Trzeciego sierpnia 2021 roku odbył się pierwszy koncert Wratislavii Cantans. Jest to już 56 odsłona wrocławskiego festiwalu, będącego jednym z najważniejszych tego typu wydarzeń w naszym kraju. Zwrócił na to uwagę w krótkiej mowie otwierającej koncert prezydent Wrocławia Jacek Sutryk. Muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem. Prezydent mówił jak zaangażowany w rozwój Wrocławia meloman. Mam nadzieję, że za słowami zawsze iść będą czyny i Narodowe Forum Muzyki będzie mogło liczyć na hojność miasta, która jest w tym wypadku świetną inwestycją. Rozwój Wrocławskich Filharmoników i innych zespołów NFM, piękno i świetna akustyka sal koncertowych NFM przyciągają do Wrocławia wielu turystów, inwestorów a nawet przyszłych mieszkańców. Obok prezydenta Sutryka stał oczywiście Andrzej Kosendiak, szef NFM, wyraźnie wzruszony możliwością zorganizowania normalnej Wratislavii po wymuszonej przez Covid Wratislavii on-line.
Gwiazdą pierwszego koncertu 56 Wratislavii była bez wątpienia pochodząca z Moraw mezzosopranistka Magdalena Kožená. Jest to obecnie jedna z największych gwiazd światowej wokalistyki, bez wątpienia słusznie. Jej liczne nagrania dla Deutsche Grammophone ukazują przede wszystkim rozległą panoramę muzyki późnobarokowej i klasycystycznej. Na wrocławskim koncercie śpiewaczka zaprezentowała muzykę bliższą naszym czasom.
Folk Songs Luciano Berio to prawdziwe arcydzieło muzycznego postmodernizmu. Jest to kolaż pieśni ludowych z różnych stron świata, przekształcony w kunsztowny i wyrafinowany sposób przez jednego z najwybitniejszych stylistów dźwięku w dziejach muzyki współczesnej. Berio w tym zadaniu pomogła Cathy Berberian, prawdziwa mistrzyni odzwierciedlania emocji i różnorakich stylów śpiewu, a raczej dźwiękowej perswazji. Cathy Berberian była też małżonką Berio, więc oboje muzycy mieli okazję do długich debat na linii dzieło – wykonawca. Nie trudno się zatem domyśleć, że podążanie wokalnymi ścieżkami Berberian jest nie lada wyzwaniem dla każdego śpiewaka. Magdalena Kožená wywiązała się z niego znakomicie. Bez trudu nadawała swojemu głosowi rozmaite stylistyki, nie brakowało jej żaru i ekspresji, jednocześnie zaś czarowała wszystkich słuchaczy niewątpliwą urodą swojego mezzosopranu. Bardzo czekałem na to wykonanie Folk Songs i spełniło ono moje oczekiwania z nawiązką, zatapiając mnie bez reszty w świecie muzyki, wielobarwnym i wielowątkowym, gdzie różne epoki, style, progresje czasowe mieszają się ze sobą i przeplatają, tak jak lubił zapewne sam Berio.
Cinq mélodies populaires grecques, wczesny cykl pieśni na głos i orkiestrę Maurice’a Ravela, to piękna kontynuacja romantycznych tradycji pieśni francuskiej, w Polsce raczej słabo znanych, a nie słusznie, bowiem jest to gatunek wyjątkowo urokliwych muzycznych stworzeń. Już młody Ravel umiał do tej tradycji dorzucić swoje znakomite wyczucie orkiestry. Tu wielkie brawa należą się też NFM Filharmonii Wrocławskiej, która pod wodzą Duncana Warda dzielne towarzyszyła Koženie. Cały koncert był bardzo długi, liczył sobie niemal dwie i pół godziny bez przerwy. Niektórzy muzycy orkiestry grali też w pierwszej części koncertu, z Chórem Chłopięcym NFM. Jednak, zamiast powolnego upadku formy tak długie granie wywołało swoisty trans muzyków i dyrygenta. Grali cały czas dobrze, lecz ostatni utwór, Tańce z Galánty Zoltána Kodály’iego wykonany był jak istny muzyczny fajerwerk, pełen barw i pierwotnej, ludowej siły, zmieszanej oczywiście ze znakomitym warsztatem kompozytorskim Kodály’iego, który w obrębie świetnego węgierskiego modernizmu skazany został na pozostawanie w cieniu Beli Bartoka, ale z pewnością jest twórcą godnym uwagi.
Samego Beli Bartoka na koncercie też nie zabrakło. Po Berio i Ravelu, po barwnie zagranym Tańcu słowiańskim e-moll op. 72 nr 2 Antonína Dvořáka, Magdalena Kožena wraz z Wrocławskimi Filharmonikami zaprezentowała Pięć węgierskich pieśni ludowych węgierskiego kompozytora. Już pierwsze dźwięki orkiestry przeniosły nas w świat jedyny w swoim rodzaju, poza czasowy, tajemniczy i mroczny, mimo to pełen dźwiękowego przepychu, nie przygaszony, lecz żarzący się, jak żarzą się ciemne przecież w ogólnej tonalności obrazy Rembrandta. Usłyszenie nagle Bartoka po innych, świetnych kompozytorach, pozwoliło mi lepiej zrozumieć tych melomanów, którzy stawiają węgierskiego modernistę w ścisłej czołówce uwielbianych przez siebie kompozytorów, tuż przy takich gigantach jak Bach, Mozart czy Beethoven. Jest w tej muzyce coś absolutnie niezwykłego. Z pewnością ową niezwykłość zbudował Bartok również ze swoich rozległych i starannych badań folklorystycznych. Magdalena Kožena ukazała nam tę drogę, zaś same pieśni miały przeważnie dość ponure przesłanie. Było w nich o więziennej niewoli i o śmierci. Muzyka czaiła się w półmroku kazamatów, zaś głos śpiewaczki był oskarżeniem, skargą, ale też tragicznym krzykiem złudnej nadziei. Kožena z pewnością długo będzie jeszcze pamiętana przez wrocławskich melomanów.
Koncert, który opisuję niechronologicznie, składał się z dwóch części. Pierwszą część wypełniał Chór Chłopięcy NFM pod kierownictwem Małgorzaty Podzielny. Chór wykonał wpierw Słomkowy łańcuszek i inne dziecinne utwory na sopran i mezzosopran, flet, obój, 2 klarnety i fagot Witolda Lutosławskiego. Było to świetne wykonanie, znane już z płyty, którą ponownie gorąco polecam. Głosy dzieci brzmiały bardzo spójnie, klarownie, urzekając barwą. Soliści NFM bardzo ładnie ukazali „pazur” Lutosławskiego skryty w akompaniamencie orkiestrowym, mniej neoklasycystycznym niż sama linia wokalna utworów. Po Lutosławskim usłyszeliśmy pełen przepychu Let All the World in Every Corner Sing Ralpha Vaughana Williamsa. Brytyjski kompozytor pozazdrościł splendoru oratoriom Haendla i odmalował wspaniały muzyczny fresk, zapierający dech w piersiach pasażami organów i seraficznym brzmieniem chórów (tu dołączył też dorosły chór NFM). Na organach świetnie grał Tomasz Głuchowski i ogólnie doskonale, że mamy w końcu w NFM ORGANY do takich utworów! Na pozytywie rzecz cała byłaby pozbawiona siły i blasku, na co z pewnością postawił sam kompozytor. A Ralpha Vaughana Williamsa bardzo cenię i cieszę się, że przynajmniej we Wrocławiu nie zakrył go całkowicie cień Brittena.