Obserwując to, co się ostatnio dzieje na świecie, postanowiłem napisać kilka słów o kolonializmie. Sądzę, że najlepszym przykładem tego, co było negatywne, ale także pozytywne, w kolonializmie są Indie, największa demokracja świata. W samych Indiach miejscem szczególnie wymownym jest zaś Shimla, która pełniła pod koniec epoki kolonialnej funkcję letniej stolicy Indii.
Co to znaczy letnia stolica? Otóż Brytyjczycy nie czuli się najlepiej na indyjskich równinach w okresie letnim. Upały dochodzące do ponad 50 stopni Celcjusza w cieniu uniemożliwiają w zasadzie pracę osobom urodzonym w innym klimacie. Jeśli nie ma upału, można być narażonym na ekstremalny poziom wilgotności powietrza, co bywa równie, jeśli nie bardziej męczące niż upał. Tymczasem obydwie stolice Raj, czyli Brytyjskich Indii, Kalkuta i później Nowe Delhi, położone były w pasie podzwrotnikowym, zapewniając nieprzyzwyczajonym ekstremalne doznania, jak i wiele niebezpiecznych, tropikalnych chorób, na które „Biali” w Indiach umierali masowo.
Gdy jechałem pierwszy raz do Indii, naczytałem się o nich sporo. Poznałem wielkie indyjskie eposy, Ramajanę i Mahabharatę, należące podobnie jak Iliada i Odyseja do arcydzieł ogólnoludzkiej literatury. Zetknąłem się z twórczością wielkiego, starożytnego poety Indii, Kalidasy. Polubiłem teorie estetyczne Abhinavy Gupty (żył w XIV wiecznym Kaszmirze), które nadal uważam za jedne z ciekawszych i bardziej inspirujących jeśli chodzi o filozofię estetyki, oczywiście po odlaniu sporej dawki mitycznego sosu, którym przepojona jest indyjska filozofia, nawet jeśli jest całkiem ateistyczna. Główną motywacją mojej wyprawy, jak i kolejnych, była jednakże klasyczna muzyka Indii, stanowiąca obok tej europejskiej jeden z dwóch, najbardziej wyrafinowanych systemów muzyki artystycznej.
http://www.hanuman.pl/article.php/20111113155845102
Nic zatem dziwnego, że moje nastroje w przeddzień pierwszego wyjazdu do Indii były bardzo antykolonialne. Czułem się wręcz winny jako potomek cywilizacji, która podbiła ojczyznę Mahabharaty i uczyniła z jej mieszkańców sługi i niewolników. Dziwiły mnie ostrzeżenia mojego przyjaciela, polskiego hinduisty, abym raczej nie wybrał się sam do tego kraju, bo mogę przeżyć silne załamanie. Pojechaliśmy we dwoje z Kają i rzeczywiście, pierwszych kilka dni było ciężkich. Pahar Ganj w Delhi, przydworcowa dzielnica – sypialnia dla turystów, w nocy przypominał śmietnisko po wojnie nuklearnej.
Myśląc na trzeźwo, musicie przyznać, że nic w tym dziwnego. Podobnie Grecja nie przypomina w żaden sposób tej znanej z opisów Homera, choć Indie są jeszcze dalsze od wzniosłych pejzaży malowanych przez starożytnych (paradoksalnie zachowując jednakże znacznie większą ciągłość kulturową). Tym niemniej idealizacja Indii jest chyba dość typową przypadłością dla osób zagłębiających się w ich kulturę za pomocą arcydzieł literatury, sztuki i muzyki. Nie wszyscy są w stanie przeżyć konfrontację z rzeczywistością Indii bez uszczerbku i na wszelki wypadek trzymają się z dala od Indii nieliterackich.
Ja miałem to szczęście, że szybko polubiłem te prawdziwe Indie i bez problemu odnalazłem ciągłość między tym, co lubiłem w nich zanim je poznałem we współczesności, a tym co czeka na między innymi na Pahar Ganju. Jeśli chodzi o badania dotyczące muzyki, odnalazłem prawdziwe skarby, spotkałem się (a nawet zaprzyjaźniłem) z największymi mistrzami tej muzyki i rzeczywistość w tym względzie przewyższyła nawet najbardziej idealistyczne oczekiwania.
Nadal pozostała jednak kwestia neokolonializmu, tego, że w jakimś sensie jestem reprezentatem cywilizacji najeźdźców, zaś Hindusi są przedstawicielami ofiar. Dzielnie szukałem zatem Hindusów, którzy zrozumieją moje poczucie winy, jak i fakt zła Brytyjczyków, którzy obrócili świat Mahabharaty do góry nogami. Oczywiście, część z Was zaprotestuje. Powiecie, nie bez racji, że Polska nie miała żadnych kolonii (choć jedną próbowała mieć…). Moim zdaniem odpowiedź znajdziecie we „W pustyni i puszczy” Sienkiewicza. Wyższość, z jaką Sienkiewicz pisze o „Białych” i pogarda lub paternalizm, jakie rezerwuje dla „Kolorowych” mówią chyba same za siebie. Przypomnijmy choćby jego opis powstania w Sudanie, które jest dla pisarza czystą barbarią karykaturalnie złych autochtonów. A przecież pisał to człowiek zaspakajający głód swoich rodaków na powieści o czasach świetności nie istniejącej wtedy politycznie Polski. Można śmiało stwierdzić, że w wieku głównego nasilenia kolonializmu, czyli w wieku XIX, Polacy partycypowali mentalnie (a nieraz i materialnie) w procesie kolonializacji reszty świata przez Zachód.
Jak zatem przebiegały moje poszukiwania Hindusów potępiających jasno i klarownie Brytyjską okupację? Raczej nie najlepiej. Spotkałem wielu entuzjastów tego okresu, zaś dominowała postawa stosunkowo racjonalna – ze wskazaniem na złe i dobre strony tej minionej epoki. Gdy wreszcie okazało się, że mój przyjaciel Navaneet, z którym zgłębiałem tajniki klasycznej muzyki południowych Indii, jest wręcz nacjonalistą, z nadzieję oczekiwałem na mocną krytykę British Raj. I było już całkiem tak jak chciałem, do czasu, gdy Navaneet nie zaczął się ekscytować swoim całkiem wielkim odkryciem, wskazującym na to, że jednego z największych nowożytnych kompozytorów muzyki południowoindyjskiej Tyagaraję inspirowała muzyka przywleczona przez brytyjskich najeźdźców. Później Navaneet pogrzebał całkiem moje nadzieje na ostateczne potępienie kolonializmu dając koncert w pięknym parku Towarzystwa Ezoterycznego, będącego „duchową forpocztą” kolonialistów, dziedzictwem XIX wiecznej próby naturalizacji Hindusów.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Otóż mieliśmy arabską wiosnę ludów. Teraz mamy w Syrii i Iraku Państwo Islamskie, przy którym nawet Afganistan jawi się jako miejsce spokojne i zatroskane o prawa człowieka. Słabe rządy części państw w Afryce nie radzą sobie z naciskami religijnych fundamentalistów, albo same są ich sprawcami. Z drugiej strony mamy wciąż na Zachodzie wpływowych relatywistów kulturowych, którzy nadal uważają, iż każdą narrację kulturową należy szanować jako niezawisłą i oceniają nawet próby walki o prawa człowieka w totalnej dziczy i barbarii jako przejaw kulturowego neokolonializmu.
Sam taki po części byłem i może jeszcze lepiej, niż wielu innych komentatorów, wiem, że to fałszywa postawa. Głównym punktem odniesienia powinny być dla nas prawa człowieka jako jednostki, a nie „malowniczej części narracji kulturowej”. Częścią tych „malowniczych narracji kulturowych” zacofanych społeczeństw są najczęściej religie, będące obok mentalności plemiennej, jednym z głównych źródeł przemocy. Uważam, że naszym obowiązkiem jest przeciwdziałanie istnieniu państw, gdzie za krytykę islamu (czy innej religii) zabija się w majestacie prawa, gdzie stosuje się okaleczenia i inne kary fizyczne, gdzie „zdobywa się branki od niewiernych”.
Arabska Wiosna Ludów pokazuje, że jest wiele społeczeństw, które nie dojrzały do demokracji i pod pozorem jej odzyskiwania budują reżimy teokratyczne. Jeśli rzeczywiście cenimy życie i szczęście poszczególnych mieszkańców tych społeczeństw (a nie tylko narracji kulturowej) nie powinniśmy nigdy wspierać tłumu niedojrzałych społecznie ludzi oczarowanego przez tego czy innego proroka. Bo później może się zacząć ścinanie głów i pozyskiwanie „branek” po mordzie na męskiej części rodziny.
W różnych miejscach na świecie, dzięki modnym, utopijnym ideologiom doprowadziliśmy do sytuacji gorszej, niż najgorsze momenty przemocy kolonialnej. Wiara w demokrację, tam, gdzie jej nie ma, jest śmiercionośna dla ludzi, których chcemy na siłę uszczęśliwić pozorną wolnością.
W czym tkwił mój idealistyczny błąd w ocenie współczesnych i brytyjskich Indii? Faktem jest, że Brytyjczycy podbili Indie i obok okresów w miarę humanitarnych rządów, zdarzały im się akty ludobójcze. Permamentną cechą kolonializmu był jawny rasizm, egzekwowany przez prawo, rzecz absolutnie nie do przyjęcia we współczesnych, rozwiniętych społeczeństwach. Spora część kapitału wytwarzanego przez Hindusów lądowała w Anglii…
Ważne jest jednak pytanie o to, co brytyjscy najeźdzcy Indii zastali. Czy wjechali do jakiejś Arkadii, którą zamienili w piekło? Otóż nie. Jeśli chodzi o rasizm kolonializmu, to indyjski system kastowy był znacznie bardziej jeszcze dyskryminacyjny. Można nawet stwierdzić, że Brytyjczycy osłabili panujący w Indiach rasizm, bo sami byli łagodniejszymi rasistami jako kolonialiści. W wielu regionach Indii sama obecność człowieka z niższej kasty mogła sprowadzić na niego kary prowadzące do śmierci. Jeśli chodzi o prawa kobiet, to wdowy palono w obrzędzie Sati. Brytyjczycy znieśli ten obyczaj, co nie udało się wcześniejszym zdobywcom większej części Indii, muzułmanom.
Czy brytyjscy władcy byli brutalniejsi od lokalnych, autochtońskich dynastii? Tu dane historyczne bywają tak niepełnie i sprzeczne, że ciężko to w pełni obiektywnie ocenić. Ale nie należy nigdy pojmować wyzwalania danej społeczności w czarnobiałej dychotomii okupacja – wolność. Często władca – okupant może się okazać znacznie świetlejszy od władcy – autochtona. Zaś przywódca duchowy „wyzwolonych” jak wiemy, może być jeszcze gorszy od cynicznego władcy – autochtona. Wydaje mi się, że elitom zachodnim brakuje często refleksji nad tym, czym jest wolność w wymiarze społecznym i w wymiarze jednostki.
Panowanie brytyjskie w Indiach można porównać z jego brakiem w Nepalu. Nepal obecnie przeżywa ogromne problemy, gdyż w XIX wieku nie uprzemysławiał się tak jak Indie, lecz wręcz celowo odcinał się (na tyle, na ile mógł) od rewolucji przemysłowej wnoszonej przez cywilizację Zachodu. Ludziom nie żyło się w XIX wiecznym Nepalu dobrze. Ciągłe walki o tron destabilizowały kraj, w zasadzie nie inwestowano w rozwój publicznej infrastruktury.
Z pewnością dobrze się stało, że Indie są obecnie państwem niepodległym. Nie są oczywiście idealne, ale można mówić o działającej w nich demokracji i o zachodzącym stale rozwoju, oraz o liberalizacji społeczeństwa, o budowaniu praw jednostki. Obawiam się jednak, że są państwa na tym świecie, gdzie „wolność” jest znacznie gorszym zjawiskiem od kolonialnej niewoli, chyba, że ktoś stawia egzotyczną odrębność narracji kulturowych ponad prawami człowieka, co mnie osobiście wydaje się nieludzkie.
Wróćmy do Shimli, bo chciałbym, abyście na tym przykładzie mogli odczuć o co mi chodzi. Do Shimli prowadzi należąca do Światowego Dziedzitwa Kultury UNESCO kolej. Program o niej bardzo ciekawie pokazuje życie codzienne w Shimli, to co w niej nowe, jak i jej kolonialne dziedzictwo. Polecam Wam jego obejrzenie.
Tu możecie się zapoznać z moimi „Pamiętnikami z Indii” w ich części mówiącej o Shimli. Rzecz o tyle ciekawa, że pisałem to na miejscu i dziś, przed komputerem we Wrocławiu, trudno oddać mi nastrój który czułem będąc zanurzonym w tym mieście:
http://www.hanuman.pl/article.php/20110616125118187?query=Shimla
http://www.hanuman.pl/article.php/20110627120612372?query=Shimla
http://www.hanuman.pl/article.php/20110619224408809?query=Shimla
Shimla położona jest na wysokości szczytów Tatr, co pozwala zachować jej miły jej założycielom klimat, zbliżony do południowoeuropejskiego dzięki wysokiej lokalizacji. Jej główną część zajmuje jeden z pobocznych szczytów wielkiego Masywu Shivalik, będącego przedgórzem Himalajów, które zresztą z Shimli widać, ale z dość daleka.
Górna część Shimli została upodobniona przez jej brytyjskich ojców założycieli do brytyjskiego miasteczka. Tęsknota za rodzinnym krajem była silna u Brytyjczyków stale przebywających w Indiach. Przyciągała ich możliwość szybkiego awansu finansowego i społecznego, choć w metropolii nadal szanowano bardziej tych, którzy dorobili się nie zamieszkując egzotycznych krajów. Ma to swoje odzwierciedlenie w powieściach Thackereya i Conana Doyle’a.
Indie kolonizowali w związku z tym często „Brytyjczycy drugiej kategorii”, czyli nie Anglicy, ale Szkoci. W Chennaj (dawniej Madrasie) znajdziemy nawet luterański kościół, na którego sklepieniu fundator szkockiego pochodzenia kazał namalować gwiaździste niebo tak jak je widać w Szkocji, a nie w Indiach. Trudno o silniejszy dowód nostalgii…
Nad shimlańską starówką dominuje anglikański kościół, który zobaczycie na polecanym filmie. Plac przed nim był centralnym placem miasta. Położona na grzbiecie część brytyjska, pełna czysto brytyjskiej architektury, opleciona jest śródmieściem wysokich i wąskich kamieniczek pnących się niezwykle malowniczo na bardzo stromych zboczach.
Kolejka z Kalki do Shimli jedzie 5 godzin przez trasę liczącą sobie 100km. Tak mizerna prędkość spowodowana jest tym, iż owa kolej pokonuje różnicę wysokości wynoszącą bagatela 2 kilometry. Po torach nadal można się przejechać osobistym pojazdem szynowym wicekróla Indii. Na obrzeżach Shimli znajduje się Pałac Wicekrólewski, będący pierwszym budynkiem w Indiach, który zyskał oświetlenie elektryczne. Ten piękny, eklektyczny gmach, był też scenerią zaklepania niesławnego podziału Subkontynentu na Indie i Pakistan, co zaowocowało morzem krwi i codziennym łamaniem praw człowieka w Pakistanie. Był to wynik brytyjskiej polityki „dziel i rządź”, oraz tego, że Brytyjczycy, jako chrześcijanie woleli wspierać się w swoich rządach nad kolonią na bliższych im mentalnie muzułmanach.
O tej bliskości mentalnej też muszę powiedzieć słów kilka, abyśmy ujrzeli, że rzeczywistość nie jest czarnobiała. Otóż najpewniej muzułmanie w Indiach rzeczywiście bywali bliźsi nam mentalnie od hinduistów. Niepodległymi władcami części Północnych Indii w czasach postępującej kolonizacji brytyjskiej byli Radżputowie. Słynęli oni z honoru, który między innymi objawiał się w tym, że ich żony, oraz dwórki czekały w trakcie bitwy z wrogiem w nasączonym olejkami drewnianym pawilonie. Gdy panowie przegrywali bitwę, pawilon podpalano. Liczyła się czystość i honor…
Oczywiście cywilizacja Zachodu to też dwie wojny światowe, to spowodowanie Holocaustu. Rzeczywistość nie jest czarnobiała. Ale wydaje mi się, że powinniśmy sobie zadawać pytanie o to, jak wyglądałyby dziś Indie, gdyby nigdy nie zostały podbite przez Zachód, albo jak wyglądałby świat, gdyby rewolucja przemysłowa miała swój początek w Indiach, albo w Chinach, albo w Iranie. To ostatnie pytanie wydaje mi się dość akademickie, bo sądzę, że rewolucja przemysłowa nie byłaby możliwa bez dorobku oświecenia, zaś gdyby oświecenie indyjskie, irańskie, albo chińskie poprzedzało przemiany w Europie, sądzę, że mentalność Hindusów, Chińczyków lub Irańczyków stałaby się w wyniku takiego przełomu bardzo podobna do naszej.
Powyższe rozmyślania nie są tylko refleksją historyczną. Mamy obecnie niszczących część świata fundamentalistów muzułmańskich. Obserwowaliśmy na przestrzeni dziesięcioleci niezręczną politykę Zachodu na Bliskim i Środkowym Wschodzie. Wydaje mi się, że Zachód powinien spróbować solidnej debaty nad tym co zrobić, aby nie ulegać utopijnym ideologiom na temat „wiosn ludów”, oraz nie podejmować co rusz interwencji wojskowych, z których ofiar nic nie wynika, bo wola polityczna jest zmienna, rozpoznanie problemu żadne etc. W obecnej sytuacji można śmiało powiedzieć, że wielu ludziom mieszkającym w Iraku (nie „narracjom kulturowym”) bardziej by się opłaciła zwykła okupacja amerykańska.
Zupełnie nie kumam czemu mielibyśmy czuć się winni z powodu europejskiego kolonializmu. Wygraliśmy i dobrze. Pisze to mimo iż lubię Indie chiny czy Japonię
Piotrze, ale niektórzy się czują winni, tak jak ja się kiedyś czułem. To jest jedna z przyczyn narracji o „neokolonializmie”, która jest moim zdaniem szkodliwa. Do tych ludzi się w tym tekście zwracam, licząc na to, że zrozumienie ich perspektywy pozwoli im zrozumieć mój punkt widzenia.
Sądzę, że nie powinniśmy odczuwać wyrzutów sumienia z powodu kolonializmu, ale nie powinniśmy też utożsamiać się z kolonializmem i kolonialną mentalnością „białego człowieka”. Nie powinniśmy sprawiać nawet takiego wrażenia (w tekstach o Shimli autorowi udało się uniknąć tego w pełni). Dotyczy to nie tylko Polaków, ale i Brytyjczyków. W Polsce nie ma powodu, by utożsamiać się z sienkiewiczowskim światopoglądem zarówno w stosunku do Murzynów, jak i do historii Polski i Polaków. Warto przywołać stanowisko Clifforda Geertza, naprawdę mądrego człowieka i wybitnego antropologa kulturowego, który nie utożsamiał się z relatywizmem (napisał, że obchodzi go „tyle, co zeszłoroczny śnieg”), ale krytykował antyrelatywistów. Jeden z jego esejów nosi tytuł „Anty-antyrelatywizm”. Przedstawiając krótko stanowisko Geertza można chyba powiedzieć, że jego zdaniem antyrelatywizm, który często jest demonstrowany w różnych wypowiedziach, ma skierować nasz sposób myślenia na tory ksenofobicznej prawicy; jest to jakby odgrzewanie kolonialnej mentalności „białych”, która dziś może być tylko anachronizmem, demonstrowanym zresztą w Polsce nawet przez niektórych prawicowych posłów w Sejmie. A ogólniej sądzę, że współczesnemu światu i Polsce przydałoby się więcej nieegoistycznego indywidualizmu, mniej identyfikacji ze zbiorowościami, z historią, tradycją, religią, narodem, państwem, „społeczeństwem”, z całą tą menażerią, która odgrywa w myśleniu ludzi zbyt wielką rolę. Czy nieegoistyczny indywidualizm jest możliwy? Myślę, że w pewnym zakresie TAK. Na pewno w stopniu nie mniejszym niż w przypadku antyindywidualizmu, który pod hasłami wspólnotowymi skrywa często skrajny indywidualny i grupowy egoizm, tyle że uzasadniany „dobrem wspólnym”.
Podaję tytuł przywołanej książki: Clifford Geertz, Zastane światło. Antropologiczne refleksje na tematy filozoficzne, Universitas, Kraków 2003.
Wiem i uważam że przeslanie jest cenne. Po prostu nie jestem w targecie. Ale jeśli się zastanowić to poczucie winy za tak dawne sprawy, to jakaś wykoślawiona odpowiedzialność zbiorowa. Niemca ur w 1944 roku nie ma jak zaczepić o nazizm. Jeśli ktoś czuje się winny za kolonializm to tak naprawdę czuje się winny ze osobiście nie pomaga komuś, ale tu można uciec w cywilizacyjną generalizacje.
Jasne, mentalność klasycznego jest mi obca, choć mysle ze europejskie rzady byly dla wielu narodów lepsze. Poniewaz przestaliśmy byc rasistami, wycofalismy się z azji i Afryki ale wlasnie teraz jako liberałowie byśmy im bardziej pomogli. Szkoda ze źle uczucia dają tyle siły, a dobre grzęzną
Chciałbym coś dodać, staram się zawsze podkreślać, że główne linie światopoglądowych podziałów nie przebiegają między Zachodem a innymi krajami, ale wewnątrz poszczególnych krajów. Zwolenników praw człowieka i liberalnej demokracji szanującej prawa człowieka mamy współcześnie także w Azji i Afryce, także w krajach, w których dominuje islam. Jest ich tam więcej, niż nam się wydaje. Liberalna idea praw człowieka powoli, ale stale, jakby kropla po kropli, drąży umysły ludzi na całym świecie. Wskazują na to wnikliwe badania prowadzone coraz częściej w wielu krajach. Nie znaczy to, że szaleńcza konserwa, jakby w reakcji na ten proces, nie zyskuje przewagi w wielu krajach. Z drugiej strony, w krajach zachodnich, w mateczniku praw człowieka, przeciwnicy praw człowieka tworzą wcale pokaźny segment i tylko powoli cofają się, czasami przechodząc do kontrofensywy. W tych krajach konflikty światopoglądowe są ciągle żywe, chociaż przewagę mają zwolennicy liberalnych praw człowieka.