do majowej balangi. Oczywiście chodzi tu o film, a nie o podhalańskie niedźwiedzie. Usłyszeliśmy trzy utwory kameralne – Zygmunta Stojowskiego Variations et Fugue na kwartet smyczkowy op. 6, Zygmunta Noskowskiego I Kwartet smyczkowy d-moll op. 9 i Witolda Maliszewskiego I Kwartet smyczkowy. Okazało się, że ewentualne święto „Misia” nie dotyczy naszego koncertu, gdyż otrzymaliśmy solidną porcję dobrej muzyki, niezbyt śmiałej formalnie, ale mimo to świeżej i oryginalnej, lepszej od wielu kompozycji Ignacego Paderewskiego, którego rok Stulecia Niepodległości siłą rzeczy wynosi na plan pierwszy, z uwagi nie tylko na muzyczne, ale i na polityczne talenty.
Q=m4 / fot. archiwum zespołu
Wykonawcami byli członkowie kwartetu smyczkowego o dość matematycznej nazwie Q=m4, w składzie: Marcin Suszycki – I skrzypce, Malwina Kotz – II skrzypce, Marzena Malinowska – altówka i Maciej Kłopocki – wiolonczela. Marcin Suszycki, prymariusz zespołu pełni też zaszczytną funkcję koncertmistrza Filharmonii Poznańskiej. Z kolei Maciej Kłopocki jest koncertmistrzem wiolonczel naszej orkiestry, również obie panie – skrzypaczkę i altowiolistkę widzimy często na koncertach Wrocławskich Filharmoników jako członkinie tej coraz, na skalę europejską, lepszej orkiestry. Ten poznańsko – wrocławski kwartet grał bardzo ciekawie, szerokim, przestrzennym dźwiękiem, niczym mała orkiestra, co bardzo pasowało do przedstawionych utworów, które też momentami wpadały w symfoniczne zacięcie. Ale czy w końcu kwartet nie jest kameralnym odpowiednikiem orkiestrowej symfonii? Jedynie w Stojowskim zabrakło trochę zgrania się, za to już Noskowski zabrzmiał świetnie, wszelkie oryginalne pomysły kompozytora były widoczne i zadziwiały w odpowiednim momencie.
Stojowski znaczną część swej kariery budował w USA. W Anglii i w USA wyszło, i wychodzi sporo płyt z jego muzyką. Uczył się u Paderewskiego, co słychać było w jego młodzieńczym opus 6. Jednocześnie więcej tu było konstruktywizmu, zaś mniej niż u Paderewskiego romantycznej malowniczości.
Stojowski utonął w cieniu także coraz bardziej popularnego na świecie Noskowskiego. I Kwartet smyczkowy op. 9 okazał się być dziełem niezwykle udanym. Słychać było w nim wyraźnie inspiracje rozległymi melodiami Schumanna i jego zaskakującymi modulacjami. Ale Noskowski rozwiązał te zagadki muzycznej matematyki na swój własny sposób, intrygując niezwykłymi zakamarkami swoich rozległych tematów, oraz płynnymi, ale i tak bardzo fantazyjnymi zwrotami akcji. I Kwartet smyczkowy Noskowskiego to dzieło najwyższej miary, które warto wykonywać często i nie tylko w Polsce. Uczniów Noskowskiego było wielu i odegrał on istotną rolę także jako dydakta, twórca muzyki niepodległej Polski za pośrednictwem utalentowanych uczniów. Jednym z tych uczniów był Karol Szymanowski, który z pewnością zainspirował się zamiłowaniem do zagadki i tajemnicy tak naturalnym u Noskowskiego.
Z kolei Witold Maliszewski był mistrzem Witolda Lutosławskiego. Zdumiały mnie niektóre elementy stylistyczne w jego I Kwartecie smyczkowym. Choć dzieło powstało przed 1903, momentami słyszalne były elementy podobne do francuskiego neoklasycyzmu, z całą jego celową codziennością i zamiłowaniem do potocznych, codziennych muzycznych inspiracji. Tę francuską elegancką lekkość cenił też mocno Lutosławski, natomiast kwestia tego, skąd to się wzięło u Maliszewskiego (i to tak wcześnie), zachęciła mnie do szerszego drążenia tego tematu przy następnych okazjach. Teraz raczej rzucają się w oczy rosyjskie korzenie stylistyki Maliszewskiego – jego mistrzem był Nikołaj Rimski-Korsakow, doceniło go też poprzez nagrody Petersburskie Towarzystwo Muzyczne. Maliszewski zasłużył się ogromnie dla budowy życia muzycznego w Odessie, później dopiero został cenionym profesorem Konserwatorium Warszawskiego.
Podsumowując. Koncert był bardzo ciekawą prezentacją twórczości kompozytorów budujących życie muzyczne międzywojennej Polski. Dzieła, które usłyszeliśmy, zasługują na znacznie częstszą obecność w programach koncertów, zwłaszcza Noskowski.
nie kumam czemu słuchać suchotników i nudziarzy tylko dlatego że są Polakami. Jedna symfonia Mahlera ma więcej muzyki niż wszystkie utwory wymienionych tu twórców
Miłośnik muzyki nie poprzestaje tylko na największych arcydziełach, poza tym Noskowski jest całkiem, całkiem. Z austryjackich twórców epoki Mahlera też warto słuchać conajmniej kilkunastu innych twórców. Natomiast rzeczywiście ciekawym zagadnieniem jest Piotrze to, czy Czech powinien być nieco życzliwszy dla czeskiej twórczości, Polak dla polskiej etc. Wydaje mi się, że część twórców czeskich czy polskich może być łatwiej zauważona przez osoby żyjące w danym kraju. Raz, że krajan lepiej rozumie pozamuzyczne konteksty takiej muzyki (odniesienia literackie wprost i nie wprost), dwa, że czuje lepiej pejzaż dźwiękowy takiej muzyki, zwłaszcza gdy ta odwołuje się do muzyki ludowej lub dawniejszej. Często też łatwiej krajanom dotrzeć do nut twórców ze swoich krajów, niż przybyszom z zewnątrz. Wielu świetnych kompozytorów jest mało znanych, bo nie mieli szczęścia, lub też w ich krajach nikt nie szperał w archiwach z nutami, a mało kto przyjeżdża z daleka w takim celu, gdy dana twórczość jest jeszcze w ogóle nie rozpoznana. Na pewno nie warto słuchać muzyki tylko dlatego, że jest polska/czeska etc. Ale jeśli ma ta muzyka jakąś wartość, to zasługuje na słuchanie, oczywiście nie kosztem twórców większych i genialniejszych, takich jak Mahler. Poza tym Mahler nie był zanadto zaangażowany w twórczość kameralną, a dzieło Noskowskiego jest naprawdę ciekawe, zaś inne utwory z tego koncertu też nie były złe.
Myślę, że na przykład Japońcycy muzyki "suchotnika"słuchają z innych powodów, niż ten, że Chopin był Polakiem. Japonia jest od nas odległa kulturowo i muzycznie, więc jej miłość do polskiego kompozytora nie może być sprawą narodowego snobizmu. To był argument czysto merytoryczny, ale muzyka Chopina broni się sama.
Zdecydowanie – muzyka Chopina broni się sama. Wielu najwybitniejszych chopinistów to wcale nie są Polacy. Chopina grał genialnie Arrau, Rachmaninow, Lipatti, Cortot i wielu innych niepolskich pianistów. Choć Rubibstein, Friedman, Paderewski i Hofman zrobili dla mistrza z Żelazowej Woli bardzo wiele.
Rozumiem – nudziarzy, ale dlaczego suchotników?
A nudziarzy ze zdrowymi płucami byłoby warto słuchać..?
😉 🙂
No właśnie ci trzej, których zagraliśmy, nudziarzami i suchotnikami z pewnością nie byli 🙂 Nie uważam, że twórczość tych kompozytorów musi się wszystkim podobać – ale sądzę, że warto ją najpierw poznać, a dopiero później pokusić się o osąd. Jeśli był Pan na koncercie i komentarz do niego się odnosi – rozumiem. I cieszę się, że mogliśmy stworzyć sytuację dla zbudowania autentycznej opinii. Było też wiele bardzo pozytywnych 🙂
Mahler to geniusz. Ale przyrównywanie wielkiej symfoniki do kwartetu smyczkowego to trochę jak zastanawianie się, czy lepsza jest czekolada czy soczysty stek. Kwestia chwili i gustu 🙂
Pozdrawiam!
Ja ze swej strony bardzo dziękuję za ciekawą interpretację tych dzieł, których słuchałem z ogromną przyjemnością. A Mahlera państwo też świetnie gracie, tyle, że w orkiestrze, bo kwartet raczej nie był jego ulubioną formą muzycznej wypowiedzi.
Napiszę i tu, chociaż od kilku dni zamieszczony jest komentarz na facebooku.
Gratuluję autorowi erudycji oraz racjonalności. Mistrz Chopin ze Stalowej Woli naprawdę wymiata. Bardzo chwalebne udawać przy okazji znawcę tematu.
Jak się pisze na szybko zdarzają się przejęzyczenia. Poprawiłem oczywiście, dziękuję. Nieraz byłem w dworku Chopina. Jeśli zaś chodzi o znanie się, to nie jest pierwsza moja recenzja i każdy może sprawdzić, czy znam się czy też nie. Na pewno chciałbym znać się tysiąc razy bardziej na muzyce, bo warto, ale sądzę, że znam się na recenzowaniu pracy innych bardziej od kogoś, kto po jednym błędzie wynikłym z szybkiego pisania wyciąga tak daleko idące wnioski. Przeczytałem sporo prac o Chopinie, mam oczywiście setki płyt z jego muzyką, w wykonaniu pianistów przeszłości i teraźniejszych mistrzów. Jak widać nie chroni to przed głupimi omyłkami jak się pisze na szybko. Mimo wszystko tak gwałtowna reakcja na błąd świadczy o uważnej lekturze, zatem dziękuję mimo wszystko i pozdrawiam serdecznie.
W Żelazowej Woli. Wanda Chotomska
W Żelazowej Woli drzewa wysokie,
w Żelazowej Woli malwy u okien,
biały dworek stoi nad rzeczką.
– Czy to tutaj ?
– Tutaj, córeczko.
Tu śpiewała lipowa kołyska,
tutaj wiatr grał piosenki na listkach,
tutaj malwy nuciły niebiesko.
– Tak jak teraz ?
– Tak jak teraz córeczko.
W Żelazowej Woli śpiewanie takie,
jakby cały ogród był jednym ptakiem,
A tutaj jeszcze grają
świerszcze nad rzeką,
a za wodą w łąkach
bocianów klekot
i żniwiarzy w pole wola przepiórka
cała ziemia tutaj śpiewa mazurka.
Z Żelazowej Woli za nutą nuta
w świat z Chopinem poszły,
by wrócić tutaj.
A wróciły nuty piękne nad podziw
do tej ziemi, gdzie się Chopin urodził.
Zechce szanowny Pan wybaczyć, ale obawiam się, że Pana odpowiedź nie tylko nie rozwiewa wątpliwości odnośnie Pana kompetencji związanych z Chopinem, ale je wzmacnia. Nie istnieje rodzajowa nazwa "Dworek Chopina" w rozumieniu miejsca życia Chopina. Muzeum w Żelazowej Woli nazywane jest słusznie Domem Urodzenia Chopina, ponieważ spędził tam dość przypadkowo jedynie kilka początkowych miesięcy swojego życia, by później bywać sporadycznie i na krótko. Z kolei Dworek Chopina (formalnie im. Chopina) znajduje się w Dusznikach-Zdroju i nie ma nic wspólnego z życiem Chopina poza przypadkową okolicznością pojedynczego koncertu.
Nie znam się ani na Chopinie, ani na muzyce, ani na historii. I dlatego o nich nie piszę, co i szanownemu Panu poddaję pod rozwagę.
<p>
To na czym się Pan zna? Na hejtowaniu? Proszę przeanalizować moje recenzje, również tę, zastanowić się na przykład nad uwagami typu – "na jakich kompozytorów Chopin wpłynął?". Jeśli chodzi o Dom Urodzenia Fryderyka Chopina, to jest to obecnie kompleks parkowy w skład którego wchodzi oficyna, zwana też dworkiem w literaturze (wiersze, recenzje, opowiadania, eseje), Oryginalnie stał przy niej właściwy dwór Skarbków, przy którym guwernerem był Mikołaj Chopin, ojciec Chopina. Nazywanie tego miejsca "dworkiem" jest jak najbardziej na miejscu, pojawia się jako takie w literaturze. Jeśli nie jest Pan kompetentny, aby omówić wpływ Chopina na muzykę Skriabina, czy – z poprzednich recenzji – znaczenie wpływu twórczości Cage'a czy Griseya na muzykę współczesną, proszę darować sobie dziwne uwagi. Sprawdziłbym Pana wiedzę na temat muzyki, aby Pana trochę sprowadzić na ziemię, ale sam Pan przyznaje, że takowej Pan nie posiada. Piszę tu też o Indiach. Czy gdybym połknął "h" w Delhi, czy napisał Bombaj zamiast Mumbaj też usłyszałbym kazanie kogoś, kto nie zna się na Indiach, ale każe mi coś rozważać?
Cha, cha, cha!!
Taaak, Jacek Tabisz nie zna się na muzyce…
Cha, cha, cha!!!
😀 😀 😀
"RAFAŁ", poddaję ci pod rozwagę, jakie emocje odczuwasz w związku z tym, co tu napisałeś i jakie emocje odczuwasz wobec Jacka Tabisza i tego portalu…
Owocnych rozważań!
Coś mi się wydaje, że ze strony Rafała są to też emocje pozamuzyczne. Natomiast w swoich recenzjach staram się opisywać szerzej różne zjawiska, aby było ciekawiej. Tu poruszyłem na marginiesie i krótko kwestię tego, jak muzykę Chopina rozumiano na świecie w roku 1918, czy w latach powstawiania Konkursu Chopinowskiego (swoją drogą słucham co jakiś czas nagrań jego pierwszego zwycięzcy Lwa Oborina, który stał się pierwszym laureatem I nagrody w roku 1927, szczególnie lubię z nim sonaty skrzypcowe Beethovena z Davidem Ojstrachem), który chyba jednak bardzo wiele zmienił, jeśli chodzi o pojmowanie Chopina wśród melomanów na świecie. W pierwszych dekadach XX wieku naprawdę formułowano wobec muzyki Chopina zarzuty wręcz kuriozalne, choć oczywiście i wtedy byli wielcy jej miłośnicy. Gdy Polska odzyskiwała niepodległość, nie mieliśmy więc pewnej "muzycznej marki" na świecie. Przynajmniej jeśli chodzi o kompozytorów, bo wykonawców Polaków i o polskich korzeniach mieliśmy gigantycznych (wielu z nich było – przynajmniej w młodości swej – polskimi Żydami). Niestety o wielu polskich kompozytorach z dwudziestolecia międzywojennego niemal zapomniano, choć budowali oni życie muzyczne z bardzo trudnego punktu wyjściowego. O tym budowaniu świadczy choćby to, że ich uczniem był między innymi Lutosławski.
Ucieszył mnie ten koncert, pokazujący, na czym bazowała muzyczna międzywojenna Polska i jak to szło dalej. Oczywiście muzyki Chopina na tym koncercie nie było, zatem była to zupełnie marginalna uwaga. I tak, wiem, naprawdę wiem, że Chopin swe pierwsze chwile spędzał w Żelazowej Woli, zaś później de facto głównie w Warszawie, a później, w drugiej połowie krótkiego życia, tej bardziej wypełnionej komponowaniem, domem Chopina był Paryż i Nohant. Dlatego napisałem "Dworek Chopina" a nie "dworek Chopina", by podkreślić ważną rolę jaką pełnią dla mnie ślady dzieciństwa i młodości Chopina w Polsce. Oczywiście Rafał stwierdził, że "Dworek" to nazwa własna i pewnie nie wiem, jak wygląda fortepian. Więc poprawiłem ten "Dworek" na "dworek" i staram się nie ciągnąć dalszej pogawędki z Rafałem, bo chyba nie dowiem się, co mu wlazło w układ nerwowy i nie puszcza.
Jacku, jestem przekonana, że chodzi wyłącznie o emocje pozamuzyczne, dlatego tak napisałam. To nie troska o prawdę o Chopinie czy jakieś poruszenie uchybieniem (?) związanym z ukochanym kompozytorem. Skąd! Tu nie o zamiłowanie do muzyki chodzi.
Po tonie i treści wypowiedzi wyraźnie widać, że to jeden z tych przypadków internetowych, gdy druga część nicku brzmi "wy wszyscy jesteście idiotami" albo "z przyjemnością udowodnię ci, że jesteś bezwartościowy, bo wydaje mi się, że wtedy dowartościuję sam siebie". Jest też taki przypadek, prawie zawsze męski " jak ja nie cierpię tych facetów, którzy się na czymś znają, a już prawdziwie nienawidzę ich wtedy, gdy jakaś kobieta napisze, że podziwia ich za to" :)));) Jacku, czy ostatnio przypadkiem na fejsbuku jakaś kobieta nie napisała czegoś w rodzaju: 'Och, panie Jacku, jak pan sie zna na muzyce, pana recenzje są niesamowite!' ??
😀 😀 😀 😀 😉
Mam nadzieję, że ten koncert zainteresował kilka więcej osób twórczością Noskowskiego. Oczywiście wrażenia z koncertu trudno ubrać w słowa, ale mnie kiedyś zainspirowali dobrzy recenzenci i publicyści muzyczni. Nawet teraz sobie czytam dla przyjemności jakiś stary zbiór recenzji Ludwika Erhardta.
Nie muszę pamiętać, jak ktoś ma na imię, czyim jest synem, ani gdzie się urodził, aby być w stanie analizować jego sztukę. Znajomość jego dzieł w zupełności wystarcza. To, co pomaga w analizie i dodatkowo ją wzbogaca, to przede wszystkim znajomość twórczości innych artystów, tych wcześniejszych i tych późniejszych, a także tych współczesnych, geograficznie odległych oraz zupełnie bliskich. Kolegów kompozytorów, nauczycieli, uczniów, ale też malarzy, poetów, filozofów, ludzi, z którymi dany artysta spotykał się, których prace czytywał, którzy go w taki czy inny sposób inspirowali. I znowu, czy ma znaczenie, jak dany filozof miał na imię i gdzie się urodził, skoro wiem, co napisał i czym mojego kompozytora zachwycił? Oczywiście, świetnie obok tej wiedzy, wrażliwości i lekkiego pióra być także encyklopedią, ale nie można w życiu mieć wszystkiego. Cóż jednak może o tym wiedzieć ktoś, kto przez tydzień podnieca się, że znalazł głupi błąd w artykule, nie mający w ogóle związku z treścią tegoż artykułu? Naprawdę ma Pan, Panie Rafale, nudne życie, polecam zamiast hejtu w necie wybranie się na kilka koncertów. Albo, skoro lubi Pan tak zbierać fakty, niech Pan wykorzysta czas spędzony na czytaniu tej recenzji i zacznie sobie szukać informacji o kompozytorach, których ona dotyczyła. Przynajmniej będzie z tego zajścia jakiś pożytek dla Pana.
Jacku, dziękuję za ciekawą recenzję!