Mieliśmy już bardzo ciekawe zakończenie sezonu symfonicznego w NFM, na którym wykonano Carmina Burana Orffa, gdzie Chór NFM wiódł do boju potężną armię młodych chórzystów, teraz zaś, czyli 17 czerwca, żegnał z nami sezon koncertowy sam Chór NFM.
Jak się okazało, czekała nas nie lada atrakcja. Zaproszono bowiem Stephena Laytona, laureata licznych nagród za nagrania – w tym brytyjskich Gramophone i francuskich Diapason d’Or, którego szefowa Chóru NFM Agnieszka Franków – Żelazny nazwała najwybitniejszym chórmistrzem na świecie. Wspomniała też o trwającej kilka dni współpracy z Laytonem przy przygotowywaniu koncertu i o tym, jak wiele chór się nauczył.
Stephen Layton / fot. Keith Saunders
Wśród ostatnich nagrań Laytona znajdziemy bardzo lekkiego, ale i intrygującego Karla Jenkinsa, jego Motety nagrane dla Deutsche Grammophon, ale zaraz wcześniej wśród realizacji Laytona pojawia się Jonh Tavener i jego The Veil of the Temple, zrealizowany między innymi z legendarnymi The Holst Singers. Prestiżowe nagrody Gramophone zdobyło między innymi nagranie Howellsa z 2012 roku dla firmy Hyperion, w 2001 roku dla tej samej firmy nagrał Layton nagrodzone tańce chorałowe z Gloriany Brittena. Jak wiemy, w dziedzinie wykonań i nagrań muzyki chóralnej Zjednoczone Królestwo nie ma sobie równych, konkurencja chórów i chórmistrzów jest gigantyczna, więc zdobycie tych nagród wymagało ogromnej pracy i wyjątkowo ciekawych interpretacji.
Przejdźmy do naszego koncertu. Chór NFM to znakomity i także już całkiem nieźle ponagradzany zespół. Ma swój styl, swoje brzmienie, mocne i nie tak częste na rynku, gdzie nie brak śpiewających półgłosem chórów, jakby nastawionych tylko na nagrywanie muzyki, a nie na koncerty z dużymi orkiestrami, co też się przecież zdarza. Pod dyrekcją Laytona, spokojną, wynikającą w dużej mierze z prób, a nie z gęstych wskazówek dawanych podczas samego koncertu, Chór NFM nie zatracił swoich cech. Jednak zwracała uwagę większa jeszcze subtelność niektórych detali, piękniejsze cieniowanie głosów, wyjątkowo wysmakowane wydobywanie solistów lub grup solowych z chóru.
Te solowe smaczki były charakterystyczne dla głównego utworu zaprezentowanego tego wieczora, czyli dla Missa Rigensis (Mszy Ryskiej) łotewskiego kompozytora Uģisa Prauliņša (*1957). Kompozytor nie posiada jeszcze zbyt wiele monograficznych nagrań, lecz jego utwory, jakie jak Słowik, cieszą się popularnością i pojawiają się w antologiach muzyki chóralnej, w tym firmowanych również przez Stephena Laytona. Język muzyczny Prauliņša jest wysoce eklektyczny – obok dalekich śladów romantyzmu mamy tu elementy neorenesansowe, czasem słyszymy jakby dalekie inspiracje muzyką cerkiewną, co w krajach bałtyckich, gdzie mamy duże mniejszości rosyjskie, nie powinno nas dziwić. W paru momentach Prauliņš przypomniał nam też, że w młodości grywał w zespole rokowym. Wykonanie Chóru NFM okazało się być świetne. Sam utwór bardzo ciekawy, choć momentami brakowało mi w nim potoczystości narracji muzycznej. Zdumiewała mnie też symbolika, niemal madrygałowa, każde bowiem zdanie liturgii Prauliņš starał się wyrazić muzycznie. Czasem czynił to bardzo zaskakująco, bowiem „crucifixus” okazało się skoczne, oparte na silnie rozpiętych interwałach, ale bardziej w swym wyrazie surrealistyczne niż tragiczne. Tragizm nadszedł w dalszej części tego fragmentu Credo, z kolei „i zmartwychwstał” też nie niosło oczekiwanych w tym wypadku triumfalnych emocji. Można zatem stwierdzić, że Prauliņš ma bardzo osobiste i indywidualne odniesienia do symboliki chrześcijańskiej, choć krzyczane w dwóch momentach przez mikrofon fragmenty kazania po łacinie (Msza Trydencka?) zdawały się stanowić osobisty manifest twórcy. Tym niemniej bogactwo środków wyrazu, przepiękne i delikatne wydobywanie głosów solowych, oraz wielka wyobraźnia muzyczna czynią Missa Rigensis utworem ciekawym, zwłaszcza w tak dobrym wykonaniu.
Msza Ryska była przeplatana utworami innych twórców. Mieliśmy osoby ze świata twórcy z Rygi – Vytautasa Miškinisa (*1954) z jego Angelis suis Deus oraz Ēriksa Ešenvaldsa (*1977) z Magnificatem. Oba fragmenty wydawały się być mocniej zakorzenione w tradycji niż Msza Ryska, więcej w nich też było ech chóralistyki romantycznej. Ale były bardzo piękne i chętnie posłuchałbym w tym samym wykonaniu większej porcji dzieł tych twórców.
Wielką atrakcją były dla mnie utwory Thomasa Tallisa (1505–1585) Salvator mundi i If Ye Love Me oraz Williama Byrda (ok. 1540–1623) Ave verum corpus i O Lord, Make Thy Servant Elizabeth. Muzyka renesansowa to jeden z najwyższych szczytów muzyki chóralnej, jeśli nie najwyższy, zaś renesans angielski jest naprawdę przewyborny. Nie za często mamy okazję słuchać w sezonie utworów Byrda, Tallisa czy Tavernera. Chór NFM z Laytonem wykonali te krótkie utwory z ogromną finezją i bardzo stylowo.
Na koniec koncertu był zaś ciekawy akcent polski. Usłyszeliśmy dzieło Pawła Łukaszewski ego (*1968) Nunc dimittis. Przed koncertem Agnieszka Franków – Żelazny opowiedziała nam o niecodziennych okolicznościach powstania tego utworu. Layton nagrywał płytę i okazało się, że obrali tak szybkie tempa, że warto by jeszcze czymś ją uzupełnić. Tymczasem Paweł Łukaszewski wsiadał już do samolotu wracając z UK. Mimo to kompozytor stwierdził, że napisze rzecz całą w samolocie i to uczynił. W pięknym i bogatym w środki wyrazu Nunc dimittis nie ma nic, co wskazywałoby na tak niedogodne warunki tworzenia. Wręcz przeciwnie – dzieło znanego z dzieł chóralnych polskiego twórcy pokazało nam, że obecnie polska szkoła muzyki chóralnej należy do najlepszych. No i ma też godnych siebie wykonawców w Polsce. Tu daję wam okładkę płyty, którą dla Hyperionu nagrywał Layton z muzyką Łukaszewskiego:
Podsumowując – bardzo piękny koncert. Nie dość, że interesujący, pozwalający na muzyczne odkrycia program, nie dość, że mieliśmy zapewniający świetną jakość estetyczną interpretacji Chór NFM, to jeszcze mogliśmy słuchać efektów pracy naszego chóru ze Stephenem Laytonem.