Rozdział 22. Drzewa ogrodu otaczały Gauri

Rozdział 22.

 

   Drzewa ogrodu otaczały Gauri na podobieństwo kolumn jakiejś żywej, gościnnej budowli. Dziewczyna podeszła do jednego z pni i obserwowała z zaciekawieniem chaotyczne i jednocześnie układające się we wzór rowki kory. Ptaki śpiewały sennie, ona zaś znajdowała przyjemność w tej muzyce, o której wiedziała iż od milionów lat służy ona głównie temu, by oczarować ptasie damy. I w pod tym kątem, od milionów lat, jest modyfikowana przez dobór naturalny.

 

  • Jak to zrobimy Wadż? – rzuciła pytanie w powietrze. – Wyświetlimy obraz pod sklepieniem groty, ogłosimy komunikat, rozpowszechnimy ulotki?
  • Ta ostatnia metoda wydaje mi się najlepsza – odparła Wadż. – Przez te tygodnie, które tu już jesteśmy, zyskałam wiele wiedzy na temat kuberiańskiej żywieli. Mogę zatem tworzyć wirusy, które będą precyzyjnie wpływać na pamięć i percepcję zawartą w neuronach kuberiańskich mózgów. Mogą przekazywać treść, ale też wywoływać silne emocje, mogą też modyfikować dawne informacje.
  • Możesz sprawić, by ich działanie było wyzwolone w określonym momencie? – spytała dziewczyna. – W końcu będzie to egzamin na ciekawość i dobrze by było, by nasi studenci nie ściągali od siebie, a także byśmy wiedzieli, kiedy ktoś odłożył kartkę na stół pani profesor.
  • Epidemia wirusa musi trochę potrwać, by objąć odpowiednią grupę badanych – rzekła Wadż. – Mamy już na szczęście dokładną mapę całej zamieszkałej przez żywiel tworzącą cywilizacje przestrzeni. Wpuścimy więc skażony materiał w kilkuset miejscach naraz. Wirus będzie przenosił się każdą możliwą drogą. Przez dotyk, pożywienie, powietrze i wodę. Zawsze zdarzają się osobniki odporne, ale wirus będzie szybko mutował, więc powinniśmy ograniczyć ilość nie objętych testem.
  • Istnieje zatem ryzyko, że zmutuje również funkcja wirusa, to znaczy przenoszenie materiału naszej ulotki? – zaniepokoiła się Gauri.
  • Istnieje wręcz pewność, że tak się będzie działo – zgodziła się z nią Wadż, – dlatego w każdym pakiecie wirusów będzie też jakiś procent antywirusów, które będą wzmacniały układ immunologiczny celów pod kątem niewłaściwych mutacji właściwego wirusa. One będą mutować jeszcze szybciej.
  • Rozumiem, że one też będą mutować? – dociekała nadal dziewczyna.
  • Z pewnością – zaśmiała się Wadż, – Natura jest piękną harmonią w ruchu… Ale nie damy im tak wiele czasu. Pewne elementy obydwu typów wirusów będą podatne na promieniowanie rentgenowskie o określonej częstotliwości. Po pierwsze, będzie ono wyzwalać treść naszej ulotki w mózgach nosicieli. Po drugie, będzie doprowadzać do autodestrukcji obie grupy wirusów.
  • W tym samym momencie?
  • Nie, opóźnienie w samozniszczeniu będzie spowodowane stopniowym procesem reakcji wyzwolonej przez nasz sygnał.
  • Oczywiście, będą mutacje, które nie zareagują na ten gwizdek?
  • Oczywiście – rzekła Wadż, – podobnie jak w przypadku ludzi, którzy umierają na katar, również nasz pirat zbierze drobne żniwo w wielomiliardowej populacji. Tysiąc, dwa tysiące osobników. Wciąż na Kuberze mutują bakterie i wirusy, wciąż dzieją się podobne rzeczy.
  • Rozumiem – rzekła Gauri, – zawołaj proszę Ludwika, jego rady będą jak zwykle bardzo cenne.
  • Już idzie, komponował właśnie symfonię z mottem Demokryta „Są tylko atomy i pusta przestrzeń, reszta jest jedynie opinią”.
  • Zatem to, co spowodują nasze wirusy będzie typem wizji na jawie, gdyż Kuberianie nie śnią – upewniła się dziewczyna.
  • Tak.
  • Musimy ją zatem podzielić na etapy. Zaliczenie pierwszego będzie prowadziło do drugiego, zaliczenie drugiego do trzeciego… etc.
  • Jak zdefiniujesz nie zaliczenie?
  • Lęk jest przeciwieństwem ciekawości – stwierdziła Gauri, – niech zatem moduły naszej wizji będą przerażające dla osobników całkowicie atawistycznych. Wynikiem tego lęku może być trwająca korzeń lub dwa panika, objawiająca się chęcią schronienia się w zamkniętym pomieszczeniu.
  • Doskonały pomysł, już nad tym pracuję – ucieszyła się Wadż modyfikując geny na gotowym schemacie ogólnym genotypu wirusa. Wirtualny model wprowadzała natychmiast w środowisko wirtualne, gdzie przyspieszając czas mogła badać działania modyfikacji z wyprzedzeniem kilku ziemskich lat bezustannej epidemii. Było to rzecz jasna przybliżenie, gdyż nie wprowadziła do modelu wszelkich możliwych typów kuberiańskiej flory i fauny, z którymi mógłby wirus wejść w interakcję. Aby nie przeciążać swojej mocy obliczeniowej wybrała w miarę reprezentatywny milion form życia, przykładając szczególną uwagę do organizmów jednokomórkowych, które były najbardziej interaktywne z wirusami.
  • Pierwszym modułem wizji będzie widok ogromu wszechświata, z gwiazdami, galaktykami, planetami i z toczącą się w różnych miejscach ewolucją organizmów żywych – rzekła dziewczyna. – Niech to będzie subiektywne, chcę, aby bezmiar przerażał kuberocentrycznych kuberianistów i  wołał do podróży tych, którzy nie myślą o sobie, jako o centrum wszelkich rzeczy.
  • Guten Morgen! – przywitał się kompozytor.
  • Namaste! – odparła Gauri składając przed sobą ręce. – Co o tym sądzisz?
  • Zaczynasz we właściwy sposób – orzekł Ludwik.
  • Następny moduł, dla tych którzy nie ulegną panice i nie zaczną szukać schronienia, będzie polegał na dokładniejszym obrazie ewoluujących form. Będzie w nim widoczne, jak z materii nieorganicznej powstaje organiczna, a później pierwsze replikatory. Następnie jak w jednym z wielu gatunków zwierząt ewoluuje mózg pozwalający na cywilizację egzotermiczną. Później, jak z przedmiotów wytwarzanych przez osobniki związane z tą cywilizacją powstaje sztuczna inteligencja i ewoluuje dalej. Obraz musi podkreślać przypadkowość tych procesów, odnosić się do, na przykład, ziemskich owadów społecznych i porównywać to z prawem i instytucjami rządzącymi organizmami rozwijającymi ewolucję egzotermiczną. Bezpodmiotowość tych zjawisk ma przerazić kuberocentryków i zaciekawić tych, którzy nimi nie są.
  • To będzie łatwiejsze do przełożenia na zmysły Kuberian – rzekła Wadż, – pierwszy moduł wizji stanowi większe wyzwanie, gdyż Kuberianie są „krótkowzroczni”. Odczuwają rzecz jasna dalekie źródła ciepła na tle lodowatej pustki kosmosu, lecz nie czują głębi i rzeczywistej skali. Muszę nad tym popracować, choć, przecież wy, ludzie, też nie widzicie gwiazd na wieczornym niebie trójwymiarowo…
  • Trzeci moduł będzie polegał na ukazaniu śmierci i narodzin, oraz rozmnażania się w kontekście jak najbardziej ogólnym. Niech widzą, że powstali z genów i tylko dla nich, i że ich żądza potomstwa i radość z potomstwa są zaprogramowane. Niech wiedzą też, że po śmierci dla nich nic nie ma, tak samo jak nie było przed życiem. Niech czują, że są na chwilę i ta chwila jest wszystkim, co można wykorzystać, lub zmarnować. Niech wiedzą, że dzieci są potrzebne, bo przecież oni też byli dziećmi, lecz niech wiedzą, że dzieci nie umiejące zrobić niczego pozytywnego z daną im przez przypadek chwilą istnienia, tak naprawdę nie zaistnieją. Że będą tylko śladami na drodze, tak samo jak rodzice, którzy przekazali im takie a nie inne geny, oraz memy. Niech głupców to przerazi, nielicznych ciekawych niech niesie do następnego modułu wizji.
  • Proponuję, żeby następne były memy, czyli geny kultury – zauważył kompozytor.
  • Tak, ale wpierw trzeba wyświetlić kolejną wizję kosmiczną – wtrąciła Wadż, – gdyż nawet ci wartościowi spośród Kuberian mogą się zacząć bać. Dla nich kosmos powinien być pewnym uroczym wytchnieniem. Prawdopodobnie każdy Kuberianin ma silne atawizmy, lecz chodzi przecież o to, by wyłowić tych, którzy potrafią je niekiedy zauważyć i zanegować.
  • Dobrze – zgodziła się Gauri. – Zatem po kolejnej wizji piękna, grozy i potęgi wszechświata pokażemy wpierw śniącemu na jawie Kuberianinowi coś w stylu kultu Cargo, owego wspaniałego teatru rodzącej się wiary. Czy będziesz mogła zrekonstruować początki istniejących kultów na księżycu?
  • No pewnie – ucieszyła się Wadż, – to będzie dla mnie przyjemnością…
  • Następnie różne inne memy, z których rodzą się nazwy i obyczaje – kontynuowała dziewczyna. – Ważne jest, żeby nasz adresat widział, że żywa, „cywilizowana” istota jest przypadkową zbitką memów. Oraz, że zgodnie z prawdą, można rozwijać jedną, wyrwaną z kontekstu ideę będąc poza tym niespójnym głupcem.
  • Od razu przypomina mi się Bruckner, z którego muzyką zapoznałem się w archiwach – uśmiechnął się kompozytor. – Taki dewot, a jednocześnie, mimo to, zdolny kompozytor. Albo Elgar i jego oratorium „Gerontius”, czy jakoś tak. Cóż za literacki i intelektualny koszmar, a jednak muzyka wcale niezła. Zresztą, o czym ja mówię. Przecież mamy też Jana Sebastiana Bacha i zupełnie bezmózgą przepaść literacką jego kantat.
  • Do tego Darwin, który wcale niestety niekoniecznie zrozumiał, co odkrył dzięki zaobserwowaniu zjawiska ewolucji – dodała Gauri. – Albo pobożny Newton, który swój żywy i imponujący geniusz traktował jak hobby. Ale, Wadż, czy umiałabyś odnieść działanie wirusa do memów, które zawiera w sobie śniący na jawie? Wielce prawdopodobne, iż losy kuberiańskiego Newtona, czy Darwina nie poruszą go, nie ucieszą, ani nie przerażą. Dobrze byłoby nieco spersonalizować przekaz.
  • Nie stanowi to większego wyzwania – rzekła Wadż. – Po pierwsze ogół nosicieli memów zawiera najbardziej banalne i powszechne ich formy. Jest kilkadziesiąt tysięcy memów, z czego sto jest najbardziej powszechna. Tak zwany szary obywatel ma zwykle te sto i kilka ze zbioru mniej typowych. Starczy zatem, że nastawię wirusa na owe sto. Jeśli jakiś osobnik jest wyjątkowy i posiada więcej ze zbioru rzadkich memów niż tych, które są powtarzają się z niestrudzoną monotonią, typu raj po życiu, odruchy rodzicielskie, choroba bytu, jestem jaki jestem, wyjątkowość „ja” etc., to niech nawet ten moduł mniej go dotknie, gdyż i tak rokuje on pewne nadzieje.
  • A po drugie – zaciekawiła się dziewczyna, gdyż już pierwszy argument ją przekonał.
  • Cóż każdy przedstawiciel danego gatunku ma identyczną architekturę mózgu, podobny zbiór atawizmów i, zgodnie z moją pierwszą uwagą, najczęściej podobny zestaw memów – odparła Wadż. – Bo nie należy liczyć takich drobiazgów, typu zapamiętana piosenka, czy sposób zdobienia macki. Takie memy to proste jednokomórkowce, prawie niezauważalne dla użytkownika. Dopiero z większej ilości takich detali memy strukturalne, typu „wieczne życie w raju”, „grzech i dobry uczynek w świetle religii X” czerpią przestrzeń operacyjną. Lecz do rzeczy. Otóż dzięki podobnej architekturze mózgu, podobnej grupie atawizmów i memów strukturalnych, tak naprawdę mózgi większości przedstawicieli żywieli objętych ewolucją memetyczną funkcjonują na zasadzie szablonów wypełnianych „ja”. Mamy „… wyszedł na ulicę. Zobaczył ładnego potencjalnego partnera. Poczuł grzech. Tu wspomnienie z dzieciństwa, pierwszy grzech tego typu przy udziale … . Poczuwszy grzech … udał się do świątyni … . Odczuł lęk spowodowany niepewnością raju … . Utwierdził się w pewności … . Wyszedł. Skojarzył otoczenie z odkupieniem od win. Dane z otoczenia … , utrwalają skojarzenie raju. Tam jest cicho, ciepło, rześko. Słychać instrumenty dźwiękokształtne używane przez kapłanów religii … . To nie są kapłani. Coś co przemieszcza się szybciej, żyje w rajskim środowisku, jest ładne. Pływak lawowy. Rajski anioł ma płetwy pływaka lawowego i urodę pięknego osobnika przyciągającego płciowo … .”.
  • Rozumiem Wadż! – zakrzyknęła Gauri, żeby jej przerwać. – Widzę, że funkcjonowanie naszego wirusa wcale nie będzie tak złożone, jak mogło mi się na początku wydawać.
  • Ten cały szablon też jest rzecz jasna formą memu – dodała Wadż. – W różnych konfiguracjach dane memy podlegają mnożeniu lub dzieleniu przez inne memy. Niekiedy są ramami, innym razem obrazem. Podobnie rzecz się ma z genami. To naturalne odbicie tego samego procesu.
  • To jest piękne – zaśmiał się Ludwik, któremu od razu skojarzyło się to z formami muzycznymi. – Aczkolwiek dla tych, którzy tego nie widzą, jest to tylko pułapka.
  • A raczej nicość – wyjaśniła Wadż. – Poza atawistycznymi lękami takie osobniki nie zawierają żadnych przejawów celowego działania. Mapa umysłu przystosowana do przeżywania atawistycznych lęków łudzi takie osobniki wrażeniem ich istnienia. Im to wrażenie jest bardziej niezgodne z rzeczywistym stanem rzeczy, tym bardziej owe osobniki chcą istnieć po wieczność. Stąd popularność memu rajskiego, teistycznego i „ja”.
  • To wszystko, co teraz powiedzieliśmy, musi stać się wizją memów – zaznaczyła Gauri.
  • Podzielę ją na dwie w jakiś logiczny sposób – dodała Wadż, która wciąż dokonywała symulacji. – Muszę mieć pewność iż nie wykluczę osobników, które mają po prostu problemy z koncentracją, nie zaś są memetycznie martwe.
  • Teraz najtrudniejsze – stwierdziła dziewczyna. – Trzeba zebrać to wszystko razem, znów wyświetlić wszechświat i postawić pytanie końcowe o ciekawość.
  • Tak – zgodziła się Wadż. – To musi być jak skok do głębokiej wody, jednakże nic na wiarę. Żadnych motywów typu „czy mi zaufasz i przejdziesz przez lustro?”, „czy mi zaufasz i wypijesz substancję X, która może być trucizną?”, „czy mi zaufasz i skoczysz z bloku, ja zaś ci mówię, że nim sięgniesz dna, obudzisz się odłączony od tworzącego wirtualne sny komputera?”. To wszystko jest groźny mem wiary, fundament wielu żywieli, wynikający z tego, że rodzice wychowują młode przez jakiś czas i dla przyspieszenia procesu edukacji wytworzył się mem działający „na wiarę”. Wyobraźmy sobie pierwotną wspólnotę ludzi, lub kuberian. Oczywiście, wszędzie wokół jest mnóstwo niebezpiecznych zwierząt, zaś rodzice zajęci są walką o przetrwanie. Ja wytłumaczyć brzdącowi, jednemu z kilkunastu młodych, iż powinien czegoś nie robić. Na przykład nie iść za daleko w głąb rzeki?  Najłatwiej stwierdzić – „zaufaj mi i nie oddalaj się na cztery kroki od brzegu”. Lub, „gdy odejdziesz cztery kroki od brzegu porwą cię syreny i zjedzą”. Wystarczy parę pokoleń, by dla wszystkich było oczywiste, że syreny żyją w rzece. Wtedy zaczyna się mówić „uwierz mi, to dobrze być złożonym w ofierze syrenie, to wcale nie jest utonięcie, choć tak to wygląda. Staniesz się królewną wśród syren mój synku”. Oczywiście, u wielu gatunków zwierząt atawizmy chronią mechanicznie przed zapuszczaniem się w obszary nieznane i niebezpieczne. U ludzi i kuberian jest tak samo. Inaczej dziecko zabijałoby się od razu jedząc pierwszy posiłek, lub podejmując próby poruszania się na własną rękę. Jednakże mobilność danego gatunku sprawia, że nie wytwarzają się atawizmy dotyczące nowych środowisk, zaś niektóre stare ulegają zatarciu w natłoku nowych danych.
  • Co zatem zrobić, by pozbyć się memu wiary? – kompozytorowi bardzo się spodobał logiczny wywód Wadż.
  • Trzeba wyświetlić obraz dalekiej podróży, z której nie ma powrotu – stwierdziła Wadż. – Podróży pięknej, lecz też trochę smutnej, bo nie ma w niej możliwości zachowania niczego z rzeczy, które się znało.
  • Tak naprawdę taka podróż zawsze się odbywa – zauważyła Gauri, – jest też piękna, gdyż nie warto próbować ocalić ruin przeszłości. Zmiany są dobre, są siłą tworzenia, czyli zachwytu nad pięknem, które jest harmonią w ruchu.
  • Otóż to – zgodziła się Wadż, – jeśli nasz badany da podobną odpowiedź, oznacza to, iż jest ciekawy rzeczywistości. O tym mówią najlepsze mity, do których się odniosę. O pięknie przemian, nawet gdy wiodą do nieuchronnej dla „ja” zguby. Oczywiście „ja” jest tylko memem, ale wiele trzeba, aby się go pozbyć, zwłaszcza, gdy wyrasta się z żywieli.
  • No to mamy już plan działania – uśmiechnął się Ludwik, – ja zaś mam niesamowitą inspirację, za którą wam dziękuję. Napiszę operę o Achillesie. Zawsze lubiłem Homera. A później, zaraz po niej, napiszę o Karnie z Mahabharaty, żeby uczcić też twoje mity mała Hindusko!
  • Dziękuję mistrzu – ucieszyła się ogromnie dziewczyna.  – Wadż, w jaki jednak sposób dowiemy się, że ktoś zdał nasz test na ciekawość?
  • Gdy nie dając się zdominować panice osobnik dotrze do samego końca wizji, wtedy wirus zmutuje raz jeszcze – rzekła Wadż. – Wyczuli zmysły na światło o wysokiej częstotliwości, która zwykle jest już dla nich niewidoczna, a także na dźwięk o niskiej amplitudzie, będący na granicy odczuwania. Następnie wyświetlimy w różnych miejscach owe buczące kule światła i ciekawy śmiałek będzie chciał do nich podejść. Kulom stacjonarnym będzie towarzyszyć większa liczba kul naprowadzających, poruszających się przez jakiś czas od i do punktów docelowych.

   Ludwik i Gauri pokiwali głowami i Wadż przystąpiła do realizacji planu, wyświetlając różne związane z  nim obrazy na części głównej kopuły stacji. Mogli więc zatem siedzieć w ogrodzie, wśród ptaków, strumieni i drzew, delektując się różnorodnością działań związanych z postępami programu badawczego. Wpierw zobaczyli schematy wirusa, który przypominał wielobok foremny. Był nieco większy od istniejących na Kuberze naturalnych wirusów, gdyż zawierał dużo większą ilość starannie upakowanego materiału genetycznego. Nie miał też odpowiednika śmieciowego DNA, od którego nie były wolne zwykle, zrodzone przez przypadkową moc obliczeniową natury, genomy. Kolejny obraz ukazywał odpowiedniki ziemskich neuronów w centralnych ośrodkach nerwowych Kuberian. Ujrzeli budowane przez nie zmysły, magistrale i punkty odbiorcze, jak także te, które przechowywały wspomnienia. Do tych ostatnich dążyły wirtualne wirusy. Następny obraz pokazywał wnętrze komórki neuronu i efekty infekcji, przebiegające krok po kroku, na podobieństwo idącego stopniowo formowania się płodu. Wpierw działały enzymy geograficzne, informujące poszczególne repliki wirusa, znajdujące się w różnych komórkach, o ogólnej makrostrukturze, w jakiej przebywają. Następnie, w zależności od pozycji względem struktury mózgu, konkretna część odpowiednika ziemskiego DNA w danym wirusie powielała się, wpisując się w DNA komórki. W określonych sektorach były produkowane impulsy o określonym natężeniu. W makroskali ów kod binarny układał się w ustalony w trakcie ich rozmowy program.

   Zobaczyli również fragment kodu umieszczony w centrum każdego wirusa, który rozpadał się przy określonym natężeniu fali elektromagnetycznej. Był to mechanizm samozniszczenia każdej kopii wirusa, o ile nie zmutowała zbyt mocno w trakcie tworzenia nowych kopii. Wirus jako całość mnożył się w nerwach, z daleka od mózgu. Do mózgu docierała już cała armada jego replik, które dokonywały bardziej subtelnej infekcji. Następnie Wadż wyświetliła kilkadziesiąt tysięcy typów antywirusów, mających zapobiec najbardziej oczekiwanym mutacjom. Były podzielone na kategorie w zależności od ilości pokoleń, w których mogła zaistnieć niepożądana mutacja głównego wirusa. Każdy z tych antywirusów również miał wpisany mechanizm samozniszczenia, oraz drugi, który uaktywniał się samoistnie przy którejś z rzędu milionów kopii.

   Po dokonaniu prezentacji w mikroskali, Wadż wyświetliła sondy, które dzięki maskowaniu przypominały małe, nieregularne meteoryty. Na Mahavidyalayi zorientowali się, że Kuberiańskie sztuczne satelity krążące na orbicie są wykorzystywane głównie w celach komercyjnych, zatem szansa na wykrycie ich obecności przez Kuberian była znikoma. Mimo to Wadż przestrzegała starannie surowych protokołów maskowania, zalecanych przez jej konstruktorów. Kilkadziesiąt sond przez kilka godzin zajmowało pozycje na  stacjonarnych orbitach wokółkuberiańskich. Gauri i Ludwik w tym czasie spoglądali na dostojną monotonię kosmosu i pracowali nad operami „Achilles” i „Karna”. Dziewczyna zajęła się librettem, w „Karnie” zaś kompozytor przewidział partię winy, aczkolwiek dostosowaną do europejskiego języka dźwięków, bazującego na tonach i półtonach. Klucz harmoniczny nie pełnił już zasadniczej funkcji w utworach Ludwika, zdecydował się on już bowiem wiele dni temu na multitonalność i polirytmię. To ułatwiało włączenie egzotycznej winy do kompozycji. Gdy scena druga trzeciego aktu „Achillesa”, oraz wstęp do „Karny” były już gotowe, sondy znalazły się na przewidzianych trajektoriach. Dziewczyna i Ludwik ujrzeli na wyświetlaczach replikę promienia neutrin bijącego od każdego z fałszywych meteorytów. Podobnie jak w przypadku Spojrzeń, wiązka inicjowała procesy konstrukcyjne na określonej głębokości pod powierzchnią księżyca. Każda z sąd wystrzeliła kilkanaście wiązek z pierwszym wirusem, zmieniając nieco kąt rażenia, po czym kilka z antywirusami.

   Następnie ujrzeli przekaz z jaskiń podziemnego świata. Obok wirusów sondy wystrzeliły bowiem małe urządzenia rejestrujące obraz, podobne do jednego z typów małych, latających stworzeń. Kuberianin ledwie je dostrzegał nieuzbrojonymi zmysłami, zatem ryzyko zdemaskowania było minimalne. Wadą tych urządzeń szpiegowskich była niewielka waga, przez co miotały nimi nawet najlżejsze prądy powietrza. Jednakże dzięki mocy obliczeniowej Wadż i widokowi z kilku kamer mogli oglądać dokładne i wyraziste obrazy. Widoki te były poddane licznym obróbkom, gdyż oczywiście małe kamery nie rejestrowały otoczenia w świetle widzialnym dla Ziemian.

  • Pomyśleć, że my zwykle błądziliśmy tam po omacku – zauważyła z przekąsem Gauri, widząc możliwości Wadż.
  • Badając byliście badani, badając jesteście badani – Wadż ułożyła swoją wypowiedź w zaimprowizowany aforyzm. Jednocześnie myślała nad Czandrą. Kolejna nimfa była już gotowa. Tym razem była to młodziutka, filigranowa dziewczyna, o rudych włosach i pokrytej maleńkimi złotymi piegami skórze. Znakomity kontrast dla Płodnej. Ruda apsarasa siedziała na stołeczku po środku ogrodu i usiłowała uczesać swoje wijące się loki. Przed nią było lusterko, lniana sukienka opadała z jej ramion. Jasnowłosa podbiegła do niej i przytrzymała część włosów, pomagając koleżance w zabiegach kosmetycznych. Płodna, z przyklejonym do niej Czandrą, również wyszła na zewnątrz pawilonu mieszkalnego i zaczęła smarować wonnym olejkiem stopy Rudej. W pewnym momencie odeszła, żeby poszukać jakiejś chusteczki, jednocześnie prosząc ogłupiałego Czandrę, by kontynuował pielęgnacje stóp młodej przyjaciółki. Ruda zaczerwieniła się czując na sobie nietypowy dotyk.

   Tymczasem kamery ukazywały obłoczki pyłu rozpraszające się natychmiast w powietrzu. Przechodzący obok nich Kuberianie niczego się nie domyślali. Czasem któryś z nich prychnął oczyszczając wewnętrzne tunele metaboliczne, ktoś inny poczuł, że ma coś lepkiego na mackach. Celem były miasta, duże skupiska ludności, zwłaszcza okolice przydworcowe, gdzie epidemia mogła udać się natychmiast w podróż. Choć wirusy były zjadliwe, całkowity niemal brak wiatrów na Kuberze wymagał intensywnych działań. Na szczęście była też woda, nieodzowna do życia i doskonale nadająca się do przenoszenia wirusów. Wiele obłoczków rozlało się właśnie w niej, w obszarach ciepłych i przybrzeżnych.

   Czandra dowiedział się natomiast, że Ruda miała wypadek i musi uczyć się chodzić. Płodna i Jasnowłosa były zbyt słabe, żeby podeprzeć ją silnym ramieniem, więc młodzieniec, który od wielu godzin nie mógł się oderwać od swoich starych towarzyszek, musiał jej pomóc. Ruda wstała, wspierając się na nim delikatnie i bardzo nieśmiało.

  • Czym ty jesteś? – spytała go, dotykając go w zupełnie dziwnych i nie do końca przyzwoitych miejscach. – Nie wyglądasz tak jak ja – dodała nimfa szukając bezskutecznie jego piersi.
  • To ty nic nie wiesz? – spytał zaszokowany Czandra, gdyż poprzedniczki dziewczęcej nimfy dysponowały rozległą wiedzą na temat stosunków damsko – męskich.
  • A co mam wiedzieć, siostrzyczko? – spytała zadziwiona Ruda dziwiąc się innym niezwykłym dla niej detalom ciała Czandry. Młodzieniec zauważył, że jego nowa przyjaciółka ma bardzo piękną twarz i niezwykłe usta. Jej zapach sprawiał, że sam ledwo mógł się utrzymać na nogach. Obejrzał się na Płodną, lecz ta gdzieś znikła. Tymczasem Jasnowłosa z wyrazem dezaprobaty uniosła ze stołeczka jakiś kawałek damskiej bielizny.
  • Zapomniałaś tego? – spytała z niedowierzaniem. Czandra praktycznie zapomniał o tym, że nimfy nie pamiętały niczego poza tym, że są ładne i lubią przyjemność.

   Jeszcze jedna sonda weszła na orbitę, tym razem ruchomą względem powierzchni Kubery. Jej zadaniem było wstrzeliwanie instrumentów pomiarowych i badanie ogólnego stopnia epidemii. Ludwik i Gauri mogli oglądać mapę całego zamieszkałego globu, obrazującą stopień infekcji. U góry mapy wyświetlony był jaskrawo czerwony zegar elektroniczny, złożony z cyfr przywodzących na myśl najbardziej prymitywne ciekłokrystaliczne kalkulatory.

  • Co to jest? – zdziwiła się dziewczyna.
  • Na wielu filmach, które znalazłam w archiwach, pojawia się taki element – wyjaśniła Wadż. – Nie mam pojęcia po co, ale pomyślałam, że sprawi wam przyjemność.
  • Wadż, nie żartuj sobie z nas – poprosiła ją Gauri, – czuję się przejęta tym, co znajdą nasze wirusy. Może niebawem odwiedzi nas tu Kuberianin i będę wreszcie miała okazję porozmawiać z kimś z tego globu, który badamy już od wielu tygodni…
  • No dobrze – rzekła Wadż i zegar znikł. – Myślałam, że nie zauważycie…
  • Wszedł jej cierń w stopę – zauważyła w innym miejscu ogrodu Jasnowłosa. – Nie powinna chodzić na bosaka, skoro dopiero się uczy… Wadż!
  • Słucham – odparła Wadż.
  • Czy masz jakieś coś na rany, siostro? – spytała Angielka.
  • Niech Czandra possie skaleczenie, ludzka ślina dezynfekuje – poradziła Wadż.
  • Czandro, tu, duży palec – zauważyła z przejęciem Jasnowłosa, pomagając Rudej usiąść na trawie. Sukienka rannej nimfy zahaczyła się o kurtę Czandry i ten niezręcznie próbował znów zakryć ranną kobietę.

   Proces rozpowszechniania wirusa miał jeszcze trochę potrwać, więc Gauri i Ludwik wrócili do pracy nad operami. Co jakiś czas jednak spoglądali w górę, ciesząc się niezwykłymi widokami kuberiańskich miejsc, których jeszcze nigdy nie odwiedzili. Gdy poszczególne sceny oper zyskały już w wyobraźni kompozytora ogólny wyraz melodyczny, istniejący na razie w postaci niezinstrumentalizowanego szkicu, nadeszła długo oczekiwana chwila. Wadż poinformowała ich o niej skomponowaną przez Ludwika fanfarą na trąbki, rogi, tuby i puzony. Gdy hejnał rozpłynął się w upływającym czasie, kompozytor i dziewczyna spojrzeli na ekran. Ukazywał on kilkanaście wybranych miast Kubery. Zauważyli, że pojazdy na taśmach magnetycznych nagle stanęły. Przechodnie na chodnikach zamarli w pomnikowych pozach. Wszystko ucichło, czuli to w jakiś niesamowity sposób, pomimo, że latające kamery przekazywały tylko obraz dostosowany do ludzkich oczu. Jako, że w kuberiańskich metropoliach nigdy nie wiał wiatr, milczenie spowodowane ich wizją było tym bardziej namacalne.

  • Zadbałam oczywiście o moment ciszy sejsmicznej – zauważyła Wadż, – nie byłoby dobrze, gdyby teraz gdzieś zatrzęsła się ziemia.  Dlatego tyle to trwało. Równie dobrze można by szukać na Ziemi momentu, w którym na żaden z zaludnionych obszarów nie pada deszcz. Oczywiście założyłam jakiś próg tolerancji, gdyż słabe wstrząsy nie wpłyną na przebieg eksperymentu.

   Ludwik i Gauri skinęli głowami, lecz nie mogli się odezwać. Było bowiem coś niezmiernie uroczystego w tym wszystkim co widzieli. Jednocześnie zaś zyskiwali coraz większą pewność iż niebawem nawiążą prawdziwy kontakt z którymś z mieszkańców planety, istotą wyjątkową, ciekawą świata i twórczą. Czekała ich nowa, fascynująca przyjaźń, czekali zatem z nadzieją. Wciąż mieli wiele pytań dotyczących kuberiańskiej sztuki i mieli też nadzieję na to, że ich spodziewany gość (albo goście) odpowie im na nie. Pierwszy etap wizji musiał być już dość zaawansowany, gdyż spora część nieruchomych istot nagle ocknęła się i pospiesznie pobiegła w stronę budynków. Gauri dopiero teraz przypomniała sobie, że wszystko odbywa się 20 razy szybciej i pół minuty, jakie być może upłynęło, było dla percepcji Kuberianina odpowiednikiem dziesięciu minut. Następna wizja usunęła z ulic i pojazdów co najmniej dziewięćdziesiąt procent zainfekowanych. Drugi etap, obejmujący replikatory i rewolucję był, jak się spodziewali, gorzką pigułką dla kuberocentryków. Całkiem też możliwe, że wielu z tych, którzy nadal zostali, po prostu uchronili się przed zrozumieniem drugiego modułu wizji za sprawą wrodzonej głupoty. Trzeci etap, opowiadający między innymi o śmierci i narodzinach sprawił iż wszyscy Kuberianie, jakich mogli się dopatrzeć na ekranach, pomknęli w panicznym lęku do bezpiecznej przystani wnętrz budynków. Wadż zaczęła wyświetlać obrazy z innych kamer, lecz na żadnym z nich nie było widać pozostających na zewnątrz i pogrążonych w wizji Kuberian.

  • Wielu z nich mogło być wewnątrz budynków, gdy rozpoczęliśmy aktywację wirusów – zauważyła Wadż, – sądzę nawet, że większość, zwłaszcza, gdy doliczy się środki masowego transportu.

   Wreszcie dwóm kamerom udało się znaleźć dwóch osobników. Jeden z nich znieruchomiał w pojeździe na jakiejś wiejskiej szosie, drugi zaś stał w połowie wejścia do sklepu z artykułami spożywczymi. Teraz nastąpiła wizja dotycząca ogromu, piękna i grozy wszechświata, mająca stanowić łagodne interludium i dodatkową zachętę do wytrwałości. Zgodnie z oczekiwaniem Wadż i jej mieszkańców, dwaj badani nie ruszyli się ze swoich miejsc. Tymczasem kamery znalazły jeszcze dwunastu osobników. Następna wizja dotyczyła kultu Cargo, kuberiańskiego odpowiednika psychopatycznych dzikusów z butelkami, czyli materiału, z którego wzrastają „wielkie religie świata”. Osobnik stojący w połowie wejścia do sklepu uciekł w stronę magazynów.

  • Wybaczcie mi moją głupotę, lecz pozostali są martwi – rzekła Wadż, zaś kamery oderwały się od kilkunastu osobników, na których Gauri i Ludwik spoglądali z nadzieją.
  • Wirus ich zabił? – zmartwiła się dziewczyna.
  • Nie, kuberiańska populacja liczy około 200 miliardów osobników – zauważyła Wadż, – dlatego w każdej sekundzie naturalną koleją rzeczy giną ich dziesiątki tysięcy i podobne, nieco większe ilości się rodzą. To, że nasze kamery nie pokazały nam jeszcze tysięcy zastygłych w śmierci okazów pokazuje, że mamy za słaby podgląd. Z drugiej jednak strony nie chciałam zasłać wszystkich jaskiń Kubery deszczem kamer. Nie chciałam i nie mogłam, miesiące by trwało, zanim pozyskałabym i przetworzyła odpowiednią ilość materiału.
  • Nie ma samoreplikujących się kamer? – zdziwiła się Gauri.
  • Oczywiście, że są – zaśmiała się Wadż, – to antyczna technologia, małe replikujące się sondy. Lecz, aby uzyskać obraz niemal całego zamieszkałego Kubery, musiałoby ich być nieskończenie dużo. Mnożąc się do żądanej liczby, zaburzyłyby miejscowy ekosystem. Nasz problem polega na tym, że spodziewamy się wyłonienia z 200 miliardowej populacji kilku prawdopodobnie osobników. To daje od jednej miliardowej do jednej stumilionowej procenta ogółu. Nawet gdybyśmy mieli wszędzie kamery, tak drobny ułamek populacji mógłby umknąć ich uwadze.
  • Tylko jedna stumilionowa procenta? – spytała dziewczyna.
  • Żywiel to żywiel – odparła Wadż, – gdyby ciekawość była w żywieli częstszym zjawiskiem to ty byś nas znalazła, nie zaś my ciebie.
  • Niewiele różniłyby się kamery zużywające zasoby tego ekosystemu od populacji, którą badamy – zauważył kompozytor.
  • Też tak uważam – zgodziła się Wadż, – lecz poco dolewać oliwy do ognia. Samoreplikujące się kamery też mutują i stają się podstawą dla nowych gatunków, zwykle bardzo żywielowych.

   Zamilkli i spojrzeli na unoszące się nad ich głowami krajobrazy Kubery. Kamery, w poszukiwaniu ewentualnych celów, unosiły się chaotycznie pośród grzybowych pól, ulic miast, zakładów karnych dla heretyków, świątyń, dawnych twierdz wzniesionych na wysepkach nienaruszonego podłoża grot. Obrazy slumsów, wbijających się ponuro w znękaną ziemię i nadwieszonych niedbale we wnękach jaskiniowych sklepień mieszały się z ogrodami i basenami imponujących rezydencji, kominami i rurami fabryk, wiszącymi twierdzami z okresu (obraz), jałowymi połaciami pustyń chłodu. Niektórzy automatyczni zwiadowcy wlecieli do budynków, gdzie ukazywały drżących ze strachu osobników, którzy zrezygnowali już z udziału w teście.

  • Zostaną im niemiłe wspomnienia – orzekła Gauri bez cienia współczucia.
  • Ba! – dodał Ludwik. – Gdyby tylko mogły ich obudzić ze snu i szaleństwa, z których nie zdają sobie nawet sprawy.

   Znowu zabrzmiały fanfary, tym razem krótki utworek kompozytora ogłosił koniec tego etapu doświadczenia. Ujrzeli znów przestrzeń kosmiczną i sondy emitujące promieniowanie dezaktywujące wirusy. Skulone w przerażeniu atawistyczne fragmenty żywieli podniosły się, zapominając o wizji na jawie. Pozostało im tylko wrażenie jakiejś spodziewanej katastrofy, która nie nastąpiła. Ogromna ilość sekt i oficjalnych religii znakomicie poradziła sobie z wyjaśnieniem tego wrażenia i wykorzystaniem go do własnych celów. Nie był to też pierwszy raz, gdy spora grupa Kuberian spodziewała się tego, bądź innego końca świata. Tymczasem sondy orbitalne Wadż wystrzeliły kolejną porcję energii mającą zaowocować kulami światła i dźwięku widzialnymi jedynie dla nielicznych, którzy pomyślnie przeszli wszelkie próby. Choć Wadż zadbała, by ci, którzy zaakceptowali wizję mieli wewnętrzny imperatyw szukania czegoś „niezwykłego” i żeby naprowadzających świateł było odpowiednio wiele, postanowili pozostawić na to Kuberianom ponad godzinę ziemskiego czasu, czyli odpowiednik dwudziestu paru godzin wedle kuberiańskiej percepcji. Była to dostateczna ilość czasu dla każdego, kto chciał znaleźć kulę sygnalizacyjną.

   Czerw wyszedł z domu. Czuł się bardzo niepewnie. Nie wiedział, z jakiego powodu zjawiły się w nim przerażające i jednocześnie piękne obrazy. Nigdy nie wierzył w to, że otacza go kosmos pełen świetlistych ogni, wokół których mkną niezliczone światy, pełne istot i miast. Wiele z nich żyło na przeklętej przez Ciepło powierzchni. Mroźne metropolie zimy. Ich mieszkańcy, przerażające potwory, przechadzające się w dziwnie powolnym krokiem wśród oceanów rozgwieżdżonej nocy. Wielka lampa słońca, która woła tam wielką otwartą przestrzeń, nie zasłoniętą żadnym sklepieniem. Na górze nie było niczego. Wielka pusta dziura. Jakże dzielni muszą być mieszkańcy miast zimy, skoro w każdej chwili mogą spaść w tą otchłań, tak jak ktoś spacerujący nad brzegiem kanału. Znów ogarnął go strach i opadł na ziemię skulony. Zetknął ze sobą macki, w ten sposób krąg percepcji stawał się mniejszy. Mimo to wciąż odczuwał pełgające gdzieś kule nienaturalnego, widmowego światła. Coś mu mówiło, że powinien za nimi pójść, że świetliki powiodą go do świątyni tajemnic, gdzie są gwiazdy i mroźne miasta. Poczuł się nagle szczęśliwy, powstał i wybiegł przed dom. Zaczął sunąć w podskokach wzdłuż magnetycznej drogi. Ogarnęło go przyjemne podniecenie. Był coraz bliżej światełka, które migotało w oddali, zakryte zapewne elewacjami budynków, których fasad nie eksponowały żarowe neony. Nagle przystanął. Przecież za niecałe półtora korzenia ma zjawić się w biurze. Musiał wyliczyć jeszcze ponad połowę spoiw potrzebnych do budowy dużego kompleksu handlowego. To takie ważne. A on idzie za jakimś widmowym światłem, jakby sam posłaniec Ciepła zawitał u jego bram. Zresztą, czy Ciepła ktoś kiedyś nie wymyślił? Czym dla mieszkańców mroźnych metropolii jest Ciepło? Czy to możliwe, że idee rodzą się i ewoluują, konstytuując wspomnienia i w dużej mierze charakter?

  • Czy moje dzieci są też jedynie zlepkami nie swoich, wędrujących przez dziesiątki i setki pokoleń obrazów, wrażeń i mechanicznych zachowań? – zawołał do siebie, nie bacząc na to, że ktoś może obejrzeć jego dźwiękokształty. – To skandal, jakaś ewidentnie chłodna wizja. Jestem chyba opętany. I co zostawię je, żeby iść za światełkiem. Lecz przecież nikt nie mówi i nie rzeźbi na temat tego, co stanie się w miejscu do którego zmierzam. Czy ktoś chce mnie stąd porwać na zawsze? Może mieszkańcy chłodnych miast chcą tylko porozmawiać, spotkać się z jakimś Kuberianinem? Chyba tylko po to była ta wizja… A co jeśli nie? Ktoś, kto mieszka na powierzchni nie może być normalny… To przecież czeluść. Spada się w nie zakrytą grotę. A oni tego nie widzą, nie boją się, nie mają wyobraźni. Ta noc zatłoczona od światów, jakie to piękne i jakie potworne…! Moje dzieci zlepkami, ja sam zlepkiem? Tylko zimowe diabły mogły to pomyśleć. Ja tak nie myślę. Zaraz. Zimowe diabły? Skąd mi się to wzięło? Przecież nie uznaję religii (obraz). Gdybym mieszkał w (obraz) potraktowaliby mnie jak heretyka. Niezbyt miło by mnie ugościli, oj nie. Nie cierpiałem, nigdy nie znosiłem tych hipokrytów. Ale moje dzieci zlepkami i miałbym je opuścić? Ale tylko na chwilę, durniu, tylko na chwilę. Tylko skąd ja wiem, że nie na zawsze? Czy ktoś, kto wyświetla obrazy i melodie o kruszynkach, z których powstają żywe gatunki i okruchach pojęć, z których rodzą się modele umysłu, może być normalny? Czy można mu zaufać? A biuro, spoiwa…? Zapłacą mi pensję? Co ja w ogóle wiem o spoiwach, po co mi pensja, po co mi spoiwa, na co mi dzieci, które umrą po życiu wypełnionym liczeniem spoiw? Co ja w ogóle myślę? Skąd we mnie te obrazy? Co mnie opętało? Lecz gwiazdy, one są takie piękne… Zimowe diabły! Ale przecież nie wszystkie obrazy ukazały mieszkańców powierzchni. Było też wiele istot żyjących w bardziej normalnych warunkach. Było też wiele takich, które ciężko byłoby nazwać istotami. Ognie, potwory, giganty, obłoki lodowej ciszy…

   Czerw był już niemal przy światełku. Zaczął za nim iść. Nabrał pewności, że zaprowadzi go do większej, nieruchomej kuli. Miał zaczekać w pobliżu. To nie było dziwne, że wiedział. Światełko komunikowało się z nim. Wybrzmiewało w jego myślach. Tłumaczyło, że jest zwykłym urządzeniem w mackach swoich operatorów.

  • Dzieci zlepkami – pomyślał znowu, – świątynie wyrosłe z bełkotu szaleńców, który umarł po setkach i tysiącach korzeni do dzisiejszych rozmiarów prawa, tradycji i powszechnej nadziei. Jak łatwo to się dzieje, jak nikt nie myśli po drodze… Dzieci zlepkami – wróciło do niego jak echo. – Czy tak niewiele znaczę? Czy nic nie osiągnąłem? Dzieci, biuro, spoiwa, tradycja. Nie wierzyłem, lecz zawsze miałem nadzieję, że ktoś mnie przekona? Zawsze miałem nadzieję? Dzieci, spoiwa… Po śmierci nie ma nic? Pustka? Czy chcę to wiedzieć bardziej? Tam gdzie dojdę, będę to wiedział bardziej. Po śmierci moich dzieci będzie śmierć ich dzieci. I wszyscy zlepkami. Tak jak ja. Ale przecież idę za świetlikiem. Chcę wiedzieć, chcę ujrzeć groty bez sklepienia, dotknąć macek niekuberiańskich istot. Rozmawiać z nimi i ukazywać malarsko idee. Jakie mają dźwiękokształty? Czy zrozumieją te kuberiańskie? Mroźne, powolne, gigantyczne, przerażające istoty. Z lodowych miast na powierzchni. Jest tylko podróż, zmieniające się światy, miliony pokoleń sięgają tylko złudzeń. Nie wierzę w to i nie chcę wierzyć – dodał nagle stanowczo i odwrócił się od światełka. Skierował się w stronę domu. Odczuł ulgę, gdy posłaniec zniknął. Gdy był już u siebie, spytał syna o wyniki w szkole i o to, kiedy odwiedzi przyjaciół. Rezolutne i barwne dźwiękokształty dziecka sprawiły, że poczuł się głupcem. Zaczął się przygotowywać na wyjście do biura. (203)

 

Następny rozdział

Poprzedni rozdział

Wszystkie rozdziały

 

O autorze wpisu:

Powieść Ciekawość Gauri jest eksperymentem mającym na celu badanie granic poznania i tego, co jeszcze możemy nazwać "bytem". Eksperymentalny charakter ma wpływ na strukturę powieści, która pod niektórymi względami celowo staje się antypowieścią. Autorem powieści jest Jacek Tabisz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

20 − 17 =