Jeśli chodzi o mainstream’ową literaturę ateistyczną – najpopularniejszy, wzięty pierwszy z brzegu „Bóg Urojony” Dawkinsa był znacznie bardziej przejrzysty i elegancki, z mniejszą ilością prywatnych spostrzeżeń dotyczących historii religii i natury ludzkiej. Prowokacyjny i emocjonalny „bóg Nie jest wielki” jest chaotyczny i generalnie niezbyt czytelny. I nie mówię tutaj o bełkotliwym i niechlujnym przekładzie Murawskiego, który jest po prostu partactwem – w związku z czym zalecam czytać książke wyłącznie w oryginale, jeśli tylko pozwala Wam na to język. Choć Hitcha nawet po polsku czyta się po prostu ciężko – nie zawsze jest to jednak cechą, która pozwala odróżnić kompetentnego pisarza od zwykłego grafomana.
[divider] [/divider]
[divider] [/divider]
Przetłumaczona przez Pana Dominiczaka „Misjonarska Miłość” i „Śmiertelność” P. Madejskiego wypadają nieporównywalnie lepiej – szkoda, że nie ci Panowie, a Murawski, zabrali się za przekład. Jedynym, choć niewątpliwym plusem wydania polskiego jest pomarańczowy kolor oprawy. W jednym z rozdziałów Hitch wspomina o Pani Watts, która, tłumacząc proces fotosyntezy, wymamrotała:
„Bóg wszystkim drzewom i trawom dał kolor zielony, która to barwa zapewnia naszym oczom odpoczynek. Wyobraźcie sobie, gdyby zamiast tego roślinność była fioletowa lub, dajmy na to, pomarańczowa. Jakżeż byłoby to okropne!”.
Kolor oprawy może – choć nie musi – być pstryczkiem w nos i próbą powiedzenia „kolor pomarańczowy? dlaczego nie?”.
Rozemocjonowany Hitchens pisze ciekawie, z pasją, ale bardzo bezładnie. Przez to książka to nieprzeciętny bałagan – sprawia wrażenie, jakby była pisana w gorączce i pośpiechu; jakby z obawą, że myśli, które zamierza przelać na papier za chwile się ulotnią.
Książka nieco nadrabia poczuciem humoru, wyszukanym sarkazmem i kilkoma trafnymi punchline’ami. Hitchens zresztą często zawierzał sile swej retoryki, a dopiero później faktom i rzeczywistym argumentom. I to między innymi dlatego był tak fenomenalnym mówcą. Christopher w pierwszej kolejności oddziaływał na ludzi na poziomie emocjonalnym; zdawał sobie sprawę, że suche fakty nie porywają ludzkich serc, nie rezonują z ich duszami. Forma ta niestety blado wypada w książce, zwłaszcza w dziedzinie publicystyki, gdzie nadrzędną rolę gra treść.
[youtube youtubeurl=”Fbx_e_eHbig” ][/youtube]
Moim zdaniem jest znacznie więcej wartościowszych pozycji na rynku niż „bóg Nie Jest Wielki”. Mimo to: spośród wszystkich pozycji tego typu ta wydawała mi się najbardziej emocjonalna, pełna osobistych spostrzeżeń, była głęboko osadzona w doświadczeniu i namiętnościach twórcy. Jak pisałem w innym artykule poświęconym tej nietuzinkowej osobowości – facet jak nikt inny potrafił obnażyć ludzkie słabostki – solipsyzm, wrodzony egocentryzm, nasze ułomności i tendencje do myślenia życzeniowego. Sama retoryka na rzecz istnienia\nieistnienia Boga jest natomiast dość płaska i sprowadza się do argumentacji w stylu „jakie okrutne Bóstwo kazałoby\zrobiłoby\stworzyłoby?”. W rezultacie zamiast dowodzić, czy Bóg istnieje, Hitch zdaje się przekonywać, że gdyby rzeczywiście istniał, należałoby nim pogardzać. I ma rację.
Same teksty mają charakter autonomicznych felietonów, mnóstwo tu osobistych interpretacji, które nietrudno zbić i zakwestionować. Niektóre z rozdziałów można wręcz uznać za pozbawione większej wartości śmieci . Wszystkim spostrzeżeniom przydałaby się lepsza oprawa, a samemu Hitchensowi – kompetentny redaktor-prozaik, który uporządkowałby ten intelektualny zamęt i rozgardiasz. Ów bałagan, całkiem umiejętnie maskowany w trakcie przemówień, wychodził na wierzch w formie pisanej.
Prywatnie książka zachęciła mnie do zapoznania się ze Spinozą i Humem, za co jestem autorowi dozgonnie wdzięczny. Przeciętna pozycja, będąca jednocześnie genialnym punktem wyjścia dla znacznie wartościowszej literatury. Jeden z najdoskonalszych współczesnych mówców był raczej przeciętnym, mocno nieuporządkowanym tekściarzem. Do poznania Hitchensa w „pełnej krasie” brakowało barwy i melodii jego głosu, charakterystycznego zestawu dziarskich chrząknięć, charknięć i wykrzyknięć, brakowało tej jurnej i niepowściągliwej arogancji, subtelnego i z trudem powstrzymywanego uśmiechu, gdy błyskotliwym dowcipem powodował na sali salwy śmiechu, a celną ironią rozkładał przeciwników na łopatki – gdzie był wówczas ich Bóg?).
[youtube youtubeurl=”NOSM5GikQUA” ][/youtube]
Moja opinia na temat książki w żaden sposób nie umniejsza faktu, że Hitchens był niezaprzeczalnie człowiekiem wielkim i godnym najwyższego szacunku. Niezwykle szlachetnym i nienaturalnie wrażliwym na problemy tego świata – jedynego, którego istnienia jesteśmy pewni. Wkurwiona tuba wszystkich wykształconych, w szczególności młodych, chcących zmieniać świat na lepsze. Do samego końca towarzyszyła mu nienaganna postawa właściwa w większości młodym i wrażliwym utopistom, która nie obiera wygodnej ścieżki ustępstw i kompromisów, szukając gotowych recept wśród demagogów w brunatnej koszuli i koloratkach.
Nie każdy daje radę erudycji Hitchensa, trzeba samemu trochę wiedzieć o historii i kulturze czytając…
Domyślam się, że chaos Hitchensa ci nie przeszkadza, skoro nie potrafisz poprawnie formatować tekstu. Akapit rozjeżdża się niczym wąż, bo w swojej recenzji zamieściłeś nieproporcjonalnie dużą fotografię w sam środek tekstu.
Mylisz chyba chaos z dygresyjnością. Poczytaj więcej Hitcha i innych eseistów też – jeżeli chodzi o styl i formę mało kto współcześnie mu dorównywał. Porównania do Orwella, zresztą jego wielkiego idola, są uzasadnione.
Tak twórczy chaos mi nie przeszkadza. Natomiast niskiego lotu wypociny takie jak twoje owszem
Widzisz, a mi owszem – przeszkadza. To żenujące, że facet, który tak zuchwale krytykuje innych, sam nie potrafi sklecić trzech czytelnych zdań. Dlaczego miałbym szanować opinie kogoś, kto wyłamuje się na etapie prostej obróki tekstu? Jak mam traktować poważnie zwykłe niechlujstwo, które jest w zasadzie nudnym i pobieżnym streszczeniem rozdziałów z książki, a nie żadną – jak to arogancko i niedorzecznie nazwałeś – recenzją?
Celowo nie odnosiłem się do treści książki – zrobiłem to po to, by nie psuć nikomu zabawy z lektury.
Zamieszczam tutaj tylko spostrzeżenia, z którymi można, ale wcale nie trzeba się zgadzać, zapraszając do przyjaznej polemiki na temat niezwykłej osoby, a Piotr Napierała jako dziecinny i marudny nudziarz po raz kolejny dostaje jakiejś histerii, napinając zwieracze niczym dziewica przed „pierwszym razem”, ponieważ ktoś wyraża odmienną opinię. Idź Pan lepiej na cosplaye Woltera i naucz się cedzić przez zęby jad, bo na razie przypominasz pretensjonalnego szesnastkolatka, który myśli, że tylko jego poglądy są ostateczne.
Moim zdaniem Hitchens był o wiele lepszy od Dawkinsa jako autor i propagator ateizmu. Tu moja recenzja dla wyrównania tych niedorzecznych zarzutów: http://racjonalista.tv/christopher-hitchens-bog-nie-jest-wielki/
To jest tylko Twój gust. Moim zdaniem nie ma porównania między Dawkinsem a Hitchensem jako pisarzami. Dawkins jest znacznie lepszy. Hitchens bywał natomiast lepszy jeszcze od Dawkinsa w krytyce religii podczas debat.
nie mam pojęcia, po co linkowałeś tę swoją mierną i bezładną „recenzje”, skoro w żaden sposób nie odnosi się do tego, co napisałem powyżej. niczego nie wyrównuje, niczego nowego nie wnosi. powtarza i przetwarza tylko słowa samego Hitchensa. z jedną tylko różnicą – bez właściwego Hitchensowi powabu, polotu, bez górnolotnego sarkazmu i humoru.
czytałeś oryginał czy przekład? rozumiem, że fatalne tłumaczenie także uważasz za zarzut niedorzeczny? przy stylu gimnazjalisty, nieprofesjonalnym języku i twym ogólnym niechlujstwie w zakresie słowa pisanego nawet mnie to nie dziwi.
uwielbiam Hitchensa jako mówce, nie przepadam za jego piórem. to tylko opinia – można się z nią identyfikować, można się wobec niej zdystansować. to tyle i tylko tyle. sam Hitchens pod koniec życia wyznał, że lepiej radził sobie jako utalentowany orator niż pisarz. no tak, to jednak bez znaczenia – jako jego niezdrowy adorator wiesz lepiej.
zwróć uwagę, że w żadnym fragmencie tekstu nie wspomniałem, że książka Hitchensa jest beznadziejna czy zła. uznałem, że wypada przeciętnie w zestawieniu z jego fenomenalnymi przemówieniami i „Bogiem Urojonym” Dawkinsa (który nie miał nawet połowy oratorskiego daru Hitchensa). Ty natomiast stwierdzenie, że jako pisarza preferuję Dawkinsa odbierasz niczym atak wymierzony przeciwko Tobie.
A ja uważam, że i tak nikt nie przebije Sama Harrisa.
🙂
Harris? nudziarz, nie zna historii, nie umie czytać źródeł no i ten buddyzm…
Harris stale się rozwija. Myślę, że wkrótce, za parę książek, odkryje filozofię.
Genialny mówca. Też mój ulubieniec wśród propagatorów ateizmu, pewnie dlatego że nie znosił religii z tego samego powodu co ja – totalitaryzm i sadomasochistyczna relacja z bytem wyższym. Miał też genialny, dygresyjny styl pisania, piękną angielszczyznę (nieporównywalnie lepszą niż jego koledzy), pisał świetne recenzje literatury angloamerykańskiej i mocne, rzetelne reportaże z bliskiego wschodu. I kiedy pisał te rzeczy nigdy nie ulegał swoim największym wadom – taniej retoryce i nieuczciwości intelektualnej. Taka jest niestety 'God is not Great’ – miejscami błyskotliwa, ale fundamentalnie nieuczciwa.
Bzdury., gdzie niby Chris był nieuczciwy int.?
Po prostu traktuje rolę religii w historii cywilizacji bardzo redukcjonistycznie i jednoznacznie negatywnie. Biorąc pod uwagę jego erudycję, trudno posądzać go o nieświadomość tego, że nie da się religii 'wyjąć’ z naszej cywilizacji jak klocka lego i powiedzieć – o bez tego wyglądałoby to lepiej. Zresztą wiemy z XX w. że nie wyglądałoby lepiej.
>>nie da się religii ‚wyjąć’ z naszej cywilizacji jak klocka lego i powiedzieć – o bez tego wyglądałoby to lepiej. Zresztą wiemy z XX w. że nie wyglądałoby lepiej.
-To że nie da się takiego klocka wyjąć i nie ma takiej potrzeby jest oczywiste, ale to nie zmienia prawa do jego negatywnej oceny. Podobnie faszyzm i komunizm są elementami historii, ale bez nich byłoby po postu lżej. Religia była zawsze kulą u nogi ludzkości i hamulcem postępu, często źródłem wojen i nienawiści, wrogiem nauki i prawdy. Nie widzę dziedziny, w której przyniosła cokolwiek pozytywnego, choć do wszystkich się „mieszała” i z nich korzystała, jak np. dziś z „szatańskiego” Internetu. Cywilizacja rozwijała się mimo religii, a nie dzięki niej.
Jest duża różnica między komunizmem i faszyzmem a religią – te pierwsze mogły się po prostu nie wydarzyć. W alternatywnej rzeczywistości Hitler mógł się nie urodzić. Religia z kolei jest tak bliska naszej naturze, że rodziła się wszędzie tam gdzie była ludzka społeczność. Nie ma innej wersji wydarzeń. Równie dobrze można napisać książkę która krytykuje brak skrzydeł u człowieka, jako cywilizacyjną kulę u nogi. Jak daleko byśmy dziś byli gdyby nie ten cholerny brak skrzydeł? No i nie byłoby tego głupiego Ryanaira!
Religia umożliwiła przejście od myślenia konkretno-obrazkowego do abstrakcyjnego.
Bez religii cała „nauka” ograniczałaby się do porównywania, czyja maczuga jest bardziej zabójcza…
Raczej do myślenia „mitologicznego”. Czego świeżutkim dowodem Religia Smoleńska (czy inne paranaukowe teorie spiskowe i ich wyznawcy). Indoktrynacja religijna (szczególnie za młodu) rozmiękcza logiczne myślenie i przygotowuje do łykania każdej bzdury.
Raczej chyba odwrotnie. Myślenie abstrakcyjne, a potem religia. No i religia zawsze była tłumikiem abstrakcji, dając etiologię. Przestajesz się głowić co to te słońce, po co i dlaczego świeci, bo ktoś starszy ci powiedział że to 'dobre zuzu’. Przestaje cię to trapić i skupiasz się na polowaniu a nie filozofii. Więc może religia jako pierwotna przewaga ewolucyjna? 🙂
„religia smoleńska” to po prostu nieudolność badawcza lub/i cyniczne dążenie do osiągnięcia konkretnych celów politycznych. Żadna tam religia.
.
Mitologia jest językiem filozofii. Religijny pogląd o istnieniu demiurga albo osobowych mocy stojących za zjawiskami przyrody pozwoliło przyjąć przekonanie, że rządzą nimi jakieś zasady.
Abstrakcyjne prawo (przyrody) bez prawodawcy byłoby nie do pomyślenia dla człowieka neolitycznego.
Wg mnie zupełnie odwrotnie. Regularność i celowość obserwowanych zjawisk (słońce świeci na nas i dla nas, rano wstaje, w nocy idzie spać) zasugerowało osobowe źródło 'sensowności’. Takie wyjaśnienie kończy myślenie (ktoś to zrobił i już), albo przenosi myślenie z dalszej analizy na wyobrażanie sobie jak ten ktoś wygląda, jak musi być potężny i skoro jest taki potężny, to może go lepiej nie denerwować, a nawet okazać mu w jakiś sposób szacunek, albo nie wiem może przekupić jakoś, może owce lubi, albo małe dzieci albo dziewice?
to już są didaskalia
ale samo stwierdzenie, że coś się nie dzieje przypadkowo było nie do pomyślenia, przy założeniu, że nie stoi za tym jakaś inteligencja
nauka przez całe wieki rozwijała się równolegle z filozofią i metafizyką – to była dobra symbioza, a nie wojna, wbrew temu, jak to próbują przedstawiać antyreligianci
>>Religia z kolei jest tak bliska naszej naturze,
-Religia jest wynaturzeniem. Mojej naturze jest kompletnie obca. Jak pisał Weinberg: „Religia jest kompletnym nonsensem i ogromną szkoda dla ludzkiej cywilizacji”.
>>rodziła się wszędzie tam gdzie była ludzka społeczność.
-Czasami się rodziła się, a potem ją wciskano kolejnym pokoleniom, nikt sam z siebie, bez indoktrynacji, nie stawał się religijny. Była sposobem tłumaczenia sobie zjawisk których kiedyś nie rozumiano. Dziś potrzebna jest psu na buty. Wiele idiotyzmów rodzi się w ludzkich głowach, czasami bardzo szkodliwych, żyjemy mimo nich. I jakoś nadal nie widzę przykładu, do czego religia się przydała, co dzięki niej mamy lub czego to strasznego uniknęliśmy dzięki niej.
>> Nie ma innej wersji wydarzeń. Równie dobrze można napisać książkę która krytykuje brak skrzydeł u człowieka, jako cywilizacyjną kulę u nogi. Jak daleko byśmy dziś byli gdyby nie ten cholerny brak skrzydeł?
-??? Absurdalne wybiegi. Mówimy o czymś co istniało i istnieje, co było przyczyną wojen krzyżowych inkwizycji, bogacenia się watykańskiej mafii, torturowania niewiernych, stosów dla czarownic, pogromów żydów, idiotycznych rytuałów, dziś problemów z islamem. Religia była i jest tak samo potrzeba jak dżuma, malaria, czarna ospa, cholera i dziura ozonowa. Ale podoba mi się nazwanie jej „klockiem” naszej cywilizacji. 😉
Religia jest niestety dla nas naturalna. Nasz mózg jest wręcz zaprogramowany na religię, wiemy o tym coraz więcej dzięki, o ironio, nauce. Najlepszym dowodem jak ciężko zrzucić nam ten balast jest to, w jaki sposób ideologie, które chciały stanąć w opozycji do religii, same z czasem stawały się protoreligiami – w Korei Pn bogami są ukochani liderzy a ludzie zgromadzeni wokół profilu fejzbukowego Sama Harrisa to prześmieszna sekta, która hajluje do nauki i rozumu, choć parafrazując Zappę nie poznali by ani na nauce ani na rozumie nawet gdyby te podeszły do nich i ugryzły ich w tyłek.
…
Myślenie, że coś jest nieprzypadkowe (i że zrobił to ktoś albo coś czyli inny byt) to wręcz prymitywny ewolucyjny mechanizm. Jak krzak się poruszy w lesie, pierwszy impuls mówi nam – kto to albo co to, a nie że ooo to tylko wiatr (to już rozum, który budzi się sekundę później). Neurony nam to naturalnie przestrzeliwują, bardzo łatwo wyobrazić sobie ewolucję tego zjawiska do pierwszych prymitywnych religii
„Jak krzak się poruszy w lesie, pierwszy impuls mówi nam – kto to albo co to, a nie że ooo to tylko wiatr (to już rozum, który budzi się sekundę później).” -To jest naturalny instynkt, który umożliwia przetrwanie (strach)- walcz albo wiej.Dzisiaj wiemy dużo więcej o świecie niż nasi przodkowie , którzy bojąc się o własne życie próbowali obłaskawić naturę rożnymi rytuałami i stworzyli religie. Religie (mity) , które w dzisiejszych czasach, nie powinny mieć racji bytu. Niestety ze względu na ten strach wielu ludzi jest skłonnych wierzyć nadal. Nie pamiętam już gdzie ale czytałam ,że bodajże bonobo też stosują jakieś rytuały jak się boją. Może ktoś pamięta.
>>Religia jest niestety dla nas naturalna.
-Jesteśmy zwierzętami na pewnym etapie ewolucji, jedynymi które miały dość wolnego czasu by wymyślić religię i która od początku nie do każdego trafiała. I odróżnijmy wiarę od religii. Większość ludzi w coś wierzy, ale potrzebę kultu, czczenia istoty wyższej w sposób wyznaczony przez Kościoły przejawia coraz mniej osób, bo czują, że jest w tym coś NIENATURALNEGO
>> Nasz mózg jest wręcz zaprogramowany na religię, wiemy o tym coraz więcej dzięki, o ironio, nauce.
-Bzdura. Nasze mózgi są religijnie programowane. Ale już nie na wszystkich to działa. Mnóstwo ludzi dorasta i odchodzi od religii. Czyli program nie był na „twardym dysku”, to nie to samo co naturalne instynkty i odruchy.
>>Najlepszym dowodem jak ciężko zrzucić nam ten balast jest to, w jaki sposób ideologie, które chciały stanąć w opozycji do religii, same z czasem stawały się protoreligiami
-Religia to też rodzaj ideologii. Ludzie odrzucający religię zazwyczaj odrzucają też irracjonalne ideologie.
– w Korei Pn bogami są ukochani liderzy
-Kolejny przykład, że taki kult religijny jest czymś złym….tym „klockiem” cywilizacji.
>>a ludzie zgromadzeni wokół profilu fejzbukowego Sama Harrisa to prześmieszna sekta, która hajluje do nauki i rozumu, choć parafrazując Zappę nie poznali by ani na nauce ani na rozumie nawet gdyby te podeszły do nich i ugryzły ich w tyłek.
-Mają rytuały, inicjacje, święta modlitwy? Idąc tym tropem, czy każde stowarzyszenie organizację, fanklub, uznamy za religię? Nonsens.
Nie mamy alternatywnej historii ludzkości – mamy tylko taką, w której każda kultura wytwarzała wierzenia typu religijnego. To element naszej kultury.
Nie sposób udowodnić „co by było gdyby”, ale moim zdaniem naiwnym jest przekonanie neo-ateistów, że bez wyobrażenia sobie jakiejś inteligencji stojącej za zjawiskami przyrody człowiek neolityczny wymyśliłby szybko teorię grawitacji.
Religia była koniecznym uproszczeniem, stabilizatorem pojęć.
Jak się buduje łuk kamienny, to najpierw stawia się drewnianą krążynę na której układa się po kolei kamienne bloki, aż umieści się centralny zwornik (klucz – keystone) – wtedy kamienna struktura może stać całkiem samodzielnie, a krążynę można rozebrać i usunąć.
Religia jest taką krążyną – w okolicach XVI-XVII wieku ludzkość doszła do etapu, kiedy mogła zacząć rozbierać podporę, jaką była transcendencja bez obawy, że systemy polityczne, etyka albo nauka się rozsypią.
….
Jeszcze bardziej naiwnym jest przekonanie, że bez religii nie byłoby wojen, agresji, żądzy bogacenia się itd. Tak naiwnie może wierzyć tylko ktoś, kto odrzuca …ewolucjonizm. Zabijanie, zaborczość, terytorializm, gwałt, grabież – to wszystko było wpisane w naszą naturę zanim wymyśliliśmy jakąkolwiek religię. Tacy byliśmy od zawsze – wtedy, gdy byliśmy jeszcze ateistami – czyli zwierzętami.
Więcej nawet: zgodnie z ewolucją agresja, gwałt i grabież nas stworzyły, To nasz kreator – kto powinien ten fakt najgorliwiej uznawać, jeśli nie ateiści?
Ta sama skłonność umysłu do szukania przyczyn wykreowała z jednej strony religię jako odpowiedź a z drugiej postęp i dociekanie. Pozytywny wpływ religii jako 'rusztowania’ trudno pokazać na konkretniejszych procesach. Symbioza religii i nauki też po prostu się przydarzyła – religia rozdawała wszystkie karty. Spójna materialistyczna filozofia powstała już za Demokryta – byliśmy na to gotowi o wiele wcześniej niż oświecenie, więc trudno się skłonić ku temu że ta symbioza coś wniosła.
Łatwo to pokazać.
W zasadzie wszyscy uczeni doby renesansu i oświecenia działali w oparciu o przekonanie, że należy sie dopatrywać istnienia praw w przyrodzie, bo KTOŚ je ustalił. (Pisząc „uczeni” mam na myśli przyrodników, a nie filozofów).
Sekowani przez kościół Galileusz albo Giordano Bruno też byli o tym głęboko przekonani. Ich spór z kościołem nie był sporem o istnienie Boga.
.
Nie wiem jak do tego podchodziły inne religie, ale w tradycji judeochrześcijańskiej (czyli tam, gdzie się rozwinęła nowoczesna nauka) panowało przekonanie o istnieniu ustalonych praw i o suwerenności przyrody (czyli przyroda nie jest obiektem ciągłych ingerencji bogów), a także przekonanie, że poznawanie przyrody jest chwalebne, bo jest odkrywaniem mądrości Stwórcy.
Wymieszałeś teraz dwie odrębne kwestie. Jedna to czy ogólnie religia czy tam wiara w sprawcę wspiera proces, a druga to dlaczego w jednej teologii i tradycji nauka się mogła rozwijać a w drugiej nie. Nagle uciekłeś w stronę konkretnej religii. Separacja praw przyrody od Boga była tylko jednym z możliwych pomysłów w ramach wiary – muzułmanie mieli inny pomysł, że Allah jest zbyt zajebisty by coś było od niego niezależne i w ten sposób zamknęli się na spuściznę grecką. Teza że praw można się dopatrywać tylko wtedy jeżeli pomyśli się że ktoś je ustalił to w już w najczystszej postaci wywodzenie z dogmatu. Oznaczało by to że w momencie gdy ktoś staje się ateistą, traci motywację to studiowania praw przyrody, no bo skoro od nikogo nie pochodzą to pewnie nie trzymają się kupy. Zaczęliśmy je badać bo zauważyliśmy regularność i tyle. Zupełnie prosta i wyobrażalna zależność zamiast teologicznych zwodów logicznych. Przekonanie o tym, że ktoś je stworzył albo nie nie wpływało na proces. Zgadzam się jednak z tym, że pomysł na odrębność praw przyrody mógł być kluczowy dla rozwoju zachodniej cywilizacji. Ale nie tylko – to była tylko pierwsza iskra, którą łatwo było zdmuchnąć, co pokazuje przykład arabskiego złotego wieku, po którym przyszła bardzo tłumiąca wolną myśl teologia. Pochwała przyczyny i skutku otwarła nam dzwi do studiowania greków, racjonalizmu, logiki i wykształcenia się akademii jako w miarę niezależnej instytucji. I to już działało nawet w XI czy XII wieku. Ziarna oświecenia wg mnie zostały zasiane wcześniej. Średniowiecze było po prostu inkubatorem rozumu, który dojrzał i zaczął kontestować 'inkubującego’. Więc klucz to całej tej 'symbiozy’ polegał na niezależności czyli de fakto braku symbiozy 🙂
„Religia umożliwiła przejście od myślenia konkretno-obrazkowego do abstrakcyjnego.
Bez religii cała „nauka” ograniczałaby się do porównywania, czyja maczuga jest bardziej zabójcza”
@Tomasz Świądtowski
O tak, gorejący krzew czy gadający wąż w żadnym razie nie uwłaczają naszej wyobraźni. To nic innnego, jak żenująca ujma dla potencjału ludzkiego intelektu. Abstrakcyjny konstrukt Boga – jako bezkształtnego, nieokreślonego, niezdefioniowanego „czegoś” – także prowadzi donikąd.
Natomiast koncepcja inteligentnego projektu tylko odsuwała nas od prawdziwych odpowiedzi na pytania o przyczyny zjawisk naturalnych. Przecież owa idea zrzucała problem nie na karb metody naukowej, sceptycyzmu i dociekliwości, a wiary i afirmacji bez względu na wszystko. Rzekłbym – credo, quia absurdum. Jak pokazał czas idea inteligentnego projektu była odpowiedzią leniwą, tymczasową, a nade wszystko – fałszywą.
Tomasz, naściemniaj dziecku, że cukierki znajdują się w szafie, a nie w szufladzie, gdzie w rzeczywistośći je trzymasz. Biedny bachorek będzie trwonił czas niczym prymitywny, niepiśmienny, niewykształcony przedstawiciel homo sapiens, który – zadręczając swój umysł pytaniami o praprzyczyny naszego istnienia – będzie błądził, szukając odpowiedzi w błahych mitach o dziele stworzenia. A wszystko dlatego, że ulokował swą ciekawość w złym miejscu.
Naszą wyobraźnie ukształtowały matematyka, fizyka i nauki przyrodnicze, a nie infantylne mrzonki i przypowiastki, które można położyć na półce koło „Baśni” Andersena. Religia, jako nasza pierwsza, niemowlęca próba odpowiedzi na pytania trapiące rozum ludzki, już dawno nie spełnia swej roli i przestała sycić inteligentniejszych przedstawicieli naszego gatunku. Kiedyś wierzono z powodu braku alternatywnych, rozsądnych wyjaśnień; dzisiaj natomiast racjonalne wyjaśnienia stanowią „próbę wiary” i kuszenie szatana. W tym kontekście adaptacyjny potencjał religii jest godny pozazdroszczenia.
Zgadzam się z tezą, że chrześcijaństwo jest religią, ktora kultywuje uniżoność, niskość, słabość i służalczość. Ciężko to zakwestionować, skoro większość z nas jest gotowa poświęcić własny intelekt, własną godność i zdrowy rozsądek, dyskredytując lub ignorując znaczenie przełomowych odkryć, które nie rezonują się z hipotezą Boga; skoro stajemy w opozycji wobec niezbywalnych popędów i instynktow; bez trudu akceptujemy historyczny pakiet okrucieństw i zbrodni popełnionych z imieniem Boga na ustach, głodzimy się w klasztorach, nieustannie wzbraniając się przed pokusami i rzekomą rozpustą świata materialnego. Jeśli – nie daj Boże – wyłamiemy się przy którymkolwiek z powyższych, winniśmy odczuwać hańbę, wstyd i winę. Wiara jest balastem duszy, a ceną za zbawienia nie jest tylko ilość idiotycznych wyżeczeń. Stawką jest nade wszystko ludzka godność, którą poświęcamy z powodu strachu; przecież w w centrum teologicznych nakazów znajduje się człowiek, któremu pod groźbą pośmiertnych tortur nakazuje się wierzyć w niemożliwe.
Religia natomiast, bazując na wyjątkowo trefnej filozofii (mam tu na myśli godną pogardy postawę „nie zadawaj pytań, tylko uwierz”) nieodmiennie od lat zawiesza nas w limbie próżni i nihilizmu – bo czymże jest te życie, jeśli nie gonitwą za dobrami doczesnymi? Nie jest afirmacją życia, a jego negacją – tego jedynego, którego jesteśmy pewni. Jednoczy współwyznawców w pogardzie dla innowierców, marginalizuje rolę i znaczenie kobiety, kontempluje biede i prostotę, wynosząc na piedestał cierpienie i męczennictwo. Obarcza niewinne dzieci ohydnym brzemieniem grzechu pierworodnego, wmawia nam poczucie winy za grzechy, które rzekomo popełnili nasi przodkowie. Zamiast odpowiedzi generuje tylko pytania, na które nie jest w stanie odpowiedzieć, choć udaje, że jest inaczej. Podczas gdy glupi Darwin, Lamarck czy Wallace trwonili czas, ślęcząc nad ważkim problemem pochodzenia zwierząt i ludzi, religia już znała odpowiedź. Natomiast nauka, ta nauka ubrana przez Ciebie pogardliwie w cudzysłów, w żadnym razie nie zwiększyła komfortu życia gatunku ludzkiego.
Muszę przyznać, ze jeden passus mną wstrząsnął. „W rezultacie zamiast dowodzić, czy Bóg istnieje, Hitch zdaje się przekonywać, że gdyby rzeczywiście istniał, należałoby nim pogardzać. I ma rację.”
Często przechodzimy nad tym do porządku dziennego, ale moim zdaniem, jest to bardzo potężny i trafiony cios.
dzięki serdeczne!
Nie wiem czy właściwie przetłumaczono sam tytuł, czy to GREAT jako wielki. Czy nie powinno raczej oznaczać wspaniały, genialny znakomity z przesłaniem, że nawet jak by był, to nie jest taki fajny jak go przedstawiają religie, a wręcz przeciwnie.
Ten tytuł to chyba jest aluzja do popularnego wówczas hymnu protestanckiego „How Great Is Our God” na polski przetłumaczonego jako: „Jak wielki jest Bóg”.
Dawkins jest naukowcem, a Hitchens publicystą i po części w tym tkwi różnica w narracji.
Mi jak na razie najbardziej podoba się pisanie Michaela Schmidta-Salomona(przynajmniej tłumaczenia).
Błagam, błagam, nie piszcie „mainstream’ową”, przecież nie piszecie „samorząd’owy”, „przedmiot’owy”, „stoł’owy”, „kwadrat’owy”.
dzięki! na pewno zapamiętam.
Książki o których tutaj mowa różnią się miedzy sobą , jak i ich autorzy są różni, co słusznie napisał pan Michał. Jenak wszystkie warte są przeczytania.Dodałabym jeszcze „Odczarowanie.Religia jako zjawisko naturalne”- Daniel Dennett
Trafiles Jacku w 10tke w komentarzu.
Dawkins i Hitchens sa b rozni. Dawkins jest
swiatowej reputacji biologiem.Hitchens byl dziennikarzem
ale nie naukowcem. Mieli zupelnie rozny styl argumentacji i inne motywacje ateizmu.Ja bym raczaj porownal Kraussa do Dawkinsa.
Zgadzam sie tez z komentarzem JADZI. Roznia sie ksiazki bo roznia sie autorzy.
Robert zauwazyl najsilniejszy cios ateizmu.
O tym sie nigdy nie mowi ale tu Hich pokazal intelektualna klase.
„Religia była i jest tak samo potrzeba jak dżuma, malaria, czarna ospa, cholera „. Tylko jeszcze nikt nie wynalazł na nią szczepionki : ) – a szkoda . Człowiek nie rodzi się
chrześcijaninem,
żydem,
muzułmaninem.
Czas leci
z niewiedzy
ze strachu przed odrzuceniem
czipujemy nasze dzieci wiarą,
narzucając im,
narzuconą nam wolę,
nie uznając ich woli.
To niestety trwa od wieków.
Hitch potrafil w debatach szybko dojsc do sedna sprawy .Nigdy nie sprzeczal sie o detale i peryferie. To byl jego silny atut w debatach. Ksiazki pisal nieco slabiej .W jego debatach pomagala mu tez umiejetnosc subtelnego uzycia jezyka. Jak pisze autor artykulu proza Hitchensa jest trudna do tlumaczenia.
Na temat Sama Harrisa zgadzam sie z komentarzem ze Sam sie ciagle ulepsza .Jego zaleta jest klarowny styl
przemowien bez niepotrzebnej ornamentacji i logicznych
wezlow. Mowi jasno, prosto i podaje dowody wspierajace argumenty. Z punktu widzenia jezyka angielskiego wszyscy trzej Hitch, Dawkins i Harris sa przykladami doskonalego opanowania sztuki retoryki. W USA w lepszych szkolach urzadzane sa specjalne konkursy argumentacji i retoryki.Zawodnik (Uczen) otrzymuje temat i musi bronic tezy bez wagledu na swoj poglad. Wygrywa ten lub ta ktora lepiej argumentuje. Uwazam to za cenna edukacje poniewaz w zyciu kazdy z nas sugeruje i broni rozne propozycje polityczne, zawodowe i odobiste.
W pracy zawodowej ceni sie tych ktorzy okazuja inicjatywe i potrafia przekonac innych np kierownictwo o slusznosci swoich propozycji .Uczac studentow starszych lat na Uniwersytecie Gdanskim w latach 2005-2015)
zauwazylem ze wiekszosc studentow nie umie jasno
wyrazic opinii lub nawet zadac pytania. Podczas przerw gadaja a na wykladzie sa niemowami. Jest to chyba wada ktor\a wynosza ze szkoly sredniej.Trudna do poprawienia.
Problem poziomu jezyka jest szczegolnie istotny wsrod emigrantow poprzestajacych na opanowaniu elementarnego zasobu slow i prostej gramatyki.
W naszych komentarzach Racjonalisty czesto uzywany jest jezyk uliczno szkolny. Nie wiem czy to brak umiejetnosci pisania czy taka moda wsrod mlodych ludzi aby pisac niechlujnie na wzor noszenia podartych dzinsow. A moze chodzi o podkreslenie”ja jestem ponad jezykowe konwencjonalne nawyki”.
Ù