Organistka z San Sebiastian

   Czasem jestem pełen podziwu dla osób, które programują cykle koncertowe. Zwłaszcza, gdy podmiot ich programowania nie jest tak oczywisty jak muzyka symfoniczna czy operowa. Weźmy za przykład organy. Słucham muzyki organowej bardzo chętnie, mam z pewnością więcej jej nagrań niż wszyscy moi znajomi melomani. A jednak, gdybym sam miał się podjąć zadania programowania koncertów organowych, to poza kilkunastoma oczywistymi sławami (Koopman, Isoir etc.) i znanymi organistami z muzycznej sceny krajowej strzelałbym w ciemno. A jednak udało się zaprosić do NFM świetną organistkę, która nie jest jeszcze bardzo znana przynajmniej jeśli chodzi o nagrania, które póki co realizuje dla dość lokalnych hiszpańskich wytwórni (nie mylić z takimi labelami jak Glossa, Alia Vox czy nawet Pneuma).

   W mroźny zimowy wieczór (jeszcze nie był w pełni mroźny, dlatego przyjechałem rowerem, nie lubię się na nim ślizgać), we wrocławskim Narodowym Forum Muzyki usłyszeliśmy organowy recital Loreto Aramendi, w dość nieścisły sposób poświęcony muzyce bożonarodzeniowej i francuskiej.

   Usłyszeliśmy następujące dzieła:

D. Buxtehude Toccata F-dur BuxWV 156
F.A. Guilmant Livre de Noëls op. 60 Elévation; Introduction et variations sur un Nöel polonais 
C. Saint-Saëns Danse macabre – poemat symfoniczny op. 40 (oprac. L. Robilliard)
L. Vierne Carillon de Westminster
M. Corrette Ou s’en vont ces gays bergers; Tambourin; A la venue de Noël
O. Messiaen Dieu parmi nous z cyklu La Nativité du Seigneur
C. Franck Offertoire sur un Nöel breton
P. Cochereau Sortie sur „Adeste fideles”

   Loreto Aramendi zachwyciła mnie mistrzowskim rozmieszczeniem dźwięków w czasie, którego brakuje nawet niektórym bardzo znanym organistom. Pozwoliło jej to na elastyczne kształtowanie frazy i organowych faktur, co jest podstawą dla tworzenia organowej narracji. A ta była elegancka, wciągająca i ekspresyjna poprzez formę i agogikę a nie brutalny wolumen dźwięku.

   Zanim przejdę do dokładniejszego omówienia tego, co usłyszałem, chciałbym przedstawić dwa zagadnienia – po pierwsze biografię artystki, a po drugie możliwe źródło jej „organowych mocy”.

  Loreto Aramendi rozpoczęła swoje muzyczne studia w Konserwatorium w San Sebastián, gdzie uzyskała dyplomy ukończenia studiów podyplomowych z gry na fortepianie, klawesynie, organach i muzyce kameralnej u Loreto F. Imaz, Esther Mendiburu i Cristiny Navajas. Obok hiszpańskiego Kraju Basków była też Francja, obok Niemiec ojczyzna organowych stylistyk. Tam Aramendi studiowała grę na organach w Narodowym Konserwatorium Regionalnym w Bayonne u Bernadette Carrau i Estebana Landarta, zdobywając złoty medal i pierwszą nagrodę po ukończeniu studiów podyplomowych.

Po rozpoczęciu nauki w Narodowym Wyższym Konserwatorium w Lyonie (C.N.S.M.D.), współpracowała z Jeanem Boyerem, Louisem Robilliardem i J. von Oortmersenem, uzyskując pierwszą nagrodę z wyróżnieniem „Mention trés bien” oraz Narodowy Dyplom Studiów Podyplomowych ze specjalizacją w grze na organach. Następnie kontynuowała naukę przez pięć lat w Narodowym Regionalnym Konserwatorium Wyższym w Paryżu pod kierunkiem Noelle Spieth, zdobywając pierwszą nagrodę po ukończeniu studiów podyplomowych z gry na klawesynie oraz dyplom z ogólnych studiów muzycznych. Jednocześnie współpracowała z J. Rouvierem, specjalizując się w grze na fortepianie.

  Od wielu lat współpracuje z Baskijską Orkiestrą Symfoniczną, z którą nagrała dwie płyty. Koncertuje jako solistka oraz w różnych zespołach jako organistka, pianistka i klawesynistka, obejmując w swoim repertuarze wszystkie epoki i style. Jednocześnie ukończyła psychologię na Uniwersytecie Kraju Basków (UPV). To ostatnie zbliża ją do wielkiego Philippe’a Herreweghe, który ciepły humanizm swoich bachowskich (i nie tylko) interpretacji zawdzięcza też studiowaniu ludzkiej psyche.

   Obecnie Loreto Aramendi  jest profesorem w Konserwatorium F. Escudero w San Sebastián. Być może jednak najważniejszym aspektem tego kim jest Loreto Aramendi jest to, iż pełni ona funkcję głównej organistki w bazylice Santa María del Coro w San Sebastián, gdzie opiekuje się instrumentem z 1863 roku. Jego budowniczym był Aristide Cavaillé-Coll, jeden z najbardziej legendarnych twórców organów. A jak się niebawem dowiemy, jego organy z San Sebastián są wyjątkowe.

   Aristide Cavaillé-Coll, nazywany „mistrzem mistrzów” francuskiego budownictwa organowego, urodził się w 1811 roku w rodzinie organmistrzów. Już jako 11-latek pracował przy specjalnym stole warsztatowym, ucząc się rzemiosła od ojca Dominique’a. Co ciekawe, nie miał formalnego wykształcenia muzycznego i nie grał na żadnym instrumencie. Jego geniusz objawiał się w zdolnościach manualnych, matematycznych i inżynieryjnych. W wieku 18 lat ojciec wysłał go samodzielnie do Hiszpanii, aby dokończył niedokończony instrument. Ta misja dała mu swobodę wprowadzania własnych pomysłów, takich jak zastosowanie pudła ekspresyjnego (zwanego też szafą ekspresyjną).

    Mamy XIX wiek, epokę romantyzmu. A jednym z jej demiurgów, którego podziwiał między innymi Fryderyk Chopin, był Rossini. Nic zatem dziwnego, że spotkanie z Gioacchinem Rossinim zmieniło bieg życia Aristide’a Cavaillé-Coll’a. Kiedy Rossini odwiedził Tuluzę i potrzebował organów do wystawienia opery, młody Aristide zaoferował mu swój wynalazek – poïkilorgue (instrument podobny do fisharmonii). Rossini był pod takim wrażeniem, że namówił go na wyjazd do Paryża, wręczając mu listy polecające do wpływowych osób. Przybycie do stolicy Francji w 1833 roku otworzyło przed młodym organmistrzem niezwykłe możliwości. Kilka dni po przyjeździe Aristide dowiedział się o prestiżowym przetargu na budowę organów do bazyliki Saint-Denis. W zaledwie trzy dni przygotował projekt, który pokonał konkurencję renomowanych mistrzów. Mając 22 lata, zdobył kontrakt na najważniejszy instrument epoki. Podczas budowy okazało się, że połączenie manuałów wymagało nadludzkiej siły. Przełomem było zastosowanie dźwigni (maszyny) Barkera – pneumatycznego wspomagania, które odciążyło klawiaturę. To rozwiązanie stało się podstawą późniejszych, wielkich instrumentów Aristide’a Cavaillé-Coll’a.

   Organy w Saint-Denis (ukończone w 1841 r.) były wzorem dla całej jego dalszej twórczości. Aristide dążył do stworzenia organów symfonicznych – instrumentu, który brzmiałby jak orkiestra, oferując płynne crescenda, bogatą paletę barw (naśladującą np. fagot czy rożek angielski) i możliwość szybkiej zmiany rejestracji. Jego organy stały się inspiracją dla kompozytorów takich jak César Franck, Charles-Marie Widor czy Louis Vierne. Można powiedzieć, że z pomocą swoich organów Aristide Cavaillé-Coll tworzył epokę dojrzałego i późnego romantyzmu (w tej ostatniej nadal żyjemy, po krótkim webernowsko – neoklasycystycznym interludium).

   Mimo że Aristide nie był muzykiem, miał niezwykłe wyczucie brzmienia. Dostosowywał projekt każdego instrumentu do akustyki kościoła, traktując ją jak „dodatkowy rejestr”. Na przykład jego organy w Saint-Sulpice (największe, z 1862 r.) różnią się charakterem od tych w Notre-Dame. Jego instrumenty nie tylko inspirowały, ale wręcz wymuszały nowy styl komponowania. César Franck, grając na nowym instrumencie Cavaillé-Colla, miał wykrzyknąć: „Moje nowe organy? To jest orkiestra!”. Możliwości jego organów dały początek gatunkowi symfonii organowej, rozsławionemu przez Widora i Vierne’a.

   Poza wspomnianymi już innowacjami Cavaillé-Colla, takimi jak szafa ekspresyjna można wymienić kilka innych. Stworzył on całą rodzinę głosów harmonicznych (np. Flûte harmonique), które naśladowały brzmienie instrumentów orkiestrowych, takich jak fagot czy rożek angielski. Przeniósł klawiaturę Grand-Orgue na najniższą pozycję, a Positif umieścił nad nią, zmieniając tradycyjną hierarchię sekcji i ułatwiając stopniowe łączenie rejestrów. Opracował system pedałów pozwalający na szybkie włączanie lub wyłączanie całych grup głosów (np. wszystkie języczkowe), co umożliwiało natychmiastowe zmiany kolorystyki podczas gry.

  Organy w bazylice Santa María del Coro w San Sebastián, w której koncertmistrzynią jest Loreto Aramendi to wyjątkowy instrument. Zbudowany w 1863 roku, jest uważany za jeden z najlepiej zachowanych przykładów pracy Cavaillé-Colla w Hiszpanii i za wzorowy instrument do wykonywania muzyki Césara Francka. Organy te mają 44 głosy, rozdzielone na 3 manuały i pedał. Cavaillé-Coll wykazał się tu niezwykłym szacunkiem dla lokalnej kultury. Zachował barokową szafę organową oraz, co niezwykłe, użył tradycyjnych hiszpańskich nazw dla manuałów (Organo Mayor, Cadereta) i miary w dłoniach zamiast w stopach. Instrument umieszczony został po lewej stronie chóru. Podczas gdy dźwięk sekcji Organo Mayor i Recitativo kierowany jest w stronę prezbiterium, sekcja Cadereta (odpowiednik Positif) wybrzmiewa w stronę głównego ołtarza, pogłębiając doznanie przestrzennego dźwięku.

   Organy w San Sebastián są uważane za wierną kopię oryginalnych organów Cavaillé-Colla z bazyliki Sainte-Clotilde w Paryżu, na których grał César Franck. Ponieważ instrument w Sainte-Clotilde został później przebudowany, organy w San Sebastián oferują unikatową możliwość usłyszenia autentycznego brzmienia, które inspirowało kompozytora.

   Na koniec warto wspomnieć, że Cavaillé-Coll zbudował lub gruntownie przebudował od 450 do 500 instrumentów. W ten sposób swoją pracowitością osiągnął podobny epokowy efekt co mistrz neogotyku i śmiałych rekonstrukcji Eugène Viollet-le-Duc. Obaj panowie, obok Wagnera, Brahmsa i pośmiertnie Beethovena nadali w zasadzie kształt sztuce XIX wieku, która oddziaływuje mocno i nieprzerwanie także w naszych czasach.

   Wróćmy do recitalu Loreto Aramendi. W genialnym stylu fantastycznym Buxtehudego łatwo się pogubić, nie przekazując w pełni doskonałości dzieł niemieckiego kompozytora o duńskich korzeniach. Ogromna dyscyplina czasowa Aramendi sprawiła, że mieliśmy do czynienia z wykonaniem w zasadzie wzorcowym. Urokliwa była polska kolęda w dziele Guilmanta. Z kolei organowa wersja poematu symfonicznego Saint-Saëns’a przeniosła nas do świata organowej symfoniki, który jest chyba dla Loreto Aramendi podstawowym żywiołem. I tu znów możemy mówić o częstym hałaśliwym graniu organowej symfoniki i o graniu wrażliwym, pełnym barw i dzielenia sekcji organów na analogiczne do sekcji instrumentów w orkiestrze głosy. Tak zagrała Danse macabre Loreto Aramendi i było to świetne. Przy okazji nie utraciliśmy subtelności i intelektualnego wyrafinowania Saint-Saëns’a, o co bardzo łatwo w tym jakże „przebojowym” dziele. Jak wiecie, bardzo lubię Saint-Saëns’a, więc byłem szczęśliwy.

   Carillon de Westminster Vierna to utwór bardziej niż wdzięczny. Natychmiast rozpoznajemy melodię dzwonów Westminsteru, która stała się niejako symbolem dźwiękowym Londynu. Ale Vierne zaplątał to w tak wspaniałą, gęstą narrację, że słucha się jego utworu jednym tchem. Słychać było, że codzienne obcowanie z organami z bazyliki Santa María del Coro sprawiło, że tego typu kompozycje są wręcz naturalnym środowiskiem dla organistki. Pastoralny Corette stworzył świetny kontrapunkt dla Vierna i znów, po Buxtehude, mieliśmy świetny barok. Pan przewracający kartki z nutami (z którego pomocy organistka w zasadzie prawie zrezygnowała) podkreślił świąteczny nastrój ptaszkowym gwizdkiem. Myślę, że organy z NFM same w sobie mają taki głos, ale być może chodziło o świąteczną delikatność brzmienia. Dzieło Messiaena swoim skrajnie modernistycznym charakterem wprowadziło nas w zupełnie inny wymiar muzyki, ale jednocześnie pasowało do symfoniki organowej Vierne’a. Messiaen jest świetny, bez dwóch zdań, tylko należy poświęcić chwilę na przejście do jego modalno – biologiczno – betonowego świata. Czasem kojarzy mi się z le Courbusierem, z najbardziej śmiałymi rzeźbami architektonicznymi doby modernizmu.

   Franck i Cochereau złożyli się na malownicze zakończenie recitalu. A na bis był Glass. Wzbudza on emocje. Wielu krytyków muzycznych odsądza go od czci i wiary, ceniąc za to Pärta, który też był minimalistą i równie chętnie przenosił pomysły, motywy, melodie z dzieła na dzieło. Ale Pärt jest „uduchowiony”, zaś Glass to jakieś gamelany, Ravi Shankar, egipskie wykopaliska, Upaniszady i same rzeczy które może są „uduchowione”, ale widocznie nie tak, jak chcą niektórzy snobistyczni krytycy. Dlatego nieczęsto można w Polsce usłyszeć muzykę Glassa na żywo. Zaś jego utwory na organy są doskonałe i robią ogromne wrażenie.

   To był wspaniały recital. Niezapomniane chwile spędzone przy wspaniałej muzyce.

O autorze wpisu:

Studiował historię sztuki. Jest poetą i muzykiem. Odbył dwie wielkie podróże do Indii, gdzie badał kulturę, również pod kątem ateizmu, oraz indyjską muzykę klasyczną. Te badania zaowocowały między innymi wykładami na Uniwersytecie Wrocławskim z historii klasycznej muzyki indyjskiej, a także licznymi publikacjami i wystąpieniami. . Jacek Tabisz współpracował z reżyserem Zbigniewem Rybczyńskim przy tworzeniu scenariusza jego nowego filmu. Od grudnia 2011 roku był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, wybranym na trzecią kadencję w latach 2016 - 2018 Jego liczne teksty dostępne są także na portalach Racjonalista.tv, natemat.pl, liberte.pl, Racjonalista.pl i Hanuman.pl. Organizator i uczestnik wielu festiwali i konferencji na tematy świeckości, kultury i sztuki. W 2014 laureat Kryształowego Świecznika publiczności, nagrody wicemarszałek sejmu, Wandy Nowickiej za działania na rzecz świeckiego państwa. W tym samym roku kandydował z list Europa+ Twój Ruch do parlamentu europejskiego. Na videoblogu na kanale YouTube, wzorem anglosaskim, prowadzi pogadanki na temat ateizmu. Twórcze połączenie nauki ze sztuką, promowanie racjonalnego zachwytu nad światem i istnieniem są głównymi celami jego działalności. Jacek Tabisz jest współtwórcą i redaktorem naczelnym Racjonalista.tv. Adres mailowy: jacek.tabisz@psr.org.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

18 − 14 =