Chóry Mendelssohna

 

 

Drugi dzień Akademii Mendelssohnowskiej w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu (23.02.2017) przyniósł nam kilka pieśni i muzykę chóralną Mendelssohna. Kompozytor słynął za życia w dużej mierze z uwagi na wspaniałe kompozycje na chór. Dziś Koncert skrzypcowy, czy Sen Nocy Letniej bardziej zaprzątają umysły melomanów, ale może znów to się zmieni?

 

Pierwsza część koncertu przyniosła pieśni Mendelssohna, śpiewane przez uczestników Akademii Mendelssohnowskiej. Wykonania nie były jeszcze w pełni doskonałe, ale dało się odczuć talent wykonawców. Te nie do końca jeszcze doskonałe śpiewanie skojarzyło mi się ze światem Mendelssohna, kiedy w gronie przyjaciół i rodziny (obdarzona wspaniałym talentem siostra Mendelssohna Fanny!) wykonywali te utwory, pewnie nie zawsze dopięte na ostatni guzik. Wśród utworów była wspaniała, epicka Aria Jerusalem z oratorium Paulus Mendelssohna. Ciężko się oprzeć tej wspaniałej melodii, przywodzącej na myśl swoim patosem i piękną melodyką, nie wolną od śmiałych interwałów, geniusz twórczy Ryszarda Wagnera. Tym razem w całkiem wdzięcznym wykonaniu uczestniczki Akademii zabrakło tych niezwykłych wrót w nieskończoność zawartych w tej pieśni, ale sądzę, że przychodzą one z czasem, w miarę zdobywania muzycznych szczytów.

 

 

Widząc tych śpiewających młodych ludzi nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że głos jest zarazem najwspanialszym i najgorszym instrumentem. Najwspanialszym dlatego, że nosimy go zawsze ze sobą. Nie grozi mu zniszczenie, jak wspaniałemu sitarowi Pandita Raviego Shankara, jedynemu takiemu na świecie, stradivariusowi wśród indyjskich instrumentów, czy jak fortepianowi Glenna Goulda, który prawdopodobnie nie był w sensie obiektywnym wspaniałym, ale po którego stracie Gould nie mógł dojść do siebie. Ciemne strony instrumentu jakim jest głos, to oczywiście jego nieodporność na infekcje, na zużycie i na emocje, takie jak trema.

 

W części drugiej koncertu mieliśmy chóry Mendelssohna, zaś uczestnicy Akademii Mendelssohnowskiej wspomagali swoją obecnością chór NFM prowadzony przez Agnieszkę Franków-Żelazny. Zaczęło się od polichóralnej kompozycji Hora est MWV B 18 pochodzącej z wczesnego okresu twórczości i tak niedługo żyjącego kompozytora. Było to prawdziwe arcydzieło! Franków-Żelazny rozmieściła poszczególne chóry śpiewaków wokół publiczności zgromadzonej w eleganckiej Sali Czerwonej. Melodia oddychała, przechodziła ze strony na stronę, otaczała nas, przemawiała do nas ze wszystkich stron świata. Łagodne echa w poszczególnych głosach przywodziły dalekie wspomnienie weneckiego źródła muzyki polichóralnej, której Mendelssohn również stał się wielkim mistrzem. Przepiękne były solowe akcenty w sopranach i basach. Niestety, dynamika wykonania nie była do końca zgodna z wielkością sali. Forte było zbyt głośne i zacierały się szczegóły i detale w momentach zmasowanego ataku głosów chórów. Moi znajomi krytycy, śledzący bacznie Akademię Mendelssohnowską uznali, że zabrakło finezji. Nie wiem do końca, czy zgadzam się z tym wnioskiem. W muzyce chóralnej Mendelssohna tkwi również protestancka surowość rodem z chorałów Lutra, tkwi siła mocnych chorałowych płaszczyzn. Ogólnie cały czas czułem tę podskórną obecność luterańskich chorałów, choć Mendelssohn bardzo dbał o niepowtarzalność swoich poszczególnych fraz i nie bał się pewnych muzycznych ekstrawagancji. Ale chyba był jednak inny w swej muzyce chóralnej, niż w tej instrumentalnej, gdzie pozwalał sobie na zalane słońcem pastelowe pejzaże, nie pozbawione barwnych poświat, Szekspirowskich wróżek i elfów, oraz całej związanej z tymi fantazyjnymi stworzeniami nieokreśloności.

 

Następne utwory chóralne były to Herr, nun lässest du deinen Diener (Nunc dimmitis) op. 69 nr 1m MWV B 60, Mein Gott, warum hast du mich verlassen op. 78 nr 3, MWV B 51, Warum toben die Heiden op. 78 nr 1, MWV B 41, Jauchzet dem Herrn alle Welt WoO 28, MWV B 45, Herr, sei gnäding WoO 12, MWV B 27, Denn er hat seinen Engeln MWV B 53. W niemal wszystkich utworach wyłaniała się grupa solistów związanych z Akademią Mendelssohnowską, tworząc specyficzne ansamble na tle reszty chóry. Tu już opuściła ich trema i były to elementy muzycznie udane, jeśli nie liczyć nie do końca pewnego intonacyjnie sopranu, który jednak z drugiej strony w lepszych momentach dobrze chwytał stylistykę Mendelssohnowskiej muzyki.

 

Żałuję, że te piękne chóry nie są dostatecznie często wykonywane. To wspaniała muzyka. Co ciekawe, Mendelssohn, tak czasami intymny w kameralistyce czy nawet w dziełach symfonicznych, w swoich religijnych utworach chóralnych jest urzeczony uroczystym rytuałem. Nawet w Mein Gott, warum hast du mich verlassen (Boże, dlaczego mnie opuściłeś?) Mendelssohn nie dał się porwać sentymentalizmowi i przedstawił raczej refleksję teologiczną, choć paradoksalnie nie pozbawioną jednak emocji. Tak więc dążenie do potężnych kulminacji, którym charakteryzowało się tego dnia wykonanie Agnieszki Franków-Żelazny było jak najbardziej na miejscu, ale pokryte intrygującymi detalami mury Sali Czerwonej NFM nie były w stanie odbić w dobry sposób tej potęgi brzmienia i trochę się zmartwiłem, że koncert nie odbył się w Sali Głównej KGHM, gdzie brzmiałby w sam raz.

 

Mimo dźwiękowej burzy w mojej głowie wyszedłem po tym koncercie pełen impresji i przemyśleń, co oznacza, że i muzyka i wykonanie dokonały przemiany w moich emocjach i myślach, a czegóż innego miałbym oczekiwać od matematyki uczuć, jaką jest każda sztuka, a zwłaszcza muzyka? W głowie krążył mi wiersz Johna Keatsa, wprawdzie nie Niemca o żydowskich korzeniach (jak Mendelssohn), ale Anglika (czy też Brytyjczyka, jakby poprawił mnie na wszelki wypadek Norman Davies). Że wiersz angielski nic dziwnego, bo to właśnie mieszkańcy Albionu najszybciej odnaleźli klucz do muzyki Mendelssohna:

 

 

Kto nazbyt długo w mieście był więziony

 

Kto nazbyt długo w mieście był więziony,

Ten w lica niebios spogląda radośnie,

Z serca mu błoga modlitwa wyrośnie,

By iść w nadziemskie, uśmiechnięte strony.

 

Któż może więcej być zadowolony

Niż człek, co leży na trawie, miłośnie

Zaczytan w książce, mającej o wiośnie

I o miłości najtęskliwsze tony.

 

W wieczór, wracając, słucha Filomeli

Rozkosznej pieśni, patrzy, jak obłoki

Płynną promiennie po niebios topieli.

Żałuje wówczas, że dzień jasnooki

Tak szybko gaśnie, jakby łzy anielej

Kropla spłynęła w firmament głęboki.

(źródło tekstu)

 

Coś takiego było w tej muzyce i w nazbyt może potężnym jej odzwierciedleniu. Obok czułego romantyzmu firmament głęboki.

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

osiemnaście − 12 =