Vivaldi i Piazzolla (recenzja CD)

 

Dziś przyszła pora na to, abym otworzył i włożył do odtwarzacza CD kolejną płytę do recenzji. Już sam jej tytuł intryguje, gdyż mamy w nim dwa światy – mistrza późnego włoskiego baroku i dwudziestowiecznego latynoskiego eksperymentatora, który włączył swe ukochane tango do tradycji muzyki klasycznej, powstałej jakby nie było na innym kontynencie, w Starym Świecie.

 

Jednakże Nowy Świat Astora Piazzoli nie jest aż tak daleki od Starego Świata Antonio Vivaldiego. Po pierwsze Argentyna to nie Meksyk i przybysze z Europy pisali w tym kraju nową historię na niemalże białej kartce, nie było tam śladów cywilizacji podobnej do Azteków, Majów czy Inków. Po drugie znacząca część tych przybyszów to byli Włosi, dla których żywioł zawarty w muzyce Vivaldiego był zupełnie nieegzotyczny. Argentyńczycy włoskiego pochodzenia zmieniali się w cieniu swoich nowych chmur, ale nadali także swej nowej, srebrnej ojczyźnie całkiem włoski koloryt.

 

 

Nie jest zatem wcale dziwne, że Piazzolla nawiązał do Czterech Pór Roku Vivaldiego i skomponował swoje Cuatro estaciones porteňas. Choć odwołał się w swoim cyklu do muzyki Vivaldiego, w sposób twórczy, zaskakujący i dowcipny, to jednak rządziła nim inna filozofia niż Vivaldim. Mistrz klasycznego tango chciał oddać przede wszystkim nastrój portowych dzielnic Buenos Aires, nie zaś alegorię przemijania człowieka i czasu wśród zmiennych pór roku. Napisawszy to zdanie zaraz pomyślałem, że jestem niesprawiedliwy dla Vivaldiego. Jego Cztery Pory Roku nie przypadkowo cieszą się tak wielką sławą. Dzięki talentowi Vivaldiego uciekły one kontrreformacyjnej ideologii tworzenia o śmierci i stały się czymś znacznie większym i szerszym znaczeniowo. Mamy tu rzeczywiście obraz Pór Roku z całym nieskończonym i archetypicznym bogactwem skojarzeń i zadum, jakie mogą one powodować u człowieka. Dzieła Piazzolli nie mają w sobie, moim zdaniem, tej wielkości, ale i tak są ciekawe. Zwłaszcza w tak niezwykłym i w sumie zwykłym zestawieniu.

 

Lider i solista Orkiestry Leopoldinum, Christian Danowicz, sam spędził dwa pierwsze lata swego życia w Buenos Aires, do czego przywiązuje znaczenie. Tym większe, że rodzice Danowicza założyli we Francji zespół wykonujący tanga, w którego działalność ich syn się włączył już jako 12 latek. Stąd ogromne zaangażowanie jego i całego zespołu w projekt zrealizowany na płycie. Cykl Piazzolli zagrany jest niezwykle inteligentnie, nastrojowo i stylowo. Nie musimy już wcale marzyć o wycieczce do Buenos Aires, aby przechadzać się ulicami i portowymi zaułkami tego miasta. Cykl Piazzolli nie jest trawestacją tang, ale raczej medytacją o nich przez pryzmat Vivaldiego i z chęcią przeniesienia nas do Buenos Aires. Również Vivaldiego gra Orkiestra Leopoldinum znakomicie. Lubię go czasem usłyszeć na współczesnych instrumentach, niektóre głębie tej muzyki lepiej ukazuje nam bowiem współczesność, a nie rekonstrukcja baroku. Danowicz bardzo dobrze realizuje solową partię skrzypiec, dbając też o to, aby płyta złożona z dwóch światów była homogeniczna.

 

Słuchając tej płyty po raz kolejny odkryłem w niej też swego rodzaju zadziorność i przekorę, które czynią zaprezentowaną muzykę jeszcze milszą w odbiorze. W końcu wykonań Czterech Pór Roku na płytach są setki, a jednak to zwraca uwagę ponadprzeciętnie. Vivaldi i Piazzolla są bliscy również w pewnej buntowniczości. Z jednej strony ksiądz, który stanowczo wolał pisać i wystawiać opery niż odprawiać msze, z drugiej strony twórca wynoszący wiązany z domami publicznymi taniec do rangi sztuki wysokiej. Tego typu rewolucje wymagały odwagi i mocnych charakterów, cieszę się, że również wykonawcy odnaleźli w sobie tą siłę. Polecam zatem tę płytę wszystkim, również tym, którzy sądzą, iż Cztery Pory Roku posiedli w najważniejszych istniejących obecnie nagraniach.

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

3 Odpowiedzi na “Vivaldi i Piazzolla (recenzja CD)”

  1. Piazzola to, od niedawna zresztą, jeden z moich ulubionych kompozytorów. Tak ulubionych, że nawet myślałem o kupnie bandoneonu! Mnie się Piazzola mocno kojarzy przede wszystkim z Bachem i z Paganinim. Genialna jest na przykłąd jego Fuga y Mistero, w której poszczególne instrumenty wykonują najpierw po kolei tę samą, hipnotyzującą melodię, żeby się ostatecznie zlać w jeden wielki i nieposkromiony bałagan dźwięków. W rzeczywistości, każdy z tych instrumentów, po wykonaniu głównej melodii, odstępuje miejsca kolejnemu (z trzech) instrumentowi i gra w ściszeniu osobną melodię. I tu jest Bach pogrzebany. Natomiast Paganini to przede wszystkim wirtuozeria i to skakanie po pięciolinii, bardziej charakterystyczne w jego utworach eksperymentatorskich. Choć taka łatka eksperymentatora nie bardzo mu zapewne odpowiadała. Podobno się nawet spotykał z wyrazami nienawiści ze strony wielbicieli, twórców i odtwórców klasycznego tanga, które on tak mocno zrewolucjonizował. Jego tang (może z wyjątkiem takiego choćby Libertanga) nie da się na przykład tańczyć, bo są zbyt szybkie i złożone, do tego zmienia się tempo i ogólne konstrukcje ulegają często zaskakującym zaburzeniom. Tu przypomina Chopina, który dostosowywał gatunki taneczne (takie jak Polonez) do potrzeb kaskaderów fortepianowych. W wykonaniu Piazzolli nawet Jazz staje się wcale nie Jazzem 🙂 W ogóle uważam, że narodziło się w XX wieku kilku wybitnych kompozytorów, których możnaby zaliczyć do grona wielkich i właśnie Piazzollę osobiście (choć jako laik) do grona wielkich bym zaliczył. Choć ze względu na to tango niektórym mogłoby się wydawać, że jest inaczej. 

    1. Nie wiem czy lepszy, czy  nie lepszy. Tak mi się po prostu uwidziało z tym bandoneonem, kiedy usłyszałem i zobaczyłem jak na nim grał Piazzolla. Choć technika gry jest niby trudna, bo – jak opowiadał sam Piazzolla w jednym wywiadzie (oglądałem dokument o Piazzolli), całkiem inny jest sposób grania gamy lewą, a całkiem inny prawą ręką…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

4 − dwa =