Zakończenie sezonu artystycznego Wrocławskiej Orkiestry Barokowej (26.06.22), kierowanej przez znakomitego wiolonczelistę i dyrygenta Jarosławia Thiela okazało się jednym z największych wydarzeń sezonu i chyba w ogóle jednym z najlepszych koncertów WOB. Stało się tak dzięki znakomitej grze zespołu i wybitnemu gościowi, pionoforciście Kristianowi Bezuidenhoutowi.
Na koncercie usłyszeliśmy następujące utwory: Symfonię G-dur Wq 180, Koncert fortepianowy d-moll Wq 17 i Koncert fortepianowy C-dur Wq 20 Carla Philippa Emanuela Bacha oraz Sinfonię g-moll op. 6 nr 6 Johanna Christiana Bacha. Całością dyrygował Kristian Bezuidenhout od pianoforte.
Bardzo lubię twórczość synów Bacha, zwłaszcza C.P.E. Bacha. Cieszę się, że ruch muzyki dawnej już od dekad oddaje sprawiedliwość młodym Bachom grając ich dzieła często i chętnie, bowiem na to zasługują. Nie tylko dlatego, że są one przełomowe i ogromne ważne dla dalszej ewolucji muzyki europejskiej w stronę klasycyzmu i romantyzmu, ale też dlatego, że są one piękne i ogromnie wartościowe. Ta ich wartość jednakże jest delikatnie zarysowana, nie stanowi stylistycznego manifestu na skalę Sztuki fugi Bacha ojca, czy Don Giovanniego Mozarta albo symfonii Beethovena. Dzieła Bachów są wczesnowiosenne, to dopiero delikatny początek majestatycznej muzycznej pory roku, która trwa do dziś, bowiem nawet najnowsze dzieła wielu współczesnych kompozytorów wiele mają z klasycyzmu i romantyzmu.
Jednocześnie nie znajdziemy w twórczości młodych Bachów metafizyki i mistycyzmu w jakim nurza się twórczość Jana Sebastiana Bacha, uważana jednakże przez im współczesnych za znacznie mniej przełomową od dokonań Carla Philippa Emanuela i Johanna Christiana. Dziś mamy inną perspektywę i wiele muzycznych odkryć młodych Bachów jest naszą dźwiękową codziennością. Nie zastanawiamy się nad tym, że pewne elementy otaczającej nas muzyki ktoś kiedyś musiał opracować, wymyślić i wdrożyć. Młodym Bachom przypisywano wzmożoną uczuciowość i ogromną pianistyczną wirtuozerię. Ale czy w muzyce Wagnera albo Schuberta uczucia nie są jeszcze bardziej wzmożone? A czy pianistyka Liszta i Chopina nie jest bardziej wirtuozerska od tej młodych Bachów? To już może nawet ich ojciec, ze swoimi fugami i preludiami był bardziej olśniewający, bo przecież twórczość największych demiurgów romantycznego fortepianu w większym stopniu afirmuje stylistykę zapoczątkowaną przez młodych Bachów niż Bacha starego…
Krótko mówiąc, muzyka młodych Bachów jest piękna i bardzo ważna, ale trudno ją grać. Mamy dziś inne uszy i inne umysły, wieki muzycznych doświadczeń uczyniły z nas innych słuchaczy od tych żyjących w dobie oświecenia. Dopiero Beethoven łączy nas kompletnie z ludźmi żyjącymi dwieście lat temu. U młodych Bachów nie szokują nas już ich muzyczne rewolucje, ani nie targają nami emocje wyrażone, z dzisiejszej perspektywy, w sposób bardzo lapidarny. W końcu kilka wzburzonych fraz w koncercie fortepianowym C.P.E. Bacha to nie Tristan i Izolda Wagnera, gdzie od początku do końca, przez ponad dwie godziny, mamy ocean uczuć wyrażonych w najmocniejszy możliwy sposób. Ale przed młodymi Bachami takich uczuć w muzyce niemal w ogóle nie było i ciężko powiedzieć, czy pojawiłyby się, gdyby nie oni…
Kristian Bezuidenhout znalazł idealną drogę do oddania sprawiedliwości młodym Bachom. Symfonia G-dur Wq 180 została wykonana z werwą, ze starannie wyważonymi kontrastami, z idealnymi proporcjami na tle których asymetrie emocji były wyraźnie widoczne, ale nie nachalnie, lecz z wdziękiem i elegancją. Bezuidenhoutowi udała się rzecz arcytrudna, czyli połączenie wdzięku i elegancji z wyraźnie nakreśloną ekspresją. To właśnie brak równowagi między tymi dwoma czynnikami sprawia, że w wielu wykonaniach arcydzieła Carla Philippa mogą wydawać się nieco nudne, mało charakterystyczne etc. Tu było wręcz przeciwnie. Cieszyliśmy się świeżością stylu, tak jak cieszymy się pierwszymi budowlami gotyckimi, neogotyckimi czy barokowymi. Wiemy, że każdy z tych stylów za chwilę się rozszaleje i wszystko będzie większe, bardziej okazałe i mocniej wydobyte z szarej codzienności. Ale nie będzie już tak świeże, tak wiosenne w radości ciągłego odkrywania.
Wykonanie Koncertu fortepianowego d-moll Wq 17 C.P.E. Bacha poprzedziło wydarzenie odebrane przez publiczność jako scena komiczna. Otóż nie udało się przymocować klapy do kopii instrumentu Walter & Sohn z ok. 1805 r., zbudowanej przez Paula McNulty’ego, na której to grał Kristian Bezuidenhout. Oryginalne Walter & Sohn cenił ogromnie Mozart i ciągle ich używał, nie były one też obce Beethovenowi, mimo, że do jego muzyki szybko przestały wystarczać. Do symfonii fortepian grał bez klapy, czyli bardzo cicho, chodziło o to, aby nie dodawać wyraźnie jego brzmienia do smyczków i rogów. Teraz, w koncercie, klapa by się przydała, ale niestety, jej zamocowanie skończyło się fiaskiem, co zaowocowało burzliwymi chichotami i oklaskami publiczności. Scena rzeczywiście była zabawna, ale zawsze mnie zaskakuje głód kabaretowej zabawy, jaką odznacza się publiczność koncertowa. Tak jakby sytuacja, w której słucha się muzyki bądź co bądź poważnej (choć to tylko nazwa) była pewnego rodzaju opresją dla wrodzonego publiczności szampańskiego poczucia humoru. Mnie rozbawiło dopiero drugie wejście klapy, natomiast póki co byłem raczej zmartwiony czy usłyszę pianoforte, grające bądź co bądź na największej scenie NFM. Owa sala obdarzona jest rewelacyjną akustyką, ale pianoforte jest tylko trochę głośniejsze od lutni, zwłaszcza bez klapy. Na szczęście było dobrze, głównie za sprawą pięknych wysokich tonów Waltera, które pławiły się w harmonicznych przydźwiękach. Koncert oczywiście zabrzmiał rewelacyjnie, skrzył się wręcz od inwencji.
Po przerwie usłyszeliśmy jedyny utwór londyńskiego Bacha, czyli Johanna Christiana Bacha. Po pierwszy zrozumiałem, dlaczego niektórzy melomani cenią go jeszcze bardziej niż wybitnego brata. Sinfonia g-moll op. 6 nr 6 zabrzmiała jak Haydn z innego, równoległego wszechświata. Było to już absolutne mistrzostwo w obrębie dojrzałej estetyki klasycyzmu, z zarodnikami romantyzmu, jak na dojrzały klasycyzm przystało. Różnica stylistyczna między dziełami obu braci była tam dobrze i mądrze zarysowana, że pierwszy raz mogłem naprawdę rzetelnie i uczciwie porównać ich stylistyki. Nie dziwne, że Mozart tak podziwiał dzieła Johanna Christiana…
No i wreszcie na koniec wieczoru Koncert fortepianowy C-dur Wq 20 Carla Philippa Emanuela Bacha. Znów na scenie pojawiła się klapa, co spotkało się z frenetyczną reakcją publiczności, a i ja się zaśmiałem, nie dało rady. Panowie od klapy mrugnęli do widowni jak zawodowi kabareciarze, ale tym razem, po (zapewne) ćwiczeniach podczas przerwy, klapę udało się bez trudu umocować. I rzeczywiście Walter zabrzmiał znacznie mocniej, choć oczywiście nadal dość cicho. Tym niemniej przypominał już trochę brzmieniowo stosunkowo współczesne fortepiany. Bez klapy był zbliżony brzmieniowo znacznie bardziej do klawikordu. A przecież, jakby nie patrzeć, Kristian Bezuidenhout wybrał bardzo późny, w stosunku do twórczości Bachów, instrument. Pionierski fortepian z czasów, gdy Jan Sebastian jeszcze żył, mógłby mimo wszystko nie dać szans nawet akustyce NFM… Ale wyszło dobrze. Usłyszeliśmy oba koncerty C.P.E. Bacha, skomponowane w podobnej stylistyce w odstępie roku, niejako w inny sposób. Pierwszy, z lekkim, klawikordowym brzmieniem instrumentu solowego i drugi, gdzie dynamika fortepianu stała się elementem znacznie istotniejszym i bardziej dominującym. Ja nie wiem, może z tą klapą to było specjalnie? Bo wyszło bardzo dobrze, jeszcze więcej można było usłyszeć w twórczości C.P.E. Bacha. Ogólnie jego koncerty fortepianowe są po prostu znakomite, zwłaszcza w tak dobrym wykonaniu. Chciałbym je słyszeć jeszcze częściej na koncertach, jestem też ciekaw, jak brzmiałyby na współczesnym fortepianie, choć nie łatwo było by znaleźć im równie doskonałego wirtuoza, co „historycznie poinformowany” Kristian Bezuidenhout. Przy nim sięganie po „zwykły” fortepian w twórczości młodych Bachów wydaje się szaloną profanacją, ale mimo wszystko chciałbym to usłyszeć. Póki co wydaje się, że twórczość synów J.S. Bacha wydaje się być stworzona dla historycznych fortepianów z doby oświecenia i późnego baroku i żaden inny instrument nie odda w pełni piękna zawartego w ich pianistycznych dziełach. Ale przecież Haydna, Mozarta, a z drugiej strony linii czasu J.S. Bacha i Haendla można grać na współczesnych Steinwayach i jest, niekiedy, doskonale… Całkiem możliwe, że to właśnie do muzycznej wiosny naszych czasów (trwającej już dwieście lat) pianoforte jest absolutnie niezbędne. Jakkolwiek by nie było, koncert był doskonały. Nie tylko dzięki kongenialnemu soliście, ale też za sprawą świetnie grających muzyków z Wrocławskiej Orkiestry Barokowej.