Prezes Kaczyński nie lubi nikogo. Pewnie lubi tylko siebie. Nawet najbliższe grono partyjnych współpracowników może czuć się tylko dopuszczone do obcowania z prezesem, ale zawsze niepewne jutra.
Prezes Kaczyński obawia się tylko ministra Macierewicza, ale nikt nie wie do końca dlaczego.
Premier Szydło boi się prezesa Kaczyńskiego i dlatego sama nic nie może. Jej niemoc najlepiej widać gdy nic nie może zrobić Macierewiczowi, a ten robi co chce i pani premier, ratując twarz, obłudnie mówi, że minister robi dobrze, choć wie, że tak nie jest. Tym samym pani premier, mówiąc nieszczerze, naraża nie Najwyższemu, w którego wierzy bezgranicznie, a przynajmniej tak się zachowuje.
Macierewicz też nikogo nie lubi. Lubił Misiewicza, ale mu go odebrano. Prezes Kaczyński także trzyma Macierewicza na dystans. Na ryby czy wędrówki po górach nigdy go nie zaprosił.
Pani premier raz lubi, a raz nie lubi prezydenta Dudę. Ostatnio częściej go nie lubi. Bo jak prezydenta nie lubi prezes i ona też musi go nie lubić, bo boi się prezesa.
Prezes Kaczyński wcześniej prezydenta Dudę tylko marginalizował, a teraz go nie lubi. I do tego nic mu nie może zrobić, a to pewnie jeszcze wzmaga niechęć prezesa do prezydenta.
Prezydent Duda domaga się, poprzez naciski na panią premier, od prezesa Kaczyńskiego dymisji Macierewicza, którego prezes też nie lubi (Macierewicza), ale się go boi.
Prezydent Duda nie lubią nawzajem z ministrem Ziobro. Niestety prezydent nie ma żadnego bata na Ziobrę. Prezes Kaczyński też na Ziobrą nie przepada, ale ponieważ ten (Ziobro) nie lubi prezydenta, więc jest Kaczyńskiemu potrzebny, by uprzykrzał życie prezydentowi. Ostatnio prezydenta znielubiła posłanka Pawłowicz, bo prezydent sam pisze ustawy o sadownictwie i nikomu nie chce ich pokazać. Wcześniej takich samych projektów PiS nie pokazywał prezydentowi. Wart Pac pałaca.
Pani premier nie lubi wicepremiera Morawieckiego i w tym nielubieniu czasami posiłkuje się Ziobrą, który też nie lubi Morawieckiego.
Można by takie rozważania prowadzić jeszcze długo, ale po co. W ocenie polityków PiS w ich partii panuje pełna zgoda. Czy PiS-owska władza i sam prezes lubi ludzi? Na to pytanie odpowiedzcie sobie sami.
To jest fenomen. Partia, w której panuje pełna zależność wszystkiego i wszystkich od jej lidera, nie ma wewnętrznego zaufania i trwa walka buldogów pod dywanem ma tak wysokie notowania w społeczeństwie. Kiedy zwrócę się w przeszłość to z przykrością stwierdzam, że za innych rządów wcale nie było lepiej. Także na pokojach władzy walczyły ze sobą rożne frakcje, także podgryzano się, szczuto i spiskowano. Może to jest taka nasza, polska tradycja. Bo czy jest to standard europejski? Pewnie gdzie indziej też władza żre się między sobą i trzeba nauczyć się w tym żyć.
Czesław Cyrul
A ja myślę że jedyną osobą której posłuchałby się Jarosław był św. Jan Paweł II. Przecież to po jego przemówieniu "Od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej" PiS zaczął popierać wejście Polski do lewackiej UE. Dziś JP II nie żyje a Jarosław przecież nie będzie się słuchał lewaka Franciszka. Gdyby dziś JP II powiedział "przyjmijcie uchodźców" to PiS położyłby uszy po sobie i przyjąłby ich.
Nie zgodzę się. Moim zdaniem J. Kaczyński nie posłuchałby Jana Pawła II. Kaczyński traktuje kościół czysto instrumentalnie. Gdy ma korzyść, to będzie się przymilał (wspierał Rydzyka finansowo), gdy będzie mu nie po drodze, to odwróci się plecami (oskarżył Rydzyka o niejasne powiązania z Rosją). Dlatego Kaczyński nie poprze całkowitego zakazu aborcji, bo mu się to nie opłaca. Już dwa razy się temu sprzeciwił. Nawet ludzie blisko Kaczyńskiego nie są przekonani, czy Kaczyński jest w ogóle wierzący. Dlatego wydaje mi się, że wysłuchałby JPII, ale go nie posłuchał.
Moim zdaniem posłuchałby – tak było przecież w przypadku wejścia do UE. JP II powiedział że jest za wejściem do UE a Kaczyńscy też wtedy zaczęli popierac wejście UE mimo że wcześniej mieli wątpliwości.
Kaczyński może instrumentalnie traktować Rydzyka czy Jędraszewskiego czy nawet Franciszka no ale JPII to jednak była inna skala.
Ze swej strony czekam na artykuł poświęcony ludziom, których dr Kaczyński ma lub miałby prawo nie lubić, a zaliczam do nich tych ludzi, którzy go oszukali lub zdradzili dla własnej korzyści, zwlaszcza dla prolongaty własnego istnienia w świecie polityki. Lista byłaby długa, a widniałyby na niej m.in. takie kreatury jak M. Kamiński, K. Marcinkiewicz, L. Dorn, M. Zalewski, M. Migalski, R. Giertych, słowem – osoby niskie moralnie, z których usług tak często i tak skwapliwie korzysta teraz opozycja. Naprawdę, można się cokolwiek uprzedzić do gatunku ludzkiego mając do czynienia z takimi indywiduami bez krzty przyzwoitości i honoru.
No widzisz moralny Piotrowicz trwa u boku Jarosława Wielkiego