Nie wyśmiewaj zbytnio swoich bliźnich. Raczej lękaj się
tych, których nie możesz pokochać.
Umberto ECO
Zmarły 19 lutego br. Umberto Eco (1932-2016) to dla mnie jeden z najważniejszych intelektualistów przełomu XX i XXI wieku. Intelektualista w klasycznym stylu, człowiek renesansowy (jak drzewiej się mawiało), naukowiec – filozof, semiotyk, lingwista, przede wszystkim – myśliciel i jeden z tych autorytetów, które można uznać za autentycznie niezależne. Poza tym – erudyta, płodny literat i mistrz językowego wysublimowania, as kunsztu opisu drobnych zdawałoby się elementów prowadzonej narracji. Europejczyk w dosłownym tego znaczenia stylu.
By istniało zwierciadło świata, świat musi mieć jakiś kształt.
Jakiś świat bowiem upadł na naszych oczach – i nadal upada (chaos i przypadkowość – lub: przygodność jak chciał Richard Rorty – są symptomami m.in. owego upadku) – a na jego miejsce na razie nie powstało nic co wiodło by jednostkę do optymistycznego spojrzenia w przyszłość sprawiając, że w świecie nieuporządkowanych i przypadkowych sił poczuje się autentycznie wolną. Bo dziś wolność oznacza najczęściej tylko puste słowo, mało określony i zdefiniowany termin, pojęcie równoznaczne z wolnością nielicznych i zniewoleniem milionów (choć nie w klasycznym i dotychczasowym rozumieniu – bo świat jak mówi Eco nie ma kształtu). Jednostka – z tych milionów – dziś najczęściej ma wolność „ku śmierci” (jak mawiał Martin Heidegger). Tu włoski intelektualista, któremu poświęcam tych kilka słów, zauważa celnie, iż:
Prawdziwy bohater to zawsze bohater przez pomyłkę, jego marzeniem
jest być uczciwym tchórzem jak wszyscy.
Był Eco poza tym zdeklarowanym ateistą i protagonistą Oświecenia w jego rudymentarnym wymiarze. Jego korespondencja i wymiana refleksji nad trudnymi problemami współczesności z księciem Kościoła, arcybiskupem Mediolanu (największa diecezja na świecie, niezwykle ważna w historii i strukturze dzisiejszego Kościoła katolickiego) kard. Carlo Martinim – przedstawicielem zdecydowanego progresizmu katolickiego – uchodzi za maestrię osób pozostających na absolutnie przeciwstawnych pozycjach intelektualno-empirycznych, ale potrafiących kulturalnie i przyjaźnie prowadzić ów dyskurs. Przyjaźnie – czyli bez tak powszechnego hejtu, nienawiści, prób wdeptywania interlokutora w ziemię i pozbawienia go osobowej godności. Jaki rzadki to współcześnie przykład humanizacji stosunków interpersonalnych. Dlatego także z tej racji darzę Eco taką admiracją.
Czy Bóg, nauczyciel geometrii, mógłby, choćby i z potrzeby
sprawiedliwości, stworzyć nieład piekła
i śmiać się z tego przewrócenia wszelkiego przewrotu?
W tym passusie mieści się kapitalny dylemat stawiany przed osobami wierzącymi, zasadzający się na zapewnianiu z jednej strony o boskiej, bezgranicznej miłości i miłosierdziu, dobroci i admiracji godności człowieka, a z drugiej – reprezentujący jawną predylekcję i uwielbienie w karaniu tzw. „grzeszników”, mściwość, chęć odwetu, małostkowość w widzeniu człowieka jako potencjalnego nośnika zła. Wyznawcy tak pojmowanego bóstwa – i to jest właśnie immanencja religijności (każdej) jako takiej – widzą więc INNEGO osobnika jako zło, materiał do nawrócenia, poprzez chęć pokazania mu jego „małości”, puszenia się swą wydumaną „prawdziwością” i dobrem.
Śmiech zabija strach, a bez strachu nie ma wiary.
Tę myśl Eco świetnie rozwija posługując się dialogiem pomiędzy Wilhelmem z Baskerville, a Jorge z Burgos (ślepym benedyktynem) – „Imię róży” – gdzie padają argumenty i kontr-argumenty – strony purytańsko religianckiej, uważającej radość, śmiech, wesele za zagrożenie dla ortodoksji.
Najpierw trzeba nauczyć się korzystania z informacji,
a następnie używania jej z umiarem.
To stwierdzenie, proweniencji stoickiej, racjonalnej, pragmatycznej (wynikającej z doświadczenia i dystansu) oddaje clou współczesnej mentalności, jaka przy pomocy Internetu zapanowała na świecie, zawłaszczając i rugując z pola ludzkiego poznania i postaw dystans, zastanowienie, refleksję krytyczną. Bo wszystko jest szybkie, pobieżne, emocjonalne, „żyje chwilą” jak błysk super-nowej. Czyli jest przyjmowane bez refleksji, bez zastanowienia, afektywnie. To gdzie tu w takim razie miejsce na racje rozumu ? Może też z tej racji racjonalizm jest w totalnej defensywie, oddając pole irracjonalnym oraz intuicyjnym – czyli apriorycznym sui generis – prądom i trendom ?
Nie wszystkie prawdy są dla wszystkich uszu.
Rozumiem ową myśl nie jako egzemplifikację jakiejś formy cenzury, ale przejaw troski o zapobieganie nieodpowiedzialnym emocjom jakie zawsze towarzyszą newsom podawanym w celu nie zgłębienia rzeczywistego stanu danego zjawiska czy poznania przyczyn danego casusu („Nie poznamy prawdy, nie zgłębiając przyczyn” – Arystoteles) lecz obudzenia w ludziach jakichkolwiek emocji. A one mogą być i pozytywne i toksyczne. Uwolnij emocje, bądź afektywny, emanuj ich mocą ……..
To emocje i wiara im zawsze towarzysząca, a ona ma zawsze kontekst religijny, każą nam autorytatywnie mówić , iż:
Kto podważa wyrok inkwizytora sam jest winny herezji.
A to przecież my jesteśmy tym inkwizytorem z tytułu egocentryzmu i indywidualizmu jaki powszechnie panuje wokoło.
Świat dzisiejszej polityki jest dla Eco także – a może: przede wszystkim – przykładem alienacji elit z gminu, z ludu, z mas wyborców (potrzebnych raz na jakiś czas do wrzucenia kartki do urn, a potem – hulaj dusza piekła nie ma). Włoskim dowodem na to ma być tzw. „berelusconizacja” tamtejszej sceny publicznej, stanowiąca egzemplifikację (może i karykaturę, ale to pamflet pokazuje najdobitniej istotę wszelkich wynaturzonych zagadnień) sytuacji, która będzie istnieć nawet bez Silvio Berlusconiego. I która ma wymiar uniwersalny.
Stara, chadecka i komunistyczna klasa polityczna miała jednak poczucie
wspólnego dobra. Berlusconi wziął ludzi ze świata biznesu i rzucił ich
w politykę. Oni nie mają poczucia misji, nie mają sensu della stato. Trudno się
dziwić, że co pięć minut zmieniają partyjne sztandary.
Berlusconi mógłby jutro poprosić o azyl na wyspach Fidżi, ale ten cały
światek, który wykreował, pozostanie i będzie
trudny do wyeliminowania.
To kolejny przykład na chwilowość, chaotyczność, powierzchowność i roztargnienie (pozorne, ale może tak ma być ?) dzisiejszej indywidualistycznej rzeczywistości.
I jeszcze ten sceptycyzm Eco – immanencja racjonalnego, realnego, oświeceniowego – w spojrzeniu na świat. Bo nie można…
…..ufać odnowie rodzaju ludzkiego, kiedy mówią o niej kurie i dwory.
Kurie i dwory: wartykańskie, brukselskie, kremlowskie, waszyngtońskie, neoliberalne czy postmodernistyczne (te chyba najmniej gdyż to one są nośnikiem tego chaosu i przygodności) etc. Żadne …….. W Polsce też to ma nagminnie miejsce. A tu tych tzw. kurii i dworów namnożyło się bez liku. Obojętnie po jakiej stronie sceny publicznej się sytuują. Mentorstwo, inkwizycyjna mentalność, zero-jedynkowość w widzeniu świata, my to dobro – INNI to zło. Inkwizytor jest w nas. Nawet w tych co deklarują się jako liberałowie, postępowcy, demokraci czy ludzie Oświecenia (w klasycznym – nie rewolucyjnym – wymiarze). A to utożsamienie i tradycja Oświecenia nakazują nam zrozumieć wszystko i wszystkich, co nie oznacza jednak akceptacji wszystkich i wszystkiego.
Spisek zdejmuje winę z nas samych.
Nie zrobiłem kariery, bo miałem
zawistnego szefa. Albo dlatego, że akurat jacyś Żydzi…
Bo dobrze kiedy gdzieś znaleźć można jakichś Żydów, komunistów, „lewaków”, brudnych muzułmanów vel Arabów, Murzynów, „ruskich”, „szwabów”, „pepików”, zawistnego szefa, układy partyjne bądź towarzyskie, koterie czy nepotyzm decydentów. I przy okazji dać upust swym kompleksom, fobiom, skrywanym ułomnościom.
Umberto Eco jest dla mnie jak biblioteka („O bibliotece”), zbiór myśli i wskazówek, z których winno się sceptycznie i wybiórczo korzystać, smakować je i analizować w zależności od czasu, miejsca i kontekstu. Bo to jest zastanawianie się nad życiem i …. nad samym sobą.
Określono mnie onegdaj w jakiejś dyspucie – do końca nie znając mnie i wyrażając taką oto autorytatywnie brzmiącą opinię (celem zranienia mnie, poniżenia, pokazania mi mojej „gorszości”) – jako człowieka będącego przykładem „nieudacznika”, jednostkę „której w życiu nic się nie udało”, osobnika „na wskroś przegranego”. Dziś odpowiedziałbym temu interlokutorowi za Umberto Eco:
Przegrani, podobnie jak samoucy, wiedzą zawsze
więcej od ludzi sukcesu, bo żeby odnieść
sukces, musisz wiedzieć jedno, nie tracić czasu
na poznawanie wszystkiego. Satysfakcja płynąca
z erudycji zastrzeżona jest dla przegranych, im
więcej ktoś wie, tym bardziej nie powiodło mu się w życiu.
Mądrość nie zależy ani od winnerstwa ani loserstwa. Rację może mieć każdy w różnych sprawach. Szkoda Eco. To jeden z najciekawszych myślicieli lewicowych naszych czasów.
Niestety, często bywa tak, ze naprawdę mozna miec zawistnego szefa i wlasnie przez niego stracić to i owo, nie prezentując przy tym zadnych ułomności, kompleksów. Wrecz przeciwnie przeciwstawiając sie im, gdyż to właśnie przez ich posiadacza stajemy sie wyalienowani i wydziedziczeni z naszej dotychczasowej rzeczywistości. Uogólnienia jako spoiwo powyższego tekstu gleboko rażą i psują jego wymowę. Gdzie indywidualizm, gdzie myślenie autora. Czyżby postrzegal swiat z emocjonalnej perspektywy szefa. …Boga, ktory zawsze ma rację?