Sięgając po kwartety Grażyny Bacewicz w wykonaniu Kwartetu Lutosławskiego spodziewałem się płyt na znakomitym poziomie – zarówno ze strony wpisanej już w dzieje muzyki kompozytorki, jak i ze strony znakomitego wrocławskiego zespołu. A jednak fonograficzna rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Po pierwsze to nie tak częsta okazja posłuchać kompletu tych dzieł, co pozwala zanurzyć się w migoczącym oceanie tej kameralistyki i zupełnie się w nim zatracić (aczkolwiek jest to bardzo przyjemne zagubienie!).
Po drugie ten kwartetowy ocean ewoluował – od pierwszego kwartetu z roku 1939 po siódmy, ostatni, z roku 1965. W swej kameralistyce Bacewicz była bardziej nowatorska i odkrywcza niż w dziełach na większy skład, co zresztą nie dziwne, bo kwartet już tak ma – bardzo często bywa dźwiękowym laboratorium. Mamy zatem na początku echa polskiego modernizmu międzywojennego, później neoklasycyzm, w który bardzo szybko wkraczają różne eksperymenty. Niektóre z nich przypominają nieco język muzyczny Lutosławskiego, choć nie wiem, kto kim się inspirował w tym wypadku. Kwartety aż gną się od pomysłów, które zresztą przeczą stereotypom „kobiecości”. Słychać, że Bacewicz bawi się logiką przebiegu muzycznego, odwraca lub narusza struktury swoich tematów. Kwartet Lutosławskiego obrazuje to znakomicie – jego wykonawstwo jest bardzo precyzyjne, dynamiczne, ale przede wszystkim pełne barw i to barw nowoczesnych, nietypowych. Choć Bacewicz nie eksperymentowała z brzmieniem smyczków tak jak Ligeti czy Penderecki, to jednak dzięki niezwykle przemyślanej estetyce Kwartetu Lutosławskiego słyszymy w tej muzyce jakąś trudno opisywalną brzmieniową aktualność.
Grażyna Bacewicz, która była niejako muzyczną boginką u zarania Warszawskich Jesieni, co wpłynęło na wspomnienia wielu ludzi muzyki, krytyków i kompozytorów, była też skrzypaczką – wirtuozką. Stąd skrzypce są ważnym bohaterem jej dzieł, zaś w kwartetach smyczkowych słychać ogromne doświadczenie i swobodę w podejściu do instrumentów. Doświadczenia Bacewicz jako skrzypaczki płynęły z dwóch źródeł – z Warszawy, gdzie studiowała u Józefa Jarzębskiego i z Paryża, gdzie pieczę nad jej muzycznym wzrostem mieli André Touret i Karl Flesch. W jej dziełach też słychać te dwa źródła – fantazyjność i zakopiańską czasem ludowość polskiego modernizmu, którego estetycznym epicentrum był Szymanowski, oraz lekkość, swobodę kadru i skupioną czasem na drobiazgach filuterność francuskiej krainy muzyki. W to wchodzi być może nasilenie się neoklasycystycznych oczekiwań płynące podówczas ze Związku Radzieckiego. Do tej narracyjności chyba jednak bardzo francuskiej dochodzą latach sześćdziesiąte w Polsce, czyli poszukiwanie twórczej wolności na płaszczyźnie wyszukanej i intelektualnej, oraz otwarcie się na świat, patrzenie na każdy muzyczny obiekt jak na samodzielny kraj, samodzielną wyspę, samodzielną krainę. Te dążenia i pragnienia, bardzo pokrewne do tych występujących u Bacewicz, odnajdziemy u wielu innych polskich kompozytorów działających w latach 60ych, ale mało kto z nich miał tak znakomity warsztat i tak dobry gust do muzycznych podróży i przekształceń, jak Grażyna Bacewicz. Od wykonawców, czyli w tym wypadku od Kwartetu Lutosławskiego, muzyka ta wymaga ciągłej uwagi i nieustannej ciekawości. I tak się właśnie dzieje, mamy do czynienia z kwartetami – opowieściami. Można ich słuchać jak doskonałych nowel, choć oczywiście nie wiadomo dokładnie o czyich i jakich przygodach opowiadają.
Bardzo ciekawe jest też to, że płyta została wydana przez firmę Naxos, która właśnie obchodzi swój 30 jubileusz. To ciekawe wydawnictwo – za niewysoką cenę proponuje ono albumy, które uzupełniają wiedzę melomanów o ciekawej muzyce klasycznej. Czasem wśród tych zapełnianych białych muzycznych plam zdarzają się kompozytorzy genialni, a i wykonawców udaje się czasem Naxosowi dobrać rewelacyjnych. Naxos ma siedzibę w Hong Kongu i jest bodajże niemiecko – chiński. Jego płyty są dostępne na całym świecie, choć w Polsce akurat ostatnio nie jest z tym za dobrze. Jakkolwiek by nie było w Polsce, komplet kwartetów Bacewicz stał się teraz dostępny dla melomanów od Republiki Południowej Afryki po Grenlandię i od Meksyku po Chiny. Sądzę, że dla tych, którzy jeszcze nie znali tej znakomitej kompozytorki, będzie to nie lada odkrycie. Pomaga w tym również realizacja nagrania przez Andrzeja Sasina i Aleksandrę Nagórko. Działo się to pod koniec roku 2012, w Filharmonii Wrocławskiej. NFM jeszcze nie istniał. Tym niemniej płyta została wydana dopiero 3 lata później, gdy NFM już startował, a poprzedzało go wydawnictwo (płyty noszą też logo NFM).
Co jakiś czas opisuję Wam dokonania Kwartetu Lutosławskiego na koncertach, zatem muszę wspomnieć, że w roku 2012 zespół grał w nieco innym składzie. Na pierwszych skrzypcach grał wtedy Jakub Jakowicz, który obecnie wybrał karierę solisty i kameralisty grającego w innych zespołach. To bez wątpienia jeden z najciekawszych polskich skrzypków, ale na nagraniach Naxosu mamy do czynienia z pełnym partnerstwem – każdy muzyk kwartetu jest równie mocno eksponowany. Poza tym skład kwartetu nie zmienił się w ostatnich latach – na drugich skrzypcach gra i grał wtedy Marcin Markowicz, na altówce – Artur Rozmysłowicz i na wiolonczeli – Maciej Młodawski. Pierwszy album z kwartetami Grażyny Bacewicz został nominowany do Fryderyków 2016 w kategorii „najlepszy album polski za granicą”. Prócz tego otrzymał German Record Critic’s Award: Quarterly Choice i BBC Music Magazine Awards Finalist. Drugi album kompletu kwartetów ma gwiazdkę The Strad Recommends I BBC Music Magazine Chamber Choice. W samym Naxosie twórczość Grażyny Bacewicz w pełni, lub częściowo wypełnia już dziewięć albumów.