Minęła już trzecia część maja, miesiąca muzyki, gdyż tenże chyba miesiąc najczęściej pojawia się w pieśniach już od czasów średniowiecza. 10 maja w Narodowym Forum Muzyki tego miesiąca triumfu wiosny nie uczczono jednakże pieśniami, ale kameralnymi arcydziełami romantyzmu. Oba te arcydzieła związane były ze sławną XIX wieczną muzą i doskonałą pianistką oraz kompozytorką Clarą Wieck.
Clara Wieck została ona żoną Schumanna i jego wielką ostoją, oraz propagatorką. To ona dała odwagę romantykowi do wyjścia z bezpiecznej strefy utworów na fortepian solo, czego przykładem jest urokliwy i zamyślony Kwartet fortepianowy Es-dur op. 47 Roberta Schumanna. Usłyszeliśmy go w interpretacji Brahms Piano Quartet w składzie: Krzysztof Polonek – skrzypce, Michał Micker – altówka, Katarzyna Polonek – wiolonczela i Marcin Sikorski – fortepian.
Kwartet Schumanna zawiera w sobie momenty o nieziemskiej wręcz piękności. Pierwsza część to jedna z tych wielkich, śmiało zarysowanych i nawiązujących do ludowych ballad melodii, która ma nastrój jedyny w swoim rodzaju. Tajemniczy, pełen porannego światła, nawet w największych porywach radości kryjący w sobie jakiś cień strachu, niepewności. Można wręcz stwierdzić, że był Schumann drugim, po późnym Beethovenie – kameraliście, odkrywcą muzyki egzystencjalnej, skupionej wprost na głęboko analizowanych stanach psychicznych samego twórcy.
W przeciwieństwie do późnych kwartetów Beethovena mamy tu jednak formę mniej gęstą, bardziej czytelną. Wynika to już z samej różnicy instrumentarium – kwartety fortepianowe zawsze niemal są mniej gęste, mniej polifonicznie spiętrzone od kwartetów czysto smyczkowych. Fortepian staje się często osią muzycznej opowieści, nie pozwalając czasowi zbyt mocno się zamyślać i zatrzymywać.
Inną atrakcją Kwartetu fortepianowego Es-dur op. 47 jest jego druga część, Scherzo: Molto vivace, stanowiąca stylistyczny hołd dla muzyki Mendelssohna, wielkiego poprzednika Schumanna. Mamy tu ten sam bieg tajemniczych barw, lekki, eteryczny, mocno oddalony od wszystkiego co zwykłe i codzienne. Ten taniec elfów stanowi mocny kontrast dla otwierającej utwór quasi ballady popadającej z pieśniowego zapamiętania w egzystencjalne wąwozy cienia.
Brahms Piano Quartet wykonał ten utwór zachowując doskonałe proporcje między lekkością a pojawiającym się momentami ciężarem Schumannowskiego egzystencjalizmu. Doskonałe było wyczucie stylu. Ta interpretacja różniła się znacząco od poprzedzającego ją kwartetu Brahmsa, muzycy niemal całkowicie zmienili swoją ekspresję, ze znawstwem pokazując dystans stylistyczny między oboma wielkimi romantykami.
Dla Johannesa Brahmsa obydwoje Schumannowie byli potężnym źródłem inspiracji. To im pokazywał swoje młodzieńcze utwory i to im zawdzięcza w dużym stopniu swój własny styl oraz niezwykłą wyobraźnię, które uczyniły go drugim po Beethovenie mistrzem romantycznej kameralistyki.
III Kwartet fortepianowy c-moll op. 60 to zarówno dzieło Brahmsa, który przychodził do Schumannów, gdy Robert Schumann jeszcze żył i nie uległ swojej chorobie, oraz dzieło Brahmsa, który stracił już swego przyjaciela i jego platoniczna miłość do Clary przestała być ewentualną rywalką wielkiej przyjaźni, a stała się raczej piastunką wspomnień po Robercie Schumannie. Kompozytor wrócił do tego, co zaczął pisać, gdy odwiedzał Roberta Schumanna w zakładzie dla umysłowo chorych by zdawać relacje Clarze nie mogącej odwiedzać męża i pomagać jej w domu po wielu latach.
W III Kwartecie fortepianowym mamy zatem dwóch Brahmsów – bardzo jeszcze Schumannowskiego młodzieńca i demiurgicznego tytana muzycznej architektury, który nad cieniami balladowego egzystencjalizmu zmarłego przyjaciela piętrzy niezwykłe pochody akordów, łączy je w jakieś niebosiężne sklepienia kulminacji, które nawet w symfonii byłyby bardzo monumentalne, cóż dopiero w kwartecie. Ale to przecież Brahms… Udaje mu się zawrzeć w formie wykonywanej przez cztery instrumenty całą potęgę muzyki absolutnej, obywającej się bez słowa, budującej w nas światy swoją abstrakcyjną, a jednak pełną emocji matematyką.
Brahms Piano Quartet podszedł do III Kwartetu fortepianowego Brahmsa z ogromnym zaangażowaniem, bardzo ekspresyjnie. Potężne pnące się akordy kulminacji, nagłe odrywanie się od melodii w krainy zupełnej abstrakcji – to wszystko wyrażone było w potężny, sugestywny sposób. Mimo, że pianiście zdarzyło się trochę zbyt wiele potrąconych klawiszy, była to doskonała interpretacja arcydzieła. Warto dalej śledzić Brahms Piano Quartet. Zespół powstał ledwie rok temu, a ma już naprawdę wiele do powiedzenia. Oczywiście sami muzycy mają znacznie dłuższe doświadczenia z muzyką kameralną.
Tu dodam, ze dla potrzeb chronologii w mojej recenzji przebudowałem porządek koncertu. Na nim najpierw był Brahms, później Schumann, po którym na bis muzycy zagrali jeszcze raz elficką dugą część dzieła.