Istnieje ogólnie powszechna wśród osób wierzących opinia, że ateista w chwili śmierci nawraca się zgodnie z idiotycznym dość przysłowiem „Że jak trwoga to do Boga”. Jest to o tyle zabawne , że dla osoby wierzącej odzyskanie wiary w gusła lub nawrócenie w chwili śmierci jest powodem do dumy. Czyli rodzaj psychozy, który powoduje, że niektórzy ateiści się nawracają jest dla katolików powodem do dumy. Gratuluję. Jakoś nie słyszałam, żeby ateiści robili aferę jak ktoś na łożu śmierci utracił wiarę – a nie sądzę, żeby takie fakty nie miały miejsca.
Czy jest śmierć?
Z biologicznego punktu widzenia to koniec życia.
Z teologicznego i religijnego to początek życia
Z ludzkiego to element życia. Konsekwencje śmierci są odwrotnością narodzin. Ale przed narodzinami i po śmierci jest ten sam stan – stan nieistnienia. Jakoś nie słyszałam, żeby ktoś zamartwiał się co się z nim działo przed urodzeniem. Stan po śmierci jest tym samym – różnica polega na tym co zrobimy między. To my wypełniamy tę lukę i od nas zależy czy po naszej śmierci świat będzie lepszy czy gorszy.
Jako ateistka spotykam się często z pytaniem o sens mojego życia. Nie wiem skąd w osobach wierzących to przeświadczenie, że trzeba wierzyć w gusła, żeby życie miało sens. Sensem sami je wypełniamy i to my mamy na to wpływ. Są oczywiście czynniki zewnętrzne, ale o sensie my decydujemy. Jeżeli ktoś potrzebuje wiary w boga to raczej świadczy o tym, że to on ma problem nie ja.
Jak się wypełnia tę „lukę” tym co jest dla nas ważne i przyjemne, to łatwiej pogodzić się ze śmiercią.
To że ateiści przed śmiercią wzywaja Boga znacznie częściej, niż wierzący się go wyrzekają – jest faktem. Wytłumaczenie jest proste. Neurolodzy i psycholodzy badający mózg, już dawno odkryli, że pamięć ludzka przechowuje wspomnienia w postaci „pieczątek” na odpowiedniej warstwie pamięciowej. Te odciski bywają silne lub słabe, a to nie zależy od tego, czy są prawdą, czy fałszem, tylko od intensywności ich wykonania. W miarę upływu czasu, wspomnienia są tracone, blakną, w kolejności nie od błachych do najważniejszych, tylko od słabo odbitych, do „wykutych”.
Dlatego najmocniej pamiętamy traumy, tragedie, krzywdy – a nie rzeczy miłe, dlatego na starość pozostają nam tylko strachy przed śmiercią i sądem ostatecznym, wpajane od dziecka religijną indoktrynacją, najdłużej i najintensywniej wykuwane, wzmacniane perspektywą okropnych kar „na tamtym świecie”. Stąd „nawrócenia” w stanie terminalnym, jako rezultat intensywnego prania mózgu w czasach jego rozwoju.
„To że ateiści przed śmiercią wzywaja Boga znacznie częściej, niż wierzący się go wyrzekają – jest faktem”
A są jakieś badania dokumentujące ten „faktt” ? Z iloma ateistami na łozu smierci przeprowadzo wywiad?
Pamiętam z dzieciństwa strach- nie miłość do boga, ludzi czy nadzieję- tylko strach. I to właśnie na starość może odbić czkawką…
Przypomniał mi się fragment książki Mariusza Szczygła „Zrób sobie raj”:
„- Czy trudno umrzeć bez Boga? To pytanie wysłałem do hospicjum Ondrášek w
Ostrawie.
„Szanowny Panie, na razie nie słyszałam od współpracownic, żeby ktoś na łożu
śmierci uwierzył w Boga. Nawet odwrotnie – mieliśmy pacjenta, który prosił, abyśmy go
niczym podobnym nie męczyli. Posługę duchową (dla sześćdziesięciu pacjentów)
proponujemy poprzez naszego księdza, ale o ile wiem, nikt z niej dotąd nie skorzystał. W
naszym zespole jest jedna głęboko wierząca siostra, Bronislava Husovská, i robi bardzo dobrą
opinię wierzącym. Ma serce na właściwym miejscu – Jitka Varechová, dyrektor”.”
Dobry tekst. „Jak trwoga to do Boga” to wymysł wierzących – bezsensowne powiedzenie.
Ta teoria z komentarza nie jest prawdziwa i raczej jest opisem zachowań wierzących, którzy nigdy nie zostali ateistami tylko raczej obrazili się na boga albo dali go w odstawkę. Jak widać tylko stworzyli takie złudzenie.
Ze znanych mi prawdziwie niereligijnych ludzi nie słyszałem o „nawróceniach” przed śmiercią.
–
Kilka lat temu lekarz (znana profesor) postawiła mi błędną diagnozę nie pozostawiającą zbyt wiele czasu do końca. To był szok i wstrząs trudny do opisania. Diagnoza okazała się błędna ale na ukończenie badań dających pewność czekałem 40 dni. Nigdy w tym czasie nie zastanawiałem się nad nawróceniem ani wiarą. Nie ma takiej opcji i moja życiowa partnerka wie, że gdyby coś się stało i ktoś opowiedział, że w ostatniej chwili wyraziłem skruchę i nawrócenie – będzie to kłamstwo.
–
Hitchens w ostatnich dniach życia zapytany o nawrócenie powiedział:
„Zmiana poglądów wyznawanych przez całe życie w nadziei na łaskę otrzymaną w promocji last minute byłaby intelektualnym szmaciarstwem”.
–
Zgadzam się.
Niezmiennie fascynuje mnie zadziwiająca płytkość i brak logiki, z jaką rozmaici i skądinąd inteligentni „wojujący bezbożnicy” w rodzaju Hitchensa próbują analizować psychologiczne aspekty zjawiska wiary.
Przecież wystarczy chwilkę pomyśleć, by zajarzyć, że to jest przecież psychologicznie niemożliwe uwierzyć ze strachu przed karą albo w nadziei na laskę. Strach lub nadzieja może być tylko i wyłącznie SKUTKIEM wcześniejszego uwierzenia. Ale nie odwrotnie!
Człowiek dopóki nie wierzy w zaświaty, dopóty nie może się bać tego (lub wiązać nadziei z tym), co się w tych zaświatach stanie. Nie można się bać czegoś, w co się nie wierzy.
Światopogląd to w ogóle nie jest coś, co można sobie ot tak postanowić: wczoraj byłem panteistą, a dziś jestem ateistą, za to jutro znów sobie uwierzą i zostaną monoteistą. Światopogląd jest w dużej mierze spontanicznym i niezbyt szybko dojrzewającym owocem naszych przemyśleń i refleksji, a nie zaplanowanym i wyrachowanym działaniem.
Mnie troszkę dziwi to, że tak wielu inteligentnych ludzi nie widzi związku w stworzonym świecie z tym, że ten świat nie mógł powstać w wyniku ewolucji, wybuchu, że Ktoś go jednak musiał stworzyć, zaprojektować. Jestem informatykiem – dla mnie to jest takie porównanie jakby wrzucić w komputer zbiór milionów literek i oczekiwać, że powstanie z tego program o określonych funkcjach – przykładowo dla porównania wyświetlający animacje przedstawiającą człowieka.
DNA jest taki kodem oprogramowaniem, w którym jest zaprogramowane jak dany organizm ma wyglądać i się zachowywać, działać, począwszy od koloru niesomowitych źrenic – gdzie jakby się zastanowić nad tym już jednym elementem to już one są same w sobie cudem.
Gdyby było tak jak głosi religia,że po śmierci czeka nas (dla zbawionych oczywiście) wieczne życie,to takie życie stałoby się tak potwornie nudne,że zamiast szczęścia byłoby koszmarem.
Chyba,że to życie wieczne miałoby charakter trwania w błogim stanie półświadomości,coś na kształt nirwany.Ale to jest koncepcja hinduizmu,z którą chrześcijaństwo nie zgadza się.
Nirwana jest raczej koncepcją zjednoczenia ze kosmiczną świadomością wszechświata.
Czy to się aż tak bardo nie zgadza z chrześcijaństwem? Oczywiście nie jest ściśle zgodne, ale nie jest też jakoś totalnie odmienne, bo chrześcijaństwo postrzega stan zbawienia jako stan zjednoczenia z Bogiem. Najsilniej akcentują to prawosławni używając pojęcia „przebóstwienie”.
Odnośnie frazeologii:
Przysłowie „jak trwoga to do Boga” nie ma w sobie nic z taniego tryumfalizmu – ono opisuje w sposób ironiczny postawę płytkiej i interesownej wiary, która trwa w letargu, a budzi się tylko wtedy, gdy człowiek ma kłopoty.
Jest to więc powiedzenie kpiące z hipokryzji religijnej, zatem całkiem niepotrzebnie pani Magdalena rzuca epitetem „idiotyczne”.
W młodości, gdy kształtował się mój światopogląd, lubiłem czytać filozoficzne i psychologiczne rozprawy, lubiłem ambitne filmy i snobistyczne dyskusje w towarzystwie, więc naturalnie zastanawiałem się nad wieloma aspektami różnych takich stanów świadomości i przeżyć z nimi związanych. Naturalnie wyobrażałem też sobie stan po śmierci i przed urodzeniem. Próbowałem porównywać uczucia podczas takich porównań i stwierdzałem zawsze ich wielkie podobieństwo. Próba wyobrażenia sobie mojego nieistnienia – świata bez mojej osoby – była dla mnie zawsze jednakowo niepokojąca, niezależnie od tego, czy wczuwałem się w stan przed narodzinami, czy w stan po śmierci. Zamartwiałem się jednakowo i nie byłem wyjątkiem. Teraz już takie głupstwa mnie nie zajmują, jednak widząc tego rodzaju błędną tezę, czuję potrzebę sprostowania: ja słyszałem i sam bywałem słyszany jak zamartwialiśmy się „co się ze mną działo przed urodzeniem”.
Oczywiście dyskutując o takich głupstwach trzeba cały czas pamiętać, że strach przed śmiercią jest jednym z naturalnych i dominujących uczuć u wszystkich zwierząt, które są w stanie pod wpływem uczuć zmieniać swoje zachowanie. Takie uczucia strachu, lęku, przerażenia itp. musiały być przez dobór naturalny wzmacniane w procesie ewolucji. Jesteśmy potomkami tych, którzy uniknęli śmierci i mogli dożyć wieku rozrodczego. Kto się śmierci nie bał, został zabity zanim się rozmnożył, a nawet jeśli mu się udało, to jego dzieciom (wnukom, pra…) już się nie udało. Przetrwaliśmy tylko my, którzy w genach mamy zakodowany strach przed śmiercią i geny te są zdrowe, i produkują różne hormony strachu, niepokoju, paniki itp., a hormony te nieuchronnie rzutują na wszelkie tego rodzaju dyskusje o śmierci, powodując, że racjonalizacje bierzemy za racjonalne sądy. Jedynym racjonalnym podejściem jest założenie, że każda wypowiedź na ten temat jest nieszczera
Mnie się osobiście wydaje, że w tym wszystkim o czym tu piszecie jest jeszcze "trzecia strona medalu". Moim zdaniem z człowieka nabywajacego ateizm a wczesniej wierzacego nawracanie tuż przed nieuchronna śmiercią jest podyktowane względami czysto psychologicznymi – delikwent po prostu lepiej się czuje. Natomiast człowiek urodzony i od dziecka wychowywany (utwierdzany) w ateiźmie śmierci może obawiać się tylko z pobudek tęsknoty za tym co wkrótce nie będzie juz jego udziałem, o Bogu natomiast nawet nie pomyśli. To tak jakby wierzacego, konajacego, odwiedzili ateiści, albo wyznawcy "myszki miki", a on by nawet na nich nie popatrzył – do tego prowadzi indoktrynacja religijna za młodu!!! To straszne!! Wniosek zatem taki – "z osoby wychowywanej za dziecka w wierze nigdy nie zrobimy 100% ateisty!