Ranić słowami – nie za słowa. Rozmowa z Salmanem Rushdiem

RANIĆ SŁOWAMI – NIE ZA SŁOWA 

Rozmowa z Salmanem Rushdiem1 

 

Andrzej Dominiczak: W całej Europie coraz częściej słychać głosy domagające się ograniczania wolności słowa w obronie uczuć patriotycznych i religijnych – muzułmanów i chrześcijan. Czy uczucia tego rodzaju powinny być chronione prawem karnym?

Salman Rushdie: Obraza i zniewaga są zwykłymi elementami codziennego życia ludzi na całym świecie. Wystarczy otworzyć gazetę, żeby się o tym przekonać. Założenie, że może zostać ustanowiony jakiś rodzaj wolnej społeczności, w której ludzie nie będą znieważani lub obrażani, jest absurdem. Musimy sobie odpowiedzieć na fundamentalne pytanie: chcemy żyć w wolnym społeczeństwie, czy nie? Demokracja to nie spotkanie przy herbatce, podczas którego goście siedzą przy stole i prowadzą grzeczną konwersację. W demokracjach ludzie ostro się spierają i brutalnie walczą o swoje racje. Ale nie strzelają!

AD: Czy jednak, głosząc swoja prawdę i krytykując cudzą, nie powinniśmy się samoograniczać po to choćby, żeby nie ranić innych ludzi? Czy w imię abstrakcyjnych wartości powinniśmy znosić opinie i poglądy, które nas oburzają i które uważamy za niebezpieczne?

S.R.: Proszę wybaczyć, ale nie widzę logiki w tej zasadzie „samoograniczenia”. To nie sztuka popierać swobodę wypowiedzi kogoś, z kim się zgadzacie lub czyje poglądy są wam obojętne. Prawdziwa obrona swobody wypowiedzi zaczyna się w chwili, gdy ktoś głosi coś, czego nie możemy znieść. Jeśli nie potrafimy stanąć w obronie jego prawa do głoszenia tego, znaczy to, że nie uznajemy jego swobody wypowiedzi. Hołdujemy jej tylko do momentu, kiedy nie uderzy bezpośrednio w nas samych. Ale wolność wypowiedzi zawsze daje komuś „po nosie”. Fryderyk Nietsche nazwał chrześcijaństwo „jednym wielkim przekleństwem i nieusuwalną skazą na ludzkości”. Czy dzisiaj stanąłby za to przed sądem?

AD. Broni pan nieskrępowanej wolności słowa jako fundamentu demokracji. Czy tak radykalne podejście nie zagraża jednak innym, równie ważnym prawom i wartościom: ludzkiej godności, wolności sumienia czy wolności od dyskryminacji?

S.R.: Pojawia się tutaj kluczowe rozróżnienie: ludzie muszą być chronieni przed dyskryminacją ze względu na płeć, rasę lub orientację seksualną, nie można jednak otoczyć ochroną ich przekonań, bowiem w chwili, gdy uznacie, że jakaś ideologia – religijna czy świecka – jest święta, gdy uznacie, że nie podlega ona krytyce, że nie mieści się w granicach dozwolonej satyry i nie wolno z niej drwić, wolność słowa i wolność myśli stanie się fikcją.

AD.: W Polsce mnożą się procesy o obrazę uczuć religijnych, a satyrycy wyłączają spod swojej krytyki prezydenta i jego żonę. We Francji zakazuje się zaprzeczania zagładzie Ormian przez Turków w latach 1915-1917, a w Wielkiej Brytanii rząd Tony’ego Blaira usiłuje wprowadzić zakaz wypowiedzi, które mogłyby „podżegać do nienawiści na tle religijnym”, co w przypadku wyznawców Allacha, o których tu chodzi, oznacza w praktyce zakaz wszelkiej krytyki islamu i jego wyznawców. Cytując klasyka, pytam zatem: Co robić?

S.R.: Bez względu na to, czy i w jakim stopniu zabiegi te okażą się skuteczne, wolność słowa w dzisiejszej Europie, a także w Stanach Zjednoczonych, jest poważnie zagrożona. Wygląda na to, że musimy od nowa podjąć walkę o wartości, które zdawały się już niezagrożone. Potrzebne jest nowe Oświecenie. Jeżeli dzisiaj pogodzimy się z tym, że nie można otwarcie dyskutować na temat idei, którymi kierujemy się w życiu, sami sobie nałożymy kaganiec. W „wieku świateł” przeciwnikiem numer jeden była tradycja autorytarna i jej główny obrońca, Kościół, który chciał sprawować rządy dusz i utrzymać prawo do określania granic wolnej myśli. W naszych czasach są to fundamentaliści z kręgu różnych religii i cyniczni politycy, którym obojętne są demokratyczne wartości. Nowe oświecenie rzuca wyzwanie jednym i drugim.

Salman Rhusdie – pisarz i eseista, autor Szatańskich wersetów (1988) i Imaginary Homelands (1992); prezes amerykańskiego PEN i współtwórca kampanii „Free Expression is No Offence” brytyjskiego PEN.

 

1 Rozmowa ta nie odbyła się w rzeczywistości, jednak wypowiedzi Salmana Rushdiego są autentyczne. Pochodzą z artykułu pt. „Defend the Right to be Offended” z portalu internetowego „Open Democracy”.

 

 

O autorze wpisu:

Aktywny działacz ateistyczny, humanistyczny, feministyczny i prolaicki. Prezes Towarzystwa Humanistycznego, z wykształcenia psycholog. Wydawca książek o tematyce ateistycznej, humanistycznej i filozoficznej. Publicysta aktywny w wielu polskich gazetach i magazynach. Redaktor RacjonalistaTV.

5 Odpowiedź na “Ranić słowami – nie za słowa. Rozmowa z Salmanem Rushdiem”

  1. "We Francji zakazuje się zaprzeczania zagładzie Ormian przez Turków w latach 1915-1917"

    Jak mam to rozumieć?

    Chodzi o to, że ludobójstwo Ormian jest "politpoprawnym tematem"?

    Są fakty historyczne które poświadzają zbrodnie młodoturków na Ormianach, tak samo jak możemy poświadczyć Holocaust i jego ofiary…

    Są oczywiście środowiska pseudo-historyczne spod znaku "genocide denial" ale te środowiska przeczą faktom i zazwyczaj podlegają karom.

    1. Jasne, ze ludobójstwo mialo miejsce, jednak Salman uważa, że nie powinno sie zakazywać zaprzeczania tej tragedii. Zapewne uważa, ze wystarczy z tym ostro i fachowo polemizować. Nie tylko on tak myśli. Peter Singer, choć sam jest pochodzxenia żydowskiego, a jego rodzinę wymordowano podczas Zagłady, tez jest przeciwny penalizacji kłmastwa oświęcimskiego.  

      1. @Andrzej Dominiczak

        Może to i jest jakiś sposób na eliminowanie denializmów ludobójstw, jednak sądzę, że każde cywilizowane, demokratyczne państwo powinno zakazywać takich negacjonistycznych wypowiedzi, bo w przeciwnym wypadku ludzie mogą dać się ogłupić szarlatanom głoszącym takie negacjonizmy.

        Uważam, że sama polemika z negacjonistami masowych ludobójstw jest niewystarczająca. To, co proponuje Rushdi może sprowadzić tak niezwykle ważne i bolesne tematy do rangi miernych debat filozoficznych, w których np. spierają się o nic teiści z ateistami – wiadomo że ateiści w tym wypadku są o wiele bliżej prawdy, ale można się zawsze pobawić w takie debaty.

        Natomiast w przypadku najpoważniejszych tematów nie można się "bawić" w polemikę i coś a la debaty – to by było zupełnie nie na miejscu.

        1. Różnimy się w tej sprawie, cgoc zgadzam sie, ze takie pseudodebaty nie maja sensu. Wystarczy że najiepwr szkoły, a potem ksiazki powanych autorow i wszytskie wzglednie powazne media będą pisaly prawde. Peter Singer tez uważa, ze nie powinno sie karać za tzw. kłamstwo oświęcimskie.  

          1. @ANDRZEJ DOMINICZAK

            Gdyby dozwolone było kłamstwo oświęcimskie, to neo-naziści, neo-faszyści i ogólnie wszelkie negacjonistyczne ruchy krzyczałyby do narodów kłamstwa, a gdy za dużo i zbyt długo mówi się kłamstwa, mogą po czasie zostać uznane za "prawdę".

            Tak niestety jest np. w Iranie.

            Powinien być wrowadzony powszechny zakaz siania pseudonauki i teorii spiskowych, które zamieniają prawdę na post-prawdę.

            Świat jest niestetyy jeszcze "niedojrzały" i zbyt naiwny by to pojąć.

            Przykładem mogą być amerykańskie sądy broniące post-prawdy w postaci pseudonaukowego kreacjonizmu biblijnego; odezwali się też płaskoziemcy aż do tego stopnia, że chyba Neil deGrasse Tyson musiał udowadniać im że Ziemia to kula!

            W każdym razie – propozycja Rushdiego i Singera jest bez sensu, bo wprowadza totalny relatywizm i już nie będzie wiadomym dla społeczeństwa co uznać za prawdę a co nie – ato jest bardzo niebezpieczne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

17 − siedem =