W dyskusji na temat różnic i podobieństw pomiędzy kulturą europejską i amerykańską poruszamy kolejno 6 tematów. Dziś drugi z nich – „Edukacja”. Udział biorą:
Jacek Tabisz (Jacek)
Janusz Kowalik (Janusz)
Piotr Napierała (Piotr)
Krzysztof Marczak (Chris)
Chris: Edukacja to następne pole, na którym narosło wiele nieporozumień pomiędzy obiema kontynentami. Z jednej strony w Europie często powiela się stereotypy o niedouczonych i nie znających geografii Amerykanach a jednocześnie daje się zaobserwować cichą zazdrość i jak zauważył Rick Noack w „Washington Post”, nawet austriacka młodzież z dumą nosi swetry z emblematem Uniwersytetu Stanforda. Pomimo że trudno jest porównać dwa różne systemy edukacji spróbujmy przedyskutować ich strukturę i skuteczność.
Jacek: Wydaje mi się przede wszystkim, że edukacja europejska jest bardziej powszechna. USA dzielą się jakby na dwa światy – osób wyrafinowanych intelektualnie i sprawczych wobec rzeczywistości i na świat prostaków, często bardzo żywiołowo religijnych. Zdumiałem się na przykład, gdy moja przyjaciółka z cenionej uczelni w Nowej Anglii tłumaczyła mi, że wszyscy jej znajomi z uczelni i ich kręgi są ateistami, postępowcami, etc. Z jej perspektywy Amerykanie z religijnych i agrarnych stanów USA byli jak z innej planety. Inna rzecz, na ile europejska powszechność postępu myślenia i patrzenia na świat jest prawdziwa, a na ile powierzchowna? Pewna bezsilność wobec żądań aktywistów muzułmańskich mieszkających w Europie pokazuje, że Europejczycy wcale nie przerobili lekcji, z której posiadają już, swoim zdaniem, celująco zdany egzamin.
Piotr: Wydaje się że w USA edukacja służy wysączaniu geniuszy, wzmacnianiu nauki i techniki, a w Europie głównie kształceniu dla kształcenia, stąd każda ze stron może zarzucić drugiej radykalizm. Smutne, że trudno mieć i Harvard i dobre podstawówki. Wydaje się to problemem nie do rozwiązania. Uniwerki europejskie te największe jak La Sapienza w Rzymie to zupełna ruina i nieporozumienie, z kolej w USA nieporozumieniem są niektóre szkoły podstawowe i dziwne pomysły w stylu busing itd, choć już akcja afirmacyjna nie wydaje mi się głupia. Zwłaszcza że nie ma trwać bez końca.
Janusz: Pracowałem na dwóch uniwersytetach w USA i jednym w Kanadzie oraz jednym w Australii. W Europie na na uniwerkach w Norwegii , Polski i Włoch. Uczelnie amerykańskie są najlepsze pod wieloma względami. Profesor w USA ma w pełni swobodę decyzja jak uczy I czego uczy. Sprawdzianem jest zatrudnienie studentów po studiach i ich kariery. Każdy kończący Doktoratem musi opuścić uczelnię i szukać pracy na zewnątrz. Potem może wrócić jako pracownik. Taka metoda gwarantuje wysoki poziom edukacji bo jest „dowód” że profesor uczył czegoś bardzo dobrze. W Polsce po doktoracie wielu zostaje na tej samej uczelni. Inna doskonała rzecz w USA to wymiana profesorów tzw. sabbatical. Raz na każde 5 lat profesor udaje się na rok do innej uczelni, gdzie uczy i nawiązuje kontakty z innymi. Ja np. byłem w Holandii po pięciu latach pracy na Washington State University. Dzięki temu profesorowie mają kontakty z całym światem. Trzeci plus to potężne granty NSF (National Science Foundation), które umożliwiaja tworzenie grup badań. Czwarta zaleta to ścisła współpraca uczelni z przemysłem I rządowymi instytutami badawczymi. Ja np. byłem tzw. profesorem z przemysłu pracując w firmie Boeinga. Ma się dwie prace lecz tylko 8 godzin dziennie razem i jedną wysoką pensję płaconą przez przemysł. Zaletą jest wymiana idei i natychmiastowe wdrożenie wyników badań. Przez kilka lat pracowałem w Firmie Boeing i równocześnie na uniwersytecie i w japońskiej firmie elektronicznej Hitachi. Tego typu doświadczenie jest bezcenne w pracy naukowej. Najgorszy system akademicki widziałem we Włoszech z biurokracją, która bije na głowę polską.
Jacek: Moja refleksja: Przynajmniej teoretycznie, dobre kształcenie podstawowe jest niezmiernie istotne, bo przecież dziecko biednych rodziców zamieszkałych na prowincji może okazać się geniuszem. Oczywiście w USA są programy stypendialne, jednakże sądzę, iż ciągle wysoka kadra naukowców zawdzięcza też wiele dawnej emigracji, wcześniej z Europy, później z Indii i z Chin. Być może w tym sensie Europa jest nieco bardziej samowystarczalna edukacyjnie? Co ciekawe, mimo nieco neoliberalnego pragmatyzmu w amerykańskim szeroko pojętym szkolnictwie, nie brakuje tam skrajnie wyspecjalizowanych i utopijnych niekiedy humanistów. Przyznam, że z mojej europejskiej perspektywy edukacja w USA nadal jest czymś wielce zagadkowym.
Piotr: Drenaż talentów to punkt dla drenującego. Europa staje się zaściankiem. Może poza RFN i Holandią, które nadal są w czymś najlepsze w świecie (niemiecka inżynieria i holenderskie przetwórstwo spożywcze). USA są nadal mekką zdolnych ludzi i mówienie w tym kontekście o braku samowystarczalności jest moim zdaniem chybione.
Janusz: Już pisałem o uniwersytetach w USA. Teraz dodam, że w szkołach publicznych nie uczy się religii. Wiele szkół zatrudnia emerytowanych profesorów uniwersytetów. Szkoły są wyposażone w dobry sprzęt komputerowy. Poziom nauk ścisłych jest dobry. Nieco gorzej z przedmiotami humanistycznymi. Amerykanie znają tylko obcy język hiszpański bo reszta świata stara się uczyć angielskiego.
Jacek: Masz rację Piotrze, że samowystarczalność to nie jest jakiś wymóg i punkt dla tego, kto przyciąga zdolnych ludzi. Ale europejska edukacja też daje nieco więcej niż niemiecka inżynieria i holenderski przemysł spożywczy. Wielki Zderzacz Hadronów powstał w Europie, sondy badawcze ESA konkurują, jeśli chodzi o znaczenie i złożoność z sondami NASA. Europejski przemysł lotniczy idzie obok amerykańskiego jako najbardziej liczący się na świecie. Francuzi dokonali przełomu w kolejnictwie. Europejczycy robią świetne samochody, Francuzi mają największe doświadczenia w energetyce jądrowej. Moim zdaniem w europejskiej edukacji najbardziej brakuje wartości republikańskich i europejskich, które są wypierane przez nacjonalistyczne resentymenty i romantyczne bajdurzenie.
Chris: Moim zdaniem w każdej dziedzinie w Europie zderzamy się z większą mitologią. Dla przykładu – mit świetnych europejskich samochodów opiera się na tym, że ludziom po prostu brak porównania. Przez te wszystkie lata pobytu w Europie korzystaliśmy z bardzo wielu marek europejskich samochodów – na wszystkich wyjazdach, w tym długich pobytach w Hiszpanii celowo wypożyczałem różne modele, za każdym razem inny. Ponieważ w Warszawie korzystamy z aut sprowadzonych z USA nawet moje dzieci widzą dużą różnicę na korzyść aut amerykańskich pod względem wykonania i niezawodności (choć niekoniecznie wzornictwa – i stąd pewnie nieporozumienia). Przez te ponad 12 lat widzę wyraźny trend w motoryzacji europejskiej – coraz gorsza jakość i coraz bardziej wyszukane szpikowanie elektroniką aby ukryć efekt pogarszającej się jakości. Wszyscy znajomi którzy choć raz sprowadzili samochód z USA nigdy już nie wrócili do aut europejskich. Ten mit zresztą już się kruszy – niedawno dałem ogłoszenie o sprzedaży naszego auta i zainteresowanie przerosło nasze oczekiwania, łącznie z ofertami od pośredników, właśnie z tego powodu, że pochodzi z USA.
Trudno też zaobserwować partnerskie relacje na polu naukowym pomiędzy kontynentami o których mówi Jacek. Przez te lata miałem okazję wiele razy doradzać ludziom, którzy rozwijali się w naukach ścisłych, bioinżynierii a nawet IT i w Europie na pewnym etapie nie mieli już dalszych możliwości. Wiekszość z nich jest już w USA. Nawet jeżeli pozostały im europejskie sentymenty to nie znam ani jednego przypadku, aby ktoś tęsknił za europejskim środowiskiem zawodowym. Jeżeli dodam do tego finanse – np. mój sektor (opcje na derywatywach), który w Europie istnieje tylko w formie zinstytucjonalizowanej i to bardzo podstawowej a nie przypadkiem jego metodologia została nagrodzona nagrodą Nobla to cały obraz europejskiej nauki niekoniecznie daje powód do dumy. Charakterystyczny jest też znak czasów w mojej dziedzinie – rosnące zainteresowanie firm azjatyckich podczas gdy w europejskich panuje stagnacja.
Janusz: Z moich obserwacji systemu edukacji w Europie i szczególnie Azji (Japonia gdzie współpracowałem z firma Hitachi) mogę wnioskować, że w Europie i Azji brakuje elastyczności. Systemy szkolnictwa I akademickie są sztywne I przestarzałe. Europa zbyt ceni tradycję. Kiedy dyskutowałem w Polsce o archaicznym systemie stopni uniwersyteckich usłyszałem zdanie: robiliśmy tak ostamie 50 lat i kontynujemy, trudno zmienić. W Ameryce jest odwrotnie. Każdy pyta profesora lub administratora: co zmieniłeś w ostatnim roku aby, było lepiej.
Mój szef w firmie Boeing raz na rok prosił mnie o jedną stronę sprawozdania co nowego moja grupa zrobiła. Nie pytał co robiliśmy tylko CO NOWEGO zrobiliśmy w zeszłym roku. Za innowacje były wyższe pensje I awanse. W Europie jest trochę lepiej niż za PRL ale niedaleko od “Czy się stoi czy się leży 2,000 się należy”. Jak się ceni innowacje w USA – przykład. W Firmie Boeing’a jest oddzielna drabina kariery dla ludzi tworzących nową wiedzę lub technologię. Płace w tej linii pozycji są równe płacom wysokich managerów .Tak więc dobry twórczy innowator ma pensję dyrektora lub prezesa choć pracuje naukowo bez odpowiedzialności organizacyjnej. Ani Europa ani Azja tego nie ma i nie rozumie zalet tego systemu. Pewnego razu senator USA zwiedzał laboratorium naukowe Bell Labs i zapytał dyrektora: „Co wy robicie?”. Dyrektor powiedział: „Nasi ludzie właściwie nic nie robią tylko myślą. Ale od czasu do czasu wynajdujemy tranzystor, który zmienia świat.” Senator opuścił laboratorium postanawiając dać więcej forsy na badania, które zmieniają świat. Bell Labs zatrudnia kilku noblistów w fizyce. Między innymi Anzio Penzias I Roberta Wilson którzy udowodnili Kosmiczny Big Bang odkrywając tzw. cosmic microwave background radiation.
Chris: Tutaj potwierdzają się moje obserwacje, szczególnie z Polski. Akademicy zajmują się ekonomią i biznesem, znając je najczęściej jedynie z książek. Do środowisk biznesowych natomiast często trafiają ludzie, dla których nie było możliwości rozwoju na polu nauki ponieważ warunki, które im proponowano na uczelniach nie dawały im szans na utrzymanie się (znam wiele takich przypadków). I tak te dwa osobne światy egzystują koło siebie, nie wchodząc sobie w drogę. Efekt jest taki, że akademicy zajmują się często czysto teoretycznymi kwestiami gospodarczymi a biznes patrzy na nich jak na ludzi, którym wiedzy nie starczyło, żeby dostać się do biznesu. Najbardziej alarmujące jest to, że nawet młodzi ludzie na przytoczone niepokojące sygnały odpowiadają często wyuczoną już mantrą: „ale jakoś się kręci”, czyli niewielka potrzeba zmiany na lepsze.
Janusz: Jednym poważnym problemem w europejskim wyższym szkolnictwie jest archaiczny system stopni naukowych. W USA doktorat to ostatni stopień naukowy. Profesor to pozycja na uniwersytecie, a nie stopień naukowy. Jeśli profesor zatrudni się w przemyśle to ma tytuł Dr a nie profesor, bo nim nie jest poza uniwersytetem. W Europie profesor to stopień naukowy nadawany przez biurokratów w stolicy. To zajmuje lata, aby stać się profesorem mając około 60 lat. Jak pisałem w USA uniwersytet zatrudnia i decyduje jaką nowy profesor ma pozycję.
Piotr: Archaiczny system stopni naukowych dotyczy tylko niektórych krajów europejskich. Natomiast jeśli chodzi o współpracę nauki z gospodarką to niektóre kraje Europy tu coś znaczą nadal zwłaszcza Niemcy, dzisiaj niemiecki pomysł szybkiego wdrażania nowinek technicznych w przemyśle jest realizowany jeszcze lepiej niż w USA. Zgadzam się Jacku co do kolejnictwa, ale już co do lotnictwa wojskowego zwłaszcza nie. Co prawda Francja ma znakomite Rafale, ale to USA ma marsjańskie niemal bombowce B-2 z technologią stealth, które są niczym odrzutowce Luftwaffe w 1944, czyli czymś zupełnie futurystycznym. Budżet ESA ma się do NASA jak 4:15 i to widać w rozmachu badań. Oba są nieadekwatnie skromne do zadań typu misja na Marsa obliczana na 80mld $.
Jacek: Mam tylko nadzieję, że misja na Marsa dojdzie do skutku. W USA są niestety cięcia na nauce. Zrezygnowano z promów kosmicznych, nie ma na razie wiele w zamian. W USA miał powstać większy cyklotron od LHC, w MIT, ale zrezygnowali przeznaczając kasę na inne potrzeby. Być może w USA zbyt wielu wyedukowanych ludzi idzie w biznes, zbyt mało w rządowe programy badawcze. Prywatni biznesmeni są mało zainteresowani eksploracją kosmosu. Oczywiście pojawiają się takie pomysły, ale padają na tak wczesnym etapie prac, że można przypuszczać, iż były one tylko reklamą zupełnie innych rzeczy.
Chris: Ponieważ mówimy o osiągnięciach technicznych w odniesieniu do systemu edukacji to kolejnictwo w tym przypadku nie jest wyraźnym dowodem na wysoki poziom technologiczny Europy z kilku powodów. Najważniejszy moim zdaniem to ten, że brak sieci szybkiej koleji nie wynika z braku możliwości technologicznych albo możliwości jej wybudowania w USA. Koleje w USA służą obecnie głównie do przewozu towarów więc nie wymagają wysokiego komfortu, a amerykańska kultura samochodowa w połączeniu z niskimi kosztami paliwa (obecnie nieco ponad $2 za galon), geografią gęstości zaludnienia oraz rozwiniętą siecią dróg i połączeń lotniczych powoduje, że opozycja republikańska wobec projektów Obamy budowy takiego systemu znajduje wciąż poparcie społeczne. Nie jest to jednak dowód na zapóźnienie cywilizacyjne w tym sektorze. Koncentruję się tutaj jedynie na systemie koleji dużych prędkości bo jak się domyślam o lokalnych systemach kolejowych takich jak paryski RER nie warto wspominać.
Jacek: Oczywiście, nie należy przesadzać z rolą kolejnictwa wobec innych technologii, ale możliwe, że jest to przyszłość transportu za jakieś kilkadziesiąt lat (nic nie jest wieczne!). W tym sektorze Francja, ale też Niemcy i Włochy, mają większe doświadczenia niż USA. Świadczy o tym eksport technologii szybkich pociągów w Chinach i również na Wschodnim Wybrzeżu USA. Europejskie samochody też bywają bardziej innowacyjne od amerykańskich. Ogólnie edukacja techniczna wyłoniła trzy rywalizujące między sobą światowe centra – USA, Europę i Daleki Wschód. Wszędzie obowiązuje nieco inny model edukacyjny i każdy z nich ma swoje słabe i swoje mocne strony. De facto rywalizacja trwa i w sumie nie można z całym przekonaniem wyłonić zwycięzcy. Daleki Wschód zaburza obraz niskimi kosztami pracy w Chinach, ale i to się będzie zmieniać. Chińczycy są coraz bogatsi i ich koszty pracy stopniowo rosną. Rośnie też, na szczęście dla Chin, rynek wewnętrzny. Zarówno USA jak i Europa będziemy jeszcze przez lata nauczycielami Chin w niektórych sektorach gospodarki. Jak wiemy, oni się bardzo szybko uczą… Na przyszłość przydałaby się z pewnością umowa ułatwiająca Amerykanom studia w Europie i w drugą stronę. Taki międzykontynentalny program wymiany podobny do tych istniejących w UE. Niestety, lewicowi idealiści torpedują procesy zbliżania się gospodarczego, prawnego etc. USA i Europy.
Piotr: Wydaje się jednak że rozsądek zwycięża. TTIP właśnie podpisano większość 2/3 europarlamentu była za. Co do pociągów to USA też robi ich superprototypy ale nie chce eksploatować. Cóż tak samo było z Concordem w UK i Francji. Mimo to zarówno w USA jak w UE docenia się prototypy i nie zawsze decyduje natychmiastowa kapitalizacja, USA ma raczej przewagę w większej elastyczności naukowo-gospodarczej natomiast futuryzm jest doceniany i tu i tu. Europejczycy zbyt łatwo poprzestają na słowach i hasłach Np prawo amerykańskie uchodzi za surowe bo po prostu się je wykonuje.
Chris: Amerykanie rzadko starają się o studia w Europie bo dyplom europejski ma w USA wartość głównie symboliczną. Jak do tej pory USA jest to jedyny kraj, w którym istnieje duży i dynamiczny rynek wiedzy i umiejętności i mają one swoją cenę. Dlatego też na tym etapie połączenie obu systemów edukacyjnych byłoby trudne, ale z uwagi na interes ogólny napewno należy do tego dążyć. Zgadzam się co podejścia do prawa, ale ponieważ to jeden z następnych naszych tematów nie chcę wychodzić przed szereg.
Piotr: Myślalem że honoruje się dyplomy kilku najlepszych uczelni takich jak Oxford. Czy to nieprawda? Na czym polega główny problem? Czytałem kiedyś o rodzinach w USA które wysłały na Oxford właśnie swoich synów, bo …nie stać ich było na żaden z Ivy League a chcieli coś prestiżowego. Rozumiem, że to z myślą o karierze w UK? Integracja systemów uniwersyteckich to by dopiero był TTIP! Kanada ma zdaje się niezłe uniwerki. Czy jest tu jakiś edukacyjny odpowiednik NORADu?
Janusz: Na ogół doktoraty są uznawane przez obydwie strony. Np mój doktorat PAN był honorowany przez uczelnię I przemysł w USA. W Ameryce papiery nie są bardzo ważne kiedy składa się podanie o pracę, ważne są opinię znanych ludzi w danej dziedzinie. W firmie Boeinga nikt nie wymagał dyplomu ode mnie. Ja po prostu powiedziałem, że mam PhD I zatrudniono mnie bez papierów. Był jednak wypadek że jeden pracownik skłamał o swoim wykształceniu I dyplomie. Został natychmiast zwolniony. Nigdzie nie mógł dostać pracy bo nowy pracopdawca chciał opinię z Boeinga a tu był problem . W USA zakłada się w pracy, że mówisz prawdę i papierki nie są wymagane. Ale jeśli okaże się że kłamiesz to kara jest natychmiastowa i duża. W Polsce jest odwrotnie . Zakłada się że każdy jest oszustem i papierki są bardzo ważne. Kiedu uniwersytet w Gdańsku zatrudnił mnie jako wizytującego profesora musiałem pokazać dyplom doktorski PANu. Nikt nie wierzył mi na słowo.
Chris: Jak powiedział Janusz – ogólnie nie istnieje żaden „sztywny” system, ale w praktyce większość dyplomów musi być nostryfikowana choćby z tego względu, że w wielu specjalnościach potrzebne są też certyfikaty zawodowe, a o te najczęściej można się ubiegać po okazaniu dyplomu z USA lub jego odpowiednika czyli np. dyplom z uczelni europejskiej + pewna liczba kredytów (credits) z uczelni amerykańskiej. Stąd też odpowiedź na pytanie Piotra co do dyplomów Oxfordu – zależnie od specjalności mogły zostać uznane ale nie musiały. Jeżeli nie – wystarczyło potem zaliczyć np. dwa semestry Ivi League (piszę orientacyjnie bo wymogiem jest ilość kredytów a nie czas) zamiast trzech czy sześciu lat nauki. W przypadku Ivi League to wciąż duża oszczędność. Być może uczelnie europejskie czy kanadyjskie są dobre, ale ktokolwiek żyje w USA to wie, że to do USA przyjeżdżają (o ile mogą) absolwenci po pracę a nie odwrotnie. Powtórzę raz jeszcze, że USA to jedyny kraj, który zbudował prężny i dynamiczny rynek wiedzy i umiejętności, stąd ludzie o nadprzeciętnej wiedzy i umiejętnościach mają tu większe szanse (podkreślam: SZANSE a nie pewność) rozwoju niż gdzie indziej. Dla wyjaśnienia różnic użyję tutaj Waszych komentarzy – bardzo słusznie zostało zauważone w tym wątku, że edukacja w Europie jest bardziej powszechna. Z własnej praktyki wyjaśnię też jakie są tego efekty – jest w Europie mnóstwo ludzi z dyplomami i umiejętnościami na które nie ma zapotrzebowania. Przez to też w całej Europie daje się obserwować to samo zjawisko – część ludzi pnie się po szczeblach kariery zawodowej dzięki polityce i koneksjom a stosunkowo nieduża część dzięki zdolnościom i umiejętnościom. Te proporcje są różne, zależnie od kraju i mają bezpośrednie przełożenie na jego gospodarkę i pozycję w świecie. To zjawisko i owszem występuje też w pewnym zakresie w USA, ale nie ma takiego kraju w Europie który miałby ten stosunek porównywalny w pozytywnym tego słowa znaczeniu do amerykańskiego rynku pracy.
Ważną kwestię też podkreślił Janusz – w USA wierzą Ci na słowo. Po kilkunastu latach działalności na rynku finansowym nie potrzebujemy nawet żadnych pieczątek. Wszystko do czasu, kiedy ktoś zostanie przyłapany na kłamstwie, wtedy ten kredyt zaufania jest stracony i czasem życia nie wystarczy aby go odbudować. Z tego też powodu musiałem w Warszawie wiele razy odmawiać kiedy byłem proszony o nieprawdziwe rekomendacje w USA „bo między nami Polakami….”. Ludzie po prostu nie rozumieją, że gdybym raz zawiódł czyjeś zaufanie to mógłby to być koniec mojej kariery zawodowej. Dlatego uważam, że taki poziom etyczny środowiska zawodowego i naukowego dowodzi, że wiedza i umiejętności mają w USA dużo większy szacunek społeczny niż w większości krajów europejskich.
Bardzo, bardzo ciekawa dyskusja!! Oby było takich więcej!
Mam wrażenie, że Pan Janusz opisuje sytuację w Polsce sprzed kilku dekad, a tutaj trochę się zmieniło, głównie na plus, chociaż są też sprawy, które się pogorszyły.
(cytat) Profesor w USA ma w pełni swobodę decyzja jak uczy I czego uczy. (koniec cytatu)
Dokładnie tak samo jest w Polsce. Nie dość, że uczy, czego chce i jak chce, to ma swobodę badań naukowych. Dzisiaj coraz większą wagę przywiązuje się do publikacji w najlepszych światowych żurnalach. I w ciągu ostatnich 15 lat znacznie podniosła się liczba zarówno publikacji Polaków w topowych pismach, jak i liczba cytowań tychże publikacji. To się zmieniło na lepsze. A są takie dziedziny, gdzie polskie nazwiska to nierzadkość. Piszę z perspektywy uczelni technicznej. Nie wiem, jak jest na wydziałach humanistycznych.
(cytat) Sprawdzianem jest zatrudnienie studentów po studiach i ich kariery. (koniec cytatu)
Obecnie jest to istotny element oceny wydziału. Uczelnie śledzą losy swoich absolwentów, a matuzalemów uczelnianych uczących przez czterdzieści lat z tych samych notatek już nie ma. Jest wolny rynek — studenci wybierają uczelnie, których ukończenie daje szanse na dobrą pracę, więc uczelnie też się starają. Coraz częściej zapraszani są przedstawiciele przemysłowi do prowadzenia zajęć, prace dyplomowe są proponowane przez przemysł.
(cytat) Czwarta zaleta to ścisła współpraca uczelni z przemysłem I rządowymi instytutami badawczymi. (koniec cytatu)
Tu jest ciekawa sytuacja w Polsce. Uczelnie są bardzo chętne do współpracy z przemysłem, ale w Polsce nie mamy przemysłu. Mamy głównie montownie, ale nie ma przemysłowych ośrodków badawczych. Przemysł mówi często wprost: my jesteśmy tylko przedstawicielstwem handlowym, a centrala zagranicą nie jest zainteresowana współpracą — współpracują z uczelniami w kraju macierzystym. Dlatego uczelnie przejmują rolę partnera biznesowego i starają się same komercjalizować swoje produktu. To różnie wygląda, bo naukowcy nie za często są dobrymi biznesmenami.
Kiedy czytałem takie komentarze dawno temu z USA serce mi rosło z radości. Teraz jednak, po wieloletnim kontakcie z polskimi uczelniami wiem, że są to tylko piękne marzenia. Oprócz własnych doświadczeń załączam kilka tematów otrzymanych od moich studentów i współpracowników:
http://project-syndicate.pl/artykul/s%C5%82abo%C5%9B%C4%87-polskich-uczelni%2C3850.html
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,18823053,swiatowy-ranking-uniwersytetow-2015-najlepsza-polska-uczelnia.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Gazeta
Oraz mój absolutny faworyt (bo z mojego sektora). Po pierwsze – konflikt interesów (rektor zarządzający funduszem), po drugie – od strony inwestycyjnej doświadczenie półamatorskie, po trzecie – w kraju, w którym ceni się wiedzę taki fundusz zamkniety by był dawno temu. Tutaj oprócz wieloletnich strat można jeszcze zrobić karierę.
http://wyborcza.pl/1,75478,19031537,upadki-wzloty-i-upadki-krzysztofa-rybinskiego-czy-zostanie.html#BoxGWImg
Marny ranking polskich uczelni to nie tylko „zasługa” uczelni, ale także idiotyzmów, które pojawiają się ze szczebla ministerialno-rządowego. Czasem mam wrażenie, że czterechsetne miejsce najlepszej polskiej uczelni w rankingu światowym to i tak niezłe osiągnięcie, jak się popatrzy na politykę państwa w stosunku do uczelni. I nie chodzi mi tu o mizerne finansowanie, ale o nierozsądne rozwiązania, które są narzucane uczelniom. Jeżeli nadal będzie taka polityka w sprawach nauki, to za 10-15 stan polskie uczelnie nie będą nawet w pierwszym tysiącu najlepszych uczelni świata.
Kiedyś czytałem wywiad z Michio Kaku. Powiedział bardzo ciekawą rzecz, że system edukacji w USA ma bardzo poważną wadę. Powiedział: „my robimy naukę przede wszystkim Azjatami z Dalekiego Wschodu i Europejczykami, mniejszą rolę odgrywają Amerykanie”. System edukacji nie potrafi wyłuskać młodych zdolnych ludzi, którzy rodzą się przecież pod każdą szerokością geograficzną. Mówił dalej, że dzieci i wnuki tych mózgów, które przyjechały do USA, już takich karier jak rodzice nie robią. Kaku winę widział w amerykańskim systemie szkolnym, przez który potomkowie przechodzą. Nie potrafię tej opinii zweryfikować, bo nie znam tamtejszych realiów. Ale zwróćmy uwagę, że Amerykanie laureaci w Konkursie Chopinowskim to Azjaci : – )
/Kiedyś czytałem wywiad z Michio Kaku…./ Wielki umysł i mój „fb znajomy”. Prowadziliśmy kilka krótkich dyskusji tą drogą i uważam,że porusza się w bardzo specyficznym zakresie, stąd bardzo często zdarza mu się po prostu powielać zwykłe stereotypy, tak jak w tym przypadku. Amerykanie nie mają żadnego problemu z tym, że imigranci z Dalekiego Wschodu i Europy mają dużą (większą) motywację do karier naukowych. Jeśli przyjezdni chcą i robią więcej to uważają, że należy im to umożliwić. Po prostu zero kompleksów. Akurat tak się składa, że mam kogoś w rodzinie kto pracuje w specjalnej szkole stanowej wydzielonej dla uczniów, którzy wybijają się w dziedzinach ścisłych (a kierowani są tam przez lokalne szkoły). Przez te ileś tam lat widziałem sam jak tam wychowano i ukierunkowano dziesiątki talentów podczas kiedy w Polsce wiele zmarnowano. Znam też przypadki z Europy zachodniej, gdzie nie było dalej drogi rozwoju a dla USA nie byli wystarczająco wybitni żeby zaoferować im pracę (zawsze łatwiej zatrudnić rezydentów. I można by tak długo… Jeżeli ktoś nie chce zaakceptować faktów zawsze znajdzie jakiś wywiad, który potwierdzi jego punkt widzenia. Łatwo jednak zauważyć, że tych wywiadów zazwyczaj jest niewiele. Poza tym wystarczy tylko popatrzeć nieco szerzej. Nawet NASA nie składa się z samych Europejczyków i Azjatów, więc chyba warto sobie zadać pytanie co bezstronności jednego wywiadu ?
Bardzo ciekawe, poznawcze, szczegółowe – jestem pod wrażeniem.
Ale zawsze jest ale. W odniesieniu do sytuacji w Polsce, zapytam: I co z tego, że mamy tak wiele znakomitych przykładów, jak to jest fajnie gdzieś, tam, w świecie? Czy któryś z dyskutantów jest w stanie podać przykład, że jakikolwiek rząd, dowolnego kraju, skorzystał z dobrych przykładów i znakomite rozwiązania innych, z powodzeniem zastosował u siebie?
Czy któryś z nas, będąc dzieckiem korzystał z dobrych rad rodziców, którzy nam mówili: „Synku, popatrz na Karolka od sąsiada, jaki on czysty, grzeczny, zawsze uprzejmy – bierz z niego przykład!” Braliśmy przykład?
Nie bez powodu mówi się, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, a jego ściany są zapewne wyłożone dobrymi przykładami. I nie nauczymy się od Amerykanów, Niemców czy Szwajcarów, ani nie staniemy się mądrzejsi patrząc na błędy Rosjan, Arabów czy Greków. To tak nie działa. Polacy, jako naród, zrobią sobie sami, po swojemu. Czy raj, czy piekło – się okaże.
@ Zbyszek,@ Ratus. Pytania różne, ale dotyczą tego samego. Bez głębokiej reformy systemu moim zdaniem się nie obędzie. Zresztą system wolnorynkowy na polu edukacji często nie działa – czego np. dowodem jest szkolnictwo podstawowe w USA. Polskie uczelnie miały niezły sektor nauk przyrodniczych ale były zbyt daleko od systemu wolnorynkowego żeby to miało się udać. Wrzucenie wszystkiego na „wolny rynek” było po prostu nieodpowiedzialne.W tym systemie pojedyncze głosy nie mają wielkiego przełożenia na decyzje. Dlatego uważam, że najpierw należy odbudować klasę polskiej inteligencji, zmiecionej wskutek transformacji a będącej teraz w rozproszeniu i stworzyć silne niezależne lobby akademicko-naukowe. Aby było niezależne, z USA skopiowałbym na etapie początkowym wolontariat. Nie mam żadnych wątpliwości że w Polsce znalazłoby się wielu ludzi gotowych poświęcić kilka godzin tygodniowo na budowę takiego organizmu – proszę choćby popatrzeć na projekt Racjonalista TV. Mając taki niezależny organizm można wtedy wpływać na ministerstwa, media i wszelkie ośrodki decyzyjne. Na drugim etapie można byłoby pozyskać środki na dalszy rozwój, choćby z biznesu, i to wcale nie musi być korupcjogenne. Jest w tym kraju wielu ludzi, którzy wzięliby udział w takim przedsięwzięciu. Wtedy zamiast „udawania” że się coś robi i fundowanych wycieczek dla urzędników można wymagać takich raportów jak te poniżej, analizować i drążyć, drążyć i jeszcze raz drążyć temat reform. Czyli – praca u podstaw raz jeszcze.
http://www.universitas21.com/article/projects/details/153/executive-summary-and-full-2015-report
http://www.mckinsey.com/client_service/social_sector/latest_thinking/worlds_most_improved_schools
Ma Pan rację. Dwie kwestie: odbudowa inteligencji i praca u podstaw wg mnie są kluczowe. Niestety z inteligencją jako klasą jest u nas nie najlepiej. Ponad 30% ludzi z wyższym wykształceniem w Polsce nie przeczytało w ciągu roku żadnej książki (ani beletrystycznej, ani fachowej!). Czytanie książek mocno koreluje z czytaniem tekstów dłuższych niż 3 ekrany komputerowe. Nieczytanie też. Wystarczy posłuchać, o czym rozmawiają ludzie wykształceni.
W każdym kraju otwierającym się na system wolnorynkowy początkowo następuje zachłyśnięcie się bogactwem produktów cywilizacji, czyli „zabawkami”, gadżetami, jak kto woli. To jest pewnego rodzaju mechanizm psychologiczny i nie warto z nim walczyć, trzeba go po prostu przeżyć. Z czasem jednak następuje znudzenie i powstaje zapotrzebowanie na wartości wyższego rzędu, które przyciągają część społeczeństwa. Oczywiście większość pozostaje przy mainstreamowej komercji, ale nie jest to już wtedy jedyny nurt wiedzy i kultury. W USA mamy całą sieć NPR, PBS i innych. Zero reklam i żadnej socjotechniki. Będzie o tym więcej w następnym wątku tej dyskusji.
Bardzo ciekawy temat, ale w dyskusji zabrakło istotnego elementu – opłaty za studia. A pieniądze mają tutaj ogromne znaczenie. Po pierwsze pozwalają bluszczowym uczelniom w USA zatrudnić najlepszych wykładowców z całego świata, oferując im niemal nieograniczone możliwości prac badawczych. Studenci natomiast, płacąc po 60-80 tysięcy dolarów za rok studiów, odczuwają znacznie większą odpowiedzialność za wyniki w nauce, niż gdyby uniwerek był za darmo. To kwestia modelu uniwersytetu i sposobu jego zarządzania.
Nie, proszę Pana, w dyskusji nie zabrakło tego elementu. Podkreślałem w niej dwukrotnie, że USA to jedyny kraj, który stworzył dynamiczny rynek wiedzy i umiejętności. Stąd inwestuje się tam w wiedzę a ta wiedza przynosi potem dochód. Natomiast polska bajka o tym, że nas nie stać przeżyła już dwa systemy, ma się całkiem dobrze a efekty są widoczne. Żeby nie być stronniczym przytoczę autentyczną opinię moich polskich biznes partnerów po kilku latach prób promowania produktów opartych na wiedzy, dla których notabene nie było na polskim rynku konkurencji. Cytuję: „Polacy chętnie by kupili, jakby to było za złotówkę”. W razie potrzeby mam więcej takich przykładów.
Jeszcze o uniwersytetach.
Kto nimi rzadzi w USA i Europie.
W USA kazdy niwersytet ma tzw Board of Regents czyli
komitet zarzadzania ktory sklada sie z przedstawicieli przemyslu, biznesu i socjanych organizacji. Ten Board
decyduje o strategii uniwersytetu ,pensji prezydenta (rektora) i organizacji struktury uniwersytetu. Sa to na ogol bardzo wybitni ludzie w zyciu miasta i stanu w ktorym jest uczelnia.
W Europie uniwersytetem rzadzi kukielka zwana rektorem
sterowana z ministetrstwa w stolicy. W Polsce rektor tez slucha przedstawiciela studentow ktory nie ma pojecia
o rzadzeniu tego typu przedsiebiorstwem .
W USA budzet uniwerrsytetu jest w rekach dziekanow ktorzy rozumia potrzeby zalogi i studentow.
W Polsce dziekan zajmuje sie podpisywaniem indeksow i nie ma forsy ani decyzji.
O atrudnieniu sekretarki lub sprzataczki decyduje rektor ktory nie ma czasu na powazne decyzje.
Kiedy zaproponowalem raz zakup komputera odpowiedz byla. Co Ty opowiadasz o komputerach jak ja jestem tylko urzednikiem ktory ma problem z zakupem olowkow i papieru.
We Wloszech jesli mlody profesor zdecyduje sie na specjalnosc np rownan rozniczkowych to albo czeka na smierc kogos o innej specjalnosci aby zmienic swoj kierunek albo do konca zycia pracuje w tej dziedzinie
jaka wybral na poczatku kariery. To jest wloska wolnosc akademicka. Profesorowi wolno zawodowo umrzec.
W USA uniwersytet stanowy lub prywatny jest rzadzony tak jak przemyslowe przedsiebiorstwo tylko tyle ze nie ma kwestii zysku (non profit). Silny uniwerek kwitnie i rosnie a slaby jest wyeliminowany.W Europie uniwerek jest swiatynia nauczania ktora brzydzi sie porownaniem z firma komercyjna.
Dlaczego LHC jest w Genevie a nie w USA. Kiedy senator zapytal co nam da posiadanie LHC jakis naukowiec uczciwie powiedzial. Bedziemy mogli dowiedziec sie jazk powstal swiat. Senator byl religijny i
glosowal przeciwko wydaniu 10 miliardow dolarow.
Wiedzial jak i kto stworzyl s\wiat bez wydania forsy. .
Gdyby mu powiedziano ze USA skonstruuje lepsze bomby to wynik bylby lepszy.
/W Europie uniwerek jest swiatynia nauczania ktora brzydzi sie porownaniem z firma komercyjna./ Dobrze powiedziane. To się przekłada na patologiczne relacje pomiędzy obiema grupami. W USA znajomi humaniści patrzą na moją pracę w sektorze finansowym z uznaniem. Jeden z najbardziej znanych amerykańskich menadżerów programów opcyjnych z dumą publikuje w swoim prospekcie fakt, że śpiewa w chórze. W Europie taka kombinacja jest często odbierana jak coś nienormalnego. Stąd też europejskie środowisko akademickie wciąż zazdrości biznesowi, że ma więcej ale jednocześnie odnosi się do niego z wyższością. Dlatego też zamiast wspólnej płaszczyzny na której buduje się wspólne wartości jest chora konkurencja. O ile w UK jest trochę lepiej pod tym względem o tyle Polska jest tutaj na szarym końcu. Brałem tutaj udział w programach szkoleniowych dla polskiego biznesu. Polscy biznesmeni, nawet Ci milionerzy z pierwszej ligi mogą i owszem wysłać dzieci do drogiej szkoły bo to widać na zewnątrz i znajomi zazdroszczą, ale kiedy trzeba zatrudnić dobrych fachowców albo czasem sprowadzić z zagranicy to stają na głowie żeby nie wyszło to drożej niż korepetycje od miejscowego studenta. Najzabawniejsze jest to, że kiedy się im odmawia to często jeszcze się obrażają.
Rzeczywiście, uniwersytet amerykański, jego biznesowy model, święci dzisiaj tryumfy. Ja jednak nie jestem do końca przekonany, czy zdobywanie wiedzy powinno upodabniać się do transakcji handlowej. To prawda, że uczelnie w USA mają pieniądze i potrafią zapewnić studentom najlepszych wykładowców. Ale będąc właściwie przedsiębiorstwami, dbają głównie o dochód. Funkcjonowanie takiego uniwersytetu podlega prawom ekonomii łącznie z kryzysami i kaprysami rynku. W konsekwencji placówka badawczo-naukowa, nastawiona teraz na profit, i walcząca z konkurencją wszelkimi dozwolonymi środkami, traci swój pierwotny sens, dla którego kiedyś została powołana.
@Panie Dariuszu. Kady ma prawo do własnych opinii. Ja osobiście nie cierpię demokracji, która obecnie teź święci tryumfy, ale w życiu nie przyjdzie mi do głowy żeby twierdzić „jak być powinno”.
Poza tym nie wiem jakie są Pana kontakty ze środowickiem akademickim w USA, gdyż Pana obserwacje są delikatnie mówiąc, szokujące. Poczynając od tego, że jest w USA wiele całkiem niezłych uczelni stanowych na których czesne jest dostępne dla każdego więc opieranie wszystkiego o dochód jest chyba nieporozumieniem.
Nie ma nic złego w nieporozumieniach. Dużo gorsze są uproszczenia. Według mnie kwestia jak powinny być zarządzane uniwersytety jest dość skomplikowana. Zgadzam się z panem (Chris), że w USA jest nadal sporo względnie dobrych uczelni, które oferują programy studiów za niewygórowane pieniądze. Ale dynamika wskazuje, że uniwersytety średniej klasy będą powoli wymierać. Zostaną słabe i bardzo dobre. Czy nie tak wygląda sytuacja klasy średniej w społeczeństwie amerykańskim? Podobnie, gdyż system edukacji odbija to, co dzieje się w społeczeństwie.
Co jest przedmiotem transakcji handlowej pomiędzy uczelnią a studentem? Wiedza, prawda? Ale tylko w teorii. Okazuje się, że ta sama wiedza zdobyta w innym uniwersytecie, powiedzmy w Niemczech, jest znacznie mniej warta, mówiąc językiem handlowym. A zatem jest coś jeszcze, oprócz wiedzy, co jest przedmiotem tej transakcji. Co to takiego? Prestiż, rzecz jasna. Prestiż, którego cena poszybowała w niebo, dawno przekraczając wartością samą wiedzę. I to jest dzisiaj kontestowane przez internetowe uniwersytety. Gdyż – jeżeli człowiek się chwilę nad tym zastanowi – sama wiedza nie może kosztować, gdyż należy jakby do całej ludzkości. Płaci się tylko za jej przekazywanie. Ta usługa wydaje mi się absurdalnie wygórowana.
Tutaj zgadzam się z Panem. Od dawna twierdzę, że sektor prywatny w USA zyskał zbyt dużo władzy i sytuacja wymknęła się spod kontroli, dlatego temat nierówności (inequalities) to temat numer jeden (i chyba też główny sztandar kampanii wyborczej demokratów). Nie uważam jednak, ze to sam system rynkowy do tego doprowadził tylko coraz większe możliwości manipulowania rynkiem. Mój sektor finansów zbyt dużo robi obecnie dla elity, a za mało dla klasy średniej. A to właśnie na klasie średniej wyrosła Wall Street.
Jacek ma racje ze amerykanska nauka zawdziecza
cos emigrantom z Europy i Azji. Ale jest tez odwrotnie, Europa i Azja zawdzieczaja duzo Ameryce .
Ja sam uczylem Chinvczykow na University of WEashington.
Wszyscy wrocili do Chin ktore obecnie sa bardzo silne w technologii komputerowej.
Najszybszy komputer swiata jest w Chginach i nazywa sie Tianhe 2 co znaczy Mleczna Droga. Ale sklada sie z 48,000 amerykanskich procesorow polaczonych siecia komunikzacji. Tianhe m oze wykonac okolo
30*10^15 matematycznych operacji na sekunde.
quote: /Jacek ma racje ze amerykanska nauka zawdziecza cos emigrantom z Europy i Azji./ Rzadko się to zdarza, ale tutaj z Jackiem głęboko się nie zgadzam. Zmiana kultury to długi, głęboki i często bolesny proces. Każdy z nas ekspatów najczętniej działalby we własnym kraju, gdyby ten kraj dałby mu takie możliwości. I nie chodzi tu o jakieś luksusy, tylko najczęściej o jakiekolwiek możliwości rozwoju. Dlatego to Azja i Europa zawdzięcza Ameryce, że te talenty się nie zmarnowały. Ilu zdolnych ludzi znalazło w Europie (nie mówiąc o Polsce) dom i warunki do pracy, dlatego że w Ameryce były wszędzie układy i nie mogli się przebić? Są tacy ? Jeżeli tak, to czy Europa ma być z tego powodu wdzięczna ? Czy Francja ma być wdzięczna Polsce za to, że w czasach kiedy kobiety w Warszawie były dyskryminowane i nie mogły być przyjmowane na studia przyrodnicze dała dom i warunki do pracy Marii Curie Skłodowskiej ? Tak przy okazji – ilu uczniów w polskich szkołach wie o tym ? Nawet jeśli wina za ten stan rzeczy nie leżała po stronie polskiej to czy robienie szumu pod hasłem „Wielka Polka” i pomijanie faktu, dlaczego musiała opuścić kraj nie jest czystą hipokryzją ?
Trafne argumenty
Podpisuję się w stu procentach pod tym zdaniem
Moge dodac ze w USA jest duzy przeplyw ludzi z uniwersytetow do przemyslu i przemuslu na uczelnie.
To ma kolosalny wplyw na pensje bo zarowno uczelnie jak przemysl kokuruja w walce o utalentowanych pracownikow. Na przyklad w mojej grupie badan komputerowych i matematyki bylo kilku bylych profesorow uczelni. Po emeryturze kilku z nich wrocilo na uczelnie aby uczyc studentow jak pracowac w przemysle.
Ta latwosc zmiany pracy powoduje kooperacje uczelni z przemyslem z korzyscia dla obu stron i studentow.
W Polsce zmiana pracy jest b trudna ze wzgledu na sytuacje mieszkaniowa i niskie place na uczelni.
Zmiana pracy jest kosztowna i wymaga podwyzki pensji i zaplacenia za prza przeprowadzke. W USA ja zmienilem prace 5 razy od 1967 do 2000.
Tego typu rozmowy powinniście odbywać na żywo przez youtube. Tym bardziej że ta strona ma by telewizją. Nadal za pisanych monologów nie zawsze udanych a za mało żywej dyskusji.
O nowy system do komentowania dopytywać się nie przestanę
Zawsze jest „coś za coś” – trade off, TANSTAAFL, cokolwiek. Dzięki tej formie ogarniamy wiele miejsc na tej planecie naraz. Pana region lubelski nie ma stref czasowych, więc niełatwo to objąć. Proszę w takich warunkach zaproponować lepsze rozwiązanie, chętnie się zapoznamy.
To dziwne bo nie przypominam sobie bym kiedykolwiek nadmieniał że mieszkam w „regionie lubelskim”. To o tyle istotne, że ta informacja dostępna dla nielicznych nie powinna być źródłem prowincjonalnej zgryźliwości wśród ludzi obeznanych ze światem
Zgryźliwość nie była intencją. Przepraszam jeśli to zostało tak odebrane.
Panie Krzysztofie, nie chodzi tyle o zgryźliwość a o to skąd u pana informacja o „regionie lubelskim”. Najpierw wyjaśnijmy to a potem może będzie łatwiej wytłumaczyć czy to było zgryźliwe czy nie.