Warunki geograficzne i ich wpływ na strategię bezpieczeństwa narodów.

Stratedzy od wieków próbują przewidywać militarne i pozamilitarne kroki państw sprzymierzonych i wrogich, oraz szacować ich możliwości. Biorą pod uwagę panującą w poszczególnych państwach ideologię, warunki geograficzne w jakich państwa te funkcjonują, oraz coś co nazywamy zwykle charakterem narodowym mieszkańców, przy czym klimat i charakter narodowy zwykle uważa się za czynniki silnie związane ze sobą nawzajem. Wbrew ogólnemu klimatowi opinii, który nakazuje nam odżegnywać się od stereotypów, rozgościły się one tak dobrze w naszych umysłach, że niemal nie sposób myśleć bez ich pomocy.

Rozważania nad charakterem narodowym i wpływem klimatu nań są tak stare ja cywilizacja. Już w starożytnym Rzymie, np. Grecy uchodzili za zniewieściałych z powodu ich zamiłowania do spekulacji filozoficznych bez przełożenia na wiedzę praktyczną, i nico nieprzyzwoitych z powodu ich silniejszej niż w Rzymie tolerancji dla homoseksualizmu. Egipcjan z ich kazirodczymi praktykami uważano za zupełnych barbarzyńców. Rzymianie zaś w Grecji i Egipcie uchodzili za okrutnych, interesownych i chciwych. Po ciemnościach średniowiecza, epoce przymusowej feudalnej regionalizacji, renesans i barok znów wypracowały typy charakterów narodowych. Jednocześnie trzeba pamiętać, że myślenie w kategorii narodów jest dość nowe. W XVII i XVIII wieku na większości dworów narodowość urzędnika czy dworzanina nie miała znaczenia. Nacjonalizmu jako ideologii nie znano, choć zdarzały się przypadki ksenofobii (zwłaszcza w Wielkiej Brytanii i Polsce) wobec cudzoziemców. Ale to nie dotyczyło nigdy elit politycznych. Ernest Renan wspominał w swym wykładzie: Qu’est-ce qu’une nation („Czym jest Naród”) wygłoszonym na Sorbonie w 1882 roku, że każdy członek narodu – wspólnoty kulturowo-etnicznej codziennie potwierdza swa przynależność do tego narodu. W XVIII wieku o przynależności narodowej mieszkańców decydowali władcy; Alzatczyk mógł zostać Francuzem w jeden dzień. Dlatego tak łatwo władcy wymieniali się prowincjami (wymiana Toskanii za Lotaryngię w roku 1738, projekty wymiany Belgii na Bawarię w 1714 i po 1790 roku). Nie uważano, ze czyni się w ten sposób bezpośrednio zainteresowanej ludności jakąś krzywdę. Kiedy w XVII wieku Ludwik XIV przejmował Alzację jej mieszkańcy byli odtąd technicznie uznawani za Francuzów, z czego raczej zdawano sobie sprawę w Paryżu i Wiedniu niż w Strasburgu.

Nawet jeśli w XVIII wieku cała Europa (przynajmniej elity) nosiła peruki, a dziś pół świata nosi T-shirty nie zmienia to faktu, że narody mają pewne cechy wspólne. Nawet jeśli się nie lubi swojego narodu, co jest dość częste, to o przynależności do niego decyduje np. dobór tematów z którymi się zmagamy, a wiec naród, jest intelektualnie utrwaloną historią. Istnieje złośliwe powodzenie, że narody łącza fałszywe koncepcje własnej historii połączone z niechęcią wobec obcych. Jest w tym stwierdzeniu wiele prawdy. Kluczowym słowem są tu (auto)stereotypy. Do końca XVIII wieku nie mówiono o narodzie w dzisiejszym tego słowa rozumieniu, dlatego generałowie, a nawet dyplomaci zmieniali czasem swych mocodawców jak rękawiczki. Ulrich im Hof podaje tu przykład Charlesa Josepha, księcia de Ligne (1735-1814), który uważał, że ma sześć ojczyzn, gdyż był Belgiem z Austriackich Niderlandów, wykształconym w kulturze francuskiej i służącym cesarzowi. Pieśni patriotyczne z tych czasów (jak Rule Britannia z 1740 roku, czy Gustafs Skål z 1772) nie powstawały jako patriotyczne, lecz czasem się takimi stawały.

Istniały już jednak utrwalone przynajmniej od XVII wieku stereotypy narodowościowe, które były tematem nieustannych rozmów w stolicach europejskich. Uważano na przykład, że język ma wpływ na charakter narodu. W XVIII wieku, podobnie jak we wczesnej nowożytności wierzono (i echa tych przekonań przetrwały do dzisiaj), że brzmienie języka ma związek z narodowych charakterem danej nacji. W takich porównawczych zestawieniach przodowali właśnie Francuzi. Wierzono, że język hiszpański jest dumny (w związku z czym Hiszpanie też są tacy), włoski – zniewieściały (nawet Voltaire tak uważał), a niemiecki – szorstki lub wręcz grubiański. W 1581 roku renesansowy pisarz francuski Henri Estienne pisał, że włosi wzdychają, francuzi śpiewają, Niemcy wyją, a Hiszpanie jęczą. Dominique Bouhours w XVII wieku pisał bardziej franko centrycznie:, że azjaci śpiewają, Niemcy terkoczą, Hiszpanie deklamują, Włosi wzdychają, Anglicy gwiżdżą, a tylko jedni Francuzi – mówią. Francuski miał być najpiękniejszy, ale trzeba przyznać, że inne narody Europy również przechodziły w czasach nowożytnych wyraźne stadia uwielbienia dla swego języka (nawet małpujący francuskie zwroty Niemcy). Dobrym przykładem stereotypizacji może być austriacka „Tablicy narodów” (Völkertafel) pochodząca ze Styrii z ok. 1730-1740 roku. Mamy na niej dumnego i honorowego Hiszpana, Francuza-wojownika, upartego Włocha, poczciwego Niemca, Anglika- żeglarza i obieżyświata, surowego i potężnego Szweda, dwóch warchołów; Polaka i Węgra, prymitywnego nieuczonego Moskala i zniewieściałego „Turka lub Greka” (Grecja i całe Bałkany były wtedy pod turecką okupacją).

W XVIII wieku Posądzano klimat o wpływ na charakter narodów, a co za tym idzie na ustrój panujący w państwie ten naród reprezentującym. Przodował w tym baron Montesquieu (Monteskiusz), który w swym największym dziele: „O duchu praw” z 1748 roku pisał na przykład iż suchy i gorący pustynny klimat Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej determinuje marazm tamtejszych mieszkańców, a ten ich brak energii z kolei powoduje iż łatwiej ulegają oni obezwładniającej sile despotyzmu. Większość filozofów oświecenia krytykowało ten pogląd, między innymi dlatego, że takie postawienie sprawy podważało wiarę w możliwość wprowadzenia idealnego ustroju, za który większość oświeceniowców (np. Voltaire, d’Alembert czy d’Holbach) uważało monarchię konstytucyjną (opartą na nieco ulepszonym modelu brytyjskim), w każdych okolicznościach w każdej szerokości geograficznej, dla każdego narodu. François de Volney, który w latach 1783-1785 odwiedził Syrię i Egipt, należące wówczas do Imperium Osmańskiego, stwierdzając, że Montesquieu nie miał racji – to nie suchy klimat ale militarny despotyzm Osmanów odpowiadały za nędzę i marazm społeczny w tych krajach. Brak poszanowania własności prywatnej też miał tu swoje znaczenie, co ciekawe pisząc o Ameryce de Volney, zaprzeczył sam sobie stwierdzając, że zawdzięczają wszystko klimatowi. Voltaire i Christian Wolff zauważali, ze despotyzm ma się równie dobrze na afrykańskiej pustyni jak w mroźnej Rosji. Inny myśliciel oświecenia Sebastien Mercier uważał, ze to system polityczny kształtuje charakter narodowy. Uważał na przykład, że republika (w ujęciu osiemnastowiecznym każdy system, w którym lud współdecyduje o polityce państwa, a więc także monarchia parlamentarna) uwzniośla człowieka, a absolutyzm upodla go. Uważał też, że kraj nad Tamizą bardziej zbliżył się do drogiej mu rzekomej republikańskiej godności człowieka niż Francja, o czym dwa poniższe fragmenty Tableau de Paris:

„…W monarchii trzeba być gładkim sybarytą, wyzbytym dzielności; jedyną pociechą są tu próżne rozkosze zbytku. Tylko republikanom przystoi szorstkie wzięcie, zamaszyste ruchy i harde spojrzenie, które idzie w parze ze śmiałym sercem i miłością ojczyzny…”.

Zaraz potem czytamy:

„…Wolę patrzeć jak w Londynie lud bije się na pięści i upija w szynku, niż widzieć, jak w Paryżu nie śmie unieść głowy, zatroskany, niespokojny, sponiewierany…”.

Krytycy Montesquieu zapominali, lub nie zauważyli zastrzeżenie Montesquieu, ze dobry ustrój i dobra polityka nie zwracają uwagi na klimat, i realizują swoje zadania bez oglądania się na jego wpływ. Nie zmienia to jednak faktu, że klimat miał mieć według teorii monteskiuszowskich czynnikiem ułatwiającym lub utrudniającym reformy. Rześkość ludów północy i ich protestancki indywidualizm przeciwstawiano karności katolickiego południa Europy już w czasach renesansu. Na przykład Jean Bodin zaliczał do „ludów Północy”: Anglików, Szwedów, Polaków, Duńczyków, Moskali i Franków, rzekomo bardziej energicznych od południowców (Galów, Hiszpanów, Włochów, Greków). Ludzie Północy woleli zawsze, zdaniem Bodina, „rządzić się sami”, podobnie jak samemu załatwiać inne ważne sprawy, o czym świadczyć miała mnogość pojedynków, dozwolonych, a nawet zachwalanych w prawie salickim i skandynawskim. Południowcy byli zdatniejsi do roli poddanych króla absolutnego; bardziej posłuszni, bierni i szukający opieki potężnego władcy. Podobnie pisał dwa stulecia potem brytyjski oficer Philip Thicknesse (1719-1792). W jego: A Year’s Journey Through France and Part of Spain (wydanych w Londynie w roku 1777), czytamy:

„…Ktokolwiek porówna mieszkańców Szwajcarii, Anglii, Irlandii czy Szkocji z mieszkańcami Hiszpanii, Portugalii czy innych krajów z południowym klimatem, zauważy, że ludzie urodzeni w cieniu posępnych gór są nieskończenie lepsi o tych urodzonych w najlepszym słonecznym klimacie. Możliwe jednak, że różnica ta powstała w wyniku raczej niedostatku wolności niż dzięki sile klimatu. O wolności! słodka wolności ! Bez ciebie, życie nie może być miłe…”.

W XX wieku zaczęły się pojawiać odwrotne koncepcje: wpływ charakteru narodu na wygląd przyrody. Na początku XX wieku myśliciele Hiszpańscy tacy jak José Ortega y Gasset (1883-1955) próbowali nieco ożywić hiszpańskie życie intelektualne m.in. przez nawiązanie do filozofii niemieckiej. Ortega y Gasset zwrócił uwagę na różnice cywilizacyjne panujące po obu stronach Pirenejów, lecz nie postrzegał ich jako wpływ klimatu (jak Montesquieu), lecz odwrotnie – wygląd przyrody kraju wiązał z „duchem narodu”, uważając, że przypominająca ogród Francja jest emanacją francuskiego bogactwa myślowego i błyskotliwej, lekkości intelektualnej, Hiszpania zaś miała być tak pustynna i jałowa jak hiszpańska dusza i rozum.

W czasach nowożytnych (XVI-XVIII w.) o skłonność do pijaństwa posądzano we Francji Niemców, a na nawet nadużywających ginu Anglików, potem monopol na status pijaka zaczęli mieć Słowianie. W tym samym czasie zaszła inna znaczna zmiana. Począwszy od wieku XVIII, elity krajów zachodnioeuropejskich zaczęły pisać o „Europie Wschodniej” rozumiejąc przez ten termin grupę państw i narodów, które są niedoreformowane i niewykształcone politycznie. Klarowny podział między “cywilizowaną” Europą Zachodnią a nieco barbarzyńską Europą Wschodnią jest rezultatem Condorcet’owskiej idei postępu. Markiz de Condorcet twierdził, iż Wielka Brytania I Francja są bardziej zaawansowane od innych państw europejskich w dziele zapewniania publicznej wolności i praworządnej i stabilnej administracji. W tym ujęciu Niemcy i Włosi nadal jeszcze trochę błądzili, a ludy Europy Wschodniej (de Condorcet nie stosował tego pojęcia) miały skłonności ku despotyzmowi lub anarchii. Wspomniana idea postępu Condorceta była jedynie naukowym opracowaniem wcześniejszego chronologicznie sposobu myślenia, typowego dla oświecenia, karzącego wierzyć, że wszystkie ludzkie instytucje dają się stosunkowo łatwo reformować a ich działanie usprawniać. Condorcet podobnie jak Kant uważał, że postęp społeczny odeślą wojny do lamusa. Jednak nawet bez tego optymistycznego założenia, konserwatywna i niedouczona polska i węgierska istotnie szlachta zdawała się być więźniem starych sposobów rządzenia. Pod koniec XVIII wieku nawet niektórzy polscy myśliciele (Hugo Kołłątaj, Stanisław Staszic) poczęli określać polską wolność republikańską jako archaiczną w przeciwieństwie do np. brytyjskiej – pełnej liberalnego i indywidualistycznego szacunku dla prawa i praw jednostki. Jednocześnie odkrywano w XVIII stuleciu fenomen „zacofania”. Król Prus Fryderyk Wielki dołożył swoją cegiełkę do budowy ideologii liberalnej także pisząc o Prusach jako o „kraju zacofanym”, który musi nadrobić opóźnienia, co w prostej linii nawiązywało do teorii postępu, którą najpełniej opisali Condorcet, Kant i Holbach. Niemiecki uczony i entuzjasta rewolucji francuskiej Johann Georg Forster (1754-1794) ukuł określenie Polnische Wirtschaft pisząc w liście z 7 grudnia 1784 roku o nieopisanym brudzie lenistwie polskiej służby i niezdarności rzemieślników. Podział na rozwinięty Zachód i zacofany Wschód miał trwale zastąpić stary podział na indywidualistyczne protestancką północ i katolickie pogrążone w marazmie południe.

Jednak mimo zmian jakie zachodziły w obrazie poszczególnych nacji sam dyskurs oparty na stereotypach pozostał, i okazuje się, że trudno obejść się bez niego. Bezspornym faktem jest to co podkreślają tacy politolodzy jak Samuel Huntington czy Fareed Zakaria, że kraje o różnych ustrojach są bardziej narażone na konflikt ze sobą nawzajem. Odkrywszy dopiero co, że nie istnieje coś takiego jak „azjatycki punkt widzenia”, Zachód zaczyna próbować wyzyskiwać różnice dzielące takie kraje jak Chiny, Japonia, Indie czy Indonezja. USA liczą najwyraźniej na to, że demokratyczne Indie zrównoważą nieco wpływ autokratycznych Chin w Azji, dlatego od niedawna opierają indyjskie programy atomowe, którym wcześniej byli niechętni. Podobnie starają się o zacieśnienie współpracy z demokratyczną Japonią.

Truizmem jest również fakt istnienia zależności między położeniem geograficznym kraju, a stosowaną przez zamieszkujący go naród, strategią bezpieczeństwa. Wyspiarskie położenie wyspy Brytanii pozwalało Anglikom od czasów Henryka VIII na stosowanie doktryny „równowagi sił” (ballance of power), tj. wspierania aktualnie słabszego państwa walczącego o hegemonią na kontynencie europejskim. Henryk VIII sprawnie manewrował między cesarzem Karolem V Habsburgiem, a królem Francji Franciszkiem I, i tak już miało pozostać. Jak mawiał dziewiętnastowieczny polityk brytyjski lord Palmerstone: „Wielka Brytania” ma stałe interesy, ale nie ma stałych sojuszników”. Na tym tle doszło w latach 1713-1715 do poważnego ochłodzenia stosunków między szefem dyplomacji brytyjskiej Jamesem Stanhopem, a reprezentującym interesy holenderskie Simonem van Slingelandtem (1664-1736). Slingelandt jako reprezentant narodu kleszczonego między tereny należące do Rzeszy, Austrii (Niderlandy Austriackie, dziś Belgia), i wystawionego na ataki europejskiego hegemona – Francji, optował za utrzymaniem stałych sojuszy z Londynem i Wiedniem, co wiązać się miało m.in. z ich poparciem stacjonowania holenderskich garnizonów na granicy francusko-belgijskiej, podczas gdy Stanhope chciał „po brytyjsku” mieć zawsze wolną rękę. Doktrynę ballance of power przejęło od Brytyjczyków wiele państw Europy, oraz USA. Wadliwe może jednak być jej stosowanie wobec innych rejonów świata, niż te opanowane przez myśl zachodnią, w tym strategiczną myśl Zachodu. W sztandarowej pracy Huntingtona znajdziemy ciekawe rozważania na temat europejskiej równowagi sił jako podstawy Zachodniej praktyki dyplomatycznej, skonfrontowanej z azjatyckim „równaniem do silniejszego”, co zwłaszcza wiąże się z rolą skrajnie nacjonalistycznie myślących Chińczyków, widzących swoje państwo jako centrum cywilizacyjne (według Huntingtona Chiny to cywilizacja udająca państwo), które traktowało takie państwa jak np. Wietnam czy terytoria mongolskie jako naturalny rejon ekspansji – „Chiny zewnętrzne”, do których zajęcia Chiny mają właściwie historyczne prawo. Mimo to amerykański politolog wyraża nadzieję, że w razie czego Japonia poprze jednak Stany przeciw ewentualnej hegemonii Chin, a więc Huntington jest zwolennikiem konfrontacji z Pekinem, podczas gdy w kontaktach z Rosją, proponuje uznać jej status jako kraju-matki prawosławia i gwaranta spokoju w Azji Centralnej bez dociekań dotyczących przestrzegania praw człowieka przez moskiewskich decydentów.

Strategiczne położenie Wielkiej Brytanii od czasów rozwoju jej floty handlowej i chroniącej jej floty wojennej umożliwiły Brytyjczykom prowadzenie handlu, a więc bogacenie się mimo prowadzenia wojny, oraz ogólnie bardziej agresywną politykę handlową. Przykładowo sprzeciwiała się umiędzynarodowieniu mórz, co postulowali Holendrzy. Ekonomista angielski John Selden (1584-1654), poseł do parlamentu i prawnik, sprzyjający najpierw partii purytańskiej pod przywództwem Johna Pyma, a następnie królowi Karolowi I. Jego praca: Mare Classum, napisana już pod panowaniem Jakuba I była reakcją na Mare liberum de Groota i pomyślane jako uzupełnienie do książki Holendra. Na publikację zgodził się dopiero Karol I w 1635 roku, któremu Selden dedykował swe dzieło. Stworzył w niej definicję wód terytorialnych państwa. Wody przybrzeżne miały być zamknięte (mare clausum – „morze zamknięte”) dla obcych kupców. Anglicy dążąc do konfrontacji z innymi krajami, kierowali się agresywnym patriotyzmem ekonomicznym. Zmarły w 1634 roku Edward Coke miał się wyrazić, że; „Anglia nigdy nie była bogatsza niż gdy prowadziła wojny”. Te możliwości brytyjskie mogły także wypróbować USA, które znacznie rozbudowały swą flotę handlową i wojenną w XIX i XX wieku. Nic więc dziwnego, że w wydanej w 1890 roku książce: The Influence of Sea Power Upon History, 1660-1783, amerykański kapitan Alfred Mahan pisał nie tylko, że posiadanie silnej marynarki wojennej jest naturalną konsekwencją wzrostu liczby statków handlowych, ale także, że wyspiarskie położenie (a takie jest w istocie położenie nie tylko Brytanii, ale i USA) połączone z posiadaniem silnej floty wojennej daje możność nie tylko blokowania ruchu morskiego wroga, i prowadzenie swobodnego handlu własnego, ale i dokonywanie punktowych niszczących uderzeń na wroga w dowolnym niemal rejonie. Oczywiście możliwe jest prowadzenie polityki zagranicznej bez uwzględnienia warunków geograficznych, jak to czynił premier Indii Jawahalrar Nehru, ale są one skazane z góry na porażkę. Nehru grzeszył idealizmem politycznym. Świętoszkowata polityka idealistycznych haseł wrogich koncepcji twardej Realpolitik jako kojarzącej się Hindusom z przykładami obrzydłej kolonialnej tradycji politycznej, skończyła się na brutalnej aneksji przez Chiny spornej części Tybetu (1962), Nehru przeżył wówczas szok z którego nie podźwignął się już psychicznie.

Pierre Jacquot, francuski generał piszący w latach pięćdziesiątych XX wieku o strategii możliwej dla zastosowania dla NATO, twierdził, że w zmienionych przez broń atomową warunkach, anglosaska strategia punktowych uderzeń, zwana przezeń peryferyjną jest wadliwa i niebezpieczna, ponieważ nie docenia zwycięstwa jaką broń jądrowa odniosła nad przestrzenią. Od czasów jej wymyślenia, według Jacquot nie było już bezpiecznej ziemi, nawet USA dałoby się zbombardować np. z Dakaru, z terytorium podbitej przez ZSRR, francuskiej kolonii. Stąd postulował on by wojska brytyjskie i amerykańskie w razie ataku państw Układu Warszawskiego, nie uciekały w izolacjonizm, lecz od samego początku uczestniczyły w obronie kontynentalnego frontu. U Jacquota znajdziemy też szereg spostrzeżeń dotyczących zależności między kontynentalnym położeniem Francji i Niemiec, a oczywistą niemożnością stosowania przez te państwa strategii peryferyjnej (obywatele domagają się obrony od samych granic). Jacquot tłumaczy wojowniczość i ofensywne skłonnosci narodu niemieckiego, tym, że Niemcy są wyjątkowo trudnym do obrony państwem pozbawionym poważniejszych zapór geograficznych np. gór jak Apeniny czy Pireneje, lub wód jak Kanał La Manche. Podobną konstatację można by w sumie wysnuć w odniesieniu do Polaków. Jacquot w trudnych czasach zagrożenia Zachodu nuklearnym i konwencjonalnym atakiem ze strony ZSRR i jego satelitów, postulował by nie demonizować zagrożenia.

Uważał, m.in., że broń atomowa jest zbyt nieprzewidywalna by ZSRR jej użył, i że nie nadaje się do zastosowania w Europie z powodu zbyt małej powierzchni krajów europejskich, oraz mobilnego charakteru jaki przybrałaby przyszła wojna. Z drugiej strony starał się również zwrócić uwagę na uwikłanie ZSRR w politykę Azji Centralnej i Dalekiego Wschodu, które nie pozwoliłoby Rosjanom rzucić na Europę Zachodnią całego ciężaru sił konwencjonalnych, co spowoduje, że Francja zaatakowana przez ZSRR nie będzie miała do czynienia z wiele potężniejszym wrogiem niż w 1940 roku. Jacquot zwraca też uwagę na objawioną wielokrotnie w dziejach rosyjską ostrożność, tj. na to, że Rosjanie nie atakują jeśli nie mają pewności wygranej, co przeciwstawia ryzykanctwu Niemców. W innym miejscu podkreśla walory rasy germańskiej (wzrost, siła fizyczna) i karność narodu niemieckiego, i również stąd wnioskuje o niemieckiej wojowniczości. Nie da się ukryć, że warunki fizyczne grają pewną rolę w działaniach wojennych. Znawcy antyku piszą w końcu o tym, że legioniści rzymscy dźgali mieczami wyższych od nich germanów, którzy siekli swoimi z góry, a w opracowaniu o bitwie na Iwo Jimie (luty-marzec 1945 r.) przeczytamy o fizycznej przewadze żołnierzy USA w walce na bagnety, lecz podkreślanie zalet rasy, zamiast odpowiedniego przygotowania wojskowego i ideologicznego wydaje się nieco anachroniczne. Jest to chyba jedyne miejsce gdzie Jacquot, tropiciel anachronizmów w armii francuskiej(np. mitu ciągłego frontu), sam w anachronizm popada. Przekonanie o wojowniczości Niemców wynika po części z historii relacji Anglosasów i Niemców. Ponieważ Wielka Brytania tradycyjnie korzystała z niemieckich najemników w czasie wojen, Niemcy kojarzyli się z narodem żołnierzy. W 1756 roku miały miejsce protesty szerokich rzesz opinii publicznej przeciwko najmowaniu Hesów. Opozycjoniści preferowaliby większy zaciąg rodzimych żołnierzy. Niemcy uchodzili za nieco prymitywnych, gdyż kojarzono ich z żołdackimi manierami, a także z ogromnymi wąsiskami, nie noszonymi wówczas w Anglii, a bardzo popularnymi w szeregach armii państw niemieckich. Na karykaturach przedstawiano właśnie wąsatych niemieckich żołnierzy. Podobnie jak stereotypy antyfrancuskie, również i ten stereotyp Niemca jest do dziś żywy na Wyspach, a także w USA, gdzie przecież najemnicy hescy walczyli przeciw wojskom gen. Washingtona; I i II wojna światowa jedynie utrwaliły te stereotypy. We Francji przez wojną francusko-pruską (1870-1871) Niemcy kojarzyli się raczej z narodem poetów, nie wojowników, w końcu w dziedzinie taktyki i strategii podzieleni politycznie, ustępowali długo silnie zmilitaryzowanej Francji.

Ciekawe rozważania o zależnościach między geografią i charakterem narodowym, a polityką i strategią, znajdziemy w książce Tadeusza Kisielewskiego, „Schyłek Rosji”. Autor ten nie tylko pokazuje dlaczego potęgi morskie niemal zawsze zwyciężają nad kontynentalnymi, będącymi niewolnikami przestrzeni i prestiżu mierzonego w zdobytych piędziach ziemi, ale również pokazuje dlaczego Rosji pod względem strategicznym, bliżej jest do państw morskich niż do mniejszych państw kontynentu europejskiego. Przestrzenie rosyjskie świetnie nadają się, jak wiadomo do prowadzenie taktyki „spalonej ziemi”, jednak jak się wydaje Kisielewski zapomina, że punkt ciężkości Rosji znajduje się w jej europejskiej części, co nieco niweluje możliwości nieskrępowanej inicjatywy wojennej podobnej państwom morskim. Natomiast interesujące są cytowane przez Kisielewskiego rozważania na temat zależności między rozlaniem się rosyjskich granic na wielkich przestrzeniach, a irracjonalną neurozą charakteryzującą, nie tylko według stereotypu, ale także według badań socjologicznych tak wielu Rosjan i członków rosyjskich elit. Chodzi o specyficzną mieszankę buty, drażliwości i wyolbrzymianych lęków występującą także u Chińczyków i innych państw z otwartą możliwością ekspansji w każdym kierunku.

Obserwacje Huntingtona i Kisielewskiego wydają się sugerować, iż nie do końca jeszcze zdajemy sobie sprawę z zależności między geografią, charakterem narodowym (o ile są one czymś więcej poza pewną masą historycznych przyzwyczajeń w myśleniu), a polityką i strategią. Tym bardziej są one godne zbadania, że w obecnym demokratycznym świecie, to narody z ich historycznymi resentymentami i przekonaniami odnoście własnej roli w świecie wpływają coraz silniej na politykę państw i sojusze między nimi zawierane.

ENDURING FREEDOM

PN

O autorze wpisu:

Piotr Marek Napierała (ur. 18 maja 1982 roku w Poznaniu) – historyk dziejów nowożytnych, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii. Zajmuje się myślą polityczną Oświecenia i jego przeciwników, życiem codziennym, i polityką w XVIII wieku, kontaktami Zachodu z Chinami i Japonią, oraz problematyką stereotypów narodowych. Wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów w latach 2014-2015. Autor książek: "Sir Robert Walpole (1676-1745) – twórca brytyjskiej potęgi", "Hesja-Darmstadt w XVIII stuleciu, Wielcy władcy małego państwa", "Światowa metropolia. Życie codzienne w osiemnastowiecznym Londynie", "Kraj wolności i kraj niewoli – brytyjska i francuska wizja wolności w XVII i XVIII wieku" (praca doktorska), "Simon van Slingelandt – ostatnia szansa Holandii", "Paryż i Wersal czasów Voltaire'a i Casanovy", "Chiny i Japonia a Zachód - historia nieporozumień". Reżyser, scenarzysta i aktor amatorskiego internetowego teatru o tematyce racjonalistyczno-liberalnej Theatrum Illuminatum

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

jedenaście − dziesięć =