Bardzo lubię, gdy Paul McCreesh odwiedza Wrocław. To jedna z największych legend muzyki dawnej, autor zapierających dech w piersiach rekonstrukcji wielkich uroczystości weneckich i nie tylko. Dzięki niemu mogliśmy usłyszeć polichóralny majestat muzyki Gabrielich ale też rozmach Mendelssohnowskich oratoriów wykonywanych w Londynie. To ostatnie dzięki współpracy z wrocławskimi zespołami, również w ramach szefowania artystycznego Wratislavii Cantans. Bardzo dobrze wspominam ten okres. Muzyka klasyczna daje bowiem niezwykłe pole do eksploracji. Jeśli ktoś chce, może się ograniczyć do najbardziej znanych kompozytorów ostatnich dwóch stuleci – od Mozarta po Strawińskiego (choć przeglądając YouTube przypadkiem odkryłem, że twórca programów na RFM Classic uznał, iż Strawiński i Mahler to dla niego już za trudna „muzyka nowa”. Wniosek – słuchajcie Dwójki!). Abstrahując od RFM Classic, gdzie chyba dominuje obecnie muzyka filmowa, wielu melomanów słucha Brahmsa i Beethovena, Liszta i Chopina, nie sięga jednak do innych, mniej znanych kompozytorów. Tymczasem McCreesh przekonał mnie do poznawania muzyki brytyjskiej, istniejącej w cieniu niemieckich, włoskich, austriackich i francuskich geniuszów sztuki dźwięku. Sam z kolei odbywał podróż w czasie. Choć zaczął od wczesnego baroku, szybko przeszedł do wspaniałych płytowych kompilacji chóralnych, gdzie nie bał się dzieł z XIX i XX wieku. Po rekonstrukcjach brzmienia muzyki romantycznej na dawnych instrumentach zaczął też dyrygować współczesnymi orkiestrami, także we Wrocławiu, jak na koncercie z 2 czerwca 2018 roku, gdzie w NFM poprowadził Mozarta i II Symfonię Elgara.
Również znakomitego chińskiego skrzypka Ning Fenga mieliśmy okazję usłyszeć we Wrocławiu w koncercie Sibeliusa (27.04.19). Od tego czasu w katalogu Channel Classics, słynącej z doskonałych nagrań muzyki barokowej z Rachel Podger, pojawiło się wiele płyt z wirtuozem z Chengdu, w tym jednak poświęcona koncertom Elgara i Finziego. Na wczorajszym koncercie też mieliśmy okazję usłyszeć monumentalny, niemal 50 minutowy, fresk Elgara. Mam szczęście mieć pierwsze nagranie tego koncertu, gdzie Elgar dyryguje orkiestrą zaś na skrzypcach gra bardzo wtedy młody Menuhin. Początkowo miał to być Fritz Kreisler, skrzypcowy Caruso, lecz mimo że artysta ów podziwiał dedykowane mu dzieło Elgara, to nie cenił go zbytnio jako dyrygenta. Ning Feng zagrał wczoraj (26.05.23) koncert z ogromną wirtuozerią, zadziwiając sprawnością i ekspresją w szybkich i gęstych biegnikach. Niższe struny jego skrzypiec brzmiały nietypowo, stosunkowo chłodno i wyraziście, stanowiąc kontrapunkt dla Elgarowskich gęstych faktur. Z gąszczem muzyki brytyjskiego romantyka znakomicie radził sobie McCreesh na czele Wrocławskich Filharmoników. Brzmienie orkiestry było bardzo precyzyjne, możliwie lekkie, ale też bardzo barwne i plastyczne. Paradoksalnie, ogromne doświadczenie w muzyce barokowej dało dyrygentowi znakomity klucz do otwierania bram późnego romantyzmu. Ning Feng na bas zagrał fragment jednej z sonat skrzypcowych Bacha i zupełnie mnie oczarował wspaniałą fakturą brzmienia, pełną mikrodetali. Miałem wrażenie, że połączył w jedno ekspresję skrzypiec i subtelność wioli w rękach mistrzów. Było to bardzo stylowe wykonanie, a jednocześnie nowoczesne i szlachetnie archaizujące. Na pewno warto zdobyć Fenga w Bachu.
II Symfonia „Londyńska” Ralpha Vaughana Williamsa to utwór barwny i wielowątkowy. Wiele w niej nawiązań do dawnych angielskich pieśni, co było specjalnością kompozytora. Nie brakuje też w dziele motoryki wielkiego miasta, jak i melancholii statków odpływających z londyńskiego portu, opuszczających ówczesną stolicę świata. Symfonia Londyńska powstała w latach 1912 – 13, czyli stanowi ona rówieśniczkę Święta Wiosny Strawińskiego, ale jest dużo mocniej zanurzona w estetyce romantycznej. Czas ten w muzyce jest też okresem dominacji wpływów Ryszarda Straussa. U Vaughana Williamsa nie usłyszymy bezpośrednich wpływów twórcy Salome, jednak symfonia stanowi niejako kolaż poematu symfonicznego z klasyczną symfonią. Wiele w niej obrazów i niemal filmowej akcji. Jest też jednak bardziej abstrakcyjna, sonatowa praca tematyczna. Na prośbę dyrygenta Alberta Coatesa Vaughan Williams opisał obrazy, o jakich myślał tworząc poszczególne ogniwa symfonii – dzwony Pałacu Westminsterskiego, noc nad Tamizą czy Bloomsbury Square. Finał z kolei ma mieć podłoże literackie – jest zainspirowany rozdziałem powieści Tono – Bungay Herberta Georga Wellsa zatytułowanym Night and the Open Sea i opisuje wypłynięcie statku w morze. Wydaje mi się jednak, że obrazowość tej symfonii jest głębsza, mimo, że samą ideę symfonicznego portretu miasta uważam za świetną i żałuję, że nie ma równie dobrych i znanych symfonii wrocławskich, warszawskich, paryskich czy berlińskich. Obrazy miast odnajdujemy głównie w operach, Paryż u Masseneta, ale też u Verdiego, Rzym u Pucciniego, Norymbergę u Wagnera etc. Vaughanowski portret Londynu jest jednakże bardziej abstrakcyjny, niż tylko pejzażowy. Owo miasto wyłania się przed naszymi oczami zza zasłony swojej gęstej i tajemniczej historii i to udało się doskonale uchwycić Paulowi McCreeshowi, który z lubością odnajdywał w II Symfonii nawiązania do muzyki barokowej i renesansowej. Ponownie prowadził Wrocławskich Filharmoników z ogromną precyzją, barwnością, lekkością i siłą. Było to bardzo piękne wykonanie. Kończy się właśnie współpraca wrocławskiego zespołu z Giancarlo Guerrero, sądzę, że zaproszenie McCreesha do szefowania artystycznego Wrocławianom mogłoby przynieść niezwykłe rezultaty.