W środę (22.05.19) odbył się długo przeze mnie oczekiwany koncert. Mszę h-moll Jana Sebastiana Bacha wykonali Chór NFM i Wrocławska Orkiestra Barokowa pod batutą Andrzeja Kosendiaka. Koncert odbył się w ramach IX Festiwalu Kultury Protestanckiej. Musica Electronica Nova też trwa nadal, ale oczywiście Bach nie mógł się udzielać przy taśmie i komputerach. Do MEN wkrótce wrócę, tym razem musiałem opuścić projekcję filmową odbywającą się w ramach tego festiwalu.
Msza h-moll BWV 232 to dzieło niezwykłe. Na swój sposób wszystkie dzieła Bacha są niezwyczajne, lecz Msza należy do nielicznych dzieł Lipskiego Kantora skomponowanych do tekstu łacińskiego i podobnie jak Magnificat jest w zupełnie innym stylu, niż choćby protestanckie kantaty Bacha. Nie tylko katolicki aspekt Mszy h-moll, ale również sam język narzuciły kompozytorowi inną, jakby bardziej oddaloną perspektywę. Mimo wielkiego bogactwa środków muzycznych i wspaniałych zrywów w częściach chwalebnych i zmartwychwstających, często mam wrażenie, że Msza h-moll jest w jakimś sensie chłodna. Bach porzuca swoje religijne emocje i pogrąża się w rytuale, pozwalając swoim wysmakowanym geometriom unosić się jak dym kadzidła, czy barwy politeistycznych masek. Erudycja teologiczna Bacha daje o sobie znać we wszystkich dziełach sakralnych kompozytora (a niektórzy sądzą, że bywa tak również w utworach czysto instrumentalnych). Jednak w Mszy h-moll ta erudycja przywodzi mi na myśl szermierkę albo grę w szachy. Bach bardzo chciał stać się nadwornym kompozytorem dynastii Wettynów, z której wywodzący się monarchowie August II i August III byli nie tylko władcami Saksonii, ale również Polski. Z tego powodu Bach skomponował mszę katolicką, mającą jednakże w sobie również elementy protestanckie. Na tym jednak niezwykłości się nie kończą. Msza jest monumentalna na sposób protoromantyczny, albo nawet proto-późnoromantyczny. Od niektórych elementów Mszy h-moll można od razu przejść do Brahmsa i Wagnera. Często mam w związku z tym wrażenie, że Msza h-moll doskonale broni się w wykonaniach z lat 50 – tych XX wieku, z wielkimi orkiestrami symfonicznymi, pod batutą takich dyrygentów jak Karajan czy Jochum. Jednocześnie są w tej mszy elementy taneczne, nawiązujące celowo do polonezów, aby dowieść, że to będzie polska msza dla króla Polski (nota bene zła sława Wettynów w naszej tradycji historycznej jest niesprawiedliwym mitem). Dlatego szybkie, jakby roztańczone wykonania Mszy h-moll też stanowią nienajgorszą drogę do jej interpretacji. Prócz protoromantyzmu mamy więc w Mszy h-moll barok pełną gębą. Dopatrzymy się w niej też rokoka, stylu analogicznego do twórczości Rameau.
Herb z okresu unii personalnej Królestw Rzeczpospolitej i Saksonii
Andrzej Kosendiak doskonale ukazał ten niezwykły splot stylistyk zawartych w Mszy h-moll. Koncert transmitowała TVP, wokół muzyków i po całej sali latało kilkanaście kamer. Muzycy, chórzyści i dyrygent podświetleni byli także od dołu, zapewne dla lepszej jakości obrazu. W początkowej fazie koncertu zdarzyło się zatem trochę momentów nieuwagi (zwłaszcza, że grupka troglodytów na widowni próbowała klaskać po każdym chórze i arii, na szczęście po kilku próbach przestali). Jednak w trakcie rozwoju muzycznej akcji robiło się coraz lepiej, aż wreszcie wrocławskie zespoły pod wodzą maestro Kosendiaka rozwinęły skrzydła i muzyka pomknęła do naszych uszu swobodnie i pięknie. Na koncercie nie zabrakło ciekawych pomysłów. Basso continuo, świetnie zresztą realizowane, wchodziło ze smyczkami w doskonałych, antytetycznych rytmach. Chór momentami stawał się bardzo ludzki, jakby przecząc surowej matematyczności włączonej do tej mszy przez Bacha. Nie było natomiast zbyt tanecznie. Mieliśmy natomiast w tej interpretacji silny protoromantyzm i sugestywne, pastelowe rokoko.
Partie solowe zaśpiewali:
Aldona Bartnik – sopran I
Bożena Bujnicka – sopran II
Joanna Dobrakowska – alt
Maciej Gocman – tenor
Szymon Komasa – bas
Najmocniej wstrząsnął mną Komasa, doskonały i świetnie zrozumiany przez dyrygenta i orkiestrę. Był subtelny i jednocześnie pełen mocy. Śpiewał z ogromnym zrozumieniem dla tego nieskończnie złożonego dzieła. Aldona Bartnik też śpiewała wyraziście i dobrze oddała rokokowy aspekt Mszy h-moll. Maciej Gocman był w świetnej formie, zarówno jeśli chodzi o głos, jak i o inteligentne zdobienie swojej partii. Joanna Dobrakowska zaczęła tak sobie, ale później się rozśpiewała i nie zawiodła w ostatnim solowym epizodzie mszy. Bożena Bujnicka śpiewała ciekawym głosem, dobrze go zdobiła, ale jednak była nieco zbyt cicha i na początku nieco rozchwiana intonacyjnie. Później już było dobrze.
Ciekaw jestem, jak odbiorą ten koncert widzowie TVP. A może już mają swoje wrażenia, bo odnosiło się wrażenie, że jest to transmisja na żywo, kamery pracowały naprzemiennie, montaż odbywał się z pewnością live. Ale może chodziło o stworzenie żywego montażu i puszczenie całości później. Nie wiem. Jeśli TVP transmituje Mszę h-moll na żywo o godzinie 19:00 to czapki z głów! Zdarzyło mi się słyszeć stosunkowo niedawno zespoły NFM w radiu i mam wrażenie, że nie są jeszcze w pełni odporne na tremę i niewygody związane z latającymi wokół kamerami, pudrem na twarzach i dziwnym, niewygodnym oświetleniem. Koncert był bardzo dobry, ale jestem przekonany, że pewne drobne niedoskonałości nie zdarzyłyby się bez wścibskich kamer.
Z kamerami czy bez jestem jednakże pod ogromnym wrażeniem. Znam mszę h-moll z wielu interpretacji i ta wrocławska dodaje wiele ciekawego w świetnym stylu do tego co jest. A o Bachu i Bacha nigdy nie dość…