To był bardzo udany koncert. Spodziewałem się wiele, ale i tak wyszedłem oczarowany. Bohaterką trzeciego koncertu festiwalu Forum Musicum organizowanego przez wrocławski NFM była świetna francuska kompozytorka Élisabeth Jacquet de La Guerre, będąca współczesną sławnego Marin Marais i ceniona przez wielu ówczesnych melomanów na równi z nim. Dla porządku dodam, że Jacquet de La Guerre żyła w latach 1665 – 1729, edukowała się na dworze królewskim i nawet później zyskiwała przychylne opinie samego Ludwika XIV, który znał się na sztuce jak mało który ówczesny władca.
Słuchając utworów Jacquet de La Guerre w obdarzonym wspaniałą akustyką kościele Ewangelicko-augsburskim pod wezwaniem Opatrzności Bożej nie mogłem nie ulec zadumie nad francuskim barokiem. To jednak niezwykłe zjawisko. Styl z jednej strony skrajnie, wojowniczo wręcz akademicki, spętany różnymi estetyzującymi go niemal ponad miarę konwencjami, z drugiej zaś nawet w XXI wieku zaskakujący świeżością, szczerością, bezpośredniością i śmiałością eksperymentów. Jacquet de La Guerre nie przez przypadek mnie zachwyciła – była nie tylko poprawną wyrazicielką francuskiego stylu pierwszej połowy XVIII wieku, ale też wybitną jego przedstawicielką, odznaczającą się wyraźną indywidualnością na tle swoich kolegów kompozytorów. W przeciwieństwie do wielu innych kompozytorek żyjących przed XX wiekiem sięgała po niemal wszystkie dostępne formy muzyczne, nie ograniczała się tylko do muzyki możliwej do wykonywania w domowym zaciszu.
Muzyka kompozytorki zachwyciła słuchaczy dzięki świetnemu wykonaniu zespołu w składzie – Iwona Leśniowska-Lubowicz – sopran, Grzegorz Lalek – skrzypce barokowe, Karolina Zych – flet traverso, Tomasz Pokrzywiński – wiolonczela barokowa, Henryk Kasperczak – chitarrone i Lilianna Stawarz – klawesyn. Liliana Stawarz była też szefową artystyczną tego wykonania. Znakomita akustyka drewnianego wnętrza kościoła ewangelicko – augsburskiego jak zwykle przysłużyła się wykonującym muzykę dawną artystom. Szkoda, że to wnętrze nie jest zbyt często dostępne dla koncertów, choć z roku na rok jest z tym coraz lepiej. Kościół wznosi się obok Pałacu Królewskiego Hohenzollernów i jest jedną z ikonicznych budowli pruskiego okresu historii miasta.
Na początku koncertu usłyszeliśmy Le passage de la Mer rouge – kantatę ze zbioru Cantates françoises sur des sujets tirez de l’Ecriture, livre I (1708). Nazwa tego zbioru oznacza utwory oparte na tematyce biblijnej, zaś sam utwór opisuje mityczne przejście przez Morze Czerwone. Ogólnie wiele znanych mi utworów Élisabeth Jacquet de La Guerre posiada w sobie motyw wzburzonego morza. Kompozytorka najwyraźniej lubiła muzyczną malowniczość, którą otrzymywała za pomocą ekspresyjnych środków, gęstych faktur instrumentalnych, nie popadając jednakże w chaos i przegadanie, co zdarzało się niekiedy takim mistrzom jak świetny klawesynista Jean-Henri d’Anglebert. Kompozytorka przeżyła go o prawie 40 lat, ale zaryzykowałbym tezę, iż inspirowała się niektórymi jego utworami, podobnie jak twórczością Marina Marais. Już w tym utworze słychać było świetne zgranie się wykonawców, doskonałą znajomość idiomu stylistycznego francuskiego baroku. Iwona Leśniowska-Lubowicz śpiewała znakomicie, dysponując lśniącą górą głosu, pewną, nierozedrganą i bardzo precyzyjną. Gdyby ktoś nagrał płytę koncertową z tego koncertu i chciał ją sprzedać w samej jaskini lwa, czyli w Paryżu, nie miałby powodów do kompleksów. To było porywające wykonanie, podobnie zresztą zachwycały inne utwory kompozytorki zaprezentowane na koncercie.
Następne w kolejności były dzieła klawesynowe. La Flamande, Double, Courante, Double, Sarabande, Gigue, Chaconne avec le violon ze zbioru Pièces de clavecin qui peuvent se jouer sur le viollon (1707). Iście barokowa nazwa zbioru sugeruje, iż owe utwory “mogą być grane na skrzypcach”, ale śmiem wątpić, chyba, że na całej orkiestrze smyczkowej. Ta część koncertu była całkowicie w rękach Liliany Stawarz, która pokazała, że nie bez racji uznawana jest za jedną z najlepszych polskich klawesynistek. Ja zaś, słuchając tak dobrze wykonanych utworów francuskiej kompozytorki miałem ponownie wrażenie, iż ta muzyka jest w jakimś sensie wyjątkowa. Odbiega ona znacznie od dzieł klawesynowych powstających w tych czasach w innych państwach ówczesnej Europy. Zdaje się być bardziej świadoma, filozoficzna, a jednocześnie bardziej intymna i malownicza. Jeśli szukamy muzycznego odpowiednika tego, co wyrażali myśliciele oświecenia, to znajdziemy to wszystko w utworach klawesynowych francuskich twórców tego czasu. Do tego dochodzi też malowniczość i nastrojowość, które należą do jeszcze innego rodzaju doznań i odmiennego stanu zadumy.
Później w białym, protestanckim wnętrzu zabrzmiała I Sonate pour le Viollon et le clavecin en re mineur (1707). Jacquet de La Guerre stworzyła w niej niesamowitą partię skrzypiec, kojarzącą się najbardziej ze sposobem, w jaki używał wioli da gamba Marin Marais. Długie, niezwykle profilowane smyczkowe tony przywodziły na myśl światło przedświtu, powoli przedzierające się przez ciemność. Było w tym wszystko – nostalgia, nadzieja, tajemniczość, rodząca się inwencja, myśl i życie. Grzegorz Lalek grał tę trudną wyrazowo partię znakomicie.
Na koniec koncertu mieliśmy chyba jeden z najwspanialszych utworów kompozytorki – Le Sommeil d'Ulisse – kantata ze zbioru Cantates françoises, livre III (1715). W tym dziele obrazy burzy i morza obnażyły już całkowicie indywidualny i niepowtarzalny styl Jacquet de La Guerre, jej zamiłowanie do malowniczości i do ekspresji. Głos Iwony Leśniowskiej-Lubowicz ponownie brzmiał zachwycająco. Klawesyn wspierał wszystkich muzyków bogatą ornamentacją, pozwalającą sądzić, iż przy tym właśnie instrumencie zasiadała kompozytorka wykonując swą kantatę. Piękne były partie unisono grane przez skrzypka – Grzegorza Lalka i flecistkę Karolinę Zych. Dopiero w tej kantacie, w jednym z jej ogniw, klawesyn zamilkł na chwile, pozwalając się popisać grającemu na chitarrone Henrykowi Kasperczakowi. Tomasz Pokrzywiński, grający na wiolonczeli barokowej został umieszczony przez kompozytorkę nieco w cieniu, dopełniając bardzo gęstych faktur klawesynu, ale robił to wspaniale i zwłaszcza w kantatach można było podziwiać zaskakujące niekiedy efekty kolorystyczne, które nie miałyby szans się ukazać bez dobrej wiolonczeli w zespole.
To był bardzo udany koncert. Pamiętam, że gdy poznawałem jeszcze w liceum barok francuski większość znajomych melomanów pukała się w czoło i ziewała ostentacyjnie. To był przełom od PRL do wolnej Polski i byliśmy w dużej mierze odcięci od wykonawstwa muzyki dawnej, zaś muzyka francuskiego baroku wydawała się wielu miłośnikom muzyki czymś dziwacznym. Po 28 latach kilka kilometrów od własnego domu mogę usłyszeć wykonanie baroku francuskiego na najwyższym światowym poziomie. Krótko mówiąc – świat jest piękny!