Obrzeża islamu [7]: Ropa naftowa, Saudowie i wahhabizm

Ostatni zamach w Brukseli dokonany przez islamistów (celowo podkreślam – islamistów, nie muzułmanów) powoduje wiele pytań o źródła i przyczyny tego stanu rzeczy. Jest ich sporo, ale o jednej – moim zdaniem zasadniczej – nie wspomina się w mediach zajętych podgrzewaniem atmosfery linczu, islamofobii czy zwyczajnej nienawiści do INNEGO. Chodzi o sponsoring i zaplecze intelektualno-ideowe jakie dla wszystkich fundamentalistów islamskich stanowi Rijad i rządząca w nim rodzina Saudów (najszerzej pojęta). Na kiepski żart zakrawa fakt, iż Saudyjska Arabia, ów generator w wielu płaszczyznach, światowego fundamentalizmu muzułmańskiego i islamizmu en bloc jest najwierniejszym sojusznikiem USA, Zachodu i ….. Polski. Tego tematu właśnie media nie podejmują.

Dziś debata publiczna wygląda tak,
że demagodzy mówią tłumowi co ma
myśleć. Gdy ludzie odbijają echem ich
frazesy oni śmiało ogłaszają iż
wyrażają tylko powszechne nastroje.

Tony JUDT

Madawi Al-Rasheed jest profesorem antropologii w londyńskim King’s College specjalizującą się w problematyce saudyjskiej (historia, polityka, religia, zagadnienia społeczne, kultura itd.). Prezentowana książka pojawiła się w odpowiednim czasie, gdyż w Polsce znajomość realiów Arabii Saudyjskiej jest oparta na kilku kliszach czy schematach myślowych. Al-Rasheed – co jest ciekawostką biorąc pod uwagę realia tego niezwykle ważnego dla świat islamu kraju – pochodzi z Arabii Saudyjskiej i na dodatek jest …… kobietą. W realiach saudyjskich to kolejny ewenement (co prawda mieszka od lat w Wielkiej Brytanii ale i tak jest to sytuacja niecodzienna gdy bierzemy pod uwagę pozycję kobiety w tym niezwykle tradycjonalistycznym i konserwatywnym społeczeństwie, ściśniętym od dekad religijnymi konwenansami i ograniczeniami).
Jak wspomniano Rijad i Saudowie wywierają niesłychanie silny wpływ na to co dzieje się w świecie islamu, a przede wszystkim – w krajach arabskich. I to z wielu względów: potencjał militarny, zasoby finansowe (wynikające z dopływu od dekad petrodolarów do kasy państwowej czyli dworu saudyjskiego), bliski sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, a nade wszystko to iż na tym terenie znajdują się dwa najświętsze miejsca związane z twórcą i założycielem islamu – Mahometem: Mekka i Medyna. To do tych miejsc przybywają rokrocznie miliony pielgrzymujących muzułmanów, aby odwiedzić owe sanktuaria. Także z tej przyczyny rola Saudów i rządzonego przez nich pustynnego kraju jest wśród ludzi zaliczanych do ummy tak znacząca. Głos Wielkiego Muftiego z Mekki (mimo rozproszenia i braku jednolitej władzy duchowej w świecie muzułmańskim) jest niesłychanie ważkim i wiążącym przesłaniem dla ponad miliarda dwustu milionów wyznawców islamu w wielu kwestiach.
Czytając tekst Madawi Al-Rasheed – zwłaszcza te fragmenty które dotyczą dziejów Arabii Saudyjskiej w XVIII i XIX wieku, kiedy to de facto zaczyna się tworzyć kraj jaki istnieje współcześnie – zwraca uwagę religino-ortodoksyjny (od samego początku) charakter sojuszu Saudów (jednego z feudalnych klanów pochodzących z południowego Nadżdu) z reformatorem religijnym, Muhammadem Ibn Abd Al-Wahhabem. Jego purytańsko-ortodoksyjna wizja islamu mająca za zadanie oczyszczenie religii Mahometa z naleciałości regionalno-cywilizacyjnych, z wszelkich poza monoteistycznych kultów i rytuałów, jakiejkolwiek subiektywnej refleksji, połączona z chęcią ekspansywności rodu Saudów (dał im po prostu religijną legitymizację podboju i zjednoczenia ziem Nadżdu, Hidżazu, Asiru i Al-Hasy czyli podstawowych regionów płw. Arabskiego) zaowocowała tym z czym mamy współcześnie do czynienia: Rijad staje się ponad lokalną potęgą w wielu wymiarach.
Trzeba dodać jednocześnie, iż takie ortodoksyjne, purytańskie i fundamentalistyczne interpretacje religii Mahometa (choćby biorąc pod uwagę znaczenie takich XIII/XIV wiecznych reformatorów islamu jak Ibn Tajmijja czy Ibn Quayyim Al-Jawizyyaha) poczęły zdobywać przewagę pod wpływem klęski cywilizacji islamu jaką był upadek Abbasydów i likwidacja kalifatu bagdadzkiego przez Mongołów pod wodzą Hulagu-chana (1258 roku). Przygnębienie, poczucie klęski i zawalenia się istniejącego świata wartości, tradycji, porządku i religijnego autorytetu musiało wywrzeć na ówczesnych muzułmanach piorunujące wrażenie (podobnie działo się w „świecie rzymskim” po 455 roku kiedy to Wandalowie pod wodzą Genzeryka zdobyli i złupili Rzym, a nad Europą zapanowały „wieki ciemne„). To poczucie porażki, upadku i degrengolady utrzymywać się miało przez długi czas, potem wzmocnione zostało przez kolonizację ziem zaliczanych do świata islamu przez Europejczyków.
Mówiąc o wizjach Abd Al-Wahhaba (i podobnych mu reformatorów) trzeba zaznaczyć, iż w chwili kiedy islam stał się religią globalną, wykraczając poza granice Arabii, będącej ziemią nomadów i koczowników (a to wiąże się z określonym światopoglądem i spojrzeniem na otaczający człowieka świat), przybywając m.in. do obszarów o wysokiej kulturze, innej mentalności i świadomości społecznej – takich jak np. Syria, Persja, Indie czy Egipt – musiał asymilować na zasadzie synkretyzmu te wartości i te obrzędy, które w tych regionach funkcjonowały od setek lat. Wspomniany trend reformy islamu, zarzucający muzułmanom właśnie owo „nowinkarstwo” (bida – po arabsku: herezja, modernizacja, odejście od ortodoksji) tak właśnie wyjaśniał klęski, niepowodzenia i upokorzenia jakie spadły na wspólnotę: odejście od pierwotnego, interpretowanego dosłownie (oczywiście przez danego reformatora-fundamentalistę) myśli Mahometa.
To jest zasadniczy element powstania Arabii Saudyjskiej, jej sukcesu jakim okazuje się ścisła współpraca elit politycznych i religijnych, wprowadzających najczęściej przemocą doktrynę zwaną wahhabizmem (jest to nie tylko religijny wykład i nauka, ale z racji przeplatania się w tradycji muzułmańskiej religii i polityki, religii i kultury, religii i prawa etc. wspartych pozycją rodu Saudów polityczna doktryna). No i stojące za tym dziś petrodolary.
Szczególną – nawet jak na islamsko-fundamentalistyczne stosunki – interpretacją prawa, praktyki zaprowadzenia doktryny wahhabickiej w kraju było od samego niemal początku zorganizowanie fanatycznych bractw religijnych funkcjonujących w codziennym życiu miast, oaz i wspólnot koczowniczych XIX- i XX-wiecznej Arabii. Ich członkowie zaprowadzali siłowymi metodami nauki Mistrza Al-Wahhaba. Zwano ich mutawwa’a i ichwan. Mutawwa’a działali najczęściej w pojedynkę, stanowiąc coś w rodzaju zarówno policji religijnej, interpretatora nauk Al-Wahhaba, osoby duchownej w danym środowisku etc. Ichwan to z kolei bractwa-oddziały wojowników (związanych wcześniej więzami plemienno-klanowymi, potem – już tylko doktrynalnie), które niosły nauki Al-Wahhaba (a de facto – realizując interesy rodziny królewskiej w podboju Arabii), zdobywając dla Saudów i wahhabizmu kolejne regiony płw. Arabskiego (z czasem wyprawiali się też na tereny dzisiejszego Iraku, Kuwejtu i Syrii). Ich wojennym krucjatom towarzyszyły masowe mordy innych muzułmanów – zwłaszcza szyitów (liczne wspólnoty szyitów różnych denominacji od wieków zamieszkiwały – i zamieszkują nadal – wschodnią część Arabii Saudyjskiej, w regionie zwanym Al-Hasa). To w doktrynie wahhabickiej sformułowano nieznaną do XVIII wieku tezę, iż nie tylko szyici (od wieków pozostający w opozycji do sunnitów i toczący z nimi walki lecz uznawani zawsze jako wyznawcy Proroka Mahometa, choć nie-prawomyślni) są takfir (czyli – niewierni, heretycy), ale także ci sunnici którzy przeciwstawiają się doktrynie wahhabickiej. O chrześcijanach, Żydach i innych wyznaniach (zoroastranie, jazydzi, Asyryjczycy, hinduistach itd.) nie warto nawet wspominać. Czy w tej retrospekcji nie widać pewnych elementów funkcjonowania oraz genezy brutalności Państwa Islamskiego i innych współczesnych ruchów islamistycznych ?
Mutawwa’a i ichwan z czasem zostały do głębi zreformowane, nawet wyeliminowane z niektórych sfer administracyjno-państwowych, ujęte w karby machiny państwa i podporządkowane dworowi Saudów. One stoją za funkcjonującą od czasów króla Sauda Ibn Abd Ar-Rahmana Ibn Sauda (1902-1953) tzw. Komisją Krzewienia Cnót i Zapobiegania Złu, która powstała w 1940 roku (początkowo ta religijna policja polityczna liczyła ok. 4000 funkcjonariuszy, by z czasem rozrosnąć się do rozmiarów poważnej spec. służby, posiadającej spore znaczenie polityczne i jurydyczno-administracyjne prerogatywy).
Szokiem dla świata (i pośrednio dla rodziny panujących w Rijadzie Saudów) był dzień 11.09.2001 – atak na WTC w Nowym Jorku. Aż 15 terrorystów było Saudyjczykami. I to nie było przypadkiem. Ujawniło bowiem napięcia jakie przeżywa społeczeństwo głęboko konserwatywne, często funkcjonujące w oparach przed-nowoczesnej tradycji i wartości patriarchalnych, doświadczające gwałtownego rozwoju pod względem technologicznym (boom budowlano-industrializacyjny i kontakty ze światem zewnętrznym), a przede wszystkim – szybko się bogacące. Napływ tzw. gastarbeiterów (z innych krajów arabskich, z Afryki, Indii, Indonezji czy Filipin) zachwiał dotychczasową strukturą społeczną królestwa saudyjskiego. Pojawiły się nie znane do tej pory problemy – równouprawnienie kobiet, demokracja, wolności osobiste, otwarte konflikty w ramach rodziny saudyjskiej (to ponad kilkunastotysięczny klan kuzynów, sióstr i braci, ciotek i wujów, a także pomniejszej kategorii posesjonatów i członków tak szeroko rozumianego dworu czy rządzącej rodziny). Oczy świata odtąd zwróciły się na Rijad, zwłaszcza że przedstawiciel szacownej miejscowej rodziny, bliskiej z racji interesów biznesowych panującej w Rijadzie familii Saudów, Osama Ibn Laden stał się synonimem owego muzułmańskiego fundamentalizmu i międzynarodówki terrorystów ujętej pojęciem „Baza” (czyli – al-Kaida).
Tu warto zwrócić uwagę na ciche, do ataku na WTC (11.09.2001) związki Zachodu – a zwłaszcza USA – z Arabią Saudyjską w wielu dziedzinach polityki, gospodarki, współpracy militarnej itd. (mimo opresyjności reżimu Saudów i jak najdalej odbiegających stosunków – jakie panują na płw. Arabskim – od wymogów jakie Zachód stawiał innym reżimom w tym regionie: Husajnowi w Iraku, Kaddafiemu w Libii, Assadom w Syrii czy Omarowi Al-Baszirowi w Sudanie). Na tych przykładach można łatwo zobaczyć labilność, nie spójność i hipokryzję polityki Zachodu opartej na prawach człowieka, szerzeniu demokracji i wolności obywatelskich itd. Obecność wojsk amerykańskich na ziemi saudyjskiej uważa się za profanację świętej ziemi Proroka, obrazę moralności islamu oraz egzemplifikację podporządkowania wyznawców Allaha „niewiernym krzyżowcom” (dot. ten pogląd islamistów-wahhabitów oraz części rodziny panującej w Rijadzie, a także wielu miejscowych, fundamentalistycznie nastawionych, alimów). Ponadto uwikłanie się Rijadu w szerzenie wahhabizmu w skali globalnej (sponsoring budowy meczetów, szkolenie wedle doktryny Abd Al-Wahhaba duchownych z krajów takich jak Bośnia, Albania, Kosowo czy pochodzących z poradzieckiej Azji Środkowej, wydawanie i rozdawanie darmo – w nakładach milionowych – egzemplarzy Koranu itd.) musiało zaowocować wpisaniem się Saudów w krucjatę wahhabistyczną i konfrontację tym samym z cywilizacją zachodnią. Czego Zachód jednak nie zauważa.
Madawi Al-Rasheed wskazuje jak klimat fundamentalistyczno-fanatycznej wersji islamu oddziałuje na społeczeństwo, które samo z racji swych plemienno-klanowych koligacji jest tradycyjne w swej podstawowej masie. Rijad w XXI wieku próbuje – i na razie udało mu się to przynajmniej częściowo – zwekslować odpowiedzialność za purytanizm i terroryzm wiązane z islamizmem na Bractwo Muzułmańskie, funkcjonujące od dekad na Bliskim Wschodzie. Choć jest to nie do końca prawda; Bracia Muzułmanie są nader konserwatywnym, opresyjnym i stanowiącym zagrożenie dla wolności oraz cywilizowanego funkcjonowania społeczeństwa w regionie, ale to nie oni są głównym dostarczycielem „paliwa” doktrynalnego dla takich organizmów jak salafici czy Państwo Islamskie (Daesh).
Na zakończenie warto tylko dodać, iż należy tę pozycję uważnie przestudiować i zdobyć się na racjonalna refleksję, która wyjaśni wiele z problemów targających współczesnym światem. Nie tylko wiązanych z islamem.

Madawi Al-Rasheed, Historia Arabii Saudyjskiej, Warszawa 2011, Książka i Wiedza, ss. 384 (z angielskiego przełożyła Katarzyna Pachomiak)

O autorze wpisu:

Doktor religioznawstwa. Publikował m.in. w "Przeglądzie Religioznawczym", "Res Humanie", "Dziś", "Racjonalista.pl". Na na koncie ponad 300 publikacji. Wykształcenie - przyroda/geografia, filozofia/religioznawstwo, studium podyplomowe z etyki i religioznawstwa. Wieloletni członek Polskiego Towarzystwa Religioznawczego i Towarzystwa Kultury Świeckiej. Sympatyk i stały współpracownik Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Mieszka we Wrocławiu.

3 Odpowiedzi na “Obrzeża islamu [7]: Ropa naftowa, Saudowie i wahhabizm”

  1. „Ostatni zamach w Brukseli dokonany przez islamistów (celowo podkreślam – islamistów, nie muzułmanów) powoduje wiele pytań […]”

    Zamiast komentarza:
    „Mam przyjaciela z Pakistanu, Pakistańczyka. Wiele razy dyskutowaliśmy o wierze (głównie jego wierze, bo chciałam się wielu rzeczy po prostu dowiedzieć). On tłumaczył mi, że islam to religia pokoju, właściwie całym sobą pokazywał mi, że jest dobrym człowiekiem. Uznałam, że faktycznie muzułmanin – nie równa się terrorysta, nie zawsze.
    Mój przyjaciel to bardzo kulturalny, uprzejmy, życzliwy, oczytany, wykształcony człowiek. Taki był dla mnie i wobec mnie przez kilka lat.
    Aż do momentu zdarzeń we Francji [Charlie…].

    Zbulwersowana natychmiast zapytałam go, co o tym sądzi – w zasadzie pewna, że powie : to terroryści wykrzywiający naszą wiarę.
    A oto, co mi on powiedział (tzn. przymusiłam go, bo błagał mnie, żebyśmy nie mieszali wiary do naszej przyjaźni) :
    zginęło kilku niewinnych ludzi i to jest złe. Satyrycy zasłużyli na to, co dostali, bo obrażali naszego ukochanego proroka.
    Oniemiałam.
    A potem zapytałam wprost : co ty byś zrobił na ich miejscu?
    A on na to : w stosunku do tych satyryków zrobiłbym to samo, bo obrażali naszego ukochanego proroka.
    Po ciszy z mojej strony dodał : jeśli ktoś jest prawdziwie i głęboko wierzącym muzułmaninem, musiałby tak postąpić.

    I to cała historia, która przekazuję wam ku rozwadze. Musiałam niestety zmienić mój sposób myślenia o islamie – bo mój przyjaciel naprawdę nie był fanatykiem religijnym, po prostu mocno wierzący. Wiem, że nigdy nie podniósłby ręki na innych np. w zamachu typu WTC. ALE – ale jednocześnie przyznał się, że nie pozwoliłby obrażać ich proroka.

    Więc teraz zastanówcie się, czy naprawdę nie należy się bać islamu – w naszej demokratycznej Europie, gdzie szczycimy się wolnością słowa. Owszem, można powiedzieć : satyrycy sami prowokowali. Więc – owszem, można było odpowiedzieć im (takie jest moje zdanie) karykaturami np. pisma Charlie Hebdo – i to byłby IMO rewanż właściwy. W sytuacji, kiedy 'normalny’ muzułmanin mówi mi, że właściwą wg niego odpowiedzią była śmierć – ja mówię islamowi : nie.”

  2. @myślacy: a ja mówię NIE – każdej, monoteistycznej (bo ona taka jest a priori), w wersji fanatyczno-fundamentalistycznej wersji religii. I to jest istota zagrożenia dla świata – uniwersalność i popularność coraz szersza religijnie uzasadnianego fanatyzmu (choć ubrana w szaty lokalności i karmiąca się problem glokalizacji). Dlatego dla mnie Jana Paweł II niewiele się w swej istocie pojmowania świata (i dawania nauk wiernym) różnił np. od ajatollaha Chomeiniego…..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

osiemnaście + sześć =