Po przełomie roku 1989 i wprowadzeniu w Polsce demokracji zachodni obserwatorzy spodziewali się radykalnej poprawy sytuacji obywatelek. Pojawiła się wszak możliwość działania legalnych ruchów feministycznych, a rozpowszechnianie idei praw człowieka miało przysłużyć się powszechnej emancypacji. Nic takiego się jednak nie zdarzyło i zamiast cieszyć się poprawą sytuacji, kobiety – których reprezentacja w gremiach rządzących raptownie się zmniejszyła – zaczęły w błyskawicznym tempie tracić prawa, przywileje i możliwości, którymi dysponowały dotychczas.
Sytuację kobiet posiadających lub planujących dzieci pogorszyła likwidacja bezpłatnej sieci żłobków, świetlic i przedszkoli, na których miejsce wprowadzono znacznie mniej liczne placówki odpłatne. Ich koszt przewyższa możliwości finansowe wielu rodzin. Sprawia to, że kobietom posiadającym ponad dwójkę potomstwa często nie opłaca się pracować, ponieważ ich pensja nie pokrywa kosztów opieki nad dziećmi poza domem. Zmiany te pozornie kłóciły się z deklarowanym przez rządzące wówczas prawicowe gremia sprzyjaniem wielodzietności i ich tak zwaną “polityką prorodzinną”. Do niej zalicza się także wprowadzone przez poprzedni rząd „becikowe”. Przyrost w Polsce, choć się zwiększył, nadal jest najniższy w Europie, nie o to jednak przede wszystkim chodziło, tylko o obniżenie pozycji kobiet. Powiodło się to dzięki największemu zwycięstwu prawicy nad Polkami, czyli wprowadzeniu ustawy antyaborcyjnej.
Na mocy panującego prawa kobiety zostały legalnie ubezwłasnowolnione. Odzyskana “wolność” po latach “totalitaryzmu” oznaczała odebranie kobietom prawa do dysponowania własnym ciałem. Historia tego udanego zamachu na podstawowe prawa człowieka warta jest prześledzenia. Już od 1990 roku zmiany kodeksu etyki lekarskiej szły w tym kierunku, by uniemożliwić przerwanie ciąży z jakiegokolwiek powodu poza gwałtem oraz zagrożeniem życia i zdrowia matki. Uszkodzenia genetyczne płodu nie wchodziły w skład dopuszczalnych z punktu widzenia tej etyki przesłanek do aborcji. Tak też wyglądał projekt ustawy z 1992 roku, w którym dodatkowo przewidywało się karę dla lekarza i kobiety oraz delegalizowało niektóre środki antykoncepcyjne. Projekt ten przepadł z powodu ogromnego protestu społecznego, na jego miejsce wprowadzono jednak w 1993 r. niewiele mniej restrykcyjną ustawę, która różniła się tym, że zezwalała na usunięcie ciąży w przypadku ciężkich wad płodu i nie przewidywała kar dla kobiet dokonujących aborcji..
Po zmianie koalicji rządzącej ustawa ta została zliberalizowana i podpisana przez Prezydenta w 1997 r. W jej nowej wersji kobieta miała prawo dokonać aborcji ze względów społecznych. Nowe prawo nie miało jednak kiedy funkcjonować, bowiem na wniosek kilku senatorów w tym samym roku Trybunał Konstytucyjny orzekł, iż uzależnianie ochrony życia w jego prenatalnej fazie od decyzji ustawodawcy narusza konstytucyjne gwarancje ochrony życia ludzkiego w każdej fazie jego rozwoju. Przyjęcie definicji życia nie uznawanej przez nikogo poza katolicką ortodoksją stanowiło bardzo jawną manipulację prawem. Mówiono, że był to prezent dla papieża z okazji jego pielgrzymki do Polski.
Restrykcyjna ustawa obowiązuje do dziś i w rzeczywistości jest znacznie ostrzejsza niż na papierze. Wskutek zwiększonej aktywności propagandowej kościoła oraz wycofania się koalicji SLD/UP z deklaracji dotyczących liberalizacji ustawy w zamian za poparcie przez Episkopat wejścia Polski do UE, wielu lekarzy oficjalnie deklaruje swój sprzeciw wobec wykonywania nawet tych zabiegów przerywania ciąży, które są legalne w świetle obowiązującej ustawy. Prawo nagina się do tego stopnia, że aborcji odmówiono kobiecie zagrożonej utratą wzroku. Była to głośna sprawa Alicji Tysiąc, która wygrała proces przeciwko państwu polskiemu, wytoczony przed Trybunałem w Strasburgu. Pod koniec roku 2006 rozpatrywany był nawet w sejmie projekt, aby ochronę życia poczętego wpisać do konstytucji, co wywołało protest społeczny i nie doszło do skutku. Celebrowano za to utrzymanie tak zwanego „kompromisu”.
Towarzyszy temu obrzydzanie antykoncepcji hormonalnej i prezerwatyw. Skądinąd używanie tej pierwszej zdarza się w Polsce stosunkowo rzadko w porównaniu z innymi krajami. Wiąże się to z niedoborem oświaty seksualnej oraz z ideologią kościoła, który nie tylko odradza stosowanie tego typu leków, ale jeszcze rozpowszechnia na ich temat fałszywe pogłoski. Obecnie młodzież nie ma się dokąd zwrócić po rzetelne informacje, ponieważ lekcje z wychowania seksualnego zostały ze szkół wycofane. Stało się tak pomimo tego, że restrykcyjna ustawa o planowaniu rodziny w swej oryginalnej wersji nakazywała wprowadzenie tego przedmiotu do szkół średnich i podstawowych. Jednak w 1999 roku rozporządzenie to na wniosek katolickich posłów zmieniono, wprowadzając do szkół na miejsce wycofanych lekcji tak zwane “przysposobienie do życia w rodzinie”. Uczniowie na tym przedmiocie zamiast edukacji na interesujący ich temat otrzymują indoktrynację w duchu ultrakonserwatywnym i ultrakatolickim. Dowiadują się między innymi, że tabletki hormonalne powodują z cięższych konsekwencji raka, a z lżejszych – wyrastanie wąsów i niepowstrzymane tycie. Prezerwatywy z kolei nie chronią przed AIDS. W podobnym duchu wypowiada się pismo „Dziennik”, gdzie z okazji światowego Dnia AIDS można się było dowiedzieć, że w Polsce ok. 75 procent nosicieli HIV zaraziło się u dentysty lub kosmetyczki, nie przez seks bez zabezpieczenia. Ludzie i tak się boją stomatologów, dlaczego nie połączyć tego z własnym lękiem dziennikarzy przed klerem?
Wiele nadziei wiązano z Platformą Obywatelską, nad wyraz niesłusznie. Minister edukacji z tej partii, Katarzyna Hall, zapowiada możliwość zdawania matury z religii, co uczyni ten przedmiot jeszcze ważniejszym niż jest obecnie. Przypomnijmy, lekcje religii odbywają się dwa razy w tygodniu, także w przedszkolach i nie są bynajmniej – jak obiecywano początkowo – pierwszymi i ostatnimi zajęciami w danym dniu. Możliwość uczenia się zamiast nich etyki pozostaje w większości szkół czysta fikcją a dzieci niechodzące na religię narażone są na ostracyzm rówieśników. Tutaj także, jak na lekcjach z przystosowania do życia w rodzinie, dziewczynki uczą się lęku przed seksem, uległości wobec przyszłego partnera, poświęcenia dla dziecka, surowszych norm w odniesieniu do wierności małżeńskiej (o związkach pozamałżeńskich, tak jak o seksie przed ślubem, dziewczęta nie powinny nawet myśleć).
Na szczęście dociera do nas też kultura z zewnątrz, która poza niewątpliwie negatywnym przekazem, jakim jest konsumpcjonizm, szczególnie niebezpieczny dla dziewcząt pragnących osiągnąć lansowany przez media ideał piękna, oznacza także znacznie bardziej otwarte podejście do sfery seksu. Transformacja przyniosła wielkie przemiany w mentalności, zwłaszcza ludzi młodych. Dokonały się mianowicie – wbrew woli Kościoła i rządzących – poważne przekształcenia obyczajowe. Zmieniają się oczekiwania kobiet w stosunku do partnerów, stosunki w rodzinach stają się bardziej egalitarne. Nastąpiły poważne redefinicje w dziedzinie ról i orientacji seksualnych.
Wszystkie zmiany odbywały się za sprawą decyzji podejmowanych przez demokratycznie wybraną władzę. Kobiety też mają prawo głosu i w niemałej części głosowały na ugrupowania, które sprawowały władzę. Nie rozumiem więc do kogo ma właściwie red. Szumlewicz pretensję i o co. Przypomina mi to niegdysiejsze utyskiwania posłanki Nowiny-Konopoczyny na "przypadkowe społeczeństwo". Jeżeli kobiety są uciskane przez wladzę, to sa uciskane same przez siebie, bo przeciez tę władzę wybierają i glosują na nią. Jeżeli nie "przypadkowe społeczeństwo" jest winne, to pewnie jest winien Kościół Katolicki, ale przecież jego szeregi nie skladają się z krasnoludków czy Marsjan, tylko z Polakow i Polek, mających takie same prawa wyborcze i prawa do życia zgodnie z własnymi poglądami, jak postępowe małżeństwo Szumlewiczów. Narzekanie na kościół to więc de facto znowu narzekanie na "przypadkowe społeczeństwo", ktore ten Kościół zasila i które tego Kościoła słucha. Jeżeli większość Polaków i Polek nie chce liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, to dlaczego tę ustawę zmieniać i jakim prawem? Czy Polacy i Polski nie mają prawa nie chcieć czegoś we wlasnym kraju? Czy muszą byc poddani presji mniejszości i realizować jej postulaty dlatego, że jest mniejszością? Ta mniejszość uważa, że ma rację, ale przecież każde gremium uważa, że ono ma rację, kto więc ma rację? O tym – w państwie demokratycznym – decyduje większość i ona w Polsce decyduje tak, a nie inaczej. Utyskiwania Szumlewiczowej są de facto – w ostetczności – merytokratycznym narzekaniem na demokrację z perspektywy osoby, ktora przypisuje sobie (nie wiadomo dlaczego) większą kompetencję od zwykłego wyborcy.
Zwróćmy uwagę na jedną rzecz: lewica jest zawsze elitarystyczna, zawsze uważa się za elitę, wiedzącą lepiej niż człowiek przeciętny i zawsze chce tego człowieka oświecać i instruować. Prawica natomiast jest zawsze czymś, co ma charakter oddolny, jest wyrazem myśli i dążeń przeciętnej jednostki. Dobrze to widać na bardzo wielu przykładach. Wolno zatem zadać pytanie: czy (prawdziwa) lewica może być zwolennikiem porządku demokratycznego? Czy nie musi z istoty rzeczy być nastawiona na rewolucję, wprowadzającą odgórnie zmiany zgodne z lewicowymi ideałami?
Nie wiem skąd taki wniosek.
Prawica tez tworzy własne elity i sama niegdyś wspierała arystokratyczne i monarchiczne elity.
Z takich elit się poniekąd wzięła – jej ideałem jest ucisk ludzi i ciasnota światopoglądowa uzależniona od nienawistnych dogmatów wzmacnianych przez religie – różne w zależności od położenia geograficznego.
Oddolna może być i lewica i prawica w zależności od sytuacji albo i centrum…
A co do rządów mniejszości to tak naprawdę zazwyczaj mamy z nią do czynienia biorąc pod uwagę niska frekwencję przy wyborach.
Choc akurat pod tym względem nikomu się nie da dogodzić.
Zawsze mamy do czynienia z tyranią mniejszości lub tyranią większości.
A poza tym nawet ta tyrania większości = demokracja i tak jest dziełem lewicy i liberalizmu anty-absolutystycznego i anty-monarchicznego.
Weźmy pod uwagę Kościuszkę, Washingtona albo Kossutha czy Garibaldiego – oni byli ludźmi liberalnymi i dziś moglibyśmy ich wszystkich kojarzyć z lewicą niepodległościową – i bardzo słusznie.
Jeden z autorów naszej niepodległości to Ignacy Daszyński – socjalista i lewicowiec z PPS podobnie zresztą jak Piłsudski.
Historia nas uczy Elaspie ze to ze możemy dziś cieszyć się liberalną demokracją jest zasługą dawnej lewicy. Bynajmniej nie LGBT i prawicy…
Ojczyzną demokracji jest jednak starożytna Grecja. Nie wiem, jaki jest sens dzielenia na "prawicę" i "lewicę" zjawisk dawnych, sprzed wieku XX. Mysle, że wielu dawnych "lewicowcow" nie byłoby nimi wedle dzisiejszych standardów. Myślę, że taki np. Daszyński nie podałby ręki np. Urbanowi czy Palikotowi.
Palikotowi to jeszcze choć Urbanowi nie dlatego że Daszyński był w lewicy niepodległościowej a nie komunistycznej = sowieckiej.
———————–
Sens dzielenia jest bo od XVIII w. istnieje prawica i lewica i jako takie istnieją one do dziś.
Prawica jest monarchiczna i/lub nacjonalistyczna oraz elitarystyczna vel pro-arystokratyczna. Podpiera się też na kłamstwach religii panującej w danym regionie oraz często na antysemityzmie.
Jest ciasna intelektualnie i dogmatyczna. Wyklucza ludzi i dzieli ich na lepszych i gorszych.
Zaś lewica jest bardziej egalitarystyczna, liberalna, demokratyczna i antyreligijna. Popierała rozwój społeczeństwa i samostanowienie narodów – pod tym względem USA spełniały kryteria państwa liberalno-lewicowego.
Lewica zdecydowanie popierała także ustrój republikański w kontrze do monarchizmu.
Teoje myślenie jest błędne Elaspie.
Demokracja w dzisiejszym znaczrniu narodziła sie w 18 wieku.
W Grecji była to pseudodemokracja i postrzegana była zdecydowanie jako ochlokracja i/lub tyrania większości przez np. Sokratesa.
Ale oczywiście namiastka demokratyzmu narodziła się w Grecji zaś republikanizmu w Rzymie – faktem jest że te państwa bynajmniej nie były żydowskie ani chrześcijańskie lecz pogańskie a stworzyły namiastkę współczesnego ustroju w jakim żyjemy i z którego zasadniczo się cieszymy.
Urban? dopiero teraz jest cięty na kler i na tym zarabia, zanim to tego doszło to razem z Rakowskim dawał klerowi potężne prezenty. Myslał, że razem z klerem będzie rządził Polską.
"W Grecji była to pseudodemokracja' – gdzie jest "prawdziwa demokracja"? Wymień choćby jeden kraj.
Cenię system amerykański.
Jest wolność pełna libertarianska.
Oczywiście wszędzie są wady w US też jak np. system 2-partyjny.
Ale nie zmienia to faktu że grecka demokracja była pseudo wobec tych nowych.
Wszystko fajnie, tyle ze lewica (?) brała udział w tym procederze. Wiec pretensje do Kwasniewskiego, Cimoszewicza i Millera (alias Ogorek). Jak wpuscili czarnych na salony to teraz powinni to odkrecic. Nic takiego sie nie dzieje, ale parcie do Europarlamentu maja niezaparte. Sroda ma racje, Miller powinien raczej sie biczowac, a Cimoszewicz ze wstydu spalic, a Kwasniewski za kare całowac kulasy jakiegos pedofila w sutannie.
"Lewica zawsze uważa się za elitę, wiedzącą lepiej niż człowiek przeciętny i zawsze chce tego człowieka oświecać i instruować. Prawica natomiast jest zawsze czymś, co ma charakter oddolny, jest wyrazem myśli i dążeń przeciętnej jednostki."
——————————————————————–
Niezły żarcik Panu wyszedł, Panie ELASP.
Przykładowe oddolne myśli i dążenia przeciętnej jednostki:
"Kto ja jestem? Polak mały. Jaki znak mój? Orzeł biały."
"Pierwsze: Nie będziesz miał bogow cudzych przede Mną…"
I dzieciątka dochodzą do takich dążeń bez oświecania i instruowania, po prostu "oddolnie".
Pewnie jakieś tajemnicze wyziewy z Wisły rodzą tę "przeciętną" jednomyślność.