Filmy indyjskie odwołują się do bogatych zbiorów mitów i symboli związanych z wierzeniami i tradycjami intelektualnymi ludów zamieszkujących Subkontynent. Najczęściej stykamy się oczywiście z bogatym światem wyobraźni hinduistów, nieco tylko rzadziej mamy do czynienia z ideami osób wywodzących się z kręgów muzułmańskich. Całkiem często przy tym Ramajana miesza się z poezją sufich lub opowieściami koranicznymi, jak ma to miejsce od dawna również w innych sztukach. Kolejne krainy wyobraźni to sikhizm, dżinizm, buddyzm i chrześcijaństwo. „Being Cyrus”, debiutancki thriller Horni Adajania przenosi nas w niezwykły świat Parsów, stanowiąc nie lada rzadkość w przepastnym zbiorze indyjskich fabuł.
O wyjątkowej jakości filmu nie stanowi jednakże tylko jego całkowita wręcz egzotyka. Podobnie jak obrazy irańskie (skąd zresztą wzięli się Parsowie) „Being Cyrus” stanowi niezwykłą poetycką przypowieść. Ilość niedopowiedzeń, zagadek i chwil wymownej ciszy zdaje się być w dziele Horni Adajania niemal nieskończona. Film niestety jest pozbawiony muzyki i choreografii, lecz nie szkodzi to wyrażanym przez niego ideom. Narracja skupia się na niezwykłych bohaterach, z których wszyscy są Parsami, czyli zoroastrianami. Nieobecność innych łatwo wyjaśnić hermetycznością współczesnego zaratusztrianizmu, gdzie podobnie jak w judaizmie religia jest w zasadzie jednoznaczna z przynależnością genetyczną. Parsowie wchodzą w związki małżeńskie jedynie między sobą i z sobą załatwiają interesy. Bohaterowie filmu są zatem otoczeni przez pustkę, którą stanowi w tym wypadku mroczny portret Mumbaju. Ukrytą osią akcji w filmie jest rodzeństwo, swego rodzaju „mordercy z urodzenia”, zastawiający pułapki na starannie wybrane ofiary. Metoda jest prosta. Siostra wychodzi za mąż za jakiegoś Parsa wykorzystując wąskie możliwości małżeństw w obrębie nielicznych zoroastrian. Ona jest mózgiem operacji, zaś jej brat stanowi siłę potrzebną do ostatecznego osiągnięcia celu, czyli odziedziczenia fortuny po zabitym mężu – ofierze. Do takich działań skłaniają młodych złe wspomnienia z dzieciństwa spędzonego w sierocińcu, oraz inne rozczarowania natury społecznej. Krwawą siostrę Tinę gra znakomicie Simone Singh, zazwyczaj spotykana w rolach drugoplanowych. W postać jej brata Cyrusa Mistry wciela się kongenialnie Saif Ali Khan. O mrocznej roli podstępnego rodzeństwa dowiadujemy się dopiero pod koniec filmu, czynię zatem coś, czego nie lubię, czyli zdradzam zagadki pięknie splecionej fabuły. Lecz trudno… Pomimo, że misternie skomponowana akcja stanowi jakość samą w sobie, jeszcze ważniejsze są w „Being Cyrus” odniesienia nastrojowe i filozoficzne, sprawiające, iż dzieło Adajania z roku 2006 pozostaje na zawsze w pamięci. Cyrus mieszka u rzeźbiarza Dishnawa Sethna, którego gra nieodmiennie znakomity Naseruddin Shah. Dishnaw zamieszkuje zapuszczony i tajemniczo poetycki dom w Panchgani. Jego postać jest absolutnie fascynująca, nie wiemy czy mu współczuć, czy też go podziwiać. Jako artysta zatracił się bowiem w kontemplacji wszystkiego, sprawiającej wrażenie poważnej psychozy. Słowa, które mówi są – zależnie jak na nie patrzeć – albo wersami natchnionego mędrca, albo niedorzecznymi impresjami szaleńca. Dishnaw inspiruje, ale też przeraża. Ma w sobie coś z kreatora, pradawnego boga Persji – Ahura Mazdy. Jednocześnie jest słaby jak niemowlę. Za głównego prześladowcę ma swoją żonę Katy, graną przez Dimple Kapadia. Katy łączy w sobie aspekty nieszczęsnej ofiary i okrutnej wiedźmy. Jest przyziemna i nienawidzi wiecznie natchnionego męża – rzeźbiarza. Jednocześnie stara się o dom jeszcze mniej niż on, gdyż godzinami rozmawia z sekretnym kochankiem. Ową tajoną miłością okazuje się nie kto inny, jak brat Dishnawa – Farrokh Sethna zagrany rewelacyjnie przez Bomana Iraniego, który z filmu na film imponuje mi coraz bardziej różnorodnością swoich ról. Farrokh jest swego rodzaju becketowsko – kafkowskim bełkoczącym potworem. Jego słowa są niemal niezrozumiałe, zaś wszystkie rzeczy wokół niego zmieniają się w bezmyślny i przerażający chaos. W świetle symboliki Parsów jest to oczywiście Aryman, wieczny przeciwnik Ahura Mazdy. Przez większą część filmu współczujemy nieszczęsnej Tinie, pięknej młodej kobiecie, która stała się małżonką owego bulgoczącego monstrum, które mimo to ma kochankę… Tymczasem Tina ma plan. Jej brat Cyrus nieprzypadkowo praktykuje rzeźbiarstwo u Dishnawa (o ile można cokolwiek praktykować u Dishnawa). Farrokh ma zginąć, zaś zbrodnią ma zostać obciążony jego zdradzany brat. Oczywiście, tak naprawdę Dishnaw jest tak oddalony od rzeczywistości związków międzyludzkich, iż raczej zrozumienie pojęć takich jak „zdradzać”, „kochać”, „nienawidzić” etc. nie leży w zakresie jego możliwości.
Potworny Farrokh ma ojca i czeka aż on umrze. Tak naprawdę nie jest jeszcze bogaty, lecz jest dziedzicem majątku. Tina zaś wie, iż pozbycie się jednego spadkobiercy i pozostawienie drugiego w areszcie da jej cały spadek. Fardounjee egzystuje jako ofiara syna. Odmawia mu się absolutnie wszystkiego. Gdy na koniec filmu realizujący plan siostry Cyrus zabija go jest to akt litości. Czujemy przemożną ulgę. Przy okazji dowiadujemy się o tym, w jaki sposób zamęczony staruszek wychowywał swojego syna prześladowcę, przez co w uldze nie ma ani grama żalu. Ale to nie wszystko. Również śmierć Farrokha nie budzi w nas współczucia. Nie jest to także budujące uśmiercenie demona. Farrokh stanowi sam dla siebie pułapkę. Również w jego wypadku jedynym logicznym wyzwoleniem pozostaje śmierć. Cyrus posłuszny Tinie eliminuje zatem wszystkie postaci filmu. Dishnaw ląduje w więzieniu, lecz światło lampy podczas przesłuchania fascynuje go i cieszy równie mocno jak śpiew słowika, czy motyl latający nad kwiatami. Rzeźbiarz nie rozróżnia już rzeczy od siebie. Czuje stały zachwyt, albo (jeśli ktoś woli) przykre narkotyczne odurzenie. Nie wiemy, czy mu współczuć, czy zazdrościć. Możemy tylko wątpić, czy wydarzenia rozgrywające się wokół niego mają jakikolwiek wpływ na jego nadzwyczaj bogatą, lub też upośledzoną świadomość. Tymczasem Cyrus stawia się w końcu pod drzwiami domu siostry i dopiero wtedy poznajemy znaczenie sensacyjnej fabuły. Tina ma mnóstwo pieniędzy. Znów są wolni, nie muszą się niczego lękać, mogą odpocząć. Jednakże sprytna morderczyni chce więcej. Gra wciągnęła ją, a wielkie bogactwo nigdy nie jest jeszcze największe. Tina szykuje nowy plan. Tymczasem Cyrus odchodzi. Nie denuncjuje siostry, lecz udaje się do Panchgani, miejscowości przebywającego obecnie w więzieniu rzeźbiarza i wolny, jak nietzscheański Zaratustra (po obejrzeniu tego filmu przekonałem się, iż Nietsche był dużo bliższy zoroastrianizmowi, niż się na ogół sądzi) kontempluje widok, który być może fascynował też Dishnawa (czy jednak inaczej, niż lampa?). Film się kończy. Pozostaje jedynie zauważyć, iż nazwa Panchgani oznacza wszystkie pięć zmysłów, albo też pięć pierwiastków natury, których scalenie prowadzi do poznania jedności rzeczywistości. Gdy uczymy się o zaratusztrianizmie, na pierwszym planie eksponowany jest dualistyczny manicheizm tej antycznej i niemal wymarłej religii. Cóż – być może film „Being Cyrus” jest nieortodoksyjny, może nawet walczy z tą religią (i stylem myślenia), podobnie jak niektóre osoby wywodzące się z innych kręgów oczuwania religijnego (lub postreligijnego) starają się to uczynić na własnym podwórku (jak niżej podpisany). Jakkolwiek by nie było, efekt jest fascynujący. Widzimy mroczny i groteskowy świat tworzony przez ludzkie szaleństwo. Zło i dobro (jakkolwiek je rozumieć) nie pełnią w „Being Cyrus” żadnej roli, choć przez sporą część filmu można mieć wrażenie, iż jest całkiem odwrotnie. Pozostaje tylko odejść i spojrzeć, aby zdobyć chwilę ciszy, która jest być może radosnym bogactwem niedostępnym wielu, albo też jedyną wątłą iskrą szczęścia w przerażającym bagnie ludzkich egzystencji. A do tego jeszcze film, choć bynajmniej nie wesoły, nie przygnębia. Ma w sobie jakieś lśnienie zyskane przez nader umiejętnie dozowany nastrój. Swoiste srebro szarości. Krótko mówiąc – gorąco polecam to dzieło, choć nie łatwo je zdobyć… Acha – i nie ufajcie mi wcale, gdyż być może patrzę na lampę z równym zachwytem co na „Being Cyrus”…