Powielkanocne refleksje polskiego racjonalisty

Mama mówiła mi, że najważniejsze
co mam to cnota. Nie rozumiałam nigdy,

dlaczego ważniejsze od tego co mam w głowie,
jest to co mam między nogami.
prof. doc. dr hab. Monika PŁATEK

Kilka podobnych refleksji nachodzi mnie zazwyczaj w okolicach Wielkiej Nocy: na kanwie wielkanocno-paschalnego uniesienia, wszelakich świeceń i podniosło-wzniosłej (czyli śmiesznej i irracjonalnej suma summarum) retoryki jedynie słusznej i powszechnie rozbrzmiewającej w lechickim kraju, atakującej zmysły Innego nie tylko ze stron świata chrześcijańskich wartości i środowisk je preferujących, ale z całej przestrzeni publicznej kraju nadwiślańskiego. Bo Polska to kraj (jak wszyscy zapewniają naokoło) wyłącznie chrześcijan, przeżywających (albo muszących przeżywać coś co racjonalnie i empirycznie w żaden sposób uzasadnione być nie może) te uniesienia w sposób wzniosły, napuszony, patetyczno- bombastyczny. I ta atmosfera atakuje agresywnie wszystko i wszystkich. Uciec jest przed nią niezwykle trudno. Okrasza się bowiem retorykę na temat tego święta, tych uroczystości uzasadnieniami i argumentami z dziedziny eschatologii o tak powszechnej miłości, totalnej dobroci, absolutnej wzniosłości, że tylko Kain (lub innowierca lub co gorsza – ateista) może odrzucać tę dobroć, tę miłość, tę wzniosłość. A miłość może zabijać, może niszczyć, być toksyczną i zabójczą dla ludzkiej osoby, dla jej wnętrza i przekonań. Dla jej spokoju i równowagi ducha. Sztuka i kultura dają niezliczone – w swych dziejach – przykłady takich sytuacji (np. film z Marleną Dietrich pt. „Błękitny anioł”).

Tak nad Wisłą, Odrą i Bugiem rokrocznie się dzieje bowiem chce owe obchody tak widzieć instytucja zarządzająca formalnie (z własnego nadania, którego po wiekach już nikt nie neguje bo nie wie na prawdę jak było – lub nie chce tego wiedzieć – a Prawda ginie w mrokach historii) liturgią, porządkiem, hierarchią społecznego zaszufladkowania, a nieformalnie – polityką, zagadnieniami społecznymi, moralnością (tu – teoretycznie), edukacją, jurydycznym porządkiem państwa. Nota bene (kiedy jesteśmy przy historii) – historię piszą historycy, którzy pozostają na żołdzie polityków, którzy w jej wyniku oraz tworzących ją procesów historycznych, społecznych, politycznych zostali uznani (formalnie lub nie-formalnie) za zwycięzców. Bo ci politycy płacą tym historykom – i nie chodzi tu tylko o pieniądze – za swoje miejsce w dziejach. W naszej ludzkiej pamięci.

A Kościół rzymski – czyli de facto; chrześcijaństwo – jest zwycięzcą (jak na razie) dziejów tej części świata którą uznajemy za Europę i wszystkiego co z nią wiążemy. I to tłumaczy w tym kontekście wszytko.

Wielkanoc to święto śmierci i narodzin. Demencji i odrodzenia. Sklerozy i witalności. Jak przyroda umierająca (czy zasypiająca) na zimę i odradzająca się na wiosnę. Dlatego przypada ono wiosną gdy wszystko budzi się do życia po owym śnie zimowym. Umiera bowiem Pan, a Pan to władca. Towarzyszyć temu musi ukorzenie, poddanie się, czołobitność, zgięcie karku (jak mówić miał w 496 r. do chrzczonego króla Franków Chlodwiga późniejszy święty Kościoła rzymskiego, biskup Reims Remigiusz z Laon: „Zegnij kark dumnySygambrze”). To nie jest normalny żal po stracie najbliższej osoby, empatia, smutek personalny, ludzkie traumatyczne uczucie (wierni wiedzą przecież że Pan ma Zmartwychwstać za chwilę, znów będzie „z nami”). To jest ugruntowanie – permanentne – symbolu poddania, kapitulacji, rezygnacji ze swojego (nonkonformistycznego) JA. To podległość, lenno, a zarazem: niesamodzielność (tu – myślenia, świadomości, decyzji), uległość, serwilizm, hołdowniczość, dyspozycyjność, rodzaj lokajstwa. Wobec Pana lub jego plenipotenta (tu – instytucji). To rokrocznie potwierdzany niewolniczo-feudalny model zaszeregowania i usytuowania człowieka w porządku tego świata.

W życiu codziennym prowadzić takie myślenie może do kwietyzmu (czy nawet – solipsyzmu). Egzemplifikuje się taki sposób myślenia i postępowania w powiedzeniach „Bóg tak chciał”, „taki los”, „trzeba nieść swój krzyż”, „żyć i tak trzeba”. Absolutny brak inicjatywy czy chęci wpływania na swoje życie, na swój byt, na interpretację procesów kształtujących świat. Wierny o takiej mentalności jest obok tych procesów, wszystko zdaje w ręce Boga (lub ściślej – kapłana, jego reprezentanta na Ziemi). To jest wg mnie kwietyzm i mentalność niewolnicza kształtowana przez te obrzędy, przez tę ideologie, przez te nauki wkładane w głowy wiernych od wieków. Typowy przykład memplexu *.

Tu na Ziemi jest taka instytucja reprezentująca (lub przypisująca sobie taki mandat) na Ziemi – Kościół funkcjonuje w dwóch płaszczyznach; ziemskiej i nadprzyrodzonej (której nikt nie ma prawa zmieniać – jak zapowiadał m.in. kard. Józef Ratzinger) – Boga, Pana, Stworzyciela Wszechrzeczy, Prawdę ostateczną i absolutną. To depozytariusz prawdziwej wiary i mandatariusz wszystkiego co boskie.

W niewolnictwie (ten system organizacji społeczeństwa starożytnego i wczesno-feudalnego był czasem tworzenia się doktryny chrześcijaństwa i wspomnianej instytucji ją egzemplifikującej) był jawną relacją Pan – niewolnik, Pan – plebs, Pan – podwładny (to z gruntu stosunek patriarchalny, silnie zhierarchizowany i w zasadzie autorytarno-nakazowy). Ten drugi miał zawsze słuchać i wykonywać rozkazy, polecenia, rady i stosować się do wymogów doktrynalnych. Wykonywać rozkazy Pana, Seniora, Władcy. W Deklaracji „Dominus Jesus” (Jan Paweł II podpisał ją 16.06.2000) jej autor Józef Ratzinger potwierdza po raz kolejny ideę dewizy św. Cypriana z Kartaginy (III w n.e.) iż „extra Ecclesiam sallus Nulla** zapisując, że „jedyna prawdziwa religia przechowywana jest w Kościele katolickim i apostolskim”. I to wszystko na ten temat. To tłumaczy i wyjaśnia wszystko. Zginaj kark dumny Sygambrze.

Niezwykle czytelnie w tym kontekście brzmią słowa wielce zasłużonego dla Kościoła w II połowie XX wieku – jednego z promotorów Vaticanum II oraz inicjatora i agitatora w kolegium kardynalskim na rzecz wyboru Karola Wojtyły na papieża w 1978 roku – wiedeńskiego kardynała Franza Koeniga (z roku 1964): „…..Kościół będzie egzystował w każdej formie społeczeństwa, a nawet z każdą z tych form będzie do pewnego stopnia współpracował, ale tylko do pewnego stopnia. Nie jest naczelnym zadaniem Kościoła powodować zmiany stosunków społecznych. Ale również nie jest jego zadaniem przeciwstawiać się takim zmianom. Kościół powstał w absolutnym cesarstwie antycznym. Rozprzestrzenił się i przyjął w państwach i rzeszach germańskiego feudalizmu. Żył i działał w republikach miejskich kończącego się średniowiecza i początków ery nowożytnej. Szukał swego miejsca w absolutystycznych państwach książąt XVII i XVIII wieku, walczył o swą przestrzeń życiową w liberalizmie. Żyje do dziś z demokracją i w demokracjach Ale tak samo żyje on – musi tak samo żyć – w krajach komunistycznych. Kościołowi w środowisku kapitalistycznym pozostaje nic innego jak żyć w formach obowiązujących w tym czasie i w tym środowisku. Kościół w feudalizmie żył w sposób feudalny…”. Itd. itp.

Niezmiernie plastyczna to wypowiedź. Ale odniesiona jedynie do form funkcjonowania instytucji, jej generalnych założeń doktrynalno-funkcjonalnych. Na poziomie władzy jako takiej – bo Kościół sprawował zawsze i sprawuje nadal (lub – chce nadal w taki sam sposób sprawować) tzw. „rząd dusz” – jest to sprawa o kapitalnym znaczeniu. Obserwując bowiem tłumy ludzi w polskich kościołach, przed i po świeceniu pokarmów, kolejki ustawiające się do spowiedzi u konfesjonałów, słuchając (i czytając) co ma do powiedzenia wiernym duchowieństwo (czyli de facto funkcjonariusze tej instytucji) z okazji Wielkiej Nocy – chodzi o retorykę i wydźwięk większości kazań czy „słów wielkanocnych” (homiletyka to bardzo ważna gałąź nauczania w seminariach duchownych) – nasuwa się refleksja przerażająca; to zaszeregowanie wiernego, to jego ustawienie w hierarchii stopień niżej od kapłana, ten paternalizm i arbitralność wobec wyzwań stawianych człowiekowi przez otaczający go świat, jest czystym tchnieniem absolutyzmu, jasnym utwierdzaniem bezwoli i bierności jednostki. Jest jej pomniejszeniem i deprecjacją jej wolnej woli. Ona ma się korzyć i biernie czekać.

To zmieniona forma tego co obserwowano w feudalizmie, epoki stanowiącej clou pozycji Kościoła w europejskich społeczeństwach, w historii Zachodu i jego kultury (nie na darmo pontyfikat Innocentego III – 1198-1216 – jest uważany za synonim tej sytuacji, zwanej papo-cezaryzmem): sytuacja gdy przed seniorem wasal klęka i się korzy wyklucza normalnie pojmowaną wolność, taką np. jak we wspólnocie pierwotnej miały zgromadzenia członków plemienia (np. Althing Wikingów na Islandii, od 930 roku: najstarszy parlamentaryzm europejski). To wtedy Kościół staje się największym władcą, seniorem, panem na Starym Kontynencie (a w zasadzie – na tzw. Zachodzie). Kościół włada wówczas zarówno docześnie, materialnie jak i „duchowo” (doktrynalnie, semantycznie, jurydycznie i mentalnie) ówczesną Europą, a echa tego totalitaryzmu po dziś dzień pobrzmiewają w przestrzeni publicznej i świadomości Europejczyków.

I Kościół nadal, choć dziś w subtelniejszy sposób (bo czasy są inne i świadomość społeczna też się mocno zmieniła, na wskutek zdobyczy nauki podważających ciągle doktrynę i Prawdy chrześcijańskie) chce tak kierować człowiekiem. Bo władza to nie tylko apanaże, dobra doczesne, posiadłości. To też świadomość i przekonanie, splendor i samozadowolenie z kierowania i rządzenia ludem bożym, to też świadomość wpływania na decyzje ludzkie, na ich zachowani i …. myślenie. To jest właśnie ów „rząd dusz”. To jest to o czym mówi (pośrednio) cytowany kardynał Franz Koenig (1905-2004).

Absolutna krytyka tzw. relatywizmu w nauce Kościoła jest więc czysto werbalna i koniunkturalna. Jak widać z owym atakowanym (z racji amoralności) relatywizmem Kościołowi jest jak najbardziej „pod rękę” (gdy chodzi o praktykę). A wierni, owieczki które pasą pasterze Kościoła, mają zostać w poddaństwie – dziś: świadomościowym i mempleksowym. Bo tak jest korzystnie. Dla wszystkich. Bo człowiek które nie jest samodzielnym w myśleniu nie stawia sobie niewygodnych, trudnych i sceptycznych pytań, nie zastanawia się nad dylematami natury – ponoć – wiecznej, eschatologicznej, nie pyta o sens i przyczynę istnienia. Bo gdy zacznie sam dochodzić odpowiedzi na owe dylematy, gdy sam dojrzy karnawalizację tego co ma być ostateczne, wieczne, wzniosłe i uduchowione (czyli nie skażone ziemskim brudem), gdy wstanie z kolan może dojść do wniosku, że wszelcy pośrednicy oraz kupcy starający się mu sprzedać określony produkt (tu – towar zapewniający wieczność i pamięć czyli zbawienie) są mu zupełnie niepotrzebni. Po prostu zbędni.

 

APENDYKS:

Tydzień po uroczystościach Wielkiej Nocy byliśmy świadkami kanonizacji Karola Wojtyły. Czołobitność, ukorzenie, niewolniczy lojalizm i poddaństwo – przy tym towarzyszące tym zjawiskom medialny serwilizm i absolutna bez-refleksja – a nade wszystko: powszechna atmosfera lizusostwa i irracjonalnego kultu (a każdy przesadny kult deprecjonuje racje rozumu i odbiera człowiekowi wolność) utwierdziły mnie tylko w tej garści refleksji nad polskim, zbiorowym tzw. przeżywaniem Świąt Wielkiej Nocy, nad polskim zbiorowym tzw. przeżywaniem wszelakich świat kościelnych, nad polskim, zbiorowym pojmowaniem świętości (cokolwiek pod tym znaczeniem się rozumie). I o negatywnej roli mediów w tych igrzyskach, w tej banalizacji i karnawalizacji czegoś co może (dla mnie nie) stanowić dla kogoś jakieś sacrum czy być autentycznie duchowym przeżyciem.

 

*- Memplex rozumieć należy jako ideologię w działaniu, w codziennym zastosowaniu. Jako coś, co poprzedza doktrynę i coś, co wyprzedza nawet poglądy. Coś, co bardziej związane jest z naszym temperamentem, charakterem, behawiorem niż z „rozumem” w sensie świadomie wyznawanych poglądów. Coś, co można by nazwać mentalnością lub intelektualnym DNA.

 

**- poza Kościołem nie ma zbawienia

O autorze wpisu:

Doktor religioznawstwa. Publikował m.in. w "Przeglądzie Religioznawczym", "Res Humanie", "Dziś", "Racjonalista.pl". Na na koncie ponad 300 publikacji. Wykształcenie - przyroda/geografia, filozofia/religioznawstwo, studium podyplomowe z etyki i religioznawstwa. Wieloletni członek Polskiego Towarzystwa Religioznawczego i Towarzystwa Kultury Świeckiej. Sympatyk i stały współpracownik Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Mieszka we Wrocławiu.

One Reply to “Powielkanocne refleksje polskiego racjonalisty”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

16 − czternaście =