Od dawna zastanawiało mnie dlaczego z arystokracji się śmiejemy a z biskupów nie, przynajmniej w Polsce. I jest tak mimo wielu połączeń między obu tymi światami; książąt i „książąt Kościoła”. Obecnie wszyscy, nawet faszyzujący ultra-katole czy bezideowi technokraci, pozują wszem i wobec na demokratów i wyśmiewają się z królów i arystokracji, zwykle zapominając, że każdy niemal król chciał arystokrację mocno trzymać za pysk, co czyniło ministrów królewskich i magnatów zawsze największymi wrogami, a przynajmniej konkurentami — wystarczy wspomnieć choćby ministra króla Józefa, portugalskiego markiza de Pombal i arystokratów z rodu Tavora, czy ministra Ludwika XVI, Breteuila i księcia-kardynała de Rohan. Wyśmiewamy się z książąt będących jednocześnie książętami „świeckimi” i „książętami kościoła”, typowych dla dawnych epok, a czy obecne plebejskie episkopaty są lepsze? Bardziej oświecone? Arystokraci XVI, XVII czy XVIII wieku cieszyli się przywilejami prawnymi dającymi im pierwszeństwo lub czasem nawet wyłączność na piastowanie urzędów.
Jeśli chciał to robić mieszczanin, to musiał się najpierw wzbogacić i uszlachcić. Oczywiście było to niesprawiedliwe, ale arystokracja, w przeciwieństwie do biskupów, nie odwoływała się tak często do ideologii, by uświecać swoją pozycję jak czynią to hierarchowie KrK. Co więcej, badania takich wybitnych historyków jak Pierre Chaunu , czy Guy Chaussinand-Nogaret udowodniły ponad wszelką wątpliwość, że arystokraci francuscy, tak rzekomo wsteczni, byli w awangardzie oświecenia i gotowi byli wspaniałomyślnie (Voltaire podziwiał za to markiza d’Argensona, autora: Considérations sur le gouvernement ancien et présent de la France ) zrezygnować ze swych przywilejów na rzecz zdrowszego, bardziej otwartego i nastawionego na zdolności, a nie na pochodzenie, społeczeństwa. Oczywiście nie wszyscy arystokraci byli tak liberalni, ale w końcu połowa dworu Ludwika XV stała po stronie mieszczki Poisson (król dał jej tytuł markizy Pompadour), stanowiąc tzw. „partie filozoficzną” opozycyjną wobec „partii dewotów”. Do dziś wielu arystokratów ma bardzo postępowe, liberalne poglądy. Poza tym idealny obraz arystokraty zakłada, że jego przywileje wynikają z zasług przodków na rzecz państwa, rożnie to z tym bywało, ale i tak lepsze to niż watykański nierób opłacany z ludzkiej naiwności… Biskupi nigdy nie zrezygnowali i nie zrezygnują, ani z przywilejów, ani z ogłupiania mas, zawsze niemal będąc po stronie ciemnoty, od której zależy ich byt (arystokratów nie).
Biskupi nadal stanowią, w przeciwieństwie do błękitnokrwistych, zwarty aparat nacisku politycznego, opartego na posłuszeństwie wobec woli papieża (Pat Condell niedawno żartował, że Ratzinger mówił tylko o posłuszeństwie amerykańskim biskupom, bo ideały chrześcijańskie nie są tak naprawdę dla niego ważne — liczy się tylko forsa naiwniaków i karność tych co te pieniądze zbierają). Biskupi, inaczej niż arystokraci, stanowią grupę jednoznacznie i z definicji wsteczną, anty-oświeceniową. Ponieważ nadal połowa ludności Europy boi się sądu ostatecznego, darzymy ich, nadal z musu, tym „cholernym szacunkiem” (jak pisał Dawkins), a przecież to właśnie oni są śmieszni, z tymi ich bajkami, straszeniem i dziwnymi wdziankami — i każą się jeszcze nazywać „ekscelencją” — jak np. miałem możność usłyszeć podczas mojej rozmowy z arcybiskupem Muszyńskim, wyjątkowo pompatycznym osobnikiem. Są to często ludzie prości o prostackim zamiłowaniu do luksusów i gromadzenia dóbr materialnych, za które my płacimy (arystokraci mieli i maja przynajmniej własne majątki, które dawały dochód) Z nich się śmiejmy.
Ja poznałem trzech arystokratów, w tym jednego księcia i dwóch hrabiów, i się z nich nie śmieję. Tzn. z jednego to tak, ale z dwóch pozostałych już nie.
😉
Ja tam się śmieje z „książąt kościoła”, aczkolwiek warto wziąć pod uwagę, że biskupi mimo wszystko dość solidnie muszą popracować na swoje tytuły (cokolwiek o sensowności tej pracy myślimy) a arystokraci mają swoje tytuły z urodzenia.
.
Ale tak wgl. to ta celebracja kościelna nie śmieszy mnie bardziej, niż np. celebracja rozdawania nagród Oscara lub Grammy albo pokazy pret-a-porter z towarzyszącym im „vanity fair”.
Oscar czy Grammy to z definicji zabawa i show, a koscielne szopki to poważna sprawa. Z celebracji koscielnej można sie smiac, ale potem przychodzi gorzka refleksja: moj Zeusie, banda cwaniakow sie sprytnie urządziła i ciągnie z procederu grubą rente, pasozytuje na społeczenstwie, a ty niewiele możesz z tym zrobic. Zretsztą, arystokracja (ta stara), jedzie na tym samym wozku, te wszystkie krolewskie dwory są dotowane przez podatnika, stąd mariaż dworu i kleru. Boją sie, że w kazdej chwili mogą dostac kopa w dude, wiec trzymają sie razem i nazywają to tradycją.
Ależ Lucyanie! Duda to słowo grubiańskie…
Może to obciążenie pokomunistyczne. Niby my już cali nowi ale stare obrazy i uprzedzenia pozostały. Poza tym my nie doświadczamy w żaden namacalny sposób arystokracji i jej obraz w społeczeństwie jest karykaturalny. Janie?! Ja też nie!
Nie chciałbyś być u nas autorem?