Ekonomia przeciwko nam ? Tym gorzej dla ekonomii. PKB i inne.

Jednym z ciekawych doświadczeń, do których nigdy potem nie tęskniłem, było wcielenie ekonomisty, (a nawet w porywach głównego ekonomisty, jakiego miałem honor dostąpić). Doświadczenie było o tyle ciekawe, że uczyło pokory wobec siły masowej ignorancji, jak również reakcji społecznej na słowa, choć niekoniecznie na ich zawartość.

Moja kariera ekonomisty nie trwała zbyt długo, gdyż dość szybko odkryłem oczywisty konflikt interesów pomiędzy pracą ekonomisty i stratega giełdowego, którego to doświadczenie przywiozłem do Polski, naiwnie licząc na jego użyteczność.
Kierownictwo jednego z czołowych polskich dzienników wydawało się zaskoczone, kiedy powiedziałem im, że są to dwa przeciwstawne zawody, ale to prawda. Ekonomista mówi rzeczy, które wielu ludzi (w tym innych ekonomistów) lubi słuchać a strateg giełdowy czy menadżer aktywów zazwyczaj musi „iść pod prąd” i podejmować decyzje na przekór większości, bo te właśnie najczęściej przynoszą zyski.

Ten oczywisty paradoks został potwierdzony wielokrotnie. Nasim Taleb, twórca teorii „fat tails”, która uzyskała dużą popularność w czasie kryzysu roku 2007, kiedy wziął się za zarządzanie, rozłożył swój fundusz szybko na łopatki. W Polsce prof. Rybiński rozpoczynając swój fundusz Eurogeddon w tzw. klasycznym dołku pomimo zgromadzonej wiedzy niechcący odkrył swój amatorski poziom na polu zarządzania. Jak wiadomo, jego fundusz od tego czasu systematycznie tracił pieniądze, a siła własnego autorytetu nie pozwoliła mu przyznać się do błędu. Ten przypadek świetnie obrazuje konflikt pomiędzy tymi dwoma zawodami. Ekonomista może przeżyć całe życie z przekonaniem o swych, nawet błędnych racjach, menadżer aktywów musi stale akceptować swoje błędy, bo to jego chleb powszedni. W legendarnym filmie „Wall Street” Olivera Stone multimilioner (w latach osiemdziesiątych multimilioner to dzisiejszy miliarder) Gordon Gekko mówi do młodego brokera Buda Fox zmuszając go do przekrętów: „I hate losses”. Nikt nie lubi. Nawet po latach. Nawet Gordon Gekko.

Dlatego czołowi stratedzy i menadżerowie finansowi tak naprawdę muszą napisać sobie własną teorię ekonomiczną i co gorsza, muszą mieć rację o wiele częściej niż ekonomiści i politycy. Jeżeli tego nie potrafią, to lepiej dla nich, jeżeli zostaną ekonomistami lub politykami.

Mając powyższe na uwadze, nietrudno zrozumieć, dlaczego najlepsi prognostycy i zarządzający (na czele z Warrenem Buffettem) rzadko, albo w ogóle publikują lub zabierają głos publicznie. Gdyby ludzie ich słuchali, to mniejszość stałaby się większością i cały mechanizm uległby odwróceniu. Dlatego na rynku opinii o gospodarce ludzie kupują często te, które przyniosą im szkodę i nie ma na to rady, bo taka jest natura ludzka i między innymi dlatego rynki finansowe pomimo wszelakich metod i modeli obliczeniowych wciąż pozostają w dużej mierze nieprzewidywalne. „Byłbym ulicznym żebrakiem z blaszanym kubkiem (na jałmużnę-przyp.tłum), gdyby rynki były zawsze efektywne.” powiedział kiedyś Buffett. Jak wiadomo na liście najbogatszych Forbes, zajmuje on 6 miejsce (pomimo że niewiele wydaje), zatem skala rynkowej nieefektywności musi być znacząca.

Ekonomia jest pierwotna a raporty wtórne. Dlatego chwilę przed wybuchem kryzysu gospodarczego jest zazwyczaj nudno, miło i spokojnie. Doświadczony strateg zmienia wtedy swój portfel inwestycyjny albo kupuje dodatkowe zabezpieczenia, bo wie, że w przypadku załamania rynku pozostanie sam.

Co innego ekonomista. Czym więcej pojawia się sygnałów zbliżającego się kryzysu, tym bardziej musi angażować się w nieskończone dyskusje czy kryzys wybuchnie, czy nie i jak interpretować publikowane dane. Dyskusje te są z samej natury jałowe, bo na tym etapie nikt jeszcze tego nie wie. Raporty pokazują to, co już się stało wcześniej, dlatego same w sobie nie są jeszcze indykatorami zmian gospodarczych, w przeciwieństwie do trendów, które tworzą. Dlatego dane, które układają się mniej lub bardziej zgodnie z trwającym trendem, nie wywołują wielkiej nerwowości na giełdach, ale te, które znacznie się od niego odchylają, zazwyczaj uruchamiają silne reakcje rynku.

Ponieważ raportów ekonomicznych jest wiele, menadżerowie aktywów klasyfikują je pod względem ich znaczenia i siły wpływu na rynek. W tej najwyższej kategorii klasyfikowany jest właśnie Gross Domestic Product (GDP) tłumaczony na polski jako PKB. Nie wchodząc w dyskusje, czy jest to wskaźnik, który ma przyszłość czy nie, w obecnych realiach ekonomicznych jest to wielkość, która rzadko zawodzi, jak długo oczywiście, jest prawidłowo kalkulowana.

Skąd się biorą zatem dyskusje na temat użyteczności PKB ? Tutaj daje się zaobserwować powtarzający się mechanizm zaklinania rzeczywistości. Miał on miejsce w PRL w czasie tzw. dekady Gierka, bardzo podobnie wyglądał w USA przed wybuchem kryzysu roku 2007. Przedkryzysowa psychologia masowa opiera się na niedopuszczaniu prawdy do głosu. Ludzie po prostu nie lubią słuchać negatywnych prognoz w czasie kiedy biznes wciąż się kręci i skłaniają się w stronę irracjonalną, bo inaczej nie da się ignorować płynących sygnałów z rynku. W ten sposób warunki tworzące nierównowagę pogłębiają się, a wtedy jest tylko kwestią czasu, kiedy spadnie ten pierwszy kamień, który wywoła lawinę. Czas jej powstania jest w dużej mierze nieprzewidywalny, gdyż jest to mechanizm psychologii masowej opisany bardzo dobrze w książce Malcolma Gladwella „The tipping point”. Czym głębszy jest irracjonalizm tym bliżej do początku kryzysu. Tuż przed załamaniem polskiej giełdy w roku 1998 wskaźnik PE ratio, który w krajach rozwiniętych zazwyczaj nie przekracza poziomu 50, w Polsce wynosił dla niektórych spółek ponad 300, i co jest typowe – w mediach pojawiły się artykuły o tym, że PE jest bez znaczenia. W ślad za tym pojawiły się też opinie, że polska giełda wcale nie musi doświadczyć kryzysu. Zaraz potem przyszła lekcja bolesnego realizmu (i racjonalizmu).

Biorąc ten cały wywód pod uwagę łatwo zrozumieć, dlaczego w ekonomii praktyk woli pozostać w swoim gronie, a teoretyk zawsze będzie mieć więcej czasu i energii na promowanie swych racji. Nie jest to nauka ścisła, stąd wielu próbuje w niej zaistnieć na przekór swoim możliwościom obserwacyjnym i analitycznym. Im słabsze środowisko ekonomiczne, tym więcej w nim folkloru i egzotyki. W takich warunkach łatwo podważać wszelkie koncepcje, łącznie z fundamentalnymi. Nie zmienia to jednak rzeczywistości. A ta uczy, że kryzysy wybuchają najczęściej po okresach samozadowolenia na przekór faktom. Czym więcej pychy tym większe szanse na lekcję skromności. Widocznie tak jesteśmy ewolucyjnie zaprogramowani. Z tego samego powodu zamieszczona na Racjonalista TV dyskusja pt. „PKB maleje ! Czy to jest problem ?” pomimo swej niewielkiej wagi analitycznej jest godna uwagi, bo pokazuje, jak przy uczciwym intelektualnie podejściu do tematu („nie jesteśmy ekonomistami”) i talencie obserwacyjnym wspomaganym otwartym umysłem można wnieść wiele nowego i jednocześnie zwrócić uwagę na ważne sygnały, często przez główny nurt ignorowane.

Wracając do samego PKB (najbardziej pomocnym może być tutaj wykres tempa wzrostu z ostatnich 10-15 lat):
1. W odczytywaniu tempa wzrostu PKB lepiej zwrócić uwagę na ogólny trend niż na pojedyncze odczyty. Dlatego rekordowy 4.1% z czwartego kwartału 2015 roku to tzw. „outlier”, czyli pojedyncze odchylenie od trendu. Patrząc z tej perspektywy, pierwsze półrocze 2016 nie przyniosło żadnego „spadku”, a raczej powrót do średniej.
2. Dopóki nie zostanie wynaleziony lepszy wskaźnik lepiej trzymać się tego sprawdzonego niż go podważać. Wielu już poległo na walce ze statystyką, co nie oznacza wcale, aby w nią bezkrytycznie wierzyć. Jest to narzędzie użyteczne, jeżeli wiemy, jak się nim posługiwać.
3. Patrząc z perspektywy PKB, polityka gospodarcza nowego rządu nie przyniosła, jak dotąd wyraźnej szkody, podobnie jak polityka poprzedniego nie przyniosła znaczącego przyśpieszenia. Można powiedzieć, że jest średnio.
4. Śledzenie innych i podobnych (jak np. PKB per capita) tylko częściowo może pomóc w uzyskaniu pełniejszego obrazu gospodarki. Wszystkie poznajemy dopiero po pewnym czasie, zatem niekoniecznie mogą okazać się przydatne.

Jeżeli kiedyś w przyszłości dyskusje podważające PKB ulegną nasileniu, to warto mieć oczy szeroko otwarte. To właśnie może być sygnał zbliżających się kłopotów, który zazwyczaj działa dużo szybciej niż publikowane wartości PKB.

O autorze wpisu:

Krzysztof Marczak – zarządza kapitałem na giełdach amerykańskich. Wykładowca inwestycji i finansów. Dodatkowo zajmuje się lingwistyką i komunikacją międzykulturową. Mieszka w aglomeracji nowojorskiej.

6 Odpowiedź na “Ekonomia przeciwko nam ? Tym gorzej dla ekonomii. PKB i inne.”

  1. Znajomy sympatyk PiS któremu ktoś na facebooku wrzucił grafikę przedstawiającą stały spadek indeksów giełdy w Warszawie. Najpierw stwierdził że to o niczym nie świadczy, potem że tak się dzieje od 2007 roku by zakończyć że zobaczymy za 8 lat! Kto wie czy nie czeka nas nacjonalizacja giełdy i przekształcenie jest w Giełdę Narodową.

  2. Troche inny temat mojego komentarza ale zainteresuje Ciebie i Twoich czytelnikow.
    Republikanie zaczynaja opuszczac Trumpa.Ponizszy cytat jest z neutralnego serwisu wiadomosci.
    „The count of Republicans rescinding their endorsement today or calling for Trump to step down is up to 22.”
    22 czolowych republikanow w senacie ,gubernatorow i oficjali w partii republikanskiej cofnelo poparcie Trumpa.
    Kilka dni temu 30 republikanskich czlonkow Kongresu podpisalo list totepiajacy Trumpa .To sie dzieje w jego wlasnej partii kyora go wysunela jako kandydata .
    Bardzo dobrze ujal to Arnold Schwarzenegger byly republikanski gubernator Kaliforni. „W obecnej sytuacji trzeba przedlozyc dobro narodu ponad dobro partii.”

  3. W USA oficjalnie ogloszono ze rzad rosyjski zainicjowal wlamanie sie do danych Partii Demokratycznej. Slady cybernetycznego szpiegostwa prowadza do Kremla i Putina. Istnieje powazna obawa ze Rosja moze sfalszowac wyniki wyborow na korzysc Trumpa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

szesnaście + 18 =