Zdecydowałem się napisać ten tekst ponieważ rozdrażniły mnie przyjmowane zbyt łatwo twierdzenia o rzekomej niemoralności kapitalizmu. Oczywiście nie oznacza to, że neoliberalni wyznawcy Hayeka czy Misesa mają rację, iż rynek wszystko wyreguluje sam niczym wszechwiedzący Jahwe, bo tak się nie stanie. Gdy rynek Reagana pozwolił upaść infrastrukturze, Clinton został wybrany, by jego administracja załatała ową infrastrukturę. Clinton to uczynił, choć szkoda, że nie przywrócił też elementarnego nadzoru rządu nad bankami, stopniowo usuwanego przez Nixona, Cartera i Reagana. Jednak wizja Fromma jakoby kapitalizm rozumiany jako wolny rynek (bo w samej rzeczy kapitalizm jest tak naprawdę jedyną znaną ludzkości formą gospodarki, niezależnie czy handluje i produkuje rycerz, bankier, przemysłowiec czy państwo), do XIX wieku miał na myśli człowieka, a potem już tylko zysk to bzdura. Dość powiedzieć, że Geyer, Carnegie czy Rockefellerowie byli mistrzami filantropii. Materialistyczny wiek XIX nie był na tyle „materialistyczny” by cenić bogactwo i zysk więcej niż inne epoki.
Sięgnijmy jednak głębiej. Nawet socjalista Fromm nie podważa tezy, jakoby XVIII-wieczny kapitalizm był bardzo moralny. W końcu ówcześni głosiciele wolnego handlu od Hume’a po Smitha i Quesnaya, mówili głównie o dobrostanie człowieka. Hume dowodził, że dla ludzi więcej uczyni wymiana handlowa niż puste „cnoty mnisie”, jak na przykład wstrzemięźliwość i asceza, które nie dadzą nikomu zarobić, a jedynie odnoszą się do egoistycznego dbania o duszę poszczącego jegomościa. Wigowie brytyjscy XVIII wieku, a po nich Mill i Spencer przeciwstawiali porządek handlu porządkowi wojny, i pokazywali jak handel i własność prywatna dopomagały w upowszechnieniu stabilnych i sprawiedliwych systemów prawnych, wokół zasady wzajemności umowy prawnej także między państwem a pojedynczym obywatelem (do dziś w Rosji państwa nie wiąże żadna obietnica ani sankcja za niedotrzymanie umowy, podobnie jest w Indiach i innych państwach z wyraźnym deficytem historii wolnorynkowej). Dziś lewica porównuje XVIII-wieczny czy XIX-wieczny kolonializm jako podbój tzw. neokolonializmowi jako uzależnieniu gospodarczemu. Zapomina o tym jednak, że wolny rynek daje szansę nie tylko silnemu, ale także słabszemu, jeśli jest bardziej pomysłowy. Za mało ceni się także fakt, że finansowa kłótnia wyparła wojnę z życia społecznego. UE to jedna draka o idee i forsę, ale wolę to niż iść z plecakiem na Berlin czy Pragę…
To nie demokracja, która jest tylko ideą i jak inne idee ma zerowy niemal wpływ na realne dobro, i jałowe deklaracje niebieskich ptaków, lecz dobrze pojęty własny interes dały nam prawa i dobre obyczaje (tak samo jak altruizm to lepszy egoizm). Mises, mimo iż zbyt dogmatycznie traktował wolny rynek, a interwencję weń państwa miał niemal za zło absolutne, miał rację, gdy przeciwstawiał wolny rynek barbarzyństwu i niepewności krajów rządzonych przez kacyków, tyranów i dobrze chcących socjalistów. Mises świetnie pokazywał, że ZSRR mógł mieć jakąkolwiek politykę gospodarczą, tylko dzięki temu, że nie zajął całego świata, i mógł korzystać ze wskaźników gospodarczych znienawidzonych krajów kapitalistycznych. Socjaliści od Lenina po Bernie Sandersa zbyt łatwo deprecjonują także wychowawczą rolę kapitalizmu – systemu, który (jeśli nie dochodzi do nadmiernego spoufalenia monopolistycznego producentów z rządem i innych mafijnych układów – tu jest rola państwa i prawa) nagradza pracowitość i kreatywność, karząc lenistwo i bylejakość. To nie NAFTA czy TTIP są złe, lecz brak elementarnego nadzoru nad bankami i niezbędnej ilości patriotyzmu gospodarczego. Hilary Clinton to rozumie, czemu Sanders nie?
Dlatego moim zdaniem podatki powinny wynosić średnio 30% jak w USA, a od bogatych 50% nie więcej. Jeśli będzie większa kwota pobierana od zwyklaków, państwo pozbawi się możliwości okresowej zwyżki podatku by łatać budżet w czasie kryzysu (dlatego USA wyszły już z kryzysu, a UE jeszcze nie), jeśli będzie większy niż 50% od zamożnych (obecnie w USA to 35% czyli zbyt mało, ale za Eisenhowera było to 90%, i zniechęcało do działalności gosp.) – zrobią to co Depardieu, lub wywiną się łapówką czy Kajmanami. Podatek od firm powinien zostać, ale nie powinien przekroczyć 15-20%, zaś VATy i akcyzy należy znieść, by keynesistowsko pobudzić konsumpcję i popyt. W ten sposób będzie szansa na pogodzenie konkurencyjności z dobrostanem. Może nawet na skrócenie tygodnia pracy do 4 dni w tygodniu. Można by też nagradzać firmy zatrudniające na pół etatu tak gdzie pół pensji zwykłej wystarcza na utrzymanie się. W ten sposób ludzie, którym się chce pracować trochę mniej mogliby mieć to co chcą, a marzenie Fromma o życiu pełnią życia ziściło by się. Nie da się jednak tego dokonać populistycznymi zagrywkami socjalistycznymi i innymi radykalnymi planami-maksimum. Ludziom, którzy uważają, że demokracja wszystko wyreguluje, mówię: już raczej kapitalizm to zrobi, bo przynajmniej istnieje też poza sferą mentalną. Reformatorom kapitalizmu mówię; – ostrożnie!