Podobnie jak wiele innych moich tekstów, ten tekst powstał z „negatywnej” inspiracji. Tym razem zdenerwowała mnie lektura: „Cywilizacji” Nialla Fergusona. Ferguson, konserwatywny brytyjski historyk, prywatnie ateista, publicznie wspiera tezę o przydatności religii dla trwania cywilizacji. Już David Hume udowodnił, że moralność jest produktem historii, a nie religii, zaś historia to nic innego jak jeden wielki eksperyment naukowy przeprowadzany na sobie samej przez daną cywilizację, czy kulturę. Tak więc nie da się poważnie i naukowo twierdzić, że religia jest podstawą cywilizacji, i podstawą moralność, ale ponieważ religia zawiera „jakiś” przekaz moralny ma obrońców wśród niektórych etyków i intelektualistów świeckich jak właśnie Niall Ferguson. Ferguson jest jak samo nazwisko wskazuje Szkotem, wychowanym po ateistycznemu, ale – jak sam twierdzi – w protestanckiej etyce pracy. Thatcherysta i radykalny wolnorynkowiec (znana debata z keynsistą Paulem Krugmanem), związany jest z Oxfordem, Uniwersytetem Stanforda, sztabem wyborczym McCaina w wyborach w USA, zwolennikami Romneya, oraz „Newsweekiem”. Jest bardzo cenionym intelektualista, autorem ciekawej książki o Imperium Brytyjskim, więc tym bardziej denerwują bzdury jakie opowiada o religii. Powiela multum stereotypów też w wielu innych dziedzinach, jak np. przekonanie, że „XX stulecie okazało się być najbardziej ponurym i dzikim w dziejach ludzkości”, choć nie było, wręcz przeciwnie nazizm i faszyzm oraz stalinizm dały nam wreszcie do myślenia w drugiej jego połowie. W analizie historycznej opublikowanej w 2009 roku w "The Guardian" (w związku z siedemdziesięcioleciem wybuchu II Wojny Światowej) pozwolił sobie na kontrowersyjne zestawienie sytuacji polityczno-społecznej w Polsce i w hitlerowskich Niemczech twierdząc, że "z punktu widzenia politycznych wolności i praw obywatelskich Polska była niewiele lepsza od Niemiec z 1939 roku". Wywołał tą opinią powszechną krytykę. Ferguson krytykował też Keynesa, za to, że „jako homoseksualista nie miał dzieci i nie myślał o przyszłości (gdyby prawacy i chrześcijanie nie uważali bycia gejem za przestępstwo to może by adoptował…), co wywołało pewne oburzenie. Generalnie jednak jak na kogoś kto ma za żonę Ayaan Hirsi Ali , Ferguson jest bardzo przewidywalny i nudny. Po prostu zawsze można liczyć na to, że powieli jakiś stereotyp i płytko przedstawi sprawy. Choć np. Fareed Zakaria pięknie wytłumaczył, że straszenie Eurarabią to nieporozumienie i prawicowe ujadanie, Ferguson toczy pianę o islamskim zagrożeniu, i postuluje – jakżeby inaczej – powrót do chrześcijaństwa. Nie wiem co mam myśleć o tym człowieku bo z jednej strony wydaje się bliski Hitchensowi i jogo obronie wolności przed terroryzmem z drugiej powiela on najbardziej paskudne stereotypy o gejach, religii, ateizmie itd. Ateistyczni konserwatyści są wyjątkowo denerwujący ponieważ jak pisał Daniel Dennett „wierzą w wiarę”, czyli zalecają religie, tym którzy mogą ja wyznawać. (Roger Scruton przynajmniej jest chrzesicjaninem). Ferguson jak na wpływowego analityka i cenionego intelektualistę jest niesamowicie płytkim myślicielem i często tez nieuczciwym intelektualnie. Co ma bycie gejem do myślenia o przyszłości? Ferguson powiela mit protestanckiego etosu pracy i wpływu na powstanie kapitalizmu, choć już dawno w protestanckim holenderskim Groningen obalono te weberowskie brednie.
Nawet mit protestanckiej innowacyjności gospodarczej XIX wieku trzeszczy w zderzeniu z faktami; Niemcy (pół narodu to katolicy) innowacyjny byli, Brytyjczycy dali się wyprzedzić bo nie powiązali przemysłu dostatecznie z nauką, i nie zrobili koncentracji banków. Krótko mówiąc pietyzm może był stymulujący, ale anglikanizm już mniej. Szanujący się naukowiec powinien zwrócić uwagę na te rzeczy. Pisze Ferguson o korelacji religijności z pracowitości, i podaje przykład buddyjskiej Korei Płd., ale nie eksponuje już równie dobrego przykładu Japonii, czy Chin – społeczeństw ateistycznych (przynajmniej nie robi z Chińczyków bogobojnych jak jeszcze gorszy konserwatywny przeinaczacz – Samuel Huntington). Argumenty Fergusona na rzecz rzekomej zależności między religijnością a pracowitością, i myśleniem o następnych pokoleniach są kiepskie, i myślę, że dostatecznie rozbijam je w moich dalszych rozważaniach dostępnych w postaci filmu:
Krytyka religii bez definicji tego pojęcia nie ma wielkiego sensu.