19 maja Narodowe Forum Muzyczne przygotowało nam kolejną atrakcyjną pozycję związaną z muzyką świata. Tym razem zapanowała na koncercie muzyka koreańska, którą bardzo cenię. Fascynuje mnie jej posunięta do granic ekspresja. Korea od dawna była niezależną cywilizacją Dalekiego Wschodu, lecz jej losy bywały bardzo skomplikowane – znajdowała się bowiem pomiędzy dwoma imperiami – Chinami i Japonią. A imperia, jak to imperia, nie zawsze były łaskawe dla drobnego sąsiada.
Współcześnie Korea, jak wiemy, dzieli się na dwie części – Północną z totalitarnym reżimem i Południową, producenta między innymi najlepszych na świecie smartfonów, jak i tysięcy innych przedmiotów związanych z zaawansowaną techniką, które zalewają świat. Muzyka tradycyjna w Korei Południowej, zarówno ta ludowa, jak i klasyczna, ma się gorzej jeszcze niż w Chinach czy w Japonii. Większość Koreańczyków słucha muzyki bazującej na europejskim świecie dźwięków, zarówno tym klasycznym jak i popowym.
Black String / fot. Seung Yull Nah
Szkoda by było jednak, gdyby tradycja klasycznej muzyki koreańskiej wygasła. Muzyka ta bowiem jest jedyna w swoim rodzaju. Ma w sobie coś bliskiego Chinom i Japonii, jednak jej trzon wyrasta jeszcze ze świata animizmu i szamanizmu. To muzyka krzyku, niezwykłej, poszarpanej ekspresji, przekraczania granic i rytuałów przejścia. To najbardziej chaotyczna z tradycyjnych muzyk jaką znam, jednocześnie wyrafinowana i uporządkowana. To taki muzyczny Pollock sprzed wielu wieków…
W majowy wieczór słuchaliśmy cenionego na świecie zespołu Black String w składzie: Yoon Jeong Heo – geomungo (cytra sześciostrunowa), Jean Oh – gitara, elektronika, Aram Lee – daegeum, yanggeum i Min Wang Hwang – głos, janggu, perkusja. Większość utworów przedstawianych na koncercie pochodziła z ich najnowszej płyty Mask Dance.
Black String wiązany jest ze sceną jazzową, lecz ta nowsza część estetyki muzyków kojarzyła mi się bardziej z rockiem progresywnym i muzyką industrialną. Owszem, jeden utwór od biedy mieścił się w uniwersum jazzu, ale śmiałe, płynące z koreańskiej tradycji interwały czyniły z niego coś zupełnie niezwykłego.
Black String bardzo dobrze połączył rock z tradycyjną muzyką koreańską. Nie stanowiła ona przyprawy czy tła do bardziej modnej rockowej stylistyki. To raczej rockowe brzmienia nagięte zostały do niezwykle ekspresyjnego świata tradycyjnej koreańskiej wrażliwości. Cytra sześciostrunowa, uderzana z pasją przez elegancką Yoon Jeong Heo nadawała ton całemu koncertowi. Artystka uderzała w struny specjalnym wydłużonym plektronem, nadając prezentowanym dziełom niesłychane napięcie. Glissanda uzyskiwane w ten sposób mogły się kojarzyć z chińskim guzheng, ale były o wiele bardziej ekspresyjne, porwane, brzmieniowo konkretnie.
Ważnym elementem całości był wspaniały śpiew perkusisty Min Wang Hwang, często podrywający się do kontrolowanego, z przypadku jakby postwebernowskiego krzyku. Oczywiście zastanawiałem się nad na przykład Pieśnią rybacką, która nie mogła chyba przysparzać udanych połowów ludziom morza, bo ryby usłyszawszy tak ekspresyjną inkantację migrowały raczej do Japonii zanim jeszcze śpiewający rybacy przygotowali sieć. Z równym talentem Min Wang Hwang grał na bębnach, po części tradycyjnych, po części jazzowo – rockowych. Świetne były jego polirytmiczne improwizacje, odchodzące daleko od tego, co można sobie wystukać miarowo na stole i co straszy w muzyce pop. To był rytm na pograniczu chaosu, pełen nonszalancji i rzucanych z rozmachem dźwiękowych plam.
Ważnym elementem muzyki koreańskiej są flety, z niezwykle ekspresyjnym podłużnym fletem cylindrycznym na czele. Aram Lee grał na nich z ogromną wirtuozerią, ale jakby nieco mniej ekspresjonistycznie niż perkusista – śpiewak i cytrzystka. Osobą najsilniej łączącą nowe ze starym był gitarzysta Jean Oh, którego utrzymane nieraz w stylu bardzo koreańskim improwizacje i solówki były wręcz intrygujące. On też co jakiś czas włączał szumowe elektroniczne sample, które na początku zdawały mi się niepotrzebnym dodatkiem, lecz później znalazły swe uzasadnienie w ogólnej estetyce zespołu.
Podsumowując, mieliśmy bardzo udany koncert muzyki świata na koniec sezonu 2017/2018. Choć z utęsknieniem wypatruję czystej tradycyjnej muzyki koreańskiej, to nie byłem rozczarowany tego typu fuzją brzmieniową i stylistyczną. Kompozycje Black String okazały się dobrą pożywką dla wyobraźni i zachowały w sobie wyjątkową koreańską ekspresję. Polecam ich płyty, zwłaszcza miłośnikom muzycznego ekspresjonizmu. Swoją drogą szkoda, że nie mam w swoim Samsungu zawierających takie brzmienie dzwonków!