To niepostrzeżenie wyrasta. Czasami wręcz nie wiadomo skąd. Pada nagle podczas spokojnej rozmowy, lub przypadkowego spotkania. „Wszyscy kradną”, „A wie pani ile oni zarabiają?”, „Złodzieje, wszystkich ich trzeba rozliczyć”.
To niepostrzeżenie zatruwa umysły. Nawet nie wiadomo kiedy zaczyna dzielić przyjaciół, rodziny, zwyczajnych ludzi. „Zamach”, „Terroryści”, „Brud i insekty”.
Wskazywanie palcem na innych, najpierw na zewnątrz własnego kraju: „straszni islamiści”, „fala która nas zaleje”, „gwałciciele i złodzieje”. Potem wewnętrzny wróg, który nie wierzy w „zamach smoleński”, objada się ośmiorniczkami, na pewno nie płaci podatków, nie chce dobrej zmiany. Po prostu gorszy sort.
Odkąd zaczęły się demonstracje ludzie spotykają się po dwóch stronach ulicy, po jednej i drugiej stroni Polacy. Jedni bardzo dumni ze swojej historii, na koszulkach z Polską Walczącą, bardzo zadowoleni ze zmian, bo wreszcie odsunięto „elitkę” od władzy. Drudzy wystraszeni utratą mechanizmów demokracji, zatarciem granic pomiędzy praworządnością a dyktaturą, coraz mocniejszym brakiem poszanowania mechanizmów prawa.
Pytanie o co chodzi demonstrującym przeciwko „dobrej zmianie” wiąże się z pytaniem skąd się wzięła „dobra zmiana”. Jest to bowiem integralny proces tego samego społecznego narastania strachu i nienawiści. Proces ten zaczął się już po 89 roku, kiedy wraz z reformami społecznymi i politycznymi pojawiała się rzesza ludzi wykluczonych. Tych, którzy wychowani w systemie komunistycznego centralnego planowania nigdy nie potrafili się odnaleźć w wolnorynkowej rzeczywistości, tych, którzy w wyniku zmian gospodarczych stracili swoje miejsca pracy, swój styl życia.
Proces ten zaczyna się również w kształtowaniu postaw obywatelskich. Postawa nieodłączna dla demokracji ale również trudna do wypracowania, związana z otwartością na drugiego człowieka, chęcią działania w imię wspólnoty, poczucia przynależności do niej.
Kryzys ekonomiczny lat dwutysięcznych, rosnące napięcia polityczne i wreszcie wojna o pamięć narodową, o świadomość społeczną w niebezpieczny sposób przesunęła się z dyskusji o państwie prawomocnym w walkę o rząd dusz.
Największym problemem współczesnej Polski jest właśnie walka ideologiczna zaprzęgająca emocje a nie postawy obywatelskie. PIS dochodząc do władzy wygrał wybory na bierności niegłosujących obywateli (niska frekwencja wyborcza), jak i na negatywnych emocjach jakie zaczął rozpalać.
Dla wszystkich, którzy czuli się wykluczeni, pomijani, marginalizowani w świecie demokratycznych spółczesności gra emocji okazała się najsilniejszym bodźcem do głosowania. Wypadek rządowego tupolewa pod Smoleńskiem ubrany w narracje „zamachu na prezydenta tysiąclecia” otwiera całe pole możliwości manipulacyjnych. Z jednej strony można oskarżać opozycję, z drugiej strony można grać na starych historycznych animozjach (zabór Rosyjski, czasy podległości Rosji Sowieckiej) wskazując na starego wroga „Wielkiej Polski”. Narracje o zamachu przerodziły się w zbiorową histerię podsycaną konsekwentnie podczas miesięcznic. W ten sposób PIS zaczął rozwijać emocje nienawiści, równocześnie oferując mocne poczucie wyższości moralnej (wszak to wyborcy PIS wiedzą lepiej, są dumnymi Polakami, którzy nie boją się zmierzać wbrew ukrytym agentom do prawdy!). Wiele osób wcześniej czując się zagubionych we współczesnym świecie nagle otrzymało spójną narrację kojącą ich lęk i niezrozumienie: oto wielki spisek nie pozwolił szlachetnemu narodowi rozwijać się w spokoju. Kozioł ofiarny został wskazany – wiadomo „wina Tuska” i Platformy Obywatelskiej, a ostatnio coraz częściej i wina zepsucia Zachodu, strasznej Unii Europejskiej – co pozwoliło na upust złych emocji i frustracji. Zabicie kozła ofiarnego, na razie w symbolicznej formie wzywania Tuska na przesłuchania, pozwala poczuć oczyszczenie.
Retoryka strachu i gniewu potrzebuje cały czas wroga. Najlepiej wroga ukrytego. Wskazanie na nieprawości instytucjonalne i walka z sądownictwem, zaczynając od zniszczenia Trybunału Konstytucyjnego po obecne plany zniszczenia Sądu Najwyższego to z jednej strony oczywiście cyniczna gra o stworzenie rządów totalitarnych, a z drugiej strony wskazywanie kolejnego wroga.
Przecież „wiadomo” sądy „nic nie robią”, „panuje w nich kolesiostwo”, „źle orzekają”. Potrzeba ludzi prawych, rycerzy niezłomnych, którzy przeciwstawią się tej instytucji, wypalą i zniszczą u podstaw tego sądowniczego potwora. Retoryka walki jaką musi toczyć PIS umacnia strach. Jest wróg i „dobra zmiana” rusza do boju. Jeżeli ktoś się temu przeciwstawia też jest wrogiem. Taki jest mechanizm strachu i manipulacji, takie są zasady totalitarnego myślenia.
Tak rozchwiane i negatywne emocje wymagają nieustannego wzmocnienia. Z każdą miesięcznicą umacnia się doznanie krzywd narodu polskiego. PIS prezentuje się jako ciągle walcząca ze złem już nie partia o frakcja odnowy moralnej. W ten sposób też przedstawia się „walkę” z sądami.
Pojawienie się kontrdemonstracji miesięcznic wywołało spore oburzenie partii rządzącej i równocześnie wręcz neurotycznie kazało wielu politykom PIS powrócić do narracji walki, spisku i niebezpieczeństwa czyhającego na prawość Polaków. Ludzie niosący białe róże zostali nazwani „zawistnymi”, zostali potraktowani jako wrogowie, których należy oddzielić kordonem od reszty społeczeństwa (demonstrantów miesięcznicy, prawych i prawdziwych Polaków).
Gorszy sort musi zostać odseparowany od właściwych, autentycznych Polaków.
Mechanizm kształtowania się totalnego myślenia jest bardzo stary: dzielenia ludzi, wskazywania kto jest prawdziwy a kto nie posiada właściwych cnót, kwalifikacji bycia człowiekiem, kto nie jest do końca obywatelem, kto nie jest nasz. Odczłowieczenie, uprzedmiotowienie pozwala na coraz silniejszą, często dosłowną marginalizację. Zaczyna się od przemocy słów i idei a kończy na przemocy fizycznej.
Tak było już wiele razy w historii świata. Ludzie złączeni jedną ideą własnej wyższości, własnej racji, wobec tych, którym odmawia się prawa, najpierw do prawdy, potem do samodzielnego myślenia, a wreszcie do prawa istnienia. Nie jeden filozof przestrzegał przed ideobójstwem ono bowiem może prowadzić do ludobójstwa.
W Polsce „dobra zmiana”, krok po kroku zabiera nam demokratyczne mechanizmy kształtowania się społeczeństwa. Rozbicie trójwładzy i niezawisłości sądownictwa prowadzi do niebezpiecznego wydania społeczeństwa dyktatowi jednej partii, jednemu totalitarnemu rządowi. Utrata Trybunału Konstytucyjnego, zniknięcie niezawisłości sądów oznacza, że obywatele zostają pobawieni swoich podstawowych praw, wszyscy obywatele, ci bowiem, którzy dzisiaj czują się związani z dobrą zmianą, już jutro mogą okazać się dla niej niebezpieczni. Monowładza i totalitaryzm ciągle weryfikuje i karze nieprawomyślnych. Niezawisłość sądów, przestrzeganie konstytucji to mechanizmy chroniące nas samych przed sobą, przed szalonymi koncepcjami samozwańczych uzdrowicieli i dyktatorów. Utrata niezawisłości sądów to ostatnia rzecz jaką się traci w drodze do totalitaryzmu. A jak to się może skończyć to wiemy z historii: ideobójstwem o ile nie gorzej.