Spotkać się można z poglądem, że w nauce obowiązuje wręcz aksjomat,
że nie można dowodzić nieistnienia czegoś. Taka metodologiczna zasada jednak
nie obowiązuje. Zwykle gdy tylko owo kwestionowane „coś” zostaje troszeczkę
zdefiniowane, natychmiast implikuje ono pewne efekty czy procesy, których
istnienie możemy zweryfikować, i przy ich braku, zanegować owo „coś”.
Spory kawał historii nauki przebiegł w ten sposób, tzn. zastosowano zasadę:
„twój obiekt, ośrodek, czy proces nie istnieje, bo nie widzimy efektów,
które implikuje”.
1. Garść przykładów
Kiedy możemy uznać, że nieistnienie zostało udowodnione?
Otóż wtedy, gdy brak jest jakichkolwiek powodów istnienia,
a jednocześnie stan wiedzy wyklucza możliwość pojawienia się
takich powodów w przyszłości. Czyli niestety trzeba spełnić warunek
nie tylko konieczny, ale i wystarczający.
Pomimo że taka definicja nieistnienia jest dość surowa/sroga,
większość nauki polega i polegała na dowodzeniu nieistnienia
obiektów i procesów postulowanych w modelach, które okazały się błędne.
Normalnie wygląda to tak, że zauważamy zjawisko X, które różne grupy
badawcze próbują wyjaśnić przy pomocy różnych modeli/wyobrażeń.
Z każdym takim modelem wiąże się zestaw postulowanych obiektów i procesów,
które – gdy już jest „po wszystkim” – okazują się niebyłe, czy nieistniejące.
Przy czym adwokaci jakiegoś modelu zwykle nie poprzestają na udowadnianiu
prawdziwości własnego modelu, ale często próbują zanegować modele konkurencji,
nierzadko poprzez wykazanie, że nie istnieją efekty czy procesy implikowane
przez te konkurencyjne modele (a zatem i postulowane obiekty, które miałyby
wywoływać te procesy, lub brać w nich udział).
Historia nauki zna wiele przykładów, a narzucają się następujące:
1. Kanały na Marsie, wypatrzone przez Schiaparellego (obsesja Percivala
Lowella i niektórych astronomów). Nawet Alfred Russel Wallace (współodkrywca
ewolucji organizmów) wdał się w słuszne i logiczne dowodzenie, że takowe rowy
irygacyjne, oraz marsjańscy inżynierowie, którzy je zbudowali,
w rzeczywistości nie istnieją. Ostateczny dowód przyniosły znacznie
późniejsze bezzałogowe sondy międzyplanetarne.
Takież samo nieistnienie dowiedziono dla wyższych form życia marsjańskiego
(typu bujna roślinność etc.)
2. Eter – gdyby światło miało być falą propagującą się w takowym ośrodku,
ruch Ziemi względem eteru powinien zmieniać mierzoną prędkość światła
(powinniśmy czuć „wiatr eteru”). W pomysłowym eksperymencie
interferometrycznym Albert A. Michelson (Amerykanin urodzony w Strzelnie)
oraz E. Morley wykazali, że efekt taki nie występuje. Ostatecznie koncepcję
eteru zniszczyła szczególna teoria względności (A. Einstein, 1905).
Światło okazało się polem energii podróżującej w próżni ze stałą prędkością,
a przestrzeń i czas – względna („rozciągliwa”). Elektromagnetyzm i STW okazały
się prostsze i spójniejsze (bardziej minimalistyczne w sensie ockhamowskim)
od dodatkowego bytu – eteru.
Co prawda eksperyment Michelsona-Morleya miał na celu WYKRYCIE eteru,
ale koniec końców okazał się eksperymentem negatywnym, mocno wskazującym
na NIEISTNIENIE eteru.
3. Fale grawitacyjne – zanim Andrzej Trautman (którego Marek Abramowicz
proponował jako polskiego kandydata do nagrody Nobla) matematycznie wykazał
realność fal grawitacyjnych, wielu ludzi w nie wątpiło (włącznie z Einsteinem
i promotorem Trautmana – Leopoldem Infeldem), argumentując, że może to być
wyłącznie artefakt pewnych procedur matematycznych (cechowania).
W tym przypadku takowe „dowodzenie nieistnienia” się nie powiodło.
Hulse i Taylor w 1974 roku odkryli układ podwójny pulsara z gwiazdą
neutronową (PSR B1913+16), którego orbita zacieśnia się wskutek emisji
fal grawitacyjnych dokładnie wg przewidywań ogólnej teorii względności.
W lutym 2016-go roku LIGO potwierdziło istnienie fal poprzez bezpośrednią
detekcję (sygnał GW150914).
Był więc w historii poznawania fal grawitacyjnych etap „istnieją czy nie
istnieją”, z wyznawcami obydwu poglądów.
W kosmologii nawet teraz, gdy piszę te słowa, sporo naukowców próbuje
wykazać nieistnienie tej czy innej formy materii czy energii:
4. Ciemna materia – zamiast niej niektórzy fizycy preferują nieznaczne,
wykrywalne tylko na dużych (galaktycznych) skalach, modyfikacje prawa
ciążenia Newtona (teoria MOND Milgroma). Osoby takie utrzymują,
że ciemna materia nie istnieje (ale chyba są w błędzie,
bo MOND ma problem na ekstragalaktycznych skalach; tym niemniej
ciągle ma zwolenników).
5. Ciemna energia – niektórzy naukowcy pracują nad alternatywnymi
interpretacjami stałej kosmologicznej, które nie postulują istnienia
ciemnej energii. Polskie Narodowe Centrum Nauki finansuje obecnie
co najmniej jeden projekt, który próbuje zanegować istnienie ciemnej energii.
W tym ujęciu stała kosmologiczna traktowana jest jako skutek zignorowania
efektów relatywistycznych w procesach formowania niejednorodnej struktury
Wszechświata.
Oczywiście „dowodzenie nieistnienia” przebiega w tym wypadku
(jak i w wielu innych) w postaci interpretacji zjawiska (pomiaru niezerowej
stałej kosmologicznej) przy pomocy innej prostszej teorii, która nie
potrzebuje dodatkowego bytu (ciemnej energii).
6. Geocentryczny Wszechświat – wykazano, że nie istnieje
(Arystarch, Kopernik, NASA).
7. Vis vitalis, tj. siła życiowa – nie istnieje również (biochemia).
8. Stworzyciel mrówki, małpy, tygrysa i człowieka – nie istnieje (Darwin).
10. Tachiony – hipotetyczne cząstki szybsze od światła.
Dowiedziono na gruncie STW, że ich istnienie implikuje liczne (i absurdalne)
sprzeczności i paradoksy.
11. Probabilistyczny indeterminizm – Einstein wielokrotnie próbował
udowodnić Nielsowi Bohrowi, że nie istnieje probabilistyczny indeterminizm
przyrody w skali mikro (tzn. że nie jesteśmy skazani na probabilizm mechaniki
kwantowej). Polegało to na tym, że przedstawiał Bohrowi bardzo zmyślnie
zaprojektowane eksperymenty myślowe, które z pozoru niwelowały czy
obchodziły kwantową „nieokreśloność” (nieoznaczoność). Niesamowity Bohr
zawsze udowadniał, że Einstein się myli.
12. Perpetuum mobile. Fizycy dowiedli, że maszyny takie nie istnieją
i stały się one domeną pseudonauki (są sprzeczne z pierwszą lub drugą
zasadą termodynamiki). Jeśli np. położyłbyś czytelniku na biurku fizyka
swój projekt takiej maszyny, twierdząc, że zbudowałeś działający egzemplarz,
który stoi w twoim warsztacie, to taki fizyk bez trudu wskazałby słaby punkt
twojego projektu. Usłyszałbyś: „pan kłamie – pańska maszyna nie istnieje,
ponieważ nie może ona działać z takiego a takiego powodu”.
Wielu pomysłowych wynalazców proponowało różne modele perpetuum mobile
(włącznie z Leonardo da Vinci) i wszystkie one zostały skrupulatnie
zdemaskowane przez fizyków, inżynierów i innych krytycznie myślących
wynalazców.
W dzisiejszych gimnazjach, liceach, na kółkach, konkursach fizycznych, itp,
uczniowie czasami otrzymują zadanie: „Wykaż, że przedstawione na rysunku
perpetuum mobile nie może działać” (tzn. działające urządzenie tego typu
nie istnieje).
13. Przypadek, który dostarcza zwykle przykładów na fiasko „dowodów”
nieistnienia. Chodzi o niezwykle ważny dla nauki problem istnienia
(lub nieistnienia) METODY poznania czy zrozumienia danego obiektu
czy zjawiska (czy istnieje jakikolwiek sposób sprawdzenia czy …).
Co prawda niby pytamy tu o istnienie, ale lękamy się negatywnej odpowiedzi,
czyli nieistnienia metody badawczej.
Klasyczny przykład to filozof Auguste Comte, który w 1844 roku próbował
ustalić jakiej wiedzy nigdy nie zdobędziemy (a więc wskazywał obiekty
i zjawiska, dla których poznania nie ma i nie będzie metody).
Za dobry przykład uznał skład odległych gwiazd i planet. Utrzymywał,
że nie poznamy go nigdy, bo nigdy nie dostąpimy szansy bezpośredniego
badania tych obiektów. Jednak już trzy lata po jego śmierci odkryto,
że skład chemiczny gwiazd można poznać przy pomocy spektroskopu.
Po następnych trzech latach (1863) W. Huggins wykazał, że gwiazdy
zbudowane są ze zwyczajnych ziemskich pierwiastków. Okazało się więc,
że metoda istnieje.
14. Czarne dziury. Obecnie dowiedziono już istnienia różnych rodzajów
czarnych dziur (o bardzo różnych masach), ale sir Eddington argumentował
za ich nieistnieniem (grając niezbyt czysto w sporze z Chandasekharem).
15. Cieplik i flogiston – udowodniono, że nie istnieją
(cieplik – niezniszczalny i nieważki fluid/substancja ciepła;
flogiston – substancja występująca w ciałach palnych,
odpowiedzialna za spalanie). Teoria cieplika nie dawała sobie rady
z niektórymi empirycznymi ilościowymi prawami zjawisk cieplnych.
Nie tłumaczy też ruchów Browna. Teorię cieplika zastąpiła kinetyczna
teoria gazów oraz zasada zachowania energii, czy ogólniej – współczesna
termodynamika. Zaś współczesna chemia pozbawiła racji bytu teorię flogistonu.
Podsumujmy ten rozdział: Podane przykłady wpadają pod różne kategorie
„dowodu nieistnienia”. Większość polega po prostu na odkryciu lepszej
interpretacji, która NIE WYMAGA istnienia kwestionowanego obiektu.
Owa „lepszość” to niesprzeczność z obserwacjami i większa prostota
w sensie ockhamowskim (William Ockham w XIV w. sformułował zasadę,
że należy wyjaśniać zjawiska w możliwie jak najprostszy sposób,
bez zbędnych komplikacji). Czasami teoria, która obywa się
bez „kwestionowanego obiektu” jest raczej skomplikowana
(np.: elektromagnetyzm plus STW versus eter)
ale wyjaśnia takie multum procesów, że wypiera model prostszy
a mało użyteczny/skuteczny.
W przypadku kanałów marsjańskich dowód nieistnienia przebiegł
bezpośrednią metodą „polećmy i zobaczmy z bliska”. Ale jest oczywiście różnica
pomiędzy lokalnymi i dobrze zdefiniowanymi rowami irygacyjnymi, a np.
taką ciemną energią, rzekomo wszechobecną i słabo zdefiniowaną.
Metoda „dowiodę, że postulowany przez ciebie obiekt czy proces nie istnieje
/ nie zachodzi” jest chętnie stosowana w nauce, o ile tylko jest możliwość
użycia takiej metody. Rzadko jednak dowód udaje się przeprowadzić równie
celnym ciosem jak w przypadku marsjańskich inżynierów od nawadniania.
Częściej dowodzenie nieistnienia polega na wysuwaniu lepszych interpretacji,
wskazywaniu błędów w teoretycznych rachunkach, oraz przeprowadzaniu
eksperymentów, w których nie widać objawów istnienia postulowanego bytu.
2. Absolutne nieistnienie na wieki wieków amen?
Ciekawe jest pytanie o to, KIEDY możemy być w 100 procentach pewni,
że dany byt został na wieki, w sposób absolutny unicestwiony.
Historia nauki uczy nas, że całkowite unicestwienie domniemanego bytu
jest możliwe, ale należy być tu bardzo ostrożnym. Klasycznym kontrprzykładem
jest historia stałej kosmologicznej (Lambda), którą Einstein, pewnie sugerując
się spokojnym widokiem nocnego nieba, wprowadził aby uzyskać statyczność
Wszechświata. Bez owej stałej jego równania implikowały Wszechświat dynamiczny
(mowa o równaniach OTW użytych do opisu dynamiki jednorodnego Wszechświata
jako całości). Krótko po tym Edwin Hubble odkrył ucieczkę galaktyk,
ku rozczarowaniu Einsteina, który gdyby nie wprowadził „Lambdy” przewidziałby
ekspansję matematycznie (określił to „największą gafą swojego życia”).
Ale nie był to koniec historii, bo późniejsze obserwacje supernowych
(w latach 90-tych) dowiodły, że pomimo ekspansji, stała kosmologiczna
(interpretowana najczęściej jako rezultat istnienia „ciemnej energii”)
jest jednak niezerowa. Ciągle nie jest to koniec historii, ponieważ część
naukowców próbuje udowodnić, że „ciemna energia” to zupełnie chybiona
interpretacja niezerowej Lambdy. Idea niezerowej stałej kosmologicznej
(a obecnie jej interpretacji w postaci ciemnej energii) zmartwychwstaje
więc i umiera w skali czasowej rzędu kilkudziesięciu lat.
Istniały jednak byty/idee, których istnienie wykluczono ze stuprocentową
pewnością. Takie rzeczy jak planetarne epicykle i deferenty, cieplik
czy marsjańskie rowy nawadniające, zostały wykluczone z bezczelnie całkowitą,
absolutną pewnością i nigdy nie zmartwychwstaną.
Cieplik jest tutaj ciekawym przykładem, z uwagi na jego „boskie” przymioty,
miałby to bowiem być tajemniczy, nieważki i najwidoczniej bezpośrednio
niewykrywalny fluid, którego przepływ odpowiedzialny jest za zmiany
temperatury. Przy wyjaśnianiu zjawisk cieplnych ten cieplik początkowo działał,
ale w ograniczonym zakresie zastosowań. Szybko zaczęły się dlań schody
i problemy. Wprowadzono więc wspomniany rój mrowiących się atomów/cząsteczek,
rozwinięto kinetyczną teorię gazów, odkryto parę fizycznych praw
i okazało się, że bez cieplika wszystko zaczyna składać się w sensowną całość,
tzn. schody/problemy znikają, a teoria pędzących cząsteczek pięknie tłumaczy
obserwacje. Cieplik został uznany za fatalny, nietrafiony pomysł;
za nierealny, tzn. nieistniejący obiekt. Już na tym etapie zmartwychwstanie
cieplika było całkowicie niemożliwe i nikt nie miał co do tego wątpliwości.
Ale gdyby ktoś jeszcze wówczas wątpił, to „na dokładkę”,
w słynnym „roku cudów” (1905) Einstein pokazał metodami
statystyki matematycznej, że uderzenia cząsteczek wody pięknie tłumaczą
dziwaczne podskakiwanie kwiatowych pyłków w wodnej zawiesinie (ruchy Browna).
Dzięki trudom pionierów termodynamiki okazało się więc, że de facto nie mamy
do czynienia z ciągłym i nieważkim „fluidem ciepła”, tylko z dyskretną
(policzalną) kolekcją ważkich cząsteczek w ustawicznym, chaotycznym ruchu,
a zmiany temperatury to zmiany wigoru tychże ruchów (ich prędkości).
Cieplik odszedł więc w absolutny i nieodwracalny niebyt, pomimo że nikomu
nie udało się udowodnić, że nie ukrywa się np. w jakimś jabłku,
w jakiejś kuli bilardowej, w meteorycie, czy w mysiej dziurze.
Pomimo braku takowej „negacji bezpośredniej” wiemy z całkowitą pewnością,
że cieplik nie istnieje. A jako że pośmiertny los naszych tyłków nie zależy
od istnienia cieplika, nikt, żaden naukowiec nie promuje jego istnienia;
cieplik nie ma fanklubów, wyznawców, na żadnych procesjach nikt nie obnosi
ukwieconego portretu cieplika w złotych ramach.
Nasuwa się tu analogia z dowodzeniem nieistnienia Boga – stwórcy gatunków
(boga jako sprawcy ewolucji i specjacji). Tak samo jak cieplik, również
i Bóg natrafił na sprzeczności z obserwacjami empirycznymi: zbędne lub kiepsko
zaprojektowane narządy, drastyczne deformacje chorych płodów i ogólna
drapieżność czy perfidia życia. Tutaj również nikt nie potrzebował
zabierać się za udowadnianie, że lewitujący w niebiosach starzec,
który ręcznie rozdziela gatunki, nie istnieje. Zamiast tego wymyślono
prosty w swej istocie proces doboru naturalnego. Właśnie jak nazwa wskazuje
– „naturalnego”, czyli zachodzącego samoistnie w warunkach ziemskiego
środowiska. Bóg – stwórca rzekomo „doskonałych” żywych stworzeń,
odszedł w ten sposób w niebyt.
W przypadku Boga jednak, pośmiertny los naszych tyłeczków miałby
rzekomo zależeć od jego istnienia. Dlatego dowód nieistnienia boga
– kreatora gatunków, jakże podobny w swej formie do dowodu nieistnienia
cieplika, jest ignorowany przez wielu ludzi. Bóg ciągle ma wielu wyznawców
zrzeszonych w wielu fanklubach. Mawiają oni: „Że niby Darwin? Przecież nikt
nie dowiódł nieistnienia! Bóg może chować się w gęstwinie Big Bangu,
bo potrafi wszystko. Że niby surwiwalowy dobór PRZYPADKOWYCH mutacji?
Phi, Bóg robi to wszystko tak, że wygląda na przypadkowe i naturalne.”
Widać więc tutaj dramatyczne nierównouprawnienie dwóch podobnych w swej formie
dowodów nieistnienia: czyż bowiem ktoś argumentuje, że cieplik jednak istnieje,
tylko działa w tak przemyślny sposób, że objawia się nam jako zwodnicza
kolekcja ruchliwych cząsteczek? Ano nie – taki argument uznajemy za
nieprzyzwoity i nieakceptowalny.
Dla Boga jednak obniża się standardy logiki, utrzymując, że nic się nie stało,
że ciągle nikt niczego istotnego nie udowodnił w sprawie jego nieistnienia.
Dla Boga rezygnuje się z uczciwości myślenia. Porzuca się dla niego regułę,
że „za danym rozumowaniem musimy iść, dokądkolwiek nas zaprowadzi”.
Z chęci pośmiertnego zysku dajemy biedakowi fory, których nie dajemy
cieplikowi. A nie dajemy ich cieplikowi, bo są granice kompromitacji
w „naginaniu kolanem” modelu do rzeczywistości. Nawet swojego ulubionego
modelu. Dla Boga jednak – pal licho przyzwoitość, uczciwość czy kompromitację.
W obliczu znacznych spodziewanych zysków, nie po raz pierwszy
Homo sapiens odkłada uczciwość na bok.
Jak dowodzi historia cieplika, definitywne unicestwienie postulowanego bytu
jest możliwe, ale tylko wtedy gdy empiryczne świadectwa nieistnienia nie są
intencjonalnie lekceważone. Niezmordowane naginanie modelu do dowolnych faktów
nie świadczy o niekompletności dowodu – świadczy raczej o nieuczciwości
adwokatów istnienia. Myśleć uczciwie jest niebezpiecznie,
jeśli żyć chcesz wiecznie.
3. Kryterium nieistnienia
Napisałem powyżej, że nieistnienie można uznać za dowiedzione wtedy,
gdy brak jest jakichkolwiek powodów istnienia, a jednocześnie stan wiedzy
wyklucza możliwość pojawienia się takich powodów w przyszłości.
Filozof jednak może tu zauważyć, że „brak potrzeby istnienia” nie jest
„dowodem nieistnienia”.
Co więcej, gdy dotknę ręką gorącego przedmiotu, czuję jak ciepło „przelewa się”
na moją rękę. Pomimo pojawienia się współczesnej termodynamiki, ciągle posiadam
więc swój staroświecki powód, żeby postulować istnienie cieplika.
Owszem, kinetyczna teoria płynów jest lepszym modelem, ale moja stara,
oryginalna przyczyna istnienia cieplika wcale nie zniknęła.
Widać więc, że „brak powodów istnienia” to nie cała historia. To, co naprawdę
unicestwiło cieplika, to inny postulowany byt – kolekcja ruchliwych cząsteczek.
Zarówno dla cieplika, jak i cząsteczek potrafię podać „potrzebę istnienia”,
a jednak wiem, że cieplik to bzdura. Ruchliwe cząsteczki wyjaśniają znacznie
szerszą klasę zjawisk. Potrafią wyjaśnić wszystko to co cieplik, i o wiele
więcej. Są więc ockhamowsko znacznie skuteczniejsze. I w przeciwieństwie
do cieplika nie są sprzeczne z niektórymi obserwacjami.
Istotny jest więc aspekt ZASTĄPIENIA zanegowanego bytu innym, lepszym bytem.
Ot – po prostu cząsteczki opisują świat lepiej, ale czyż nie jest
to zbyt słaba przewaga nad cieplikiem?
Wiemy, że jest to przewaga wystarczająca, ponieważ nasz stopień zrozumienia
zjawisk cieplnych wyklucza niecząsteczkową interpretację cieplikową.
Niczym współczesne zrozumienie kształtu Ziemi, które wyklucza jej płaskość.
Tym co unicestwia domniemane byty, jest więc dostatecznie głęboki poziom
zrozumienia zjawisk natury. Gdzie przebiega ten poziom? Na jakiej głębokości
pojmowania?
Nie wiem, czy na to pytanie istnieje „odpowiedź ogólnego zastosowania”,
ale przypadek cieplika, perpetuum mobile i inne pokazują, że stan taki
ludzkość potrafiła niejednokrotnie osiągnąć.
A jak to jest z „naszym Panem, stworzycielem nieba i ziemi, wszystkich rzeczy
widzialnych i niewidzialnych”? Słyszy się powracające desperackie głosy,
że darwinizm przecie nie dowodzi nieistnienia Boga, a zaledwie odsuwa jego
sprawczą działalność w czasie, gdzieś w okolice Big Bangu. Nie jest to
oczywiście prawdą, bowiem darwinizm, wsparty astrofizyką i kosmologią,
diametralnie zmienia przedmiot stworzenia: nie jest nim już „na podobieństwo”
stworzony człowiek, a ekspandująca, supergęsta i gorąca zupa kwarkowo-gluonowej
plazmy.
Swoim chaotycznym nieuporządkowaniem taka zupa bliższa zdaje się być mgle
wznoszącej się wieczorem nad stawem, niż naszemu oku, nerce, czy naszej
świadomości. A przecież nikt już dzisiaj nie przywołuje bóstw by wyjaśnić
jeziorną mgłę. Początkowa osobliwość jest środowiskiem zaiste nieludzkim,
i to właśnie z tego nieludzkiego początku wyłaniają się galaktyki, planety,
życie i my sami. Błąd! Zakończyłem ostatnie zdanie na Homo sapiens, jakby
to miała być jakaś „korona stworzenia”, a przecież ten serial wyświetla się
dalej i niewykluczone, że dalsze odcinki będą równie nieludzkie jak początki.
Uznając ten kwarkowo-gluonowy wrzątek za naszą „pramatkę”, dochodzimy
do wniosku, że jesteśmy zdecydowanie „na niepodobieństwo” stworzeni.
W całej tej gigantycznej historii, nigdzie nie widać poszlak do wprowadzenia
Boga na scenę – wprost przeciwnie: świetnie działają naturalne wyjaśnienia.
Co więcej, wprowadzając Boga dla poprawy samopoczucia, spada na nas lawina
problemów takich, jak np. „dlaczego ten facet tak spieprzył robotę?”,
„dlaczego się tak nad nami znęca?” Ale zaraz – jaki „facet” w czasach Big Bang?
Przecież człowieczeństwo jest WYNIKIEM długiej ewolucji, a nie jej przyczyną.
Widzimy tu „zgodność” chronologiczno-faktologiczną, która dorównuje „zgodności”
cieplika z ruchami Browna.
Rozstrzygając istnienie Boga, postąpmy równie uczciwie, jak z cieplikiem.
Świetny artykuł. Brawo!
Świetny artykuł.
Szkoda tylko, że autor znakomicie i kompetentnie omawiając tematykę nauk przyrodniczych wstawił jakieś mało nawiązania do teologii, zupełnie nie na miejscu.
@ Cezary Magura: Jak dowodzi historia cieplika, definitywne unicestwienie postulowanego bytu jest możliwe, ale tylko wtedy gdy empiryczne świadectwa nieistnienia nie są intencjonalnie lekceważone. Niezmordowane naginanie modelu do dowolnych faktów nie świadczy o niekompletności dowodu – świadczy raczej o nieuczciwości adwokatów istnienia. Myśleć uczciwie jest niebezpiecznie, jeśli żyć chcesz wiecznie.
–
Kryterium nieistnienia
Napisałem powyżej, że nieistnienie można uznać za dowiedzione wtedy, gdy brak jest jakichkolwiek powodów istnienia, a jednocześnie stan wiedzy wyklucza możliwość pojawienia się takich powodów w przyszłości.
—————–
Bardzo dobry tekst, ale pozwolę sobie go pewnymi argumentami – pomimo iż pan Tomek tego nie lubi – uzupełnić wraz refleksją: http://www.racjonalista.pl/forum.php/s,707873#w707998 iż w metodologii nauki panuje wywiedziona z logiki zasada, iż obowiązek przedstawienie dowodu spoczywa na twierdzącym, a nie na przeczącym. Nauka nie udziela odpowiedzi na wszelkie pytania przez ludzi sformułowane, już choćby dlatego, iż wtedy nie byłaby w stanie zajmować się sensownymi zagadnieniami. (Wstanie jakiś tam Franek rano uznając, iż akurat ma przebłysk geniuszu zaczyna odpytywać co uczeni na temat jego pytania sądzą? Na naszym forum już sporo takich Franków już się znalazło.
http://www.racjonalista.pl/forum.php/z,0/d,27/s,668549#w670406
http://www.racjonalista.pl/forum.php/z,0/d,27/s,668549#w670404
Pozdrawiam.
***
lubi czy nie lubi… to akurat mi obojętne
śmieszy mnie natomiast fakt, że wstawianie takich linków do dyskusji na różnych forach nazywa pan „nawykiem akademickim”
.
a co do meritum to się zgadzam – są sprawy, którymi nauki przyrodnicze się w ogóle na zajmują
są one nawet dość liczne i dość ważne w życiu ludzi – niezależnie od światopoglądu
Bardzo dobry tekst!
Rzeczywiscie fajny artykuł. Ale z tym zydowskim bogiem to nie takie proste.
Zydowski bog rzeczywiscie moze byc partaczem, okrutnikiem, fajtłapą, niezdarą, nieudacznikiem, wcale nie wszechmocny i wszechmgący i wcale nie moze nie chciał chciec cos tam stwarzac na swoje podobienstwo.
Wiec te wszystkie dowody i wywody zakładające jakies cechy czy zamiary zydowskiego boga są bez sensu. I prosze mnie nie posądzac o antysemityzm bo inni bogowie to tez okrutnicy, partacze, zajeci zwykle sobą, zamiast pomagac innym a nie tylko wybranym.
Wierzący w niego zakładają że jest wszechmocny.
@Tomek Świątkowski: lubi czy nie lubi… to akurat mi obojętne
———–
Tak to ławo się zauważa. Pan odczuwając nieodparty przymus ewangelizacji uważa, iż jest tu od pisania, a nie od czytania ze zrozumieniem i refleksji nad tym co Pańscy oponenci piszą.
***
@Tomek Świątkowski: śmieszy mnie natomiast fakt, że wstawianie takich linków do dyskusji na różnych forach nazywa pan „nawykiem akademickim”.
———–
To też łatwo zauważyć, iż trudniejsze dla Pana do zrozumienia sprawy pokrywa Pan śmiechem. To co ja nazywam „nawykiem akademickim” ludzie trochę z tym środowiskiem związani rozumieją bez trudu. Pan jak widać to z jego nieudolnych manipulacji (pisze Pan nie to ja myślę, tylko to Pan myśli, iż ja myślę, a przyzwyczajenie akademickie to między innymi dokładne, nie wyrwane z kontekstu, cytaty) nie ma na ten temat zielonego pojęcia.
***
@Tomek Świątkowski: a co do meritum to się zgadzam – są sprawy, którymi nauki przyrodnicze się w ogóle na zajmująsą one nawet dość liczne i dość ważne w życiu ludzi – niezależnie od światopoglądu.
————–
Fajnie zgadza się Pan ze mną, ale tylko dlatego, iż Pan nie zrozumiał tego co napisałem i w swojej wypowiedzi starałem się czytelnikom przekazać. Naprawdę ludzie inteligentni chcący cokolwiek zrozumieć muszą znacznie więcej czytać i to czytać ze zrozumieniem, niż pisać. http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,4971/q,Confessiones
***
A co ma lubienie do rozumienia?
@ Tomek Świątkowski: A co ma lubienie do rozumienia?
————-
Potrzebny przykład? Pan Świątkowski nie lubi czytać i dlatego ma spore trudności ze zrozumieniem z czego wynika, iż czasami bardzo wiele.
***
i znowu ad personam
nic tylko ad personam
potrafi pan coś więcej?
@ Tomek Świątkowski: potrafi pan coś więcej?
—————
Tak, potrafię czytać ze zrozumieniem i pisać zrozumiale, ale z tego nic dla Pana nie wynika, gdyż Pan tej umiejętności nie posiada i zupełni niewiele potrafi zrozumieć z tego co inni piszą, a później sensownie się do tego odnieść.
Niech Pan zamiast tych personalnych ataków prawie na wszyskich i płaczu nad sobą – jaki to Pan biedny i prześladowany – coś mądrego tu napisze lub choć sensownie czyjeś wywody skrytykuje.
***
Porywający tekst. Czyta się jednym tchem, a na koniec żałuje, że to już wszystko.
Bardzo fajny tekst poparty ciekawymi przykładami. O ile jednak dość łatwo obronić tezy że nauka ma prawo dowodzić nieistnienia czegoś i to nawet dobitniej z popperowskiego myślenia, że zaprzeczenie czy wyeliminowanie czegoś jest jedyną twardą logicznie możliwością i podstawowym źródłem postępu w nauce, nie prowadzi to w prosty sposób do pozbycia się wszystkich bytów metafizycznych metodą indukcyjną. Brak powodu istnienia oraz wykluczenie możliwości pojawienia się powodów w przyszłości są bardzo słabymi przesłankami do uznania czegoś za nieistniejące. Powód jest tylko konstrukcją w naszych głowach bazującą na stanie wiedzy. Wciąż nie znamy wielu powodów bo nie znamy wielu zjawisk. Z drugiej strony fizycy tacy jak Krauss czy Hawking chcą dowodzić, że wszechświat istnieje bez powodu. Autor przyznaje, że rozumie te filozoficzne zastrzeżenie i twierdzi że to moment 'stworzenia lepszego modelu’ jest momentem udowadniającym nieistnienie modelu poprzedniego. To oczywiście prawda, ale tylko wtedy gdy poprzedni model jest falsyfikowalny. Cieplik jest falsyfikowalny, byt metafizyczny nie z uwagi na brak możliwości sprawdzenia czy sfera metafizyczna istnieje. Argumentowanie w ten sposób wciąga ateistów w pułapkę, którą ciągle zastawiają wierzący uciekając w Boga filozofów i byty metafizyczne gdy tylko atakuje się ich skonkretyzowanego Boga (czyli udając deistów). Sami jednak wierzą w Boga skonkretyzowanego i ta wiara rodzi wszystkie problemy z którymi chcą walczyć ateiści. A szansa na istnienie jakiegokolwiek Boga skonkretyzowanego z uwagi na nieskończoną potencjalną ilość konkretyzacji zmierza ku zeru.
Jarek Dobrzyński pisze: „Cieplik jest falsyfikowalny, byt metafizyczny nie z uwagi na brak możliwości sprawdzenia czy sfera metafizyczna istnieje”. Ująłbym to inaczej. Byt metafizyczny jest niefalsyfikowalny dlatego, że dowcipnie określa się go jako niefalsyfikowalnego z definicji/ z założenia. Nie może być falsyfikowalne coś, o czy nie wiadomo, co to takiego, poza tym, że jest niedostępne ludzkim zmysłom i niefalsyfikowalne. Gdyby pod nazwą byty metafizycznego nie krył się bóg/bogowie, nie zajmowano by się nim jak namiętnie, tylko traktowano jako paradoksik wymyślony przez sofistów.
Bytami typu metafizycznego są też np. dobro i zło, piękno i brzydota, miłość, przyjaźń, sens, cel, sprawiedliwość, słowo, wartość itd.itp.
Można śmiało zaryzykować tezę, że nawet pojęcie liczby też jest „metafizyczne”, bo fizycznie nie istnieje w przyrodzie coś takiego jak jeden, dwa albo sto.
Odpowiadam Tomkowi Świątkowskiemu: Dobro i zło, piękno i brzydota, miłość, przyjaźń, sens, cel, sprawiedliwość, słowo, wartość itp. a także liczby, to nie są byty metafizyczne. Bytom metafizycznym, o jakich tu mówimy, przypisuje się istnienie niezależnie od ludzi, tj. obiektywnie (teiści twierdzą więc, że bóg istnieje obiektywnie w tym znaczeniu). Natomiast wszystkie te pojęcia, które wymieniono powyżej, mają charakter mentalny, są wytworami ludzkiego umysłu, w tym znaczeniu nie istnieją obiektywnie, niezależnie od człowieka. Komentarz p. Tomka jest więc nietrafny.
W punkt!
Ma pan rację i przyznaję, że zaproponowana przez nie analogia jest mocno niepełna (jak większość analogii), bo tez i nie miała być. Chciałem jedynie zwrócić uwagę na fakt, że wszyscy na co dzień i nieraz w praktycznym sposób zajmujemy się pojęciami niematerialnymi, subiektywnymi, niemierzalnymi, niedowodliwymi (tu akurat liczby są wyjątkiem) itd.
Co do moralności, to dostrzegam w stanowisku wielu niewierzących próby obiektywizowania wartości moralnych, jako „bytów” istniejących obiektywnie.
„Cieplik jest falsyfikowalny, byt metafizyczny nie z uwagi na brak
możliwości sprawdzenia czy sfera metafizyczna istnieje.”
Jeśli przez „metafizyczny” rozumie Pan „niewykrywalny”, wówczas powyższe
zdanie jest prawdziwe. Ne da się dowodzić nieistnienia bytów
niewykrywalnych.
„Brak powodu istnienia oraz wykluczenie możliwości pojawienia się powodów w
przyszłości są bardzo słabymi przesłankami do uznania czegoś za
nieistniejące. Powód jest tylko konstrukcją w naszych głowach bazującą na
stanie wiedzy. Wciąż nie znamy wielu powodów bo nie znamy wielu zjawisk.”
Tutaj się niestety już nie zgadzam. Stan wiedzy może osiągnąć poziom, w
którym „wykluczenie możliwości pojawienia się powodów” staje się
w stu procentach pewnością. Nie tylko nie jest „bardzo słabą przesłanką”, ale przeciwnie – staje się pewnikiem (patrz np. cieplik).
Siła „przesłanki” zależy od konkretnego przypadku (atrybutów kwestionowanego bytu) i aktualnego stanu wiedzy.
„Z drugiej strony fizycy tacy jak Krauss czy Hawking chcą dowodzić, że
wszechświat istnieje bez powodu.”
Bez względu na to czy geneza wszechświata jest spontaniczna, czy deterministyczna, wszechświat gdy tylko zaistniał, zaczął dawać objawy istnienia.
Chyba „przyczyny pojawienia się” mieszają się tutaj z „mierzalnymi objawami
istnienia”.
Świat nie zaczął dawać objawów istnienia, tylko my (żywe organizmy) będąc drobną cząsteczką tego świata (jego wypryskiem) wytwarzając ewolucyjnie organy zmysłów dostosowaliśmy się do detekcji materii.
Gdyby przed pojawieniem się we Wszechświecie pierwszych żywych stworzeń
wrzucić do Wszechświata martwy termometr, słupek rtęci by się podniósł.
Nawet gdybyśmy nań nie patrzyli.
Zjawisko rozszerzalności pod wpływem temperatury (a do tego sprowadza się działanie termometru) występuje wszędzie. Niczego nie trzeba wrzucać.
To był termometr schłodzony do dwóch kelwinów
(lub jeszcze niższej temperatury, jeżeli Pan woli).
COS NIEJAKO SAOCZYNNY SILNIK ZOSTAŁO WYMYSLONE – SPREZANIE GAZU SAMOCZYNNE POPRZEZ SPECJALNY KSZTAŁT ZBIORNIKA – CZASTECZKI WYPADAJA Z ZBIORNIKA ALE NIE WRACAJA – KATY WYLOTU – KASKADOWE TAKIE UZADZENIE TEORETYCZNIE SPREZAŁOBY GAZ – KTORY NA KONCU BYŁBY WYZUCANY PRZ DYSZE DAJACA CIAG —
Jak już zbudują, niech Pan da znać czy zadziałało.
„metodologii nauki panuje wywiedziona z logiki zasada, iż obowiązek przedstawienia dowodu spoczywa na twierdzącym,
a nie na przeczącym.”
Słuszna zasada. Niestety trafić można na jej twórcze rozwinięcia typu:
„nie powinno się dowodzić nieistnienia”, „nigdy nie powinno się …”,
„nie można dowodzić nieistnienia”, czy nawet „udowodnienie nieistnienia jest niemożliwe”. Artykuł odnosi się do tych silnych rozwinięć wspomnianej zasady.
@ Tomek Świątkowski: Świat nie zaczął dawać objawów istnienia, tylko my (żywe organizmy) będąc drobną cząsteczką tego świata (jego wypryskiem) wytwarzając ewolucyjnie organy zmysłów dostosowaliśmy się do detekcji materii.
—————
Pan oczywiście dobrze rozumie co tu napisał, gdyż ja „ani w ząb”? W moim odbiorze jest to jakiś bełkot, ale oczywiście mogę się mylić:
http://www.racjonalista.pl/forum.php/z,0/d,9/s,573743#w576082
http://www.racjonalista.pl/forum.php/s,573743/z,0/d,10#w577076
http://www.racjonalista.pl/forum.php/s,573743/z,0/d,10#w577181
***
@ Andrzej Bogusławski. Bardzo dobry tekst, ale pozwolę sobie go pewnymi argumentami uzupełnić wraz refleksją: http://www.racjonalista.pl/forum.php/s,707873#w707998 iż w metodologii nauki panuje wywiedziona z logiki zasada, iż obowiązek przedstawienie dowodu spoczywa na twierdzącym, a nie na przeczącym. Nauka nie udziela odpowiedzi na wszelkie pytania przez ludzi sformułowane, już choćby dlatego, iż wtedy nie byłaby w stanie zajmować się sensownymi zagadnieniami.
@ Cezary Magura: Słuszna zasada. Niestety trafić można na jej twórcze rozwinięcia typu:
„nie powinno się dowodzić nieistnienia”, „nigdy nie powinno się …”, „nie można dowodzić nieistnienia”, czy nawet „udowodnienie nieistnienia jest niemożliwe”.
Artykuł odnosi się do tych silnych rozwinięć wspomnianej zasady.
—————–
W praktyce nikt nie może zabronić uczonym, a ogółowi ludzi to już szczególnie, zajmować się badaniami, czy spekulacjami na jakikolwiek temat i znane są próby dowodzenia przeróżnych rzeczy. Także te dotyczące istnienia/nieistnienia Boga.
Dla mnie dowodzenie nieistnienia nieistniejącego jest bezsensowne i wprost niemożliwe z powodu braku (nikt dotychczas jej nigdzie nie przedstawił) weryfikowalnej definicji Boga. Oczywiście znane są próby religijnego, czy religioznawczego, a nawet filozoficznego definiowania Boga, ale to nie są definicje naukowe i dlatego też nie można ich naukowo zweryfikować.
http://www.racjonalista.pl/forum.php/s,612740/z,0/d,15#w614133
http://www.racjonalista.pl/forum.php/z,0/d,23/s,668549#w670126
http://www.racjonalista.pl/forum.php/z,0/d,23/s,668549#w670184
–
Sam widzę ewidetną różnicę w stwierdzeniu o nieistnieniu czegoś, a dowodzeniu, że coś nieistniejącego nie istnieje, ale oczywiście, iż można podchodzić dotego różnie, tylko w takim razie – czy istnieje, nawet tylko teoretycznie, jakikolwiek dowód na nieistnienie „nieistniejącego”?
–
Nie wiem, ale choć nauka stwierdza w obrzarze własnych zainteresowań nieistnienie świata nadprzyrodzonego, to jednak nie zajmuje się dowodzeniem jego nieistnienia.
Przecież według „Nowego leksykonu teologicznego” Vorgrimlera. „byt to wszystko o czym można pomyśleć”, a „Bóg wymyka się wszelkim definicjom”.
A więc jak można zweryfikować – zaprzeczyć lub potwierdzić – jego istnienie? Tyle, iż mnie żadna idea Boga nie jest do niczego potrzebną. Wiem też, iż niezaprzeczalnie istnieje w ludzkich umysłach i bywa przyczyną wielu nieszcześć, a nawet potworności.
***