Do moich recenzenckich rąk trafiła bardzo ciekawa płyta. Biała, elegancko ascetyczna okładka zapowiadała na niej ECM NEW SERIES. Prosta, pozbawiona innych elementów graficznych biała przestrzeń pokryta była tylko napisami – Arvo Pärt, Symfonie, NFM Wrocławscy Filharmonicy i jeszcze nazwisko dyrygenta – Tönu Kaljuste.
Znalezienie się na płycie wytwórni ECM z muzyką Pärta to wyraźne docenienie wrocławskiej orkiestry, zasłużone zresztą, co powtarzam wszystkim melomanom, którzy pamiętają brzmienie wrocławian sprzed lat, a nie to aktualne. ECM nie jest standardową firmą fonograficzną. Jest to przedsięwzięcia bardzo autorskie, cechujące się subiektywnym doborem prezentowanych utworów i dopasowaną do dominującego niejako „metapłytowo” nastroju akustyczną aurą nagraniową. ECM to wielki dźwiękowy album, którego wątki przewodnie to melancholia, samotność, zaduma, chłodne i srebrzyste szarości, dystans, wolny upływ muzycznego czasu. Jakimś cudem Manfredowi Eicherowi (który założył firmę w Monachium w roku 1969) i jego współpracownikom udaje się utrzymać jednoczący większość realizacji ECM styl, mimo różnorodności prezentowanej muzyki.
ECM jest rzeczywiście różnorodne – dużą część jego katalogu zajmuje jazz, często bardzo północny w swoim wyrazie. Jest trochę wspaniałych nagrań muzyki klasycznej indyjskiej, a także na przykład perskiej. Nie brakuje oczywiście folkloru Północy. Obok jazzu jednakże drugą nogą ECM jest muzyka klasyczna, z ukłonem w stronę muzyki dawnej, głównej chóralnej i w stronę muzyki nowej, ale przeważnie tej bliższej bardziej refleksyjnemu minimalizmowi. Firma ECM przyczyniła się w dużej mierze do wypromowania muzyki Ervo Pärta, zatem przekazanie wykonania symfonii Pärta Wrocławskim Filharmonikom stawia ich w samym centrum wykonawstwa tej muzyki, do tego z doświadczonym na tym polu Tönu Kaljuste.
Wrocławianie grają na płycie świetnie, zaś dyrygent i dźwiękowcy dbają o posrebrzenie i poszarzenie ich brzmienia, o więcej półcieni i mniej barwnego plastycyzmu, który tak lubię u Wrocławskich Filharmoników. Mimo to ukazanie orkiestry od innej strony okazuje się być jak najbardziej owocne estetycznie. Symfonie Pärta też są ciekawe. Dzięki temu, że powstawały w różnych latach – Pierwsza „Polifoniczna” w 1964, Druga w 1966, Trzecia w 1971 i Czwarta „Los Angeles” w 2008 nie stykamy się na większości płyty z tak charakterystyczną Pärtowską estetyką, lecz poznajemy drogę do niej, bardzo zresztą zaskakującą, bo obok oczywistych u wyrastającego z ZSRR twórcy elementów neoklasycyzmu pojawiają się w symfoniach Pärta elementy zainspirowane muzyką rockową i wieloma innymi stylistykami. Ta droga do w pełni rozwiniętego i specyficznego stylu Pärta jest bardzo intrygującą podróżą przez świat dźwiękowej wyobraźni, zaś Wrocławscy Filharmonicy prowadzą nas przez ten świat doskonale, urzekając pięknym brzmieniem, subtelnością i otwartością na eklektyczny świat dojrzewającego kompozytora.
Polecam zatem tę płytę gorąco, zaś jeśli chodzi o ECM, to czekam teraz na płytę Chóru NFM z Pärtem. To była dla mnie jednak niespodzianka, że to wrocławscy instrumentaliści wyszli daleko w świat ze swoim Pärtem, choć na koncertach w NFM, jak wiecie czytając moje recenzje, za wykonania muzyki Pärta odpowiada zazwyczaj znakomity Chór NFM. Lecz cóż – Wrocławscy Filharmonicy zaskoczyli mnie w bardzo przyjemny sposób i nie pozostaje mi nic innego, jak wrócić do kolejnego już przesłuchania ich nowej płyty.