Bashoboryzacji Polski ciąg dalszy (część I)

Jak to się dzieje że na spotkania z jawnym szamanem (gdzie szamaństwo jest synonimem oszustwa, prestidigitatorstwa, manipulacji, taniej magii i szarlatanerii, nie pewnej formy wierzeń religijnych ludów Azji i Oceanii), religijnym kuglarzem,  w kraju członku Unii Europejskiej, w kraju aspirującym (we wszystkich dziedzinach  życia) do czołowej pozycji nie tylko  w tej części Starego Kontynentu, ale na całej przestrzeni zwanej umownie „Europą” (bo „Ruscy” z Prezydentem Putinem na czele nie mogą być z punktu widzenia „lechickiego plemienia” zaliczeni do kategorii Europejczyków jako standardowa azjatycka dzicz, pospolite „kałmuctwo”, „kacapstwo” i a priori gorsza „swołocz” – bo to my, prawdziwi Polacy-katolicy, spadkobiercy kontr-reformacji, i tradycji Skargi, Kostki, Boboli, Grodzieńskiego czyli jezuityzmu en bloc,  wyznaczamy standardy europejskości, kultury i cywilizacji, Zachodu, wartości post-rzymskich w tym regionie Starego Kontynentu) przychodzą dziesiątki tysięcy ludzi ? Ludzi często wykształconych, eksponowanych społecznie, politycznie, członków elit różnych szczebli. Jeśli na spotkanie z o. Johnem B. Bashoborą – bo o nim jest tu mowa – przybywa w naszym kraju regularnie (kiedy ten ugandyjski duchowny odwiedza permanentnie nasz kraj) dziesiątki tysięcy wiernych trzeba ów fakt uznać za fenomen, znak czasów, emocjonalne rozchwianie, uwiąd racji rozumu czy po prostu „return Pana Boga” ?

Bo te masy są po tych spotkaniach duchowo zaspokojone, wniebowzięte, dotyka ich mistyczne szczęście, mówią o kontakcie z Absolutem, transcendentnym uniesieniu, ezoterycznym transie.

Mówić nie myśląc  to strzelać nie celując.

Miguel de Cervantes

     John Baptiste Bashobora (1946), pochodzący z Ugandy to katolicki ksiądz, doktor teologii duchowości, psycholog (Studia na Uniwersytecie Gregorianum w Rzymie), mistyk, charyzmatyk, członek zgromadzenia Świętego Krzyża (choć nie przyjął świeceń zakonnych), jeden z czołowych przedstawicieli Ruchów: Odnowy Charyzmatycznej i Odnowy w Duchu Świętym (w którym czynnie udziela się też v-ce Przewodnicząca Platformy Obywatelskie, Prezydent Warszawy prof. dr hab. Hanna Gronkiewicz-Waltz), uzdrowiciel (mający – podobno – na koncie kilka wskrzeszeń osób uznanych przez medycynę za zmarłych). W Ugandzie J.B.Bashobora jest koordynatorem Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej w archidiecezji Mbarara oraz przewodniczącym Narodowego Stowarzyszenia Modlitwy Wstawienniczej.

Regularnie przyjeżdża nad Wisłę głosząc rekolekcje ciesząc się rosnącą popularnością, frekwencją i mirem wśród powiększającego się stale grona wiernych. To są mitingi w stylu amerykańskiego religijno-komercyjnego telewizyjnego show, robione od dekad przez tamtejszych tele-ewengelistów: oklaski, wznoszenie rąk, wspólne śpiewy i głośne modlitwy, gestykulacja, branie się za ręce to są wszystko atrybuty z jednej strony pogłębiania więzi grupy, zbiorowości, zebranej gawiedzi o której pisał plastycznie w swym wiekopomnym dziele pt. PSYCHOLOGIA TŁUMU Gustav Le Bon, a z drugiej  elementy panowania, władzy – i powiązanych z nimi  manipulacji – sterowania emocjami, afektami, myśleniem i reakcjami tej masy ludzi, tej ciżby i tłuszczy. To czynnik od dawien dawna stosowane w religijnych obrzędach, w sprawowaniu kultu, w liturgii przez różne hierarchie i kierownictwa wspólnot.

Podczas ostatniej wizyty w Licheniu i niedzielnej mszy kończącej rekolekcje ks. Bashobory obecnych było ok. 70 tys. ludzi, a w liturgii (jako koncelebrantów) brało udział 150 duchownych. Obecnych było także kilku biskupów (homilię wygłosił włocławski biskup Wiesław A. Mering, znany z fundamentalistycznych poglądów).

Uganda to oprócz Rwandy i Burundi najbardziej schrystianizowany kraj Czarnej Afryki (85 % to chrześcijanie, 39 % to katolicy). Kraj który współcześnie daje katolicyzmowi największą liczbę tzw. „charyzmatyków”, misjonarzy-mistyków i „nawiedzonych” Mesjaszy (Rwanda, która przodowała w tej materii do momentu rzezi Tutsich dokonanej przez Hutu została w tej mierze – przez  załamanie się popytu na katolicyzm w wyniku tych tragicznych wydarzeń i wynikły stąd dramatyczny kryzys tego wyznania w centrum Afryki – zdystansowana została właśnie przez Ugandę) jest też siedliskiem od prawie 3 dekad teokratycznie uzasadnianej agresji i przemocy, dramatów młodocianych hord powstańczych podporządkowanych Josephowi Kony’emu.

Joseph Kony (1962) to ugandyjski zbrodniarz wojenny, przywódca Lord’s Resistance Army (LRA), partyzanckiej grupy zaangażowanej w brutalną kampanię o ustanowienie teokratycznego rządu w Ugandzie, opartego na Dekalogu (i tradycji ludu Aczoli z którego pochodzi). Szacunkowo LRA uprowadziło od początku konfliktu w 1987 roku 25–30 tysięcy dzieci (w wieku do 12-13 lat). Wierzenia Josepha Kony’ego są przykładem charyzmatycznej siły oddziaływania i zarazem  mistycznego opętania, jak również silnego w kulturze afrykańskiej synkretyzmu (obecnego zawsze i wszędzie w przedziale wierzeń religijnych, w kulturze, w sztuce). Zawsze podkreśla on swe kontakty z Duchem Świętym, oddziały dzieci wyruszające do boju są skrapiane wodą święconą. Podczas wszelkich negocjacji – z kimkolwiek – w rozmowach uczestniczą kapłani LRA: m.in. tzw. biskup armii Jenaro Bengomi. LRA słynnie z niezwykłej – nawet jak na stosunki afrykańskie – brutalności, bezwzględności i okrucieństwa. Młodociani terroryści, oderwani od rodzin, tradycji i jakiegokolwiek wychowania, znający tylko język i uzasadnienia religijnego fundamentalizmu, otumanieni wizją teokratycznego raju i mistycznym szałem mordują, torturują, gwałcą (nierzadko własne matki siostry – na rozkaz zwyrodniałych przełożonych), wszystkich „nie-swoich”. Walczą w imię religii (i w imię realizacji zasad teokracji) jakie głosi ich guru, Joseph Kony i jego totumfaccy.  Ofiary tej dzikiej, bezsensownej, absolutnie irracjonalnie wojny idą dziś w dziesiątki (a może i setki) tysięcy – nie licząc uchodźców, zniszczeń i strat moralno-wychowawczych (chodzi o te 30 tys. bez mała dzieci wychowanych i ukształtowanych na kilerów w imię religijnych miazmatów).

Taka jest rzeczywistość Ugandy; mistyczna, transcendentalna, pełna religijnego (czyli zdehumanizowanego, odczłowieczonego – w miejsce człowieka mamy swojego współwyznawcę, irracjonalnego, wrogiego Innemu) klimatu. Rzeczywistość gdzie Dekalog jest prawem  (a można go dowolnie – zawsze i wszędzie – zinterpretować), a emocje i uniesienia depczą rozsądek, empatię, racjonalizm i humanizm. Gdzie ekstaza, żar afektów i słowa ociekające uczuciami są warte o wiele więcej niźli chłodna analiza, krytycyzm, „mędrca szkiełko i oko”, pragmatyzm i zastanowienie.

Bo Bashobora i Kony – to dwa kwiaty tej samej ziemi, tego samego chowu, tej samej atmosfery, tej samej gleby. To dwa te same kwiaty, o tych samych zapachach, jedynie różnego koloru.

Wszystkie wystąpienia ugandyjskiego duchownego można sprowadzić do banału kościelnego, od wieków takiego samego, języka. Miłość. Ale to miłość „swojego”, nie Innego (bo tego Innego trzeba nawrócić…….). I tu już się kończy jakikolwiek dialog. Jakakolwiek rozmowa. Tu zaczyna się indoktrynacja. Bo nawrócenie, ewangelizacja, katechizacja łączy się zawsze z indoktrynacją.  Bo nawracać, ewangelizować, katechizować trzeba zawsze tego, kogo uważamy za gorszego, bo jest tym Innym, nie naszym. Bo my jesteśmy wybrani przez naszego jedynego boga, który jest prawdą, światłem i miłością. Poza nim nie ma nic, nic nie istnieje, jedynie samo zło, piekło, szatańskie wersety ……

W dniach 26-29.06.2011 otwierając rekolekcje w Sanktuarium Matki Boskiej Rychwałdzkiej J.B.Bashobora powiedział: „Bóg jest dla nas hojny. Każdy kto tu jest, dla niego jest bardzo ważny. Nieważne co zrobiłeś w przeszłości. Bóg mówi do ciebie – jesteś bardzo ważny. I masz pracę, która musisz wykonać. W Królestwie Jezusa każdy jest zatrudniony, nikt nie jest bezrobotny”. Przywołując historię z dnia poprzedniego, kiedy po mszy jeden z wiernych wstał z wózka inwalidzkiego pokazać chciał materializację cudu (nota bene – osoby na wózkach nie są pozbawione często całkowitej zdolności chodzenia). I siłę swego nauczania. I potwierdzić swą władzę nad słuchaczami. Doczesną i mistyczną. Materialną (tu i teraz) i duchową (w przyszłości).  Mówiąc, że „Ta osoba nieco spóźniła się na nabożeństwo w ludzkim rozumieniu, ale w rozumieniu boskim przybyła do świątyni w odpowiednim czasie. Dlatego została uzdrowiona” daje słuchaczom wyraźny sygnał, iż tylko takie uzdrowienie, tylko taka interpretacja rzeczywistości jaką  proponuje nasz Bóg (za jego, szczególnie wybranym, pośrednictwem – kapłan jest wybranym z ludu wybranego) jest dopuszczalna, jest akceptowana, jest dobra. I tylko wtedy spotyka nas nagroda w postaci uzdrowienia.

Na potwierdzenie tych konkluzji – które ks. Bashobora wypowiada za każdym razem, zmieniając tylko konteksty i uzasadnienia sytuacyjne – warto przytoczyć końcową sekwencję tej homilii: „Gdy modlimy się, to mówimy, że jesteśmy częścią Kościoła apostolskiego, a apostoła symbolizuje strzała. Gdy posługujesz się strzałą, gdy jesteś myśliwym, nigdy się nie mylisz. Nie możesz chybić i zawsze musisz mówić o Jezusie. Nasze życie jest po to, aby głosić Jezusa, dlatego, że jesteśmy katolikami„. W połączeniu z myślą Cervantesa (zacytowaną w początkowej części tekstu) należy stwierdzić, że te strzały wypuszcza się jak najbardziej celowo, celują w jak najszerszą ilość późniejszych, potencjalnych, kolejnych myśliwych. Ewangelizatorów, nawracaczy, indoktrynerów, agitatorów. W najgorszym wypadku – ludzi powolnych kościelnym zamierzeniom, bezmyślne, irracjonalne jednostki, wierzące w siłę słowa kapłana, wybrańca z wybrańców, leadera, osoby predestynowanej do roli przywódcy  – nie racje swego rozumu i doświadczenia, nie krytycyzm i sceptycyzm, nie rozwaga i dystans, a wiara, emocje, uczucia, afekty. Chwila przeciwko wieczności (mimo, że Kościół cały czas o tej wieczności naucza).

Gdy tak mówi się – wszyscy czyli Bashobora, księża, biskupi, papieże, święci (przez wieki trwania chrześcijaństwa) – o miłości, miłosierdziu, zbawieniu, empatii to na usta powraca stwierdzenie Dietricha Bonhoeffera, protestanckiego teologa, o obecność Absolutu w Auschwitz: „Bóg nie każe nam iść żadną drogą, której by On sam nie przemierzył i na której by nie szedł przed nami. A Primo Levi kontynuując te rozmyślania pyta retorycznie „Gdzie Bóg był w czasach Auschwitz ?”.

A ja bym jeszcze dodał: w Hiroszimie, w Katyniu, w Kambodży Pol-Pota, gułagach Stalina, w Srebrnicy, w NY podczas 11/9, w Bhopalu, Czernobylu i setkach tysięcy miejsc na świecie: dziś, wczoraj, przed wczoraj, sto, dwieście , pięćset, tysiąc lat temu ?  Czemu pozwoliła na eksterminację przez żarliwych wyznawców milionów bezbronnych Indios w Nowym Świecie ? Czemu patrzył na handel niewolnikami, na zyski z tego czerpane przez bogobojnych chrześcijan, na upokorzenie i śmierć  swoich (podobno) niewinnych czarnych synów i córek oraz przyjmował ofiary pieniężne, a pochodzące z tego procederu, składane w swoich świątyniach ? Gdzie był w marcu 415 roku gdy sfanatyzowany motłoch mnichów egipskich, jego najwierniejszych czcicieli, pod wodzą lektora Piotra (z podpuszczenia dzisiejszego świętego Kościoła rzymskiego Cyryla z Aleksandrii a wtedy miejscowego patriarchy) mordował na stopniach dawnego Serapejonu w okrutny sposób Hypatię Aleksandryjską, naukowca, filozofkę, wynalazczynię – po obnażeniu, wyłupieniu oczu, pocięto ją na kawałki ostrymi jak brzytwy muszlami (była Hypatia synonimem religii pogańskich kultów, którym cały czas była wierna) ?

Tadeusz Kotarbiński w jednej ze swych uniwersalnych sentencji zauważył, iż „W obliczu ogromu zła na świecie byłoby bluźnierstwem posądzać Boga o istnienie”. A John S. Mill stwierdza, że „ …….albo Bóg jest wszechmocny, a wtedy nie jest dobrotliwy, albo jest dobrotliwy, a wtedy nie jest wszechmocny”.

Bo gdy tak zderzymy fakty z gołosłowiem katolickich zapewnień o miłości, uczuciu i empatii może się wydać, iż ten miłosierny, pełen empatii, zrozumienia, ojcowski B(b)óg jest tak naprawdę mściwym, okrutnym, krwiożerczym, pysznym i bezlitosnym bożkiem, bałwanem, totemem semickich nomadów, błąkających się ze swoimi stadami po pustkowiach Bliskiego Wschodu kilka tysięcy lat temu, a opisywanym tak plastycznie w Starym Testamencie (istotnej części Biblii). Bożkiem takim samym jak Baal, Ozyrys, Priap, Zeus, Marduk i setki, tysiące innych bóstw. Bo te jego zrozumienie, ojcostwo, miłość,  partnerstwo wobec człowieka to coś na kształt „wańkowiczowskiego chciejstwa” (w umysłach wiernych), nie realna rzeczywistość.

John Bashobora zainspirował mnie po raz kolejny do spisania swych refleksji, na ten temat, gdyż kilku moich znajomych – bliższych i dalszych – uległo fascynacji  zaklęciami ugandyjskiego fakira w koloratce, tymi cyrkowymi sztuczkami, kuglarstwem i pospolitą szarlatanerią. Szarlatanerią o średniowiecznym  rodowodzie i genezie. Moim zdaniem nawet wiara religijna – irracjonalna i emocjonalna a priori – w XXI wieku, w dobie monstrualnych osiągnięć ludzkiej nauki i umysłu, winna zdobyć się choć na minimum racjonalizmu, choć na minimalny postęp wobec dawno (zdawałoby się) wyeliminowanego – mentalnie, świadomościowo, psychologicznie – Średniowiecza. Gdy mój, wydawałoby się do tej pory trzeźwo, pragmatycznie, nowocześnie myślący przyjaciel, człowiek zaangażowany w biznes i znający od podszewki zasady rynkowego współzawodnictwa, zaczyna mi prawić o uniesieniach duchowych, o emocjach jakie mu towarzyszyły mu podczas spotkania ze współczesnym katolickim „czarnoksiężnikiem z krainy Oz”, o uzdrowieniu ducha i ciała jakiego doznał po owym kuglarskim – w swym wymiarze – licheńskim show  (rodem z Ugandy, a przywodzącym na myśl zaklęcia czarowników z afrykańskiego buszu opisywane przez klasyków nowoczesnej antropologii, etnografii, religioznawstwa, filozofii czy psychologii) to trudno wyjść ze zdziwienia, smutku, paraliżu emocjonalno-racjonalnego.

Zdziwienie jeszcze można w jakimś stopniu wytłumaczyć: ktoś kto jest ciekawy świata, wyznaje obecność ewolucji wszystkiego co nas otacza, co nas dotyczy, co nas kreuje i pobudza, musi się zawsze liczyć ze zdziwieniem. To immanencja takiego podejścia do życia.

Smutek –  widzę, iż Polska pogrąża się w ciemnocie, w kontr-reformacyjnym bagnie (analogie z wiekiem XVII-XVIII gdy jezuityzm w edukacji, wespół z sarmacko-katolickim sposobem rządzenia krajem doprowadziły to państwo do zagłady są dla mnie niezwykle klarowne), że pospolity ciemnogród i obskurantyzm zdobywają następne szańce społecznej świadomości. Widzę jak poszerza się baza dla fundamentalizmu religijnego, nietolerancji, nienawiści do Innego, kołtuństwa i ignorancji. To są fundamenty pod sytuację jaka ma miejsce w Iranie, Arabii Saudyjskiej, Katarze itd. I mówienie iż to jest Europa, nowoczesne wartości i praktyka XXI wieku jest pospolitym truizmem. Próba zaklinania rzeczywistości. Bo to z takich źródeł wyrastają później zakapturzeni (i nie tylko) mordercy, terroryści, fundamentaliści religijni różnej maści, purytańsko traktujący życie (i wszystkich wokoło) nawiedzeni neofici.

Paraliż emocjonalno-racjonalny – wydać się mogło, większości Polkom i Polakom tym zaangażowanym liberalnie i pro-demokratycznie, że przełom AD’89 przyniesie zmiany nad Wisłą , Odrą i Bugiem przede wszystkim w świadomości. Ale rewolucja „S”, powiązana niesłychanie ściśle z Kościołem i katolicyzmem zawróciła „koło historii” (bo Kościół katolicki gra przede wszystkim na interesy swoje czyli  instytucjonalne, globalne i materialne, co nie musi oznaczać od razu zysków finansowych czyli rozumianych tu i teraz) cofając „lechickie plemię” do czasów sarmacko-kontreformacyjnego zapyzienia, szlacheckiego (mentalnie) zaścianka, myślenia wg zasad jezuickiego wychowania. Efektem tego procesu jest właśnie fakt, że przenosi się zmartwienia, dylematy, problemy, kontrowersje doczesne w zaświaty. Jedynym remedium na wszystko staje się modlitwa, pielgrzymka, umartwienie, poddanie się hierarchii – nie samodzielność, nie krytycyzm, nie sprzeciw i własne poszukiwania. To negacja rudymentarnych tradycji Oświecenia.  Bo mówcy z ambony (cokolwiek pod tym terminem rozumieć i obojętnie kogo na tej mównicy postawić, on już z samego miejsca swej mowy jest Primus Inter Pares, z podkreśleniem  tego Primus) wiedzą lepiej. I oni wam powiedzą. Wy bądźcie pokorni, wy bądźcie posłuszni, wy bądźcie uniżeni. Wybrani z wybranych (kapłani) –  wy wierni i tak już zostaliście wybrani przez naszego B(b)oga jako „lud wybrany” (czyli predestynowani, nie wiadomo tylko do czego, i lepsi) – to wam baranki boże powiedzą. A B(b)óg was wtedy – jak im uwierzycie – zbawi.

PS: W kolejce do pielgrzymowania po Polsce, na podobieństwo Bashobory,  są o. James Manjackal (Indie) – salezjanin, charyzmatyk, mistyk i człowiek doświadczający kontaktów z Jezusem (wstęp na listopadowe spotkania uzdrowicielskie ma wynosić 120 PLN) i charyzmatyczna stygmatyczka (uznana przez Kościół) z Libanu, Myrna Nazzour. Oj, będzie się działo, oj będzie …..

O autorze wpisu:

Doktor religioznawstwa. Publikował m.in. w "Przeglądzie Religioznawczym", "Res Humanie", "Dziś", "Racjonalista.pl". Na na koncie ponad 300 publikacji. Wykształcenie - przyroda/geografia, filozofia/religioznawstwo, studium podyplomowe z etyki i religioznawstwa. Wieloletni członek Polskiego Towarzystwa Religioznawczego i Towarzystwa Kultury Świeckiej. Sympatyk i stały współpracownik Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Mieszka we Wrocławiu.

11 Odpowiedź na “Bashoboryzacji Polski ciąg dalszy (część I)”

  1. 120 PLN to tanio za grupowa terapie. Jest zapotrzebowanie na grupowe przezywanie. Jedni chodza na mecze siatkowki, pilki noznej, zuzel, itp. Inni znajduja ujscie w nauce, kulturze czy uprawianiu sportu, a co maja zrobic moherki? zostaja im Rydzyki i Bashobory. Gdyby mieli wiecej kasy to moze by pojechali na jakas wycieczke, na rozrywke, a tak zostaje im wspolna egzaltacja i podniecanie sie. To ze 50+ jezdzi na takie szopki to w zasadzie w PL normalne, gorzej jesli takie cos kupuje mlodziez.
    Jeden wybiera Borubara a drugi Bashobora.

  2. Bóg jest tam, gdzie jest.. Na środku barykady. I po obu stronach jednocześnie. Może w każdym z nas jest ludzkie dobro i zło jako potencjał?

  3. Powrót szamanów i przesądów.
    Jest to bardzo niepokojące, bo to jest jawny atak teokracji na świeckość państwa, to jest stan wojny, ale niewielu ma tą świadomość. Odpowiedzią powinna być mobilizacja środowisk świeckich, aktywne działanie na rzecz edukacji młodzieży zgodnej z najnowszymi osiągnięciami nauki. Dzisiaj bierność powoduje, że powoli wygrywa ciemnogród.

  4. >> bo to my, prawdziwi Polacy-katolicy, (…) wyznaczamy standardy

    Po co ta (nieudolna) próba ironizowania? Rosja pokazuje swoją europejskość i w ogóle klasę w działaniach politycznych, mogołowie mogliby się uczyć.
    A co do samego sedna – czy autor oczekuje, że tzw. lud będzie oświecony? Gdzie tak jest? Może w zachodniej Europie? W Stanach? Oni maja swoje opium które może się wydawać lepsze ale to nadal opium.

  5. Opis zjawiska i krytyczny stosunek do niego jak najbardziej poprawny, niestety wnioski całkowicie błędne (…) …

    Pozdrawiam

  6. Witam a CIEMNOGRODZIE!
    Tak jest Panie i Panowie – tylko my mamy rację! Oni – nigdy!Toż to czysta bashoboryzacja dyskusji wolnych umysłów!!!
    Ad BORUTA – zgadzam się z opinią. ale gdzie wnioski bezbłędne? Jakoś nie zauważyłam . Konkretnie proszę.
    Ad MIECZYSŁAWSKI- nie rozumiem fragmentu dotyczacego edukacji zgodnej z paradygmatami współczesnej nauki. Teoria pola informacyjnego? Ken Wilber? Dialog naukowy z udziałem Dalajlamy?Einstein? Sheldrake? Czy mówimy/myślimy o tym samym posługując się terminem nauka?
    2 ad MIECZYSŁAWSKI – cóż za niesprawiedliwość! Dlaczego „edukować” tylko młodzież?! Prponuję wszystkim, demokratyczne i po równo, wtłaczać do głowy od rana do wieczora naszą/waszą…ą prawdę. Jedyną słuszną!’
    Serdecznie pozdrawiam. Szczególnie serdecznie – „motłoch” i „elity intelektualne”, ALOHA!

  7. @ Paweł z dn. 16.09.2014 h; 21.18.
    Bo nie zaprzecza rozpowszechnianym powszechnie informacjom, że potrafi „wskrzeszać ludzi” (uznanych przez medycynę za zmarłych !). Koniec. Kropka.
    Szaman w tym kontekście (użytym przeze mnie w materiale) nie oznacza wyznawcę pewnej formy wierzeń religijnych, a prestydigitatora, kuglarza, magika, „okultystę” (jako zwolennika czarnej / białęj magii), wróżbitę, czarodzieja itd.

  8. @ Bożena: dygresja – od takich „oczarowanych” (czy – zaczarowanych przez „charyzmatyka”) tłumów, gdzie graja emocje i uniesienia, afekty i namietności, pasja i żarliwość wiary (przeciwnej zawsze racjom rozumu, racjonalizmowi, kompromisowi i dialogowi) tłumów na mitingach z Bashobora w roli głównej do pl. Tahrir (w Kairze) czy „islamizmu” made in al-Kaida, starć w obrębie światynii Ayodha czy w Amritsarze (Indie) bardzo krótka droga. Religia ma niebywałą moc – ale moc przede wszystkim destrukcyjną. Zwłaszcza religia (i kapłani !!!) politycznie zaangażowani i starajacy sie „robić politykę”. Widać to nie tylko na Bliskim Wschodzie dziś, ale w wielu częściach świata dziś, wczoraj, przed-wczoraj; w całej historii naszego gatunku, zwłaszcza w dziejach Starego Kontynentu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

czternaście + 12 =