Jestem świeżo po lekturze obu tomów "Zakazanej psychologii" Tomasza Witkowskiego. Na temat samej książki i poruszonych w niej problemów chciałbym napisać osobny artykuł, niniejszy pozwolę sobie raczej uczynić rodzajem felietonu, w którym w sposób swobodny zahaczę o takie czy inne wątki, związane z tematyką pseudonauki o duszy.
Na początek – rzecz z życia wzięta: Gdy miałem siedem czy osiem lat, moja matka otrzymała od mojej szkolnej wychowawczyni skierowanie do psychologa (pedagoga?) dla syna, który był leworęczny. Spotkanie nie trwało długo. Miła Pani odtworzyła na magnetofonie jakiś utwór z muzyki klasycznej i poleciła, abym prawą ręką narysował, co mi się z nim kojarzy. Narysowałem człowieka, stojącego ze smutną miną z parasolką w deszczu. Utwór był smętny, a że jestem – jak to ktoś o mnie wiele lat później powiedział – "to the point", po prostu wykonałem polecenie. Ponieważ rysowałem dość ładnie lewą ręką, rysunek z użyciem prawej wyszedł mi całkiem dobrze, więc pani psycholog (pedagog?), nie poprosiwszy nawet, bym się wyraził zgodnie z moją "lewą" naturą, pewna siebie orzekła, iż jestem praworęczny i mam pisać prawą. I to był koniec spotkania. Dlaczego tak krótko? – pomyślałem wtedy. Dziecko chciało się wykazać swoimi zdolnościami, a taka je zniewaga spotkała… Ilekroć wspominałem tę sytuację, zawsze mówiłem o niej w kontekście dyskryminacji osób leworęcznych i tej – choć już, zdaje się, zanikłej – manii przerzucania dzieci na praworęczność. Wściekła (bo tak ją zapamiętałem) mina pani psycholog była przeze mnie interpretowana jako wyraz oburzenia tym, że przychodzą do niej z dzieckiem w sposób oczywisty praworęcznym i mówiłem później, że "ta pani jest po prostu głupia". Po obejrzeniu w telewizji racjonalista i na you tube kilku programów z udziałem Tomasza Witkowskiego i po ostatniej lekturze jego książki (choć wcześniej też mi to do głowy przychodziło) zacząłem się jednak zastanawiać, czy owa mina nie była wyrazem zaniepokojenia pani psycholog, która zapoznana z testami projekcyjnymi, w smutnej postaci, stojącej w deszczu z parasolką, "wyczytała" coś na temat moich stanów wewnętrznych, lęków i urazów.
W książce doktora Witkowskiego wspomniana została pozycja literacka autorstwa Roberta D. Hare "Psychopaci są wśród nas", którą szaleni terapeuci zwykli polecać swoim pacjentom. Nie czytałem jej, dlatego nie do niej samej będę się odnosił. W jednym z jej opisów spotkałem się jednak ze stwierdzeniem, iż większość ludzi, widząc zmasakrowany w wyniku wypadku samochód, reaguje na coś takiego z odrazą i współczuciem, człowiek z osobowością psychopatyczną natomiast odniesie się do tego z zaciekawieniem. Ponieważ od kilku lat, jadąc do pracy, przemierzam tę samą trasę autostradą, co najmniej dwa razy zdarzyło mi się stać w korku, który – jak się okazało – utworzył się w wyniku wypadku drogowego, który miał miejsce – o zgrozo! – po przeciwnej stronie ruchu. Co ciekawe, korek rozładowywał się w punkcie, z którego można było ów wypadek zobaczyć: ludzie po prostu zwalniali, tylko po to, żeby sobie popatrzeć. Czy w związku z tym wszystkich ich należałoby uznać za psychopatów? Dlaczego nie załamujemy się, wiedząc przecież doskonale, że co sekundę umiera jakiś człowiek? Czy wszyscy jesteśmy psycholami? "Moda na psychopatę" jest dzisiaj szczególnie silna. Swego czasu w mediach dość gęsto ukazywały się artykuły na temat Breivika, który skarży się, że łamane są jego prawa obywatelskie, ponieważ władze więzienia ignorują jego rządania o przyznanie mu najnowszej wersji konsoli do gier playstation. Kto chciał, ten połączył ów fakt, że oto Breivik grywa w gry komputerowe, ze zbrodnią, jakiej ten dokonał. Związek przyczynowo skutkowy nasunął się sam. Nie przeczę, że taki związek miał miejsce. Ale czy komukolwiek przyszło do głowy, że mogło być właśnie na odwrót? Człowiek, przebywający w zamknięciu przez 24 godziny na dobę, gra w gry wideo, ponieważ rzeczywisty świat, do którego przez 21 lat ("lub" dłużej) nie będzie miał bezpośredniego dostępu, zastąpił sobie światem wirtualnym? Czy policja zacznie się teraz baczniej przyglądać graczom komputerowym, bo "przecież Breivik jest graczem komputerowym"? Czy wszyscy krytycy socjalizmu znajdą się teraz na muszce organów śledczych, bo "przecież Breivik strzelał do socjalistów"? Podobnie jest z resztą z tą potoczną tendencją do nieufności w stosunku do ludzi, interesujących się muzyką klasyczną, co dodatkowo wzmacniane jest przez popkulturę i nie tylko. Na przykład w filmie Romana Polańskiego "Śmierć i dziewczyna" (na podstawie sztuki Ariela Dorfmana), przytaczana jest opowieść o tym, jak psychopatczny lekarz gwałci swoją ofiarę, słuchając kwartetu smyczkowego Schuberta. Aktor Anthony Hopkins, który grał kanibala i psychopatę w filmach o Hannibalu Lecterze i posiada "psychopatyczny" wyraz twarzy (to dzięki niemu, dzięki Johnowi Malkovichowi, Anthony'emu Perkinsowi i kilku innym wszyscy dzisiaj "wiemy", jak wyglądają psychopaci), otóż ów aktor jest również kompozytorem i kompozytorem nie czego innego, a muzyki klasycznej właśnie! Do tego naziści (za Hitlerem) z upodobaniem zasłuchiwali się w Wagnerze…
Troszkę odbiegam od tematu, bo zahaczam tu raczej o psychologię potoczną, a nie pseudopsychologię uprawianą przez samych psychologów, albo laików po kursach psychoterapii, ale nie szkodzi. Pseudonauka przesiąknięta jest przecież właśnie mentalnością potoczną, intuicją i tzw. zdrowym rozsądkiem. Pan Witkowski pisał o tym w swojej książce (przy okazji opisu własnej prowokacji), ale charakterystyczne jest to, że bzdura szerzy się w umysłach zwykłych ludzi głównie nie za pośrednictwem gabinetów psychoterapeutycznych, ale właśnie z wykorzystaniem mediów, takich jak film, książka, czasopismo, czy wreszcie (jeśli nie w szczególności) internet. Chociażby na you tube'ie bombardowani jesteśmy kolejnymi, coraz to głupszymi poradnikami na temat tego, jak rozpoznać psychopatę, albo jak chronić się przed "toksycznymi" ludźmi, i aż się prosi, żeby wrzucić komentarz, wtajemniczający autora czy autorkę wykładziku w mechanizm, leżący u podłoża efektu Barnuma.
Nie tylko w psychologii zdarzają się takie rzeczy. Jako były student fizjoterapii (którą z resztą z różnych powodów rzuciłem po drugim roku), miałem okazję zapoznać się z przykładami różnych pseudoterapii. Jednym z przykładów jest metoda tapingu, któremu przypisuje się niewiadomo jakie właściwości. Powiedziano nam m.in. że plaster, przyklejony do skóry, wzmacnia napięcie mięśniowe, co mnie rozśmieszyło od razu, ponieważ każdy, kto przeszedł podstawowy kurs anatomii (i nie tylko on) wie, że miejscem przyczepu mięśni poprzecznie prążkowanych są kości, z którymi tamte łączą się za pomocą ścięgien. Metoda – jak nam mówiono – pochodzi z Japonii, co już samo w sobie powinno w umysłach irracjonalnych budzić respekt, jaki się zwykło adresować do wszystkiego, co jest "zrobione w Azji". Do różnych metod fizykoterapii nawet sami wykładowcy podchodzili sceptycznie, łącząc ich skutki z efektem placebo. Na jednym z zajęć z kinezyterapii doktor, który je prowadził, polecił nam, abyśmy się ustawili w szeregu i spróbowali, mając nogi wyprostowane w kolanach, schylić się jak najniżej, próbując dotknąć rękami podłogi. Będąc magikiem-czarodziejem, od razu wybadał, że jeden z nas ma wzmożone napięcie w tylnych mięśniach ud i nic to, że był on najbardziej korpulentną osobą w grupie, której nikt by nie podejrzewał o codzienny poranny stretching. Ten sam doktor polecił mi (chyba nawet na tych samych zajęciach, choć głowy nie daję), abym położył się na plecach na stole fizjoterapeutycznym, z prawą nogą od kolana w dół zwisającą poza brzeg stołu. Miałem za zadanie prostować swoją lewą nogę w kolanie i stawie biodrowym, stawiając opór jego działaniu, polegającemu na przepychaniu tej samej nogi w kierunku odwrotnym. Doktor zaobserwował jakiś nabyty odruch w prawym stawie kolanowym, którego ja jak na złość nie zaobserwowałem, co poskutkowało tylko jego wzmożonym uporem, moim śmiechem, jego złością (że być może próbuję podważać jego kwalifikacje), i moimi zakwasami (tak zwanymi, bo wśród specjalistów mówi się DOMS). Nie pamiętam już o co tu chodziło (bo to było dawno), ale po głowie chodził mi termin "ćwiczenia (czy odruchy?) semi- i heterolateralne", co jakoś przypomniało mi się właśnie, gdy czytałem "Zakazaną Psychologię". Cokolwiek to – w każdym razie – było, nie działało… Na tej samej uczelni miałem jednak okazję nauczyć się czegoś mądrego, więc nie był to czas całkowicie stracony. Ciekawostką nawiązującą do tematu była opowieść naszego doktora od zajęć z podstaw traumatologii (pracującego w tamtym czasie jako chirurg traumatolog na tymże wydziale w Szpitalu Specjalistycznym im. Ludwika Rydygiera w Krakowie), który wspominał o Pani psycholog, co tak pocieszała pacjentów, że wpadali w jeszcze większą depresję.
Można by długo wymieniać. Pracowałem kiedyś w sklepie, którego właściciel posiada stopień mistrza bioenergoterapii. Swego czasu zatrudnił (zapewne po znajomości) starszą panią, posiadającą stopień czeladnika w tym samym rzemiośle. Pani ta miała w swojej ofercie m.in. zabieg "świecowania uszu", lekarstwo na wszystkie schorzenia. W kilka lat później dowiedziałem się od jednej z moich koleżanek, iż ów proceder stosowany jest również jako zabieg kosmetyczny. Badania nie potwierdzają jakiegokolwiek pozytywnego działania tej metody i uważa się ją za niebezpieczną, ale że świece, stosowane przez jej adeptów pochodzą ponoć od… indian Hopi… to resztę można sobie dopowiedzieć.
Myślę iż najbardziej rasowi psychopaci /socjopaci najbardziej szkodliwi są wtedy gdy potrafią po części kontrolować swoje impulsy ,to nie ludzie którzy nie potrafią podporządkować się zasadom współżycia społecznego jawnie (wchodząc np: w jawny konflikt z prawem ,co często skutkuje więzieniem i eliminacją ich z życia społecznego ) To ludzie którzy często doskonale wtapiając się w życie społeczne,wykorzystują je do własnych potrzeb i których prawdziwe wnętrze znane jest co najwyżej najbliższej rodzinie ewentualnie ich cichym ofiarom które znaczą ślad ich życia (cisza to z resztą główny warunek powodzenia i pomyślności tego rodzaju zaburzeń) Nie mogę oprzeć się wrażeniu iż dla tego rodzaju osobników ,przykłady typu Breivik oraz nasze próby zrozumienia psychopatii to tylko czcze dywagacje wywołujące u nich co najwyżej uśmiech politowania .Psychopaci to wreszcie nie ludzie którzy popełnili błąd (to ludzie którzy z popełniania "błędów" zrobili własną życiową strategie ) Wydaje mnie się też iż dla ich sprawnego działania potrzebne jest utrzymywanie swego rodzaju dworu,bezpośrednich kontaktów z ludźmi gorliwie ich wspierających ,niekoniecznie albo wręcz obligatoryjnie psychopatami nie będącymi . Odpowiednio przygotowani mogą nawet wierzyć w to iż psychopaci którzy nimi kierują to "czysta empatia" i "samo dobro" tudzież dawać wyraz swojemu oddaniu poprzez inne egzaltowane akty podległości .Z tego punktu widzenia wspomniana przez Pana "moda na psychopatie " tudzież bulwarowe poradniki jak rozpoznawać i bronić się przed psychopatami mogą stanowić remedium jedynie na tzw"płotki" O tym jak obronić się przed tego rodzaju ludźmi ,zakamuflowanymi i doskonale się realizującymi w przeróżnych instytucjach ,służbach etc kompendia owe niestety milczą .
Nie pisałem o "modzie na psychopatię", ale o "modzie na psychopaTĘ". Polega ona na tym namiętnym poszukiwaniu psychopatów i posądzaniu o psychopatię. Mogłem się z resztą rozpisać i lepiej to wyjaśnić, ale ponieważ wolałem poruszyć więcej wątków, odpuściłem. W akapicie, do którego się Pan odniósł, wspomniałem o efekcie Barnuma (tzw. efekt horoskopowy). Skłonnością do empatii obdarzona jest spora część ludzkości. Utrzymywanie bezpośredniego kontaktu z ludźmi nas wspierającymi (gorliwie, bądź od tak, po prostu) to normalna potrzeba większości z nas. W zasadzie każdy człowiek w jakiś sposób "wykorzystuje życie społeczne dla własnych potrzeb", bo każdy człowiek pragnie zaspokajać swoje potrzeby (również te społeczne). Jeśli poradnik w stylu "jak rozpoznać psychopatę", albo jak "rozpoznać osobę toksycznę" wymienia cechy takie jak: empatyczny (ale fałszywie), czuły (ale tylko na pokaz), troskliwy (ale interesownie), to każda jedna osoba, której nie wyszło w związku, będzie mogła powiedzieć, że jej partner/partnerka "okazał się" być psychopatą, "wilkiem w owczej skórze". Nie mam, szczerze mówiąc, pojęcia na ile ten termin (psychopatia) jest terminem naukowym. Skłaniam się raczej, aby mówić o skłonnościach do sadyzmu (bo rzeczywiście istnieją ludzie, którzy po prostu lubią się znęcać nad bliźnimi, albo cieszy ich widok cudzego cierpienia), albo o ignorancji ignorantów. Nie należy nadużywać terminów, które jeśli rzeczywiście coś znaczą, to znaczą odrobinę więcej. Znam wielu kłamców i manipulatorów, ale twierdzić, że wszyscy oni są psychopatami, było by rzeczą na wyrost. Podobnie nadużywa się słowa "ofiara". Czym innym jest na przykład ofiara przemocy, a czym innym "ofiara" jakiegoś drobnego kłamstewka. Nawet ci chłopcy, którzy tak prą do wojny, inaczej myślą o wojnie, kiedy ta wybucha. Jesteśmy nosicielami różnych atawizmów, takich jak czerpanie przyjemności z rzucania piłką do kosza. Ale gdybyśmy stanęli w obliczu konieczności strzelania do drugiego człowieka, nie było by to już dla nas takie zabawne, jak to pierwsze.
"namiętnym poszukiwaniu psychopatów i posądzaniu o psychopatię."
Myślę iż namiętne poszukiwanie psychopatów w tym znaczeniu o którym pan napisał ,cechuje raczej ludzi których życie obfituje w zbyt mało bodźców .Są to małe "dramaty" ludzi którym spokojne życie przyszło zbyt lekko . Zapewne pokrewne jest to potrzebie części ludzi na harlequinowe romanse z jakimiś tam demonicznymi wtrętami dla ożywienia akcji .To samo jak fantazjowanie części kobiet o gwałcie ,które z prawdziwym gwałtem nie mają nic wspólnego . Osobista eksperiencja w temacie co znaczy kontakt z psychopatą czy jak ujął to pan inaczej .z sadystą czyli osobą która czerpie wielką przyjemność z zadawania bólu drugiej osobie ,skłania według mnie do ostrożnych sądów. I tak jak kobieta która przeżyła prawdziwy gwałt nigdy już raczej nie fantazjuje o tym aby zostać zgwałcona ,tak ludzie po kontakcie z degeneratką nie bawią się w fantazjowanie i namiętne poszukiwanie psychopatów. Być może moim błędem było to iż potraktowałem pana artykuł jako zwykłą odskocznie do własnych przemyśleń stąd nieporozumienie (jeśli w ogóle jest jakieś nieporozumienie )
Zgadzam się z tym co Pan napisał powyżej. A nieporozumienie polega jedynie na tym, że w artykule pisałem właśnie o takiej modzie na posądzanie kogo popadnie o psychopatię, właśnie przez osoby, które potrzebują wrażeń. Ludzie przesadzają z oceną innych ludzi, bo potrzebują mieć to poczucie, że coś się dzieje. Mieć "swojego prześladowcę" to dzisiaj niemal wymóg. Pisałem też o tym, że popkultura kreuje pewien wzorzec psychopaty. Człowiek taki jest inteligentny, jak Hannibal Lecter, słucha muzyki klasycznej, tak jak słuchali naziści, ma charakterystyczny wygląd, jak wspomniani aktorzy, a ostatnio grywa w gry komputerowe, jak Breivik. I byłoby to nawet zabawne, gdyby nie fakt, że "podejrzenie" pada na ludzi inteligentnych i wrażliwych, o specyficznych rysach twarzy. W skrajnych przypadkach może to mieć ponure konsekwencje dla takich osób. Jak łatwo posądzić kogoś o rzeczy, których nie zrobił, pisze sam Witkowski w tomie drugim.
rządania
'' Chociażby na you tube'ie bombardowani jesteśmy kolejnymi, coraz to głupszymi poradnikami na temat tego, jak rozpoznać psychopatę, albo jak chronić się przed "toksycznymi" ludźmi, ''
Czyżby autor uważał, że toksyczni ludzie nie istnieją, że słowo toksyczny wziął w cudzysłów? Tacy ludzie jak najbardziej istnieją…
Wziąłem to słowo w cudzysłów, ponieważ jest dzisiaj modne, a podstawowe, czy tradycyjne znaczenie słowa "toksyczny" odnosi się do szkodliwych substancji. Źle się dzieje, że się tego słowa nadużywa: "toksyczni ludzie", "toksyczne związki", "toksyczna rodzina". Poza tym nie jest to MOJE słowo (unikam jego używania). I ma Pan rację, że takie osoby istnieją: istnieją wilki w owczej skórze, emocjonalni szantażyści, oszuści, manipulanci i kłamcy. Moja krytyka odnosi się do poradników, które wymieniają różne pozytywne cechy ludzkie, jako kryterium rozpoznawalności. Tymczasem przymioty takie jak empatyczny, życzliwy, uczynny, współczujący, czy pomocny charakterystyczne są również dla ludzi dobrych (dlatego wspomniałem o efekcie Barnuma). Oczytanie się (bądź osłuchanie) w takich poradnikach daje niejako licencję, by łatwiej pozbywać się z naszego życia ludzi, którzy mogą być po prostu dobrzy. O wiele łatwiej jest zerwać więź z partnerem (partnerką), przyjacielem (przyjaciółką), bądź członkiem rodziny, gdy się sobie wmówi (a co za tym idzie – często tak z resztą bywa – rozgada wszystkim naokoło), że ta osoba była toksyczna (bo przecież zachowywała się jak osoba toksyczna: była miła, uczynna…). Można nawet zrozumieć, że ktoś, jakaś – dajmy na to – dziewczyna, porzuca swojego partnera, ponieważ był ZBYT uczynny, albo NAZBYT troskliwy, czy ZBYT mocno i często okazywał swoją miłość (to może męczyć). Tylko że mówienie wtedy, że odeszło się od człowieka "toksycznego", jest w takim wypadku zwyczajnie niemoralne. Takie słowo można łatwo uczynić młotem na wszystkich dobrych ludzi, którzy nam się po prostu znudzili. Ale jeśli ktoś chce się bronić przed NAPRAWDĘ złymi ludźmi, czyli prawdziwymi manipulantami i kłamcami, niech czyta o błędach poznawczych, heurystykach wydawania sądów i metodach manipulacji. Niech też uprawia (na jakimś poziomie) logikę i stara się ją stosować w życiu. I niech stara się sam być możliwie uczciwym człowiekiem, mając przy tym zawsze tę zdrową świadomość, że nie wszyscy są uczciwi.
''Wziąłem to słowo w cudzysłów, ponieważ jest dzisiaj modne, a podstawowe, czy tradycyjne znaczenie słowa "toksyczny" odnosi się do szkodliwych substancji.''
To jest kompromitujące co napisałeś. To pokazuje, że nie masz zielonego pojęcia na temat, na który chcesz się koniecznie wypowiedzieć.
''Źle się dzieje, że się tego słowa nadużywa: "toksyczni ludzie", "toksyczne związki", "toksyczna rodzina". Poza tym nie jest to MOJE słowo (unikam jego używania).''
Określenia, które użyłeś, są używane w psychologii i dotyczą konkretnych relacji i osób. To, że są one czasem nadużywane, nie oznacza, że są błędne same w sobie.
''Moja krytyka odnosi się do poradników, które wymieniają różne pozytywne cechy ludzkie, jako kryterium rozpoznawalności.''
Nie spotkałem się z takimi poradnikami, które pozytywne cechy ludzkie jak to określiłeś, określałyby jak toksyczne. Racjonalnym nie jest generalizowanie. Są poradniki napisane przez ludzi kompetentnych jak i takich którzy kompetentni nie są, proszę mieć to na uwadze.
———————-
Dziś artykuł się mój tekst na ten temat, bo tego typu brednie nie mogą pozostać bez echa na portalu ponoć racjonalnym.
Obawiam się, że nie rozumiesz, co napisałem. Poradniki, o których pisałem traktują pewne pozytywne cechy ludzkie (np. uprzejmość, chęć niesienia pomocy), jako typowe maski, zakładane przez ludzi toksycznych. Tymczasem nie można rozpoznawać po masce, bo maska może być nie maską, a prawdziwą twarzą. Natomiast ta ochrona pojęcia "toksyczny" nie ma sensu. Nie jest ono przecież pojęciem naukowym (choćby używali go psychologowie) i może odnosić się do zbyt wielu typów: np. czym innym jest nadopiekuńcza matka, bądź zbyt troskliwy i kochający partner, a czym innym zwykły oszust i kłamca. używanie tego pojęcia jest pewną modą w psychologii.
Problem jest taki, że Ty nie rozumiesz, dlaczego we współczesnej psychologii używa się terminu toksyczny i względem czego się go używa. Być może gdzieś miałeś do czynienia za jakimś nie kompetentnym poradnikiem, ale to o niczym nie świadczy. Ja mam za sobą ogromną ilość tego typów materiałów, i nigdy nie spotkałem się z tym o czym piszesz. Mianem toksycznych określa się pewnych ludzi i pewne relacje i robią to psychologowie i terapeuci. Jest to bardzo trafne określenie, i tyle. Dalsza dyskusja jest zbędna.
''nadopiekuńcza matka, bądź zbyt troskliwy i kochający partner, a czym innym zwykły oszust i kłamca.''
Nadopiekuńcza matka, może swoim zachowaniem doprowadzić do tego, ze dziecko kiedy dorośnie będzie miało spore problemy np. z usamodzielnieniem się. Taka matka często także manipuluje swoim dzieckiem. Więc jest to toksyczne. Oszust i patologiczny kłamca też jest osobą toksyczną. Może to inny kaliber, ale negatywny wpływ jest ten sam.
''Natomiast ta ochrona pojęcia "toksyczny" nie ma sensu.''
Nie, sensu nie ma to co robisz. Nie masz pojęcia o czym mówisz. Nie rozumiesz nawet czym jest toksyczność w ujęciu psychologicznym. Bardzo chcesz się pomądrzyć, ale Twoja wiedza jest zbyt mała, abyś mógł uderzać celnie. Tak to widzę niestety.
''używanie tego pojęcia jest pewną modą w psychologii.''
Najpierw zrozum co to pojęcie oznacza, potem ewentualnie krytykuj. To tak na początek.
Cóż takiego wnosi, Twoim zdaniem, to pojęcie? Można powiedzieć, że dzieciństwo nieszczęśliwe jest dzieciństwem toksycznym, że rodzina patologiczna jest rodziną toksyczną, można też powiedzieć, że człowiek podły, jest człowiekiem toksycznym. I co się z tego ma? Słowa takie jak "nieszczęśliwe", "patologiczna" i "podły" mówią same za siebie.