Berlińskie Trio Fortepianowe, czyli zespół występujący pod nazwą Berlin Piano Trio wystąpił w Sali Kameralnej Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu (17.10.2024) otwierając filharmoniczny sezon muzyki kameralnej. Berliński zespół jest złożony w większości z Polaków – jego rdzeniem jest małżeństwo Katarzyna i Krzysztof Polonek. Pianiści w krótkiej jeszcze historii zespołu zmieniali się i obecnie przy fortepianie ujrzeliśmy Nikolaus Resa. Cała trójka muzyków to cenieni kameraliści, ludzie niezwykle aktywni, nie bojący się też angażować w edukację i bardziej teoretyczne rozważania o muzyce i technikach wykonawczych.
Czy zatem tylko Nikolaus Res czyni Trio Berlińskim? Nie, Polonkowie też są mocno związani ze stolicą Niemiec, będącą także jedną z kilku stolic światowej muzyki. Najbardziej do koncertu przyciągał chyba fakt, że Krzysztof Polonek jest od 2019 roku koncertmistrzem Berlińskich Filharmoników, a to przecież jedna z kilku najwspanialszych i najbardziej legendarnych orkiestr świata.
Berlińskie Trio Fortepianowe, Obrazek ze stron NFM
Dlatego nie zdziwiłem się, że rozpoczynające koncert Trio fortepianowe C-dur Hob. XV:27 Józefa Haydna zabrzmiało symfonicznie. Utwór, jak to u Haydna, nie pozbawiony humoru i gry dźwiękami, ma też swoją monumentalną stronę. I ona wybrzmiała, dzięki szerokiemu brzmieniu smyczków i zachwycającej precyzji czasowej Nikolausa Resa. Utwór jest jednym z trzech późnych triów Haydna powstałych w Londynie, w okresie, gdy sędziwy już Haydn postanowił zerwać z feudalną pozycją muzyka i stał się nowoczesnym, objeżdżającym świat gwiazdorem. Jego koncerty w Anglii wpłynęły na późniejszy kształt muzyki nie tylko Brytyjskiej i pozwoliły przejść muzyce, muzykom i oczywiście coraz bardziej masowym ich słuchaczom do ery nowoczesności. Nie byle co! A przecież miłośnicy Haydna mówią o nim czasem pieszczotliwie „Papa Haydn” sugerując, że dźwiękowe światy austriackiego geniusza są swoistym „przytulnym Shire” leżącym gdzieś na prowincji Wielkiego Świata (pozwoliłem nawiązać sobie do Tolkiena). Nic z tego. Haydn to nowo wybudowana autostrada, którą koniec końców mknie do dziś jako pierwszy i nieśmiertelny wielki Beethoven, a my go albo naśladujemy, albo wchodzimy z nim polemikę, z góry skazani na przegraną od razu, lub po jakimś czasie. I takiego właśnie Haydna – drogę usłyszeliśmy, zaś symfoniczne zacięcie smyczkowców bardzo służyło tej muzyce. Rozbudowana partia fortepianu była zaś odpowiedzialna za humor i tak kochane przez Austriaka niespodzianki.
Następnym utworem było Trio fortepianowe a-moll Maurice’a Ravela. Jedyne w jego dorobku, za to jakie! Jest w tym dziele wspaniały impresjonizm, ekspresjonizm, protoneoklasycystyczna stylizacja i w zasadzie katalog połowy efektów wykorzystywanych później przez sto lat. Tu interpretacja Berlińczyków podobała mi się znacznie mniej. Res zdecydowanie zbyt słabo zróżnicował kolorystycznie i dynamicznie część pierwszą. Później fortepian nabierał finezji i wielobarwności. Z kolei w smyczkach zdarzyło się zbyt wiele nietrafionych dźwięków.
Na szczęście monumentalne I Trio fortepianowe B-dur op. 99, D 898 Franza Schuberta okazało się najwspanialszą interpretacją wieczoru. Schubert napisał je niedługo przed śmiercią, jednak dzieło przypomina symfonię nie tylko rozbudowaną, architektoniczną formą, ale też prawdziwym oceanem nastrojów i myśli muzycznych. Jest dramatyczne i pełne żaru, jednak raczej pogodne, tak jak muzyka Beethovena, choć tu Schubert odchodzi już całkiem daleko od estetyki swojego idola, której był przez swoje krótkie niestety życie wierny. Wciąż jednak odnajdujemy w dziele czytelne nawiązania do dzieł Beethovena, głównie tych symfonicznych.
Aż ciężko uwierzyć I Trio fortepianowe Franza Schuberta zostało po raz pierwszy opublikowane dopiero w 1836 roku, osiem lat po jego śmierci. Znani muzycy i muzykolodzy wyrażali się o tym utworze z wielkim uznaniem. Robert Schumann napisał, że „jedno spojrzenie na Trio Schuberta (op. 99) usuwa trudy naszego istnienia i świat staje się ponownie świeży i jasny”. Johannes Brahms i Antonín Dvořák wzorowali się na tym dziele, pisząc swoje własne tria fortepianowe. Dziś utwór Schuberta jest chętnie wymieniany wśród największych arcydzieł kameralistyki.
Jeśli chodzi o nasz wrocławski wieczór, okazało się, że symfoniczne doświadczenia lidera Berlińskiego Tria Fortepianowego przydały się w przypadku Schuberta jeszcze mocniej niż miało to miejsce w interpretacji Haydna. Forma utworu budowana była logicznie i z ekspresją. Dźwięk był miękki i pełen odcieni. Pianista również pokazał zupełnie inną klasę niż w przypadku Ravela. W tym prawie godzinnym wykonaniu było trochę potknięć, ale były one całkowicie zrozumiałe zważywszy na rozmach dzieła. Ja natomiast uległem całościowej wizji muzyków i z pewnością czekam, aż ruszą z nagraniami swoich dokonań, na co najwyraźniej się zanosi. Suma summarum było to świetne otwarcie sezonu kameralnego w NFM.