Dyskusja 3 na temat Świętowanie humanistyczne. – zobacz
Krzysztof Marczak:
Zanim zacznę konkretne pytania, muszę opowiedzieć pewną historię. Jest rok 1975, jestem stażystą Teatru Laboratorium we Wrocławiu. Tego lata odbywa się tam wielkie międzynarodowe spotkanie Teatr Narodów. Zajęcia, spotkania i warsztaty prowadzone są w różnych miejscach, pod przewodnictwem aktorów Teatru. Jednym z motywów, jakie są używane do pracy z ludźmi, jest właśnie motyw święta. Jeden z epizodów tego wydarzenia wygląda tak, że prowadzimy grupę ludzi w ciemnościach, przy świetle pochodni przez las, a potem do rzeki. Kiedy wychodzą przemoczeni i zziębnięci, prowadzimy ich boso (a raczej gonimy, zresztą – sami biegną) wzdłuż ścieżki ognia do wielkiej sali. Jedyne światło to ogień w dużym kominku, goła podłoga, żadnych sprzętów. I tam wita ich głośny, szybki rytm bębnów (gram ja, razem z nieżyjącym już Jackiem Zmysłowskim). W mojej grupie jest tylko kilku Polaków, większość to ludzie ze Szwecji, Danii, Japonii, USA. Rozpiętość wiekowa i zawodowa ogromna. I nie trzeba nikomu mówić, co trzeba robić, bo wszyscy wpadają w rytm szybkiego tańca. Pękają jakieś więzy, każdy chce w tym tańcu w jakiś sposób się wyżyć, w mokrych ubraniach, boso. Kiedy układamy ich potem do snu w słomie, w ciemnościach, czuje się atmosferę święta. Ludzie są spełnieni, zrelaksowani, zadowoleni.
I stąd pytanie. Ilustracją do Twojego tekstu jest motyw leniwego wypoczynku w czasie pikniku. A co z częścią „dynamiczną” świętowania? Może wciąż mamy w sobie potrzebę skakania boso przy bębnach, tylko nam nie wypada? Czy nie uważasz, że cywilizacja nam tę radość odbiera?
Marcin Kopciara:
Ilustracja przedstawia leniwy wypoczynek, ale symbolizuje przede wszystkim beztroskę, relaks i radość życia. „Czas strawiony na czymś przyjemnym nie jest czasem straconym” – to podobno słowa Bertranda Russella i trudno się z nimi nie zgodzić. W pełni podzielam również chęć do aktywnego i dynamicznego sposobu spędzania wolnego i świątecznego czasu. Poprzez ruch, ekspresję i wysiłek fizyczny, również otrzymujemy solidną dawkę endorfin i zacieśniamy więzy społeczne, a efektem końcowym jest właśnie pełne satysfakcji uczucie relaksu i dobrze wykorzystanego czasu. Jest coś jednak w tym, że jako społeczeństwo jesteśmy trochę zbyt wycofani i jednocześnie zbyt kurczowo przywiązani do tradycji. Zapominamy o młodzieńczych chwilach nieskrępowanej i ekspresyjnej zabawy. Oczywiście, w dojrzałym wieku przychodzą nowe obowiązki i odpowiedzialności, ale warunkuje nas również obiektywnie ujęta sytuacja ekonomiczna, obyczajowa czy kulturowa w miejscu naszego życia. Chęć tańca w rytm muzyki instrumentów może być czymś instynktownym, czymś wykształconym ewolucyjnie i warto tego nie zagłuszać. Ja sam uwielbiam oddać się swobodnej zabawie wśród przyjaźnie nastawionych ludzi. Coś takiego odnalazłem między innymi na niektórych festiwalach muzycznych. Pewien trans, w który tańczący ludzi czasem wpadają, jest bardzo relaksujący i zapada na długo w pamięć. Nazwałbym takie chwile elementem pewnej duchowości (wiem, że nie wszyscy akceptują to słowo, ale nie mam na myśli nic nadprzyrodzonego) ateistycznej w wymiarze czysto psychologicznym. Warto czasem zatrzymać się na chwilę w ten sposób i odpocząć od poganiającej nas cywilizacji.
Krzysztof Marczak:
Napisałem kiedyś, że cała nasza cywilizacja polega na zdobywaniu dla nas coraz większego komfortu, tylko że im więcej go mamy, tym bardziej on nas powoli zabija. Jest w naszych mózgach jakiś mechanizm, niezależny od naszej woli, który degraduje naszą fizjologię, kiedy próbujemy za dużo lub zbyt długo się rozleniwiać. Można tu przytoczyć mnóstwo przypadków, włączając w to wielu pozornie szczęśliwych emerytów, którzy szybko zapadają na zdrowiu, kiedy przestają pracować. Skoro potrzebujemy aktywności fizycznej i umysłowej, duchowego transu w rytm bębnów albo techno i jednocześnie potrzebujemy leniwego leżenia na trawie, to jedno przychodzi mi słowo na myśl. Jest nim równowaga. Tak naprawdę nikt nas jej nie uczy. Szkoła nam nie mówi, ile potrzebujemy średnio odjazdu w klubie techno, ile pracy, a ile leżenia na trawie i skąd mamy wiedzieć, że jednego jest za dużo, drugiego akurat za mało. Dlatego kolejne pytanie będzie niełatwe. Brzmi ono: jak humanizować święta, ale jednocześnie nie zamykać się całkowicie w ustalonych wzorach?
Marcin Kopciara:
Pozwolę sobie zauważyć, że aktywne, dynamiczne, w pewnym sensie spontaniczne świętowanie, wynika z realizacji potrzeb wyższego rzędu. Ubóstwo, zła opieka medyczna, patologie społeczne, skłaniają ludzi do poszukiwania raczej oszczędzającego energię odpoczynku i wytchnienia niż do skocznych tańców. Uważam, że społeczeństwa szczęśliwe, czyli takie, które bez przeszkód realizują swoje potrzeby wynikające ze swobodnego rozwoju człowieka, żyjące na wysokim poziomie ekonomicznym, kulturalnym, etycznym, gdzie realizowane są prawa i potrzeby jednostki, gdzie istnieje wysokiej jakości opieka medyczna, taki też system pomocy potrzebującym, takie społeczeństwa mają ochotę i czas na intensywny rozwój sfery kulturowej i to w pożądanych kierunkach. Religia (dająca sens cierpieniu, obiecująca życie wieczne po śmierci) w naturalny sposób nie jest tak istotna, gdy człowiek jest szczęśliwy i odczuwa życiową satysfakcję. Do tego powinniśmy dążyć. Do poprawy jakości życia w każdej jego płaszczyźnie. Myślę, że realizacja tego jest możliwa w mądrze zarządzanym systemie demokratycznym i zgodnie z wartościami, które zwykliśmy uznawać za „zachodnie”. Wielką przeszkodą są oczywiście wszelkie ruchy nacjonalistyczne, antynaukowe i religijne. Wiemy jednak w jakim iść kierunku, a to jest najważniejsze. Dążmy do życia w wolnym (ale odpowiedzialnym za siebie wzajemnie), racjonalnym i etycznym społeczeństwie. Brak trosk (a raczej ich możliwie maksymalna minimalizacja) daje siłę i otwiera umysł na nowe horyzonty oraz skłania do najgłębszej realizacji swojego istnienia i poczucia sensu życia. W takiej sytuacji niewidzialny „przyjaciel” nie jest w ogóle potrzebny.
Krzysztof Marczak:
Tyle prowokacji, zatem do rzeczy – dobry tekst, gratulacje. Jednocześnie mam wrażenie, że przed nami ogrom do zrobienia, żeby odebrać praktykę świętowania religiom. Co byś powiedział, gdybym spytał o prostą instrukcję: „od czego zacząć?”
Marcin Kopciara:
To prawda, jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Poruszyłeś bardzo obszerny temat, ale spróbuję wskazać kluczowe sprawy. Zacznijmy od tego co możemy zrobić od zaraz i wiemy jak się do tego zabrać, czyli od popularyzacji humanizmu i racjonalizmu. Potrzebujemy impulsu w zmianie świadomości społecznej. Sekularyzacja postępuje dość wolno i jest związana być może bardziej z upadkiem moralnym Kościoła katolickiego niż z racjonalnym skierowaniem społeczeństwa na światopogląd ateistyczny i humanistyczny. Popularyzatorzy humanizmu, działacze ateistyczni i stowarzyszenia są obecni w przestrzeni internetowej, jednak w powszechnej świadomości Polaka jest to ciągle coś egzotycznego. Cały czas potrzebujemy uczciwej popularyzacji i reklamy. Uczciwej, to znaczy pokazującej rzeczywiste pozytywy uwolnienia się od dogmatów religijnych i korzyści moralno-egzystencjalne z wejścia na drogę filozofii humanizmu. Dobrą okazją do tego jest czas popularnych w Polsce świąt, szczególnie tak radosnych jak święta grudniowe. Pokazujmy radość życia bez odwoływania się do istot i zjawisk nadprzyrodzonych. Szukajmy ludzi o światopoglądzie humanistycznym na wsiach i w małych miejscowościach, zwierajmy znajomości i popularyzujmy. Potrzebujemy pracy u podstaw i oczywiście edukacji, szczególnie tej wczesnoszkolnej. Potrzebujemy zmiany podstawy nauczania w kierunku wiedzy o humanizmie, wybitnych humanistach, wiedzy o metodyce naukowej i o błędach poznawczych, ale też o filozofii, która się pod tym wszystkim kryje. Filozofii, która nie jest wcale mniej głęboka od nadprzyrodzonych urojeń. Do zmian w systemie edukacji potrzebujemy z kolei zmian politycznych. Politycy jeszcze nie zauważają głębszych zmian w kierunku sekularyzmu i nie próbują szukać poparcia wokół jednoznacznie ateistycznego elektoratu. Wraz ze zmianami społecznymi, przyjdą zmiany w celach politycznych również wśród popularnych polityków. Do tego długa droga. Teraz możemy wpływać na świadomość społeczną i stworzyć własne święto humanistów, właśnie takie jak amerykańskie HumanLight.
Krzysztof Marczak: I tutaj nasuwa się kolejne pytanie z tej samej kategorii „od czego zacząć?” Brzmi ono – tworzyć własne święto czy też zmodyfikować na własne potrzeby „Human Light”, zwłaszcza, że to jest święto globalne, nie tylko amerykańskie? A jeśli tak – to jak głęboka adaptacja jest potrzebna, żeby każdy Polak mógł się z nim czuć komfortowo, nawet jeśli nie od razu to w niedalekiej przyszłości?
Marcin Kopciara:
Pomysł na „Human Light” w wersji polskiej bardzo mi się podoba. Tę nazwę możemy przetłumaczyć jako święto Ludzkiego Światła, a warto zauważyć, że motyw światła jest mocno eksploatowany właśnie przez chrześcijaństwo. Spójrzmy chociażby na popularny wizerunek Jezusa, na którym świetliste promienie wychodzą z jego dłoni. Znamy też motyw świetlistego serca i Matki Boskiej. Oczywiście jest zasadnicza różnica: w chrześcijaństwie to najwartościowsze „światło” pochodzi wyłącznie od boga. Humaniści mówią tutaj, że nie istnieje żadna istota, która już samym swoim istnieniem degradowałaby wartość człowieka i wspomniane „światło” metaforycznie umiejscawiają w nim samym. To bezpośrednio w nas są wartości, które warto pielęgnować. To my kształtujemy naszą rzeczywistość. Sądzę, że motyw światła może się doskonale przyjąć w społeczeństwie, być może nawet w angielskiej formie językowej, podobnie jak Halloween. Dzień obchodów Human Light można by też w przyszłości połączyć z organizacją festiwalu Human Light (na przykład na wzór festiwalu nauki), na którym mogłyby odbyć się wystawy, prelekcje, pogadanki i występy artystów deklarujących światopogląd ateistyczny i humanistyczny. To ma szansę na powodzenie.