Spektralizm i elektroakustyczna wizyta w Japonii

Ostatni dzień festiwalu Musica Electronica Nova (21.05.23) przyniósł dwa bardzo interesujące koncerty. Pierwszy z nich przedstawił nam arcydzieło twórcy spektralizmu, drugi był zainspirowaną buddyzmem dźwiękową wizytą w Japonii.

Pierwszy koncert, zatytułowany Love, wypełniły dwa utwory – Contre No. 1 na wiolonczelę i skrzypce (2016) Kuby Krzewińskiego oraz Gérarda Griseya Les Chants de l’amour na 12 głosów i taśmę (1982-1984). Wykonawcami pierwszego utworu był sam kompozytor grający na skrzypcach i Michał Pepol grający na wiolonczeli, ale też przez moment na skrzypcach kolegi w drugim wystąpili soliści Chóru NFM pod batutą (a raczej kierownictwem, gdyż chórami tradycyjnie dyryguje się bez batuty) Lionela Sow.

Contre okazało się utworem wykorzystującym skrzypce i wiolonczele głównie jako instrumenty perkusyjne. Pojawiła się też taśma zamiast smyczka w skrzypcach, samych momentów smyczkowych było ogólnie w kompozycji Krzewińskiego niewiele. „O kontrach i kontrastach, punktach kontaktu i kontrapunktach, o pozycjach i opozycjach” – tak opisał cele utworu kompozytor. Ja na początku słuchania byłem dość sceptyczny do tego dzieła, zwłaszcza, że zawierało ono też pewne elementy teatru muzycznego, istotne były gesty samych muzyków, ich pozycja względem siebie etc. Jeśli chodzi o bębnienie w pudła rezonansowe instrumentów smyczkowych zawsze zastanawiam się, czy nie lepiej dać poszaleć muzycznie perkusistom, niechby nawet też dostali skrzypce i wiolonczelę, graliby z pewnością z większą rytmiczną charyzmą. O ile w przypadku orkiestry nietypowe metody wydobywania dźwięków dla sekcji smyczkowej mają sens, gdyż mamy przecież armię takich instrumentów tworzącą zupełnie inną jakość niż orkiestrowi perkusiści, o tyle w muzyce kameralnej nie do końca rozumiem perkusyjne wykorzystanie skrzypiec, gdyż dźwiękowo łatwo ten efekt zastąpić zwykłymi deskami czy pudłami. Na szczęście Contre nacechowane było wewnętrzną logiką i ciekawym rozwojem formy oraz muzycznej akcji teatralnej, co rozwiało moje wątpliwości i stanowiło świetny wstęp dla sławnego Griseya.

Z Gérardem Griseyem, twórcą muzyki spektralnej, idei bardzo istotnej dla muzyki nowej, mam ten problem, że znacznie więcej o nim czytam, niż mam okazję usłyszeć. Nagrania jego dzieł są całkiem trudno dostępne. Jednak znam dość dobrze dzieła pracującego równolegle nad tą metodą Pétera Eötvösa, jak i uczennicy Griseya Kaijy Saariaho. Bliskie są mi źródła spektralizmu, czyli modalna muzyka Debussy’ego i Messiena, jak i śpiew alikwotowy z Tuwy, Mongolii i Tybetu (znany też w wielu innych miejscach, choć nie na taką skalę). W śpiewie alikwotowym chodzi o równoległe pokazanie obok dźwięku głównego jego alikwot, zaś w technice spektralizmu to zjawisko zostało poszerzone o aspekt czysto filozoficzny i matematyczny. Nie chodzi już tylko (albo w ogóle – w zależności od kompozycji) o alikwoty, ale o budowanie muzyki wokół przebiegu widma zgłosek czy dźwięków. Przykładem takiego działania są właśnie Pieśni Miłosne Griseya, choć z taśmy słyszymy też alikwotowy śpiew będący istotnym punktem odniesienia do bardziej abstrakcyjnych i symbolicznych metamorfoz dźwięku i znaczenia słów oraz tworzących je fonemów.

Wśród zupełnie już bezpośrednich inspiracji dla powstania spektralizmu wymienia się Stimmung Karlheinza Stockhausena i rzeczywiście Les Chants de l’amour bardzo go przypominają. Mamy nawet w obu utworach wymawiane jak magiczne zaklęcia imiona wedyjskich bogów (Stimmung) i legendarnych kochanków (Grisey). Lecz cóż – Stockhausen był arcypłodnym geniuszem muzyki nowej, podobnie jak Cage. Wiele znakomitych pomysłów znajdowało wyraz tylko w jednym utworze, po czym niemiecki kompozytor biegł dalej, nie oglądając się za siebie. Miał przy tym czas na budowanie swojego zupełnie zwariowanego, scjentycznego światopoglądu, który pozwalał mu się czuć astrologiczno – wedyjskim kosmitą. Grisey, jak przystało na syna racjonalnej Galii, poświęcił swój muzyczny fresk miłości, nie stroniąc od jej czysto fizycznego aspektu. Nie brakuje też w jego dziele humoru i filmowego rozmachu. Wyszedł z tego bardzo trudny utwór, z którego wrocławski chór wyszedł obronną ręką. Jedynie solowe wejścia głosów męskich były początkowo nieco zbyt niepewne, moim zdaniem, lecz później cała spektralna akcja ruszyła do przodu z pełni wyobraźni rozmachem.

Ostatnim koncertem MEN był Nara, czyli kompozycja Bertranda Dubedouta zatytułowana Nara. Elektroakustyczny fresk oparty na buddyjskim rytuale Shuni-e (Omizutori) ze świątyni Todai-ji w Narze.

Pozwolę sobie przytoczyć cały opis z książeczki programowej, bowiem dokładnie przedstawia on ów niemal dwugodzinny fresk, jakim pożegnał nas festiwal Musica Electronica Nova:

Dzieło Dubedouta składa się z sześciu ogniw, noszących następujące tytuły: Czuwanie o zachodzie słońca, Czuwanie jedenastu czcicieli, Czuwanie przed jedenastoma aspektami pokuty, Czuwanie przed czerpaniem wody, Czuwanie ognistej surowości i Czuwanie o wschodzie słońca. Pracę nad cyklem artysta rozpoczął podczas swojego pobytu w Japonii w 1999 roku. Zafascynował go rytuał Shuni-e (nazywany też Omizutori) ze świątyni Tōdai-ji w Narze. Ten zbudowany w VIII wieku naszej ery ośrodek buddyjski jest jednym z największych w całej Azji Wschodniej. Dubedout porównał odbywający się tam co roku w marcu rytuał do podróży kosmicznej, a doświadczenie uczestniczenia w nim zainspirowało go do stworzenia nowego dzieła. Artysta nagrał dźwięki ceremonii, które później zestawił z brzmieniem charakterystycznym dla Japonii: gagaku, czyli japońską prastarą muzyką dworską, muzyką teatru no, pieśnią liturgiczną shōmyō ze świątyni Koyasan, a także z odgłosami bicia dzwonów, targu rybnego, tłumów zgromadzonych w różnych miejscach, ulicy, transportu publicznego oraz japońskich lasów i gór.

Bertrand Dubedout  zaczął swoją muzyczną edukację od studiów pianistycznych w Bayonne, które poprzedziła szkoła muzyczna w tymże nadatlantyckim mieście. Istotnym elementem dalszej edukacji były studia na Conservatoire national supérieure de musique de Paris w klasie kompozycji elektroakustycznej i badań muzycznych, gdzie był studentem Pierre’a Schaeffera i Guy Reibela. W 1998 roku kompozytor założył wraz z Pierrem Jodlowskim, szefem artystycznym Musica Electronica Nova i znakomitym kompozytorem francuskim, festiwal Novelum w Tuluzie, który stał się jednym z głównych festiwali muzycznych dzisiejszej Europy. Także z Pierrem Jodlowskim stworzył éOle , muzyczną strukturę twórczo-produkcyjną. Oprócz kreacji, koncertów, festiwali, a także nowego Forum: ByPass, uruchomionego w 2015 roku przez Bertranda Dubedouta, éOle rozwija również własną wytwórnię płytową éOle Records, która zdobyła prestiżowe nagrody w prasie i instytucjach branżowych. Bertrand Dubedout jest profesorem kompozycji elektroakustycznej w Regionalnym Konserwatorium w Tuluzie, jak i gościnnym wykładowcą wielu ważnych uczelni muzyki nowej. Na koncie Dubedouta znajduje się wiele dzieł, wśród których Nara jest bardzo istotne, gdyż doczekawszy się prapremiery 1 grudnia 2001 w Grenoble w ramach Rugissants Festival, dała początek dwóm kolejnym wydaniom dyskograficznym z L’empreinte digitale, a następnie w éOle Records.

Zainteresowanie Dubedouta ideami zrodzonymi na Subkontynencie Indyjskim nie kończy się na Narze, bowiem w latach 2009 – 2013 kompozytor stworzył cykl indyjski zainspirowany pobytami w Waranasi i w miastach Radżastanu.

Choć utwór przerwała w połowie awaria komputera, co wymusiło nieoczekiwaną przerwę we fresku, to było to piękne przeżycie. Elektroakustyczna muzyka oparta w dużej mierze na dźwiękach konkretnych, na kolażach nagrań, była wzmocniona delikatnymi, ale przemyślanymi efektami dźwiękowymi. Główne dźwięki stworzone przez samego kompozytora kojarzyły mi się z rozerwaniem zasłony maji, którą hinduiści nazywają sansarą. Jest to świat złudzeń, dla klasycznych buddystów po prostu jest to świat istnienia, za którym tkwi to co nie jest i jest zarazem i co zarazem nie jest i nie jest jak i jest i nie jest. W utworze występowała zatem typowa dla tematyki buddyjskiej dychotomia głośnych i pozornych zjawisk z krain istnienia z tym co nienazwane i abstrakcyjne, a do czego wiedzie droga przez niszczenie wszelkich przywiązań, czy też więzów karmicznych. Było to ładnie wyrażone, przez co sądzę, że kompozytor w dużej mierze z tą religią i filozofią się utożsamia. Doznaniom ucieczki z męki trwania przez nieskończenie wiele wcieleń towarzyszyła też celowa długość dzieła i pewna minimalistyczna jego surowość, oparta w dużej mierze na ascetycznych dźwiękach ceremonii japońskich buddystów. Na pewno warto się przyjrzeć éOle Records!

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *