Odkrywając Samuela Barbera

  Na piątkowy koncert w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu (12.12.2025) przyciągnął mnie Koncert wiolonczelowy op. 22 Samuela Barbera. Myślę, że nie tylko miłośnicy muzyki klasycznej znają Adagio na smyczki tego amerykańskiego kompozytora, utwór o elegijnym charakterze, łączący silną tłumioną emocjonalność z wrażeniem kosmicznej pustki (widziałem nawet grę komputerową, gdzie właśnie do ilustracji ogromu wszechświata i dramatycznej monotonii podróży przez ten ogrom posłużyło Adagio). Jednak Barber to oczywiście nie tylko ten utwór. Stopniowo poznaję dzieła tego kompozytora, na przykład Koncert skrzypcowy, pełen inwencji czy neoimpresjonistyczną operę Vanessa. Interesujące są też utwory fortepianowe, jedne romantyczne, inne nawiązujące do impresjonizmu, jazzu czy chyba nawet country.

   Swoisty eklektyzm to jakby drugie imię tego kompozytora. A jednocześnie często odnajdujemy u niego rasowy romantyzm, trochę podobnie jak u innego bardzo późnego romantyka, Jeana Sibeliusa. Co ciekawe Samuel Barber w zasadzie nie jest neoklasycystą, choć czas i miejsce w którym żył powinny owocować neoklasycyzmem. Napisałem w zasadzie, bo w tak wielobarwnej stylistycznie twórczości czasem pojawiają się też neoklasycystyczne frazy, ale czynią to gościnnie. Amerykanin napisał swoje dzieło z myślą o wirtuozce Rayi Garbousovej jako wykonawczyni. Zamówienie na nie złożył u niego dyrektor artystyczny Boston Symphony Orchestra Siergiej Kusewicki. Jeśli nie znacie tego dyrygenta, musicie poszperać wpierw na streamach, a później kupić płyty. Wśród wielkich amerykańskich dyrygentów Kusewicki błyszczał swoją malowniczą poetyckością, jednocześnie nie dbając aż tak bardzo jak inni o orkiestrową dyscyplinę. To bardzo ciekawa i oryginalna sztuka dyrygencka! Światowe prawykonanie koncertu miało miejsce 5 kwietnia 1946 roku w Bostonie. Solistką była Raya Garbousova, a Boston Symphony Orchestra grała pod batutą samego Sergiusza Kusewickiego. Utwór przyniósł Barberowi nagrodę New York Music Critics’ Circle Award w 1947 roku. Dodajmy, że dzieło sfinansował mecenas muzyczny John Nicholas Brown.

Utwór tradycyjnie składa się z trzech części:

Allegro moderato – część otwierająca o charakterze dramatycznym i lirycznym

Andante sostenuto – wolna, wysoce ekspresyjna część środkowa

Molto allegro e appassionato – finałowe allegro, wymagające technicznie

Stylistycznie Barber czerpie z tradycji późnoromantycznej, szczególnie z twórczości Brahmsa i Dvořáka. Zwłaszcza w części pierwszej słyszymy nieco nostalgiczne echa amerykańskich pieśni z różnych regionów, co przywodzi na myśl szczególnie czeskiego kompozytora. Z Brahmsem kojarzy się symfoniczny charakter koncertu, rozbudowana partia orkiestry. Ciężko jest jednak opisać w jak niezwykle ciekawy sposób pojawiają się tematy w części pierwszej. Z jednej strony są one pogodne, z drugiej, dzięki swoistemu „brzmieniowemu prześwietleniu” jest w nich jakaś nostalgia, a nawet zaczyn elegijności, która oczywiście wybuchnie w części drugiej. Żeby nie było za łatwo, pojawiają się bardzo wirtuozerskie sola wiolonczeli, które momentami mogą się kojarzyć z jazzem i muzyką dość modernistyczną. Przez cały koncert mamy dość nieprzewidywalne, zaskakujące zmiany rytmu, co podkreśla wrażenie swoistej improwizacji.

Utwór cechuje się intensywnym ładunkiem emocjonalnym – od nostalgicznej liryki przez dramatyczne napięcie po wirtuozowską energię. Szczególnie w części drugiej słychać tak charakterystyczne dla Barbera „smutne piękno”. To „smutne piękno” występuje też w elegijnych fragmentach koncertów Szostakowicza. Jednak u Szostakowicza mamy ponure zmaganie się z fatum, ekspresjonistyczny krzyk. Zaś Barber ma skłonność do swoistej, metafizycznej rezygnacji, niezwykłego nastroju, który cechuje chyba tylko jego muzykę. Zresztą Szostakowiczowe połączenie elegii z groteską też przynależy tylko do Rosjanina.

Część finałowa jest szczególnie wymagająca technicznie, z szybkimi pasażami, skokami interwałowymi i złożoną artykulacją. Początkowo uznawano tę część za niemal niewykonalną, co doprowadziło do konfliktu między kompozytorem a pierwszym wykonawcą.

Koncert wiolonczelowy Barbera, choć początkowo budził kontrowersje ze względu na wymagania techniczne, stał się kamieniem milowym w literaturze wiolonczelowej. Przedstawia syntezę romantycznej ekspresji z modernistyczną techniką, charakterystyczną dla amerykańskiej muzyki artystycznej połowy XX wieku. Dzieło to pozostaje świadectwem indywidualnego głosu Barbera – kompozytora, który w epoce awangardy pozostał wierny melodycznej ekspresji i emocjonalnej komunikatywności, jednocześnie tworząc muzykę głęboko zakorzenioną w swoim czasie.

We Wrocławiu koncert wykonali Wrocławscy Filharmonicy pod batutą Mario Venzago, który uczył się sztuki dyrygenckiej między innymi u Leonarda Bernsteina, kolejnego obok Barbera „niepokornego stylistycznie” Amerykanina.  Mario Venzago ma na swoim koncie zaskakująco wielką liczbę płyt, jedną z nich zachwycam się już od dawna, to Koncert wiolonczelowy Elgara z wiolonczelistką Sol Gabettą (SONY, RCA). Na wiolonczeli grał Alban Gerhardt, artysta również bardzo znany, jego znakomite realizacje dla brytyjskiego Hyperionu, jednej z najbardziej wyrafinowanych firm fonograficznych (niedawno sprzedanej Universalowi), zaskarbiły sobie wiele nagród i pochlebnych recenzji.

   I nie bez powodu. Dźwięk wiolonczeli niemieckiego artysty był jedyny w swoim rodzaju. Wyrazisty i mocny, ale jednocześnie nie tłusty i ciężki, lecz pełen przestrzeni, jak pięknie wykonana grafika. Taki styl gry doskonale pasował do eklektycznego i kapryśnego Barbera. Co ciekawe, w pewnym momencie soliście wypadł z ręki smyczek. Barber jest naprawdę trudny technicznie! Jednak ten drobny incydent nie zaburzył moich wrażeń ze znakomitej interpretacji tego nie dość znanego dzieła.  

Na bis Alban Gerhardt zagrał oczywiście Bacha. Już się bałem, że bisu nie będzie. Publiczność tego dnia gadała przez cały koncert i wiele osób w ogóle nie było zainteresowanych muzyką. Oklaski były grzecznościowe, choć koncert świetny. Gdy troglodyci zbierali się już do wyjścia na przerwę, Gerhardt na szczęście usiadł i zagrał. Nie barokowo, ale modernistycznie, w pewnym stopniu nawiązując tym Bachem do Barbera. I było to świetne. Podobało mi się też to, że światło odbijało się na wspaniałej, wielkiej wiolonczeli i tańczyło mi po oczach. Pasowało to do jasnej, świetlistej i ponadczasowej interpretacji Bacha.

Mario Venzago z partii orkiestrowej, równorzędnej z solistą w tym wypadku, wydobył kolory i ekspresję stale trzymając mnie w napięciu. Wrocławscy Filharmonicy grali znakomicie, przedłużająca się absencja ich szefa artystycznego wyrażała się w „nierównym starcie”, po którym szybko wszystko wracało na właściwe tory.

Koncert w NFM zaczął się jednak nie od Barbera, ale od kompozycji Ulisse samego Mario Venzago. Utwór okazał się ciekawy. Z jednej strony pozostawał on po konserwatywnej stronie wykorzystania orkiestry, z drugiej nowoczesne potraktowanie wijącego się quasitematu było świeże i wciągające. Również sam rozwój utworu, wariacyjny i narastający mógł się kojarzyć niemal z XIX wieku. Jednak śmiałe zastosowanie perkusji i pięknym brzmień drewna zrównoważyło to co stare i zachowawcze tym co nowe i nieoczekiwane. Bardzo bym chciał mieć cały album z kompozycjami Mario Venzago. Z twórczością kompozytorską dyrygentów bywa rozmaicie, w tym jednak wypadku polecam śledzenie z uwagą twórczości Szwajcara.

Druga część koncertu zaczęła się od Niedokończonej Schuberta. Venzago zaprojektował całość z romantycznym rozmachem, lecz interpretację osłabiło trochę brudne, pudełkowate forte Wrocławskich Filharmoników. Na osłodę pozostało świetne jak zwykle drewno, na które szwajcarski dyrygent położył szczególny nacisk. Gdyby nie to nieszczęsne forte, byłaby to wybitna interpretacja.  

Natomiast Uwertura do opery Wolny strzelec op. 77 Carla Marii von Webera po prostu mną wstrząsnęła. Nie sądziłem, że Wrocławscy Filharmonicy potrafią grać aż tak wspaniale. Nie było tak cały czas, to całkiem złożona uwertura, ale szybkie pasaże smyczków na tle drewna mogły wywołać zawiść nawet u orkiestr z pierwszej światowej dziesiątki.

To był świetny koncert. Do Wrocławia przyjechały prawdziwe gwiazdy, z czego chyba wielu stałych bywalców NFM nie zdało sobie sprawy. Ale ja spotkałem moją kuzynkę, która przyjechała na ten koncert aż z Niemiec, sama będąc profesjonalnym muzykiem. Warto poznawać dzieła Barbera, warto dać większą szansę twórczości Mario Venzago, no i trzeba polować na płyty Hyperionu z Albanem Gerhardtem póki jeszcze są…

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

cztery + 6 =