Poznajmy wpierw aktorki dramatu. Za religię uważam w tym momencie te wszystkie wizje, „jedynie słuszne” przekonania, odziedziczone z głuchym i bezmyślnym telefonem tradycji przodków, a będące przy tym nie do odparcia dla osób o słabej woli i niewielkiej wewnętrznej uczciwości. Jak bowiem można odrzucić te wszystkie obietnice życia po śmierci, napicia się w raju herbatki ze zmarłym już lata temu ukochanym dziadkiem, ojcem, zgasłym w dzieciństwie braciszkiem? Jak można odrzucić wizje świata, w którym jest się centrum, pępkiem wszechrzeczy, oglądanym z chmur przez boga, Wielkiego Brata wszelkich decyzji, czynności, wybuchów wulkanów i krucjat…?
Ofiarą religii w dzisiejszym moim eseju jest filozofia. Z pozoru mogłoby się wydawać, iż filozof, „bezinteresowny przyjaciel mądrości” powinien być głównym strażnikiem broniącym społeczeństwa przed wspomnianymi wyżej, naiwnymi wizjami. Tymczasem często tak nie jest. Obawiam się, że zdecydowana niestety większość filozofów opowiada się po stronie religii, nie zaś filozofii. Czyli, jak to mówią — pozory mylą.
Jednym z poważnych zarzutów mogących paść z ust filozofów — zdrajców filozofii jest zarzut „biologizmu”. Kiedy słyszą, iż myślicieli zainspirowanych ewolucjonizmem, takich jak Dawkins i Dennett stawia się ponad Pascalem, albo Jego Eminencją Tomaszem z Akwinu, lub nawet nad oswojonym herezjarchą Nietzsche, z ich ust wylewa się piana wściekłości, a komentarze stają się drapieżne niczym małe kotki masakrujące kłębek. Biologizm jest czymś wręcz nieprzyzwoitym dla wielu współczesnych apologetów filozofii.
„Filozofia to wszakże nie tylko empiria, a od biologizmu jest ta (tfu…) biologia” – mawiają filozofujący na doktorskich i na profesorskich stolcach instytutów liczni obrońcy duchowych złudzeń. „Nauka jest ograniczona” — dodają, — „ona bada tylko formę, a nie wolę, nie intencje, nie odpowiada na pytania natury najbardziej ogólnej typu: Czym jest prawda? Czy istnieje rzeczywistość? Jak się ma ona do boga, i do ludzkich wizji?”. „Czy my czasem nie śnimy świata, albo nie wymuszamy go naszą percepcją?” – pytają wciąż tak samo od wieków filozofowie głównego nurtu. Niektórzy zauważają, że starych pytań broni niekiedy źle zrozumiana fizyka kwantowa i miauczący przeciągle z pudełka kot Schroedingera. Źle pojęty kot Schroedingera, niczym mały diabełek z szafy opisanej winietą „gdy umysł śpi, budzą się demony”, broni — jak widzimy, nie tylko nowoczesnych guru i newageowskich parakapłanów…
Ja tymczasem zwracam uwagę na pszczołę. Całkiem niedawno odkryto, iż wiele kwiatów ma mnóstwo pięknych wzorów w niezauważalnym dla ludzi ultrafiolecie. Dziesiątki milionów lat przed pierwszą małpą istniał świat, pełen między innymi pszczół i kwiatów. Ten przedludzki świat radził sobie świetnie bez nas, bez naszych wierzeń i (o zgrozo!) bez naszych filozofów. Czy nie płynie z tego dość mocna przesłanka dotycząca tego, że rzeczywistość istnieje i nie podważą jej pomysły profesora filozofii, choćby był profesorem wyspecjalizowanym zarówno w Tomaszu z Akwinu, jak i w postneoposttomizmie, jak i metafizyce stosowanej? No tak, ale pszczoła to przecież biologizm czystej wody…
A prawda, czym jest prawda? Czy nie jest to pole gdzie ani rusz bez apriorycznych rozważań filozofów ubarwionych pięknie wielowiekową tradycją gdybania? „Nauka operuje zawężonym, empiryczno — (o zgrozo!) biologiczno – fizykalistyczno — naturalistycznym pojęciem prawdy, zaś dopiero filozofia może wziąć się za bary z prawdziwym, pięknie abstrakcyjnym pojęciem prawdy” — myślą sobie nawet w XXI wieku liczni filozofowie i ich apologeci. „Jak się ma prawda do genu?” — warto wtedy spytać i cieszyć się wykwitami złości i niedowierzania. Dla wielu kultywatorów skażonej teizmem od co najmniej 1800 lat filozofii takie pytanie bardziej kojarzy się z obrazami surrealistów, niż z rzeczywistym pytaniem. Tymczasem to geny sprawiły, że mamy taką, a nie inną formę. One też określają naszą podstawową percepcję, zakres pojęć w jakich musimy się poruszać, oraz związane z tym emocje. Nawet język, którym (z tego co wiem), posługuje się również filozofia, jest w znacznej mierze efektem behawioralnym. Bez genetycznych uwarunkowań do niemal automatycznej nauki mowy niemowlęta i małe dzieci nigdy nie posiadłyby możliwości werbalnej komunikacji. Chyba zatem gen ma wiele wspólnego z pojęciem „prawdy”? Nie jest mu też nie po drodze z wieloma innymi pytaniami. Patrząc z drugiej strony, czy ma sens gdybanie na temat: „czym jest prawda?” bez znajomości naszego genetycznego dziedzictwa? Ale to znów biologizm…
Niestety, ja osobiście często nie potrafię odróżnić wielu teologów od filozofów. Te wszystkie pozamaterialne, metafizyczne założenia… To przekonanie o jakimś ludziku wewnątrz umysłu, który wszystkim dyryguje i czasem tylko przez grzeczność nie jest nazywany duszą. Ta mocna u wielu współczesnych filozofów (choć na szczęście nie u wszystkich) pewność, że można stawiać sobie pytania o naturę pojęć, bytu, ludzkiej percepcji, czy też świata bez nauki… To wszystko nazwałbym delikatnie upudrowaną teologią, dalszym powielaniem religijnych mitów, lekko tylko wyretuszowanych pozorami niezależnego namysłu (choć nie zawsze). Dlatego nie dziwi szok, jaki przeżywają liczni apologeci filozofii, gdy stawia się Dawkinsa czy Dennetta ponad zanurzonymi w oparach pojęć filozofami przeszłości. Przykro mi, ale to nie arabeski oparów powinny się liczyć w filozofii — one są ważne tylko w teologii. W filozofii powinna się liczyć uczciwość, odkrywczość i przejrzystość dociekania prawdy o rzeczywistości i stanowiącej jej cząstkę człowieku (pamiętajmy, że nie odwrotnie!).
Na dalszą część moich rozważań zapraszam w filmiku z cyklu „Bezbożna pogadanka”:
Chciałbym nawiązać do jednego wątku, bo według mnie został nadmiernie spłaszczony. Poważni filozofofie umysłu (świadomości) tacy jak np. Chalmers nie negują roli mózgu w powstawaniu świadomości (czyli tym co dawniej mogło być nazywane duszą). Kwestią sporną jest tutaj tak zwany trudny problem świadomości. Problem ten istnieje według Chalmersa, a według Denetta w ogóle go nie ma. Oczywiście, że odpowiedzi musi udzielić tutaj namysł prowadzony nad danymi które płyną może już nie tyle z bilogii co z informatyki (mam na myśli zrozumienie struktury sieci neuronowej i w to w jaki sposób odpowiada ona za powstanie świadomości). Ale dane te muszą być konfronowane z własnym postrzeganiem. Czy jeżeli widzę kolor czerwony, to jest to już fakt empiryczny, czy wymaga jeszcze sprawdzenia przez zewnętrznego naukowca w moim mózgu? Jeżeli jest to już fakt empiryczny, to oznacza, że mając do czynienia z pewną rzeczywistością zyskałem pewną wiedzę. Ta rzeczywistość nie jest w sposób oczywisty tożsama z mózgiem – ludzkości odkrycie tego „mapowania” zajęło kilka tysiącleci. Pytanie o to jaką rzeczywistością jest rzeczywistość naszych postrzeżeń jest bardzo dobrze epirycznie zdefiniowanym pytaniem. Odpowiedź, że ta rzeczywistość jest po prostu tożsamościowo równa pewnym procesam zachodzącym w sieci neuronowej podlega weryfikacji. Bardzo zasadne i ciekawe są pytania krytyczne dotyczące tej tożsamości. Nie ma na razie odpowiedzi na pytanie, co konkretnie (jaki dokładnie, szeroko rozumiany, obiekt fizyczny) stanowi świadomość.
Podobnie jak Dennett uważam, że nie spłaszczyłem tego problemu. Po pierwsze, kolory są zapewne tylko znacznikami jedzenia, jakich dorobiliśmy się w naszej ewolucji. Jedliśmy owoce z zielonego gąszczu, stąd nasza duża czułość na kolory. To, że coś jest zielone, czerwone, różowe to tylko sztuczne etykiety nadawane przez nasz mózg bardzo drobnemu wyrywkowi fali elektromagnetycznej, jaki postrzegamy. Równie dobrze moglibyśmy widzieć tylko jeden kolor, lub milion barw podstawowych (a nie trzy). Wszyscy ludzie widzą te kolory bardzo podobnie, bo mają mózgi o tej samej zasadniczej konstrukcji, chyba, że są upośledzeni. Ten dylemat z barwami jest moim zdaniem (i Dennetta) przykładem na to, o czym, bardzo prosto i popularyzatorsko (pełna zgoda!) piszę w artykule. Na przemycanie mitów na plecach filozofii, na doszukiwanie się quasiduszy tam, gdzie do niczego nie jest potrzebna. Co nie jest łatwe do wyjaśnienia tu i teraz, jeśli chodzi o naszą percepcję, staje się zrozumiałe, jeśli próbujemy prześledzić ślepe drogi ewolucji.
A mi się wydaję, że w ten sposób zamykamy sobie drogę do wyjaśnienia problemu świadomości w sposób zupełnie fizykalny i informatyczny. Proszę zauważyć, ja nic nie mówię o duszy. Uważam, że świadomość wymyka się nam na razie nie tylko ze względów liczbowych (czyli, że umiemy podać zbyt mało parametrów liczbowych aby ją opisać) ale również koncepcyjnie. Według mnie gdy już wyjaśnimy świadomość, będzie jasne, że odkryliśmy „coś nowego”. Ale nikt (poważny) nie mówi, że to coś będzie poza materialne (co to w ogóle miałoby znaczyć, przecież materialność nie stanowi jakieś arbitralnej kategorii, są po prostu obiekty i ich własności i tyle). To będzie coś nowego najpewniej w sensie informatycznym. Coś nowego, czyli jakaś idea, która jeszcze jest niewyrażalna. Dla mnie koncepcja qualiów (czy qialio podobna), jest bardzo inspirująca z kilku punktów widzenia (możemy wejść w tą dyskusję, jeżeli znajdą się chętni). Nie oznacza to żadnego ukłonu w stronę religii, wiary, bądź nawet bezprzedmiotowego gdybania. Dla mnie istotą qualiów nie jest pytanie, czy ktoś widzi kolor czerwony inaczej niż ja – ja w ogóle tego pytania nie rozumiem. Zacząłbym od pewnej propozycji pojęciowej, w której koncepcja qualiów jest nieredukowalna poznawczo. Mam na myśli to, że w badaniu czym jest czerwień, musimy wyjść od czerwieni – czyli w zasadzie czego? Powiedzenie tutaj, że pewnej reprezentacji w mózgu – jest oszukiwaniem, bo wcale od tego nie wychodzimy w pytaniu „czym jest czerwień” – to jest nasza konkluzja, którą jesteśmy w stanie sformułować uzbrojeni w skomplikowaną aparaturę i więdzę techniczną. Więc czym jest to od czego wychodzimy? Czerwień w pytaniu, nie wymagała przecież tych samych „nakładów”, co czerwień w odpowiedzi. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest to właśnie reprezentacja w mózgu widziana z innego punktu widzenia – ale to stwierdzenie również nie jest takie łatwe (bo z jakiego punktu widzenia i czym jest ten punkt widzenia). Bez względu na ostateczne wyjaśnienie, już pojawia się czysto językowa potrzeba na nazwanie tej czerwieni w pytaniu qualium. Według mnie można całkiem swobodnie postawić hipotezę, że ta czerwień (podobnie jak każde inne doznanie) jest realnością pochodną, ale tożsamościowo nie równą reprezentacji w mózgu – przynajmniej tak jak ją rozumiemy dzisiaj, jako sumę oderwanych od siebie procesów. Nie oznacza to w najmniejszym stopniu, że ona jest „gdzieś” niematerialnie. Natomiast może być kolejną warstwą isntnienia, która jest jakby emulowana przez formy prostrze. Z chwilą, gdy proces tego „emulowania” opiszemy informatyczno-fizycznie zagadka będzie rozwiązania. Nie chcę teraz tego rozwiajać, chodzi mi tylko o to, aby nie zatracić kreatywności poprzez takie sztywne stanie przy faktach: „Nie wolno nam mówić o qualiach, bo nie są dobrze zdefiniowane i nie wiadomo o co chodzi.” Według mnie nie tędy droga. Każda nowa hipoteza w nauce nie była na początku faktem, tylko luźnym pomysłem. Zawsze jest taki etap, że nie wiadomo do końca o co chodzi, że jeden coś mówi, a drugi go jeszcze nie rozumie. Niektóre hipotezy się obalają, a inne, okazuje się, opisują rzeczywistość. To co najważniejsze, to umieć odróżnić co jest faktem, a co ciągle hipotezą. Istotne jest też nie wykluczyć z obszaru rozważań czegoś błędnie czy przedwcześnie.
Doskonały, piękny, inteligentny wykład Panie Jacku. Bardzo Panu dziękuję.
Tak na marginesie, to ja także nie mam duszy…
Czy jednak psychika i dusza nie jest tym samym mniej więcej? Osobiście jestem empirykiem w stylu Hume’a i uważam ten podzial z artykułu za nieco sztuczny niestety… Juz od dawna istnieje filozofia bez duszy i metafizyki od Epikura po Hume’a La Mettrie Diderota i Holbacha. Trochę mnie męczą te poklony bite Dennetowi i Dawkinsowi.
Mam na myśli,ze moze zamiast obrażać się za głupawy koncept duszy moznaby po prostu zmusić chrześcijan di przyznania ze ich dusza to po prostu psychika
Dla chrześcijan „dusza” jest nieśmiertelna. Zaś dla nas psychika jest śmiertelna.
No niestety tu jest różnica
Faktycznie jednak trudno nazwać chrześcijańską myśl akwinaty filozofią skoro jest dogmatyczna a nie wolnomyslicielska to jest raczej propaganda
Jeśli wolno mi wtrącić trzy grosze, to uważam, że religia i filozofia to pokrewne sobie, trochę kłótliwe siostry. Mają też przyrodnią siostrę, która nazywa się magia.