Ośmielę się zauwazyć, że mam nieco inne zdanie w kwestii praw zwierząt niż prof. Elżanowski i Jacek Tabisz. Rozumiem i popieram troskę o dobre traktowanie zwierząt i walkę z bestialstwem wobec bestii, ale nie popieram międzygatunkowego demokratyzmu. Prof Elżanowski mówi o prawach naturalnych, i uważa za Benthamem że możemy utylitarnie uwolnić się od tzw. praw naturalnych, tj wynikających z natury i przyrody. Oczywiście liberałowie już pod koniec 18 wieku rezygnowali z teorii o prawach naturalnych, ale nigdy do końca. Bo prawo nie może się opierać tylko na woli rządu. Prawem naturalnym jest prawo do życia i szczęścia, a te są dla liberalizmu i myśli prawnej i konstytucyjnej bardzo ważne. Alternatywą jest skrajny pozytywizm prawny, który liberał i utylitarysta Popper trafnie określił jako stawianie znaku równości między tym co akurat chce większość a prawem. Ponura perspektywa.
Profesor Elżanowski mówił o nadaniu zwierzętom, podobnych praw do praw dzieci i osób podlegającym opiekunom, oraz o hodowli tkankowej pozwalającej w przyszłości wykluczyć jedzenie zwierząt. Mówił też sporo o cierpieniu zwierząt. Jacek Tabisz uważa, że skoro świadomość u różnych zwierząt jest różna, np. u owadów raczej nie występuje, więc moglibyśmy jeść tylko te zwierzęta niższe ewolucyjnie. Osobiście nie jestem pewien czy owady nie odczuwają bólu świadomie bo to są tylko przypuszczenia (osobiście wydaje mi się, że zachowanie much palących się przy żarówce wygląda na ból uświadomiony, nie są to też jamochłony bez unerwienia), ale bardziej chodziło mi o ta tendencję do czynienia zwierząt współobywatelami, a tak naprawdę nie wiemy kim dla ludzi są zwierzęta. Komunikacja z nimi jest minimalna. Nadanie im podmiotowości prawnej nic nie zmieni na rzecz lepszego ich traktowania raczej. Zwierzęta są raczej jak jeńcy niż współobywatele, więc muszą mieć swoja konwencję genewską to pewne, ale czy prawa? Jacek Tabisz uważa, że niezależnie od tego, że tygrys by się z nami nie cackał (on nie ma wyboru, my mamy), powinniśmy być wspaniałomyślni i nadać im podmiotowość prawną. W utylitarystycznej myśli prawnej zamiar nie ma znaczenia, liczy się szkoda i skutek. Tygrys nie wykazuje z nami solidarności międzygatunkowej, bo jesteśmy dla niego obiadem, lub obojętnym obiektem przyrodniczym. Pod tym względem zwierzęta żyją raczej obok nas niż z nami, jak głupsi od nas kosmici. Zwierzęta są dla nas daleko bardziej nieprzewidywalne, niż najdziksi nawet ludzie, więc pęd do objęcia ich jakąś międzygatunkową demokratyzacją jest dziwny. Wielu właścicieli zwierząt preferuje prostszą relację z pupilem od np. posiadania dzieci, które mogą bardziej świadomie uprzykrzać życie, ale dla pupila pieska czy kotka, człowiek nie jest obiektem uczuć, lecz elementem rozsądnego planu przetrwania. U zwierząt miłość typu ludzkiego jest niemożliwa. Nie wiem jak można czuć wobec ich braterstwo, bo jednostronne braterstwo jest bez sensu. Zwierzęta nam nie podziękują, zadbajmy może najpierw o nasz gatunek, np. niech każdy weźmie na utrzymanie jednego Afrykańczyka. Zwierzęta domowe i gospodarskie mają zwykle wspaniałe życie często lepsze niż wielu ludzi. Zwierzęta nie mają świadomości śmieci która kiedyś przyjdzie, chyba że są ciężko chore lub ranne. Nijak nie ma podstaw do nadania im osobowości prawnej. Człowiek nie jest lepszy od zwierząt w sensie moralnym, ale jest w abstrakcyjnym myśleniu. Jakiekolwiek zrównywanie praw zwierząt z prawami dzieci to absurd. Poza tym to inne gatunki, dla których jesteśmy tylko obiadek lub karmicielem. Nie ma z nimi takiej relacji, jaką ludzie myślą że z nimi mają. To trochę jak nadać prawa obywatelskie ludożercom.
Co zaś się tyczy niejedzenia zwierząt, to myślę, że w realnym świecie, jeśli zwierzęta przestaną być przydatne ekonomicznie będą już tylko przeciwnikami, lub okazami w zoo (lepszy wariant). Rząd Mao w Chinach nawet wróble miał za przeciwników. Na razie sojowe pseudomięso jest niesmaczne, a tkankowe hodowle są zbyt mało rozwinięte, więc ten problem jest jeszcze futurystyczny. Myślę jednak, że wystarczą w zupełności ograniczenia łowieckie i dobre warunki ferm i farm, i ich egzekwowanie prawne. Międzygatunkowe demokracje to raczej odprysk idei, iż wszystkie problemy można rozwiązać za pomocą równości społecznej. Nie z wszystkim się tak da, poza tym po co? Antropomorfizacja zwierząt w literaturze jest błędem. Czy Buck miał wybór broniąc swego pana? Nie, to był instynkt, podstawowy egoizm. Tylko ludzi stać na wybór preferencji czasowej i wybory życiowe w duchu egoizmu wyższego rzędu (radość z poświęcenia się). Gatunki uczą się od siebie nawzajem, ale raczej sobie nie sprzyjają, jeśli już to czyni to człowiek, w swej wspaniałomyślności i na podstawie marzeń o walce z przemocą. Dziecko do lat 4 też nie wie, że kiedyś umrze, ale zwierzęta nie wiedzą tego aż do momentu gdy są ranne lub fatalnie chore, to zmienia całą postać rzeczy.