Bohaterki muzyki elektronicznej i ponownie François Bayle

 

 

W ostatni dzień festiwalu Musica Electronica Nova (27 maja) miałem okazję zanurzyć się niemal po uszy (a może zwłaszcza po uszy?) w muzyce elektronicznej i elektroakustycznej,  gdyż byłem aż na czterech koncertach. To i tak nie były rzecz jasna wszystkie koncerty tego dnia.

Sala Czerwona Narodowego Forum Muzyki została zaadoptowana do festiwalowych zadań w sposób dla niej  niecodzienny.  Na środku znalazł się komputer i stół mikserski, wokół zaś rozmieszczono krąg głośników, które wspomagały inne głośniki usytuowane przy ścianach sali i chyba także na suficie (przynajmniej miało się silne wrażenie dźwięków płynących także z góry). Zamiast krzeseł słuchacze zastali ustawione w kręgu kanapy – poduchy, które można było dowolnie formować i na których można było się wygodnie położyć, aby w półmroku delektować się kolejnymi kompozycjami. Z góry uprzedzam wasze pytanie – nikt nie zasnął. Gdy kończył się dany koncert, publiczność grzecznie opuszczała sala i bileterzy nie musieli nikogo grzecznie dobudzać.

Wszystkie koncerty należały do cyklu AKUSMA FORUM którego kuratorem był Michał Mendyk. Wieczór składał się z pięciu sekcji, ja miałem przyjemność być na czterech bez pierwszej. Przed AKUSMA FORUM byłe inne związane z MEN wydarzenia, w tym adresowane do młodszych słuchaczy.

Druga sesja  AKUSMA FORUM składała się z utworów pionierek muzyki elektronicznej i elektroakustycznej. Była to jedna z dwóch sesji związanych z projektem Heroines of Sound, którego kuratorką jest Bettina Wackernagel (dyrektorka artystyczna festiwalu o tej samej nazwie w Berlinie).

Najpierw zaprezentowano muzykę amerykańskiej kompozytorki Laurie Spiegel. Kompozytorka od wielu lat tworzy muzykę elektroniczną i komputerową.  W Nowym Jorku przyciąga uwagę swoim pionierstwem w tych dziedzinach. Jej program z 1986 roku „Music Mouse – An Intelligent Instrument” na komputery Macintosh, Amiga i Atari był jednym z najwcześniejszych programów do pisania muzyki dostępnych dla zwykłych zjadaczy chleba. Był on szeroko stosowany w muzyce popularnej.  Brzmi to niesamowicie, gdyż chyba około 1986 roku sam, będąc jeszcze dzieckiem, miałem pierwszy raz styczność z komputerami. A tu tymczasem zdolne kompozytorki pisały już na nie programy, które zaważyły na brzmieniu muzyki rozrywkowej na wiele lat!

 

 

Nie zdziwiłem się zatem, gdy pierwszy utwór Laurie Spiegel odtworzony tym razem we Wrocławiu miał lekki i prawie popowych charakter. Był to Patchwork z roku 1976 i przypominał on nieco pomysły z pierwszych albumów J.M. Jarre’a. Mieliśmy jakby dźwięki elektronicznych strun, które powtarzały się ostinatowo i były poddawane modulacjom.   Brzmienie tych strun było mniej urocze niż u Jarre’a (aczkolwiek było urocze) tym niemniej kompozytorka szła dalej w stronę eksperymentu z dźwiękiem. Sądzę jednak, że ten utwór mógłby się spodobać osobom zupełnie nieprzyzwyczajonym do muzyki współczesnej. Następne były  Pentachrome (1974) i Appalachian Grove I (1974). Nie wiem, na ile tytuł Pentachrome odwoływał się do pentatoniki, ale kompozytorka chętnie sięgała po tę skalę, co sprawiało, iż niektóre jej frazy przywodziły na myśl muzykę chińską, szczególnie mocno opartą na skali pięciotonowej.

Następne były dwa utwory Teresy Rampazzi Environ (1970) i Atmen noch (1980). Kuratorka festiwalu zwierzyła się, że jej szczególnie podoba się Atmen noch , mnie osobiście przypadł do gustu jeszcze bardziej Environ. Rampazzi była prekursorką muzyki ambient, którą tworzyła jeszcze przed dużo bardziej od niej znanym Brianem Eno. Była w 1965 roku współzałożycielką N.P.S. Group (Nuove Proposte Sonore) eksperymentalnego kolektywu zajmującego się badaniami nad wytwarzaniem dźwięku za pomocą urządzeń analogowych. Ponadto założyła też CSC Computer Music Center (Centro di Sonologia Computazionale) i kierowała tym ośrodkiem na Uniwersytecie w Padwie. A to nie byle co, gdyż pracowali tam często sławni Luigi Nono i Luciano Berio.  Mało który kompozytor muzyki nowoczesnej jest tak znany jak Berio, ja zaś szczególnie cenię późne dzieła Luigiego Nono, które bez wątpienia są najwybitniejszymi dziełami końca XX wieku.

Dziś Rampazzi jest prawie nie znana, choć jej utwory zrobiły na mnie jeszcze większe wrażenie niż dzieła Laurie Spiegel. Rampazzi była naprawdę prekursorką wielu nurtów w muzyce elektroakustycznej, wydaje się też, że wpłynęła na dominujący w tym względzie ośrodek paryski.

Następna sesja AKUSMA  FORUM nie mogła być nieudana. Ja sam czekałem na nią ze szczególnie dużą niecierpliwością. Ponownie bowiem zaprezentowane zostały na niej utwory Françoisa Bayle’a (czyta się „Bela”, tu francuski nie daje jednoznacznej odpowiedzi jak wymawiać nazwisko, więc przytaczam za znającą Bayle’a i francuski doskonale Elżbietą Sikorą. Najpierw kompozytor przedstawił swój Rain stick [The empty Hand /1] z 1994 roku. Było to prawdziwe arcydzieło, być może stanowiące najważniejszy moment całego Musica Electronica Nova. Punktem wyjścia był dźwięk deszczowej grzechotki, czyli rury w której przesypujące się drobiny dają nam efekt padającego deszczu lub burzy piaskowej. Ale co się z tym dźwiękiem działo! To przesypywanie stało się podłożem dla ciągu fantastycznych wizji, muzycznych napięć, dla prawdziwego oceanu zdarzeń muzycznych, który mimo wszystko zachował ścisłą logikę formy i klarowną dynamikę przebiegu muzycznego.

 

 

Następnie Bayle zaprezentował utwór swojego zmarłego rok temu kolegi Jeana-Claude’a Risseta Elementa z roku 1998. Utwór ten został napisany na zamówienie francuskiego Ministerstwa Kultury z okazji pięćdziesiątej rocznicy narodzin muzyki konkretnej, a kompozytor zrealizował go w INA-GRM. Łączył on brzmienie ognia i wody, momentami zacytowane w skali jeden do jeden z różnymi jego przekształceniami i dodanymi elementami czysto elektronicznymi, ale w niewielkie w sumie ilości. Najmocniejszym elementem tego arcydzieła była sugestywność unaocznienia tych żywiołów, ich odkryta przed twórcę muzyczność, a także odnalezienie punktów wspólnych w przypadkowych odgłosach natury, takich jak dźwięk spadających chaotycznie kropli, czy dźwięk wydobywających się z płonącego materiały gazów.  To też było arcydzieło. Niż dziwnego, Risset był w muzyce prawdziwym odkrywcą, tworzącym niezwykłe skale, zasady rytmiczne, rodzaje dynamiki. Podobnie jak u Bayle’a zmienia to muzykę w fantastyczny spektakl, gdzie zaciera się granica między przestrzenią i czasem, gdzie dźwięki przestają być ciągami w czasie, ale stają się obiektami.

Kolejnym utworem było The Noise’s infinite [Erosphère /2] Françoisa Bayle’a z roku 1998. Utwór zaczął się i skończył na odgłosie podobnym do dmuchania balona.  Później zaczęła wyrastać z tego niebywała wręcz symfonia muzycznych barw i muzycznego ruchu. Balonik zżelaźniał, dźwięki stały się metaliczne, mocne. Cały czas czuło się napięcie owego „hałasu bez końca”, ale nie był to sam hałas, ale raczej jego energia, roztaczająca się nad nami niczym jakaś niezwykła kaligrafia. Widzieliśmy dźwięk i czas od środka, nie będąc jeszcze poddanymi jego dosłowności. Było to zupełnie niesamowite i nie mogę nadziwić się absolutnie nieprzeciętnej wyobraźni Bayle’a.

Na koniec Bayle powtórzył utwór, który zaprezentował poprzedniego dnia w Sali Główniej NFM – … Who ? [The project « Listen » /1]  z roku 2016. Mogłem się upewnić, że jednak to było właśnie to dzieło zaczynające się od przetwarzanych głosów, narastających na siebie, przypominających instalacje zmarłej niedawno Abakanowicz, która także często wykorzystywała zwielokrotnione tkanino – rzeźby (czyli abakany) sylwetek ludzkich. Tym razem utwór brzmiał masywniej, bardziej plastycznie. Była to wersja druga.

Na zakończenie sesji z Baylem była gromka owacja, zaś wzruszony kompozytor kłaniał się słuchaczom niczym sławny tenor. Zdecydowanie zasłużył na te brawa, jak i Elżbieta Sikora za sprowadzenie do nas, do Wrocławia, tego czarodzieja muzyki. Myślę, że dzięki koncertowi w Sali Głównej, gdzie publiczność była liczna jak na muzykę nową, Boyle zaraził wielu słuchaczów muzyką elektroakustyczną.

Kolejna sesja znów była kobieca. Tym razem projekt Heroines of Sound przedstawił nam nie prekursorki, ale zdolne młode kompozytorki z naszej teraźniejszości.Pierwsza była urodzona w 1986 roku Loïse Bulot z utworami Hesperia (2015) i Yami (2017) podobnie jak jej koleżanka, nieco starsza Antje Vowinckel, wykorzystała ona dźwięki nagrane w terenie i z instrumentów, ale te dźwięki, których zazwyczaj nie słychać, lub które są w tle dominujących brzmień. Jej dzieła odznaczały się dużą wyobraźnią, mnóstwem przekształceń, i bardzo linearnymi, kaligraficznie cienkimi cegiełkami dźwiękowymi, z których to wszystko było zbudowane.

 

 

Antje Vowinckel posłużyła się dźwiękami w sposób bardziej dokumentalistyczny. W Ferrari, entre (2011) zbudowała szerokie łuki z warkotu pędzących  na torze wyścigowym samochodów. Zarysowało to niezwykłą, bardzo przepastną przestrzeń, na którą kompozytorka nałożyła głosy ludzkie. O ile Bulot mógłbym zarzucić pewne nie dość jeszcze dopracowane brzmienie elektroakustycznego surowca, o tyle u Vowinckel materia dźwiękowa była oryginalna i bardzo udana, brakowało natomiast trochę konsekwencji przebiegu muzycznego, który świetnie początkowo zarysowany, po jakimś czasie gubił się trochę w niepotrzebnych moim zdaniem dygresjach. To samo można powiedzieć o kolejnym zaprezentowanym przez nią utworze – The goal z roku 2014. Tu też wspaniale wykorzystała materiał dokumentalny, czyli huk i przestrzeń wypełnionego ludźmi stadionu i relacje komentatorów, gdzie zestawianie wymowy nazwisk sportowców dziennikarzy z różnych stron świata było wręcz zabawne, podobnie jak zestawianie ekspresji osób iberojęzycznych z anglojęzycznymi etc. Po świetnym otwarciu znów jednak trochę zabrakło dopracowania przebiegu muzycznego i pojawiło się trochę mielizn i dygresji.

Tym niemniej zalety tych kompozycji dominowały nad drobnymi wadami i ta sesja też była bardzo udana, zaś dzieła Vowinckel odwołujące się do sportu, witalności i ruchu stanowiły bardzo ciekawy nowy element wśród wszystkich sesji. Patrząc na postać kompozytorki odniosłem wrażenie, iż ona sama jest zapaloną kibicką sportową i być może miłośniczką pędzenia samochodem przed siebie w dal, ale może to była tylko sugestia wywołana znakomitą muzyką.

 

Ostatnia sesja, piąta, a czwarta na której byłem, była monograficznym koncertem kompozytorki Anny Zaradny składającym się z utworów: B U R U N D A N G A (2017) **. Theurgy One z albumu Go Go Theurgy (2016), Theurgy Two z albumu Go Go Theurgy, OCTOPUS z albumu RE:EM (2012), MAUVE 1 z albumu Mauve cycles (2008), MAUVE 2 z albumu Mauve cycles (2008).

Anna Zaradny to eksperymentatorka, rewolucjonistka, bardzo znana na tzw. „scenie niezależnej”. Jej muzyka siłą rzeczy jest pomiędzy gatunkami. Wyrafinowana, ale też cyberpunkowa, bogata brzmieniowo, wręcz rzeźbiona szmer po szmerze, a jednocześnie osadzona na linearnym przebiegu jak w ambient czy techno. Jakkolwiek by nie było, mroczne kompozycje Anny Zaradny stanowiły kolejny, odmienny punkt estetyczny na mapie AKUSMA FORUM. Poszarpane, szare, odrapane przestrzenie dźwięku, pełne czasem gniewu, bólu czy jakiejś skargi, były też paradoksalnie bardzo piękne.

 

 

Inna była BUTUNDANGA, nie będącą jeszcze gotowym projektem ale szkicem utworu zamówionego przez sztokholmskie Studio EMS. Tu kompozytorka odeszła do swojej wąskiej jak ciasne zaułki w jakimś cyberpunkowym mieście linearności i poszła w stronę iście francuskiego zawłaszczania przestrzeni. Całość oparła na zmielonych, upupionych, zmarginalizowanych, zabieganych, zniewolonych głosach kobiecych. Był to też manifest dotyczący wolności współczesnej kobiety. Zaradny nie bała się przyspieszać tych głosów, pozbawiać ich oddechu, wydobywać ich słabości i żałosności. Na koniec z głosów powstał jakiś niezwykły obiekt, jakaś maszyna w pędzie, po części techno – rockowa, i w pewnym momencie odniosłem wrażenie, że tej lokomotywy, tego czołgu zbudowanego z wykorzystanych przez wciąż patriarchalne społeczeństwo kobiet nie da się zatrzymać. Że to jakaś maszyna niemożliwa, perpetuum mobile.

Podsumowując – AKUSMA FORUM było niezwykłą przygodą dla wyobraźni. Następnym razem, jeśli nie byliście na tym, musicie przyjść. Ludzie wydają dziesiątki tysięcy złotych, aby zobaczyć Tokio, czy nurkować na Karaibach, tymczasem można wyruszyć w równie niesamowitą podróż startując we Wrocławiu. Jestem naprawdę pod wrażeniem!

 

 

 

 

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

3 × 2 =