Rodział 66. Gauri we Wrindawan

Rozdział 66

   Wrindawan było najsławniejszym ośrodkiem kultu boga Kriszny. Wedle mitów to tam właśnie Kriszna przeżywał swoje miłosne przygody z pasterkami i ze szczególnie ukochaną pasterką Radhą. Opisywanie w średniowiecznych poematach miłosne rozterki Radhy stały się jednym z głównych motorów cywilizacji indyjskiej. Tęsknota Radhy, nadzieja Radhy, gniew Radhy – wszystkie te emocje doczekały się sążnistych teologicznych wykładni, stały się też ważną inspiracją do muzyki, teatru, malarstwa i tańca Północnych Indii. Dlatego Gauri znała te wszystkie kwestie na wylot. Choć uważała, że każda religia ogranicza drogę do wolności świadomych istot, ceniła niektóre ekstremalne formy krisznaickiej teologii. Podobała się jej zwłaszcza idea, że rzekomy bóg jest tak pełen wszystkiego, tak samospełniony, że nie dogląda żadnych światów, nie karci ani nie nagradza swoich stworzeń, lecz jedynie się bawi. Zatem zadaniem krisznaisty tej szkoły jest rozglądanie się za nieznośnym bachorem, bogiem Kriszną, tak aby włączyć się do jego zabaw.

   Dawniej Kriszna był znany głównie jako woźnica głównego herosa Pandawów Ardżuny, który w kluczowej chwili przed bitwą naucza o „jodze czynu” swojego pana, ukazując mu swoją boską istotę. Później jednak opowieści o Krisznie skupiły się na jego dzieciństwie i młodości spędzonych, w świetle mitów, we Wrindawan właśnie.

   O ile Gauri w pewien sposób ceniła ideę boga spragnionego zabawy, o tyle nie podobało jej się bhakti, czyli idea bezmyślnego, całkowitego oddania Krisznie. Zwolennicy bhakti kręcili się po świecie powtarzając w kółko swoją stałą mantrę i przeważnie nie troszcząc się, aby ich zabawy wykraczały poza rytualną mechaniczność. Krisznaickie bhakti wypierało też indyjski politeizm i wszelkie inne starożytne szkoły filozofii i teologii. Gauri, zainteresowana w tym wszystkim tylko i wyłącznie wpływem na sztukę, bolała nad wygasaniem sziwaickich czy braminicznych szkół wykonawstwa rag, tańca czy gry na winach. Z drugiej jednak strony, znając historię, zdawała sobie sprawę, że z niektórymi z tych szkół oprócz piękna sztuki wiąże się też kastowe okrucieństwo, czy nawet paranoiczna wiara w magię shakti, czyli mocy Sziwy. Na tle tych starożytnych miazmatów średniowieczna dewocja bhaktystów mogła się wydawać nawet całkiem humanistyczna.

   Ogarnięta chmurą takich refleksji dziewczyna spoglądała przez kratę pociągu, czekając, wraz z innymi pasażerami, aż w końcu wyjadą z przedmieść Delhi. Stołeczna metropolia zdawała się nie mieć końca, zaś Gauri, choć kochała swoje miasto, spragniona była krótkiego widoku wiejskich bezdroży, zanim wjadą na stację Mathury, miejscowości również związanej z kultem Kriszny.

   Faridabad, będący przemysłowym miastem satelickim Delhi, wstrzymywał pociąg mrowiem ludzi i zwierząt kręcących się po szynach. Z okien widać było pomazane ogłoszeniami ceglane i betonowe mury. Cegieł, choć droższych od betonu, było sporo, bowiem w wielu miejscach trwała ich produkcja. Umorusani błotem ceglarze kursowali między swoimi slumsami, a rozłożonymi na palącym słońcu owocami swej pracy. Ze slumsów wystawała czasem dumnie mała kopułka świątyni lub płaski dach chroniący przez deszczem i palącym słońcem uczniów z biednych rodzin. Kobiety w starych, poszarzałych sari nosiły na głowach kosze napchane nieprawdopodobnymi ciężarami. Czasem była to ziemia, czasem cegły. Gauri nigdy nie odkryła, jak możliwym jest udźwignięcie takich ładunków na głowie kruchej jak wierzba, wysuszonej podmiejskiej dziewczyny czy matrony. Kosmitka po raz kolejny pokiwała głową na myśl, że miała sporo szczęścia mogąc studiować fizykę zamiast dzielić los tych nieszczęsnych biedaczek, których w Indiach były dziesiątki czy nawet setki milionów.

–   Ha, widzę, że znów myślisz o własności prywatnej – zaśmiał się Czandra.

–   Co tu myśleć – rzekła kosmitka. – Los nie jest sprawiedliwy, naturą rządzi przypadek. Jedni rodzą się zdrowi, inni zaś nie. Jedni przychodzą na świat w bogatych i troskliwych rodzinach, inni rodzą się wśród nędzarzy. Naprawianie tego na siłę zrodziło największych zbrodniarzy ludzkości, takich jak Lenin, Stalin, Mao, Polpot czy Trocki.

–    Widzieliśmy już różne światy – odparł Czandra. – Chyba rzeczywiście temat własności i posiadania schodzi na plan dalszy w rozwiniętych cywilizacjach. Tam wszyscy zaczynają sobie zdawać z tego, że najcenniejsze są takie rzeczy jak odkrywczość, ciekawość, przyjaźń. Oczywiście ciężko je rozwijać walcząc o to, aby nie umrzeć z głodu, jak czyni to wiele z osób, które teraz mijamy. Z drugiej jednak strony nie można ich kupić za żadne pieniądze.

–   Tak, masz rację, to pocieszające – zaśmiała się Gauri. – Już teraz niektórzy z tych biedaków posiedli smartfony, czasem ciężko zrozumieć, jakim cudem, lecz jednak tak jest. A wraz z tymi małymi komputerkami i z internetem, na który też czasem, jakimś cudem, mogą sobie czasem pozwolić, nawet ci ludzie mają dostęp do ogromnego morza informacji. Jeszcze dekadę temu na tym świecie nie było to możliwe. Być może rewolucja informatyczna to jednak początek wyłaniania się z żywieli, mimo tego, że internet służy świetnie również religijnym fanatykom.

–  Gdy zna się skalę wszechświata, różnica między królem Saudów a jedną z tych obarczonych koszami na głowach kobiet jest niewielka. Niewiele się różni ich własność, gdy wie się, że Ziemia jest tylko pyłkiem w czymś niewyobrażalnie ogromnym. Niewiele się różni ich dostęp do informacji, gdy rozumie się, jak wiele z tego co wie ludzkość za kilka dekad, o ile ta się będzie rozwijać, zostanie wyrzucone do kosza.

–   Chciałabym – Gauri zmrużyła oczy, – aby ci ludzie odczuli spokój patrząc w gwiazdy. Bo jednak ogrom otaczającej nas czasoprzestrzeni powinien rodzić pocieszenie. Już sam fakt, że się go próbuje pojąć, że odczuwa się ten wiatr nieskończonych dali, powinien pozwolić każdemu, niezależnie od sytuacji materialnej, dumnie unieść głowę.

–   Na pewno wśród tych milionów istot walczących o grosze na przeżycie następnego dnia są też marzyciele – zapewnił ją przyjaciel. – Przecież wieki temu niemal cała ludzkość żyła na poziomie tych ceglarzy. A najwięksi arystokraci uznaliby byle komunalne mieszkanie XXI wieku za szczyt luksusu, o którym twórcy ich zamków i pałaców nie mogli nawet śnić. Mimo to w czasach bez medycyny, bez elektryczności, bez dostępnych całkiem tanio książek rodzili się geniusze, którzy pozwolili zaistnieć rewolucji naukowej i technicznej.

–   Z takim samym współczuciem będą patrzeć ludzie przyszłości na swoich pradziadów, których widzimy teraz. Nie tylko na ceglarzy, ale również na gwiazdy, biznesmenów, prezydentów. Będą pytać o to, jak można było żyć w czasach, gdy średnia wieku wynosiła tylko 70 lat, gdy zabicie człowieka reprezentowanego tylko w jednej, naturalnej formie oznacza nieodwracalny koniec trwania jego świadomości. Będą pytali, jak można było żyć w czasach, gdy tylko kilkanaście osób stanęło na moment na powierzchni innego ciała kosmicznego niż Ziemia…  

–   Tak będą patrzeć ludzie przyszłości na te czasy, o ile nam lub Kuberianom uda się zmienić tutejszą żywiel – przypomniał jej Czandra.

–   Wybacz – Gauri uśmiechnęła się z roztargnieniem. – Przez ostatnie dni, miesiące, lata, wieki tak bardzo oderwałam się od Ziemi, że już nie rozumiem dlaczego ludzie przyszłości mieliby żyć w czasach mniej rozwiniętych niż te, które mam przed swoimi oczami. Ale oczywiście, może być inaczej. Wtedy świat ceglarzy i żyjących tak krótko ludzi pozostanie na zawsze jedynym Złotym Wiekiem ludzkości, po którym było już tylko gorzej. Symptomy są poważne. Po wyprawach na Księżyc nie nastąpiły przez 70 lat żadne inne. Rozmawiałam o tym po drodze do „niespodzianki Słonecznego” i mało kto mógł uwierzyć, iż możliwy jest taki regres wśród w miarę świadomych istot.

–   Ten regres jest rzeczywiście niesamowity – zgodził się Czandra. – To co było niewyobrażalnie drogie w latach sześćdziesiątych, teraz jest na wyciągnięcie ręki. A jednak ludzkość jest zbyt biedna, aby polecieć znów na Księżyc w przyzwoitym terminie, lub zacząć kolonizować, a nie tylko odwiedzać Marsa.

–   Nie odwiedzają go – zauważyła Gauri.

–   Rzeczywiście, prawie zapomniałem – Czandra sam nie wiedział, czy miał lukę w pamięci i jakby nie patrzeć w logicznym myśleniu, czy też w jego słowa wdarła się niezaplanowana ironia.

–   Księżyc to w zasadzie Ziemia – dodała Gauri. – Niewiele planet ma tak blisko położonego wielkiego satelitę. Trzysta tysięcy kilometrów, kilkanaście obwodów Ziemi, która przecież jest globem średnich rozmiarów – to w ogóle nie są kosmiczne odległości.

–   Cóż zrobić – wzruszył ramionami chłopak. Za oknem skończył się wreszcie Faridabad i wreszcie ich oczom ukazała się indyjska ziemia, tak mocno zadeptana przez miliony nóg i tysiące miast. Patrzącego nieodmiennie zdumiewała waleczność natury, umiejącej zachować swój bujny charakter mimo niesprzyjającego, ekstremalnie zwrotnikowego klimatu i ludzi walczących o przetrwanie na zbyt małym dla siebie obszarze. Podróżnicy ze zdumieniem obserwowali drabiniaste wozy ciągnięte przez woły, kobiety w tradycyjnych, nie zmienionych od kilkuset lat strojach, antyczne konstrukcje do suszenia krowiego kału, niezbędnego do rozpalania domowych ognisk. Tu czas zatrzymał się jeszcze bardziej, czuli się tak, jakby nie wrócili do początków XXI wieku, ale raczej do wieku XVII. O większej nowoczesności krajobrazów świadczyły głównie betonowe, kolektywistyczne struktury pochodzące z czasów Nehru, gdy Indie zerkały przyjaźnie i naiwnie na pobliski Związek Radziecki, wielki kraj graniczący zarówno z Europą, jak i z Chinami.

–   Zadziwia mnie paradoksalność ludzkiej natury – rzekła cicho Gauri, gdy już napatrzyła się wiejskim obrazom. Bardzo je lubiła, choć wiedziała, że za życiem w antycznym stylu skrywa się niekiedy opresyjność dawnych, niezreformowanych przez nowoczesność reguł religii i tradycji. Na Subkontynencie Indyjskim bywały one niekiedy przerażające, choć w Indiach nieco mniej niż w muzułmańskich obszarach tego prawie kontynentu. A w zasadzie prawdziwego kontynentu, który podryfował z Afryki i wbił się w Azję wynosząc dumne Himalaje. W Himalajach była góra Kajlasz, o której z pewnością śpiewało wielu mijanych przez pociąg rolników, nie mając sił ani okazji, aby ujrzeć ją naprawdę, a nie tylko oczami bardzo w tym momencie teologicznej wyobraźni.

–   Co masz na myśli? – zaciekawił się Czandra. Po pociągu przechodził korowód handlarzy herbatą, jedzeniem, a nawet książkami czy zabawkami, ale nie zwracali na to uwagi, podobnie jak większość podróżnych. Co jakiś czas szczerzył się przed nimi dzieciak przebrany za boga Sziwa i wyciągający ręce po datki. Cierpliwie dawali mu wyliczone starannie grosiki, bowiem nie uchodziło zbyć takiego wagabundy. Gauri zresztą miała obecnie całkiem niezłe dochody, nie wystarczające jednak, aby wyleczyć żywiel.

–   Od kiedy wpadłam ponownie na Ziemię, mam nadzieję, że nie na długo, to wciąż spotykam całkiem rozsądne, świadome istoty. Nie rozumiem, dlaczego z kumulacji tego rozsądku i wolności intelektualnej nie powstały miasta na Marsie i cywilizacja wolna od bajań i przesądów.

–   Ja też tego nie rozumiem – zgodził się jej przyjaciel. – Może ludzie tacy po prostu są, albo może to typowe rozdroże u kresu lub początku rzeczywistej cywilizacji istot świadomych?

–    Mam wrażenie, że na Kuberze było to ostrzej zarysowane – rzekła kosmitka. – Było albo albo. Większość bezwolnie wierzyła w dogmaty swoich kapłanów i ideologów, nieliczna mniejszość była całkiem przebudzona i mocno prześladowana. Tutaj, w wielu miejscach na Ziemi, można otwarcie odrzucać dogmaty, a jednak postęp utknął w jeszcze mniej fortunnej koleinie niż ta kuberiańska.

–   Pewnie chodzi o kult „ja”, przesadny solipsyzm – rzekł Czandra. – No wiesz, te dumne „jestem jaki jestem”. Religia jaźni. Całkowita zgoda na organiczne odczuwanie rzeczywistości na zasadzie „ja”, „podobne mi istoty” i „nieistotne tło”. Kosmos, Mars, próżnia, ewentualne cywilizacje w sąsiedztwie – to dla tych przejrzałych ludzi tylko nieistotne baśnie, może czasem hobby czy rozrywka. Od spojrzenia w kosmos ważniejsze jest wszystko, zakup nowych majtek, plotki znajomych, nowy pseudotaneczny dryg na dyskotece.

–   Ludzki mózg ma wyjątkowo niską moc obliczeniową – zgodziła się Gauri. – U Kuberian było z tym lepiej i to abstrahując od szybszego tempa metabolizmu. Być może człowiek staje często przed dylematem – albo patrzeć w kosmos, albo mieć co jeść i jakoś ogarniać codzienne sprawy.

–   Chyba tak – Czandra uśmiechnął się. – Pamiętam, jak wiele musiałem zmienić w sobie, aby zacząć to wszystko choć trochę rozumieć, nie tylko na płaszczyźnie intelektualnej, ale również emocjonalnej. Przy tych zmianach pomagali nam przecież Wadż i Słoneczny dysponujący niewyobrażalnie nowoczesnymi technologiami. Do dziś większości z nich nie rozumiem.

–   Ja również chciałabym wiedzieć więcej na ich temat – zgodziła się Gauri. – Lecz jeśli za egoistyczny solipsyzm większości ludzkości odpowiedzialna jest ich taka a nie inna natura, nie będzie łatwo.

–   Spójrz na to od innej strony – Czandra odmachał dzieciom pozdrawiającym pociąg. Miały poszarpane lniane koszule, oraz toporne drewniane bambosze z wystającą z nich słomą. – Większe możliwości operacyjne mózgów mogą owocować u żywieli silnym ideologizmem albo fanatyzmem religijnym. Trwające od wieków okrucieństwo Kuberiańskich wierzeń musiało w tym mieć swoje korzenie. Zatem prostota ogranicza, ale bywa też szansą na uniknięcie najgorszego. Zauważ, że w dziejach ludzkich cywilizacji stan podobny do kuberiańskiego fanatyzmu nigdy nie ogarniał wszystkich, zaś teraz, przynajmniej na moment, wygrała cywilizacja stosunkowo mało dogmatyczna.

–   Wydając po drodze nazizm i komunizm – Gauri skrzywiła się boleśnie. – Ale tak, po tej lekcji nastąpiły zmiany w dobrą stronę. Teraz jednak Europejczycy i ich potomkowie stają się dogmatyczni i fanatyczni w inną stronę, czysto samodestrukcyjną. Winią się za zło całego świata i gorliwie chcą zniknąć. Takie podejście do rzeczywistości raczej nie zaowocuje miastami na Marsie. Może raz tam polecą, a potem będą przez sto lat przepraszać wyimaginowane ofiary za to, że wydali tyle pieniędzy i zmarnowali tyle zasobów. Tak jakby kampania reklamowa Coca Coli kosztowała dużo mniej…

–   Gdy tak to ujmujesz, a sądzę, że słusznie, mam ochotę zostawić całą tę robotę Kuberianom – Czandra westchnął i znów odmachnął kolejnym dzieciakom. Na tym odcinku tory były nierówne z uwagi na ostatnie susze i pociąg wlókł się w tempie idącego człowieka. Mali handlarze korzystali z tego i wciskali przez okna podróżnym glinianie czarki z herbatą i smażone przekąski. Tym razem pasażerowie nie byli obojętni, gdyż ceny były rzeczywiście atrakcyjne. Gauri i Czandra też wzięli po kubeczku herbaty za dwie rupie i wypluwając słomę pozostałą ze źle wypalonej gliny delektowali się niezłym smakiem mleka stanowiącego zdecydowanie dominujący nad herbatą składnik naparu. Jedna torebka herbaty służyła zapewne do sporządzenia setki takich napojów, natomiast mleko prosto od krowy było znakomite.

O autorze wpisu:

Powieść Ciekawość Gauri jest eksperymentem mającym na celu badanie granic poznania i tego, co jeszcze możemy nazwać "bytem". Eksperymentalny charakter ma wpływ na strukturę powieści, która pod niektórymi względami celowo staje się antypowieścią. Autorem powieści jest Jacek Tabisz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dwanaście − cztery =