Rozdział 23.
Ogieńskał nie mógł nic na to poradzić. Był przykuty do lodowej ściany, komisarze religijnych cnót odeszli na chwilę, zostawiając obok narzędzia tortur z resztkami jego ciała. Ból pełgał po całym jego ciele, na szczęście już prawie zamarzł i mógł odczuwać go bardziej z oddali. Wspomniał znów wizje, które go nawiedziły niedawno. Chyba sama Natura zesłała mu je w ostatniej chwili. Wiedział, że po śmierci niczego nie ma, ucieszył go logiczny wywód na temat genetyki i ewolucji. Zaskoczyło go, że również idee są odbiciem podobnego procesu, lecz było to wszystko spójne i piękne na swój odległy sposób, tak jak wizje. Nagle zamroczył go ból. Strzępy nerwów zwisały w miejscu wyrwanej obcęgami kapłana macki. Kiedyś tworzył nią malarskie poematy i ściskał Iskręmchu. Ona/on już pewnie nie żyje. Na szczęście nie była tak odporna na uszkodzenia ciała. Szczęśliwie odeszła. Choć może szkoda, że nie mogła tak jak on zobaczyć tej pięknej wizji. Najprawdopodobniej jakieś inne istoty chciały się z nimi skontaktować. Wzywały takich jak on i biedna, kochana Iskramchu. Nie wiedziały jednak, że tacy Kuberianie najczęściej są przykuwani do zimnych skał przez koryfeuszy jedynie słusznych religii i torturowani… Oby pochodzili ze światów, gdzie nigdy chciwa chuć wielkości i żądza wiecznego istnienia nie doprowadziła do takich barbarzyństw! Znów zasłonił go ciemnością ból.
- Mimo wszystko mam szczęście – pomyślał. – Żyłem, widziałem naturę wokół mnie. Nie byłem jedynie maszyną do reprodukcji i biernym przekaźnikiem najbardziej zaraźliwych memów. Ci, którzy zapewnili mi ten straszliwy koniec, nie istnieli ani przez chwilę. Byli tylko echem dawnych słów. Zapętlone maszyny trwania. – ponownie zasłoniła go ciemność, która trwał dłużej. Organiczne soki opuszczały jego udręczone ciało. – I… i po udanej chwili istnienia spotkał mnie na koniec ten zaszczyt. Piękne obrazy płynące z oddali, mieniące się od zagadek wszechświata. I te niezwykłe dźwiękokształty, oparte na niekuberiańskich skalach, świadczące o tym, że za przekazem stoi też prawdziwy artysta. Jakież dziwne instrumenty mogły drżeć tymi tonami i w jakim medium, w jakiej chłodnej atmosferze. I tak musieli je z pewnością przetransponować na częstotliwość drgań dostępną dla naszych zmysłów. Nawet na Kuberze każdy organizm ma trochę inny zakres odbierania fal akustycznych i elektromagnetycznych. – rzeka ciemności zalała go na jeszcze dłuższą chwilę. Spojrzał na kulę niekuberiańskiego światła, która płynęła niedaleko. – Cóż mogę ci rzec, zwiadowco dalekich braci? – spytał ją słabą i drążą melodyczną formą. – Chciałbym pójść za tobą tam, gdzie prowadzisz. Ale i tak wdzięczny jestem twoim twórcom za melodię kolorów i gigantycznych form wszechświata. Za te wirujące w powolnym ruchu ogromne mgły gwiazd. Za piękno zimowych miast powierzchni i niezwykły zew rozświetlających je gwiazd. Za niezwykłe organiczne formy, żywiące się światłem, mające te niezwykłe, płytkowate wyrostki kołyszące się wśród potężnych wichrów tamtych dalekich globów. Jakże piękne muszą być te gigantyczne jeziora, na których tworzą się wielkie wzgórza pełne piany. Nad nimi zaś suną wielkie mgły pod nie zasklepioną górą. Dziwne mechaniczne pojazdy unoszą się między nimi wioząc setki istot, niby nasze pociągi. Wciąż jeszcze pamiętam też te niezwykłe konstrukcje z przeprutymi ścianami. Mury muszą zatrzymywać zmysły wielu istot, nic dziwnego, skoro żywią się chłodniejszym światłem. – czerń zalała go znów i z ogromnym trudem ustąpiła. – Nigdy nie sądziłem, że będę myślał o takich rzeczach w takiej chwili. Zwyciężyłem! Ból minął i jestem szczęśliwy. Nigdy już nie zobaczę Iskrymchu. Ale i tak kiedyś nadeszłaby chwila rozstania, nawet wśród normalnych istot. Piękno wszechświata…
W tym momencie kapłan, natchniony pobożnością, wyjął ze skrzyni szczególnie skuteczne na heretyków narzędzie tortur. By ból był bardziej dotkliwy, postanowił działać z zaskoczenia. Jednakże organizm skazanego nie zniósł już większej ilości ran.
- Diabły to dokończą – rzekł szczerze zmartwiony, – nie przyznałeś się do błędu, nie uratowałeś wiecznej duszy – mimo to pomodlił się, gdyż uważał się za bardzo dobrego Kuberianina. Jedyna niedoskonałość na którą się godził, to niezdrowe erotyczne podniecenie, jakie odczuwał niekiedy na widok nagich i pokaleczonych ciał badanych osobników. By je od siebie oddalić umartwiał się w małej chłodnej celi. To również sprawiało mu przyjemność, lecz w przeciwieństwie do innych, była to pobożna rozkosz. Wspomniał wiersz ulubionego mistyka na temat samookaleczania ciała i udał się do kolejnego duchowego pacjenta. W tym czasie służący zmywali z podłogi resztki wnętrzności heretyka.
Tymczasem w innym miejscu zupełnie inny kapłan odkrył coś niedobrego w samym sobie. Nigdy tak bardzo jak teraz nie żałował tego, że zrezygnował jednak z pomocy lekarskiej. Zawsze uważał, że modlitwa jest najlepszą pomocą i z lekceważeniem odnosił się do innych sposobów duchowej terapii. Uleczyć organ (obraz) czy mackę – to mógł zrozumieć. Ale leczyć duszę? Do tego miał jak najbardziej sceptyczny stosunek. Mimo wszystko teraz żałował. Jakaś część niego samego, ta zła i chłodna, wyrywała się do irracjonalnej dalekiej podróży. Opętany przez obce i posępne myśli wyszedł przed swoją świątynię i szukał, choć wcale tego nie chciał, dziwnych, demonicznych światełek. Zawsze był tolerancyjny, uważał, że religia (obraz) jest religią miłości, lecz teraz zazdrościł kapłanom z (obraz) ich ciągłej walki o wiarę, nawet za cenę przemocy. Zresztą, czy to była przemoc? Przecież służyła odkupieniu, zaś ciało jest tylko nędzną skorupką dla klejnotu duszy, utworzonej na podobieństwo Kuberianina po to, aby trwać na wieki. Z pewnością walcząc kapłani (obraz) uodparniali się na to, co przeżywał teraz. Nie byli przeklęci.
- Żebym choć widział to, co przypuszczają deiści – myślał i wyobrażał głośno. – Boga mechanika, który nastawił wszystko we właściwy sposób i odszedł, zadowolony swoją doskonałością. Ale nie. Przeklęte, mroźne wizje ukazały idee rodzące się z niczego. Płynące z nikąd. Zbierające się w złożone instrumenty nie zawsze służące czemukolwiek rozsądnemu, duchowo wartościowemu. Wręcz przeciwnie, łączące się po to, by niszczyć, zamykać i zakańczać. Idee boga miałyby być podobne do wirusów choroby zakaźnej (obraz). Miałyby być rzeczywiście wirusami? W jego myślach pojawiło się tłumaczenie wiersza Gauri dokonane przez Wadż, które pisarz pozostawi w pierwotnej wersji.
Żadne trwanie z trwania wcale nie wyrasta
Ani życie z życia źródeł swych nie bierze
Istnienie korzeniem sięga nieistnienia
Lecz nie schwyci tego co piętrzy się dalej
Nie szukaj ust stwórcy na początku pieśni
Ona jest zbyt wielka aby być ci znana
Choć dźwięk w tobie mieszka twej formy nie przyjął
Unosząc się w skałach morzach oraz gwiazdach
Początek nie ma barwy twoich myśli
Nie przychodzi z bytu i z żadnej osoby
Nie zna ścian harmonia nie posiada myśli
Symetria we wszystkim nie pragnie rzeźbiarza
Geometria rodzi umysły uczonych
Lecz nie zna geometry u jej bram mocnych
- „Lecz nie zna geometry u jej bram mocnych” – powtórzył z odrazą Świętyżar. – Trwanie nie wyrasta z trwania, wszystko jest bez formy… Toż to nawet nie jest deizm. Zresztą czemu zależy mi na mroźnym deizmie?! – ciągła walka zaowocowała pierwszym zwycięstwem, gdyż zdołał na chwilę stanąć. – Gdzie zatem sens życia, nagroda za dobro i wieczność w bogu? Gdzie wieczność? Co z moralnością? Czymże jest moralność bez najwyższej nagrody? Czy to możliwe, że ona wyewoluowała, rządząc stadem jakichś zwierząt, rządząc stadem Kuberian przez setki, tysiące, miliony korzeni… Stadem Kuberian? Jakże to strasznie, demonicznie brzmi. I symbiozy między gatunkami miałyby tego dowodzić? Że zwierzę (obraz) nie zamyka otworu gębowego, gdy zwierzątko (obraz) oczyszcza wnętrze. Po przez setki, miliony korzeni po prostu zmieniały się w tamtą stronę…? I grzybnie są też niby dlatego? Te wszystkie małe skrzydlate (obraz) które siadają na narządach rodnych i przenoszą pyłek? Zmieniały się z biegiem rzeki czasu, nie potrzebując nawet deistycznego boga? – znów zaczął iść. Druga część jego osoby była ciekawa i z niecierpliwością biegła za światełkiem. Na moment to ona zaczęła mówić. – Piękno! Radość dalekiej podróży. Z dala od niewiedzy, zniszczenia i pożądania bezpłodnych cudów. Ach, jakżebym chciał porzucić przesądy, moje „ja” walczące o przetrwanie, rozłożone leniwie w najbardziej dogodnym miejscu. Świątynny kapłan, narkomani idei, dbający o to, by nigdy nie ustał w nim wpływ opium lęku i fałszywych nadziei. Muszę iść, iść jak najszybciej. Muszę biec. Znów zamkną się moje zmysły, znów drugie „ja” wróci na swoje miejsce, tak powszechne, trywialne i nikczemne. – w uszkodzonym centralnym ośrodku nerwowym przemówiła znów dominująca część modelu umysłu. – Muszę się zatrzymać. Nie chcę zbliżyć się do bram diabła. Nawet gdyby prawda miała mieć cokolwiek wspólnego z tą straszliwą, potworną wizją, wiara jest ważniejsza od prawdy. Prawda to tylko śmierdząca nicość. Biologiczna papka. Nienawidzę prawdy. Wbiłbym ją na pal i długu, długo torturował. Tak jak heretyka. Tak, tak, prawda jest heretyczką. Jestem tego pewien. Stałem się święty, natchnął mnie bóg. Ale, cóż ja myślę? Przecież tylko bóg jest prawdą. Tylko on. Nic innego się nie liczy. Nawet gdyby wszystko przeczyło prawdziwej prawdzie boga, a nie tej fałszywej prawdzie materialnej, która przez swój mroźny materializm wydaje się prawdziwa i wszechmocna, to ja i tak wierzyłbym w prawdę. Prawda w którą nie trzeba wierzyć, jest nic nie warta. Prawda w którą się wierzy jest bezcenna. Im mocniej się wierzy, tym większy to skarb. Ha! Staję się święty, wiem o tym. Trafię prosto do raju. Nawet jeśli nie ma tam boga, bo jest deistą. Cóż z tego? Ci którzy czynią prawdę bezcenną mocą swojej wiary, która jest wartością najwyższą, śmiało mogą stanąć nawet ponad bogiem, jeśli ten ośmiela się być deistą. A tym bardziej, jeśli w ogóle go nie ma. – Świętyżar zatrzymał się zadowolony. – Zaraz! To nie tak. Przepraszam cię boże. Wybacz mi moją nieczystą arogancję. Jestem najgorszym z nędznych, tylko nie broń mi bram do raju. To znaczy broń. Wcale mi na nim nie zależy. Zależy mi tylko na tobie. To znaczy nie, na raju też mi zależy, przecież bardzo byś się gniewał, gdyby mi nie zależało na raju, wieczności i ciągłym delektowaniu się twoją obecnością. Ty i raj to jedno. Ja, ty i raj to też jedno. Jestem z tobą jednym, odrębnym tylko na tyle, żeby rzeczywiście cieszyć się wiecznością. Bo przecież gdybym rozpłynął się w tobie, to wtedy bym zginął. A przecież, gdy wszystek umrę, wszystko traci sens. A ty masz sens, więc ja nie mogę wszystek umrzeć. – Świętyżar zaczął znów iść. Dostrzegał już punkt docelowy, wielką kulę światła. – Samobójstwo to złe wyjście. Życie jest teatrem poprzedzającym raj. Nie można rezygnować z uczestnictwa w sztuce, chyba że bóg zezwoli. Ale co ja mam zrobić? Przestaję wierzyć w boską prawdę i ta demoniczna prawda, zła, niemoralna, bez raju, zaczyna do mnie napływać. Ona wcale nie potrzebuje kapłanów, nie chce nawracać, daje ciepło wszystkim jak lawa. Ta prawda, taka łatwa, taka zła i mroźna. Napływa jak życie, jak pokarm, jak… Czy ona nie jest większa od ciebie boże, nawet gdy jesteś deistą? Nie, nie mogę tak myśleć… Ja nie chcę wszystek umrzeć… Muszę się zabić póki jeszcze wierzę w wieczność mojego trwania. Dopóki jeszcze bronię boskiej prawdy – to powiedziawszy, przebił się Świętyżar ostrym narzędziem, które nosił ze sobą od kiedy odkrył swoją schizofrenię.
Automatyczne miny pełzły w stronę oddziałów generała Grotamocnego, a raczej w stronę jego samego, gdyż żołnierze dopiero zaczęli wypełzać z kryjówek, w których tchórzliwie schronili się przed wizją.
- Wszyscy traficie do obozu karnego – zapewniał ich wrzeszcząc w urządzenie nadawcze, – nie myślcie sobie, że coś was przeraziło, to dopiero was czeka. Szczerze mówiąc, na waszym miejscu wolałbym raczej zginąć w tej wojnie, niż czekać sądu za dezercję, a to, co zrobiliście przed chwilą to była właśnie de – zer – cja!!! – celowo zawiesił wypowiadane słowa i obrazy. – No chyba, że pokarzecie na coś was stać parszywe, zmarzłe gluty jaskiniowych (obraz)! – żołnierze przyspieszyli i odetchnął. Minęła go świetlista kulka. – Wiem, wiem, moi drodzy goście – rzekł do niej. – Powinienem pójść za waszym światłem. Co mi zależy na tym wszystkim – jego macki zafalowały odruchowo. – Ale do stu tysięcy rozłożonych bebechów króla (obraz), na wszystkie narządy rodne i pierścienie łatwodajnych kurtyzan. Na tej parszywej resztce kosmicznej materii jest sto państw, z których tylko to ma konstytucję dla normalnych istot, a nie dla parszywych onanistów z ich ohydnymi, zaboboniastymi bogami, wielkimi, największymi, najwszechmocniejszymi. Im więksi tchórze, im bardziej urągają prawdzie, tym bardziej rośnie któryś z ich wstrętnych, kręgokurtyzanich monoteizmów. Przecież słowo monoteizm nie ma nawet liczby mnogiej! A jest ich tak wiele… Na pierścienie kurtyzan z grodów (obraz), na ich wydzieliny pozostawione po orgii w nocnikach. Obyście je pili po wieki, gdyby wasza wieczność istniała. – spojrzał na miny i świetlika. – Już jest za późno. Ktoś musi zaprosić tych tchórzy do tańca. Ja wiem, że to nieważne. Że to mało. Jak bardzo chciałbym słuchać waszych opowieści, zobaczyć gwiazdy i chłodne miasta pełne dzielnych żołnierzy i świetnych pojazdów badawczych i bojowych. Polubilibyście i ja bym was polubił. Czuję to do wszystkich pierścieni kurtyzan przez moją parszywą wojenną skórę. Lecz cóż wojna, jedna z pięknych barw natury, uczy rozsądku. Mała byłaby szansa, żebym żywy mógł iść za waszą lampką przez pole pełne min przeciwpiechotnych i tych parszywych łazików. Tu zaś mam pewność przemówienia do tych tchórzliwych (obraz), moich żołnierzy. Musicie zrobić coś więcej. Kuberę trawi szaleństwo. Kuberianie widzą tylko narkotyczne obietnice przeszłości. Są bardziej bezmyślni, niż w najgorszych czasach, bo nie chcą widzieć piękna wokół siebie, jeśli to piękno nie służy do włożenia w nie ich narządów rodnych, lub potwierdzenia chuci wiecznego istnienia. Musicie coś zrobić. Albo zniszczcie ten nędzny serial dla ubogich, albo działajcie jak na wojnie. Ale nie zaśmiecajcie tym wszechświata. Ja mogłem tylko przepchnąć tak zwaną laicką konstytucję, której i tak nikt nie przestrzega, kilka chwil dalej… – w tym momencie miny, przed którymi od dawna nie mógł już uciec, rozerwały go na strzępy. Lecz żołnierze stali już w karnym szeregu, gotowi do walki. Jeden z majorów przejął obowiązki generała.
Mała papużka opadła ciężko na gałąź figowca. Pewną niezdarność jej małych skrzydeł zrównoważyła swoim wielkim dziobem, który natychmiast pochwycił fragment lądowiska. Papużka zrobiła zręczny piruet, dbając w nim o elegancję, na wypadek, gdyby jakaś samiczka, lub męski rywal zajęci byli podglądaniem. Ptaszek ulegał różnym fałszywym obserwacjom i zabobonom, lecz tylko on wiedział, czy wielka moc obliczeniowa przypadkowej Natury wciska się w model umysłu zawarty w głowie barwnego stworzenia, czy też pozostaje na zewnątrz, niczym beznamiętny prasowy reporter. Gauri gwizdnęła cicho, zadumana nad skrzydlatym kuzynem. Ptak spojrzał na nią, co ludzki mózg dopasował do swoich modeli.
- Zdumnienie – oznajmił apodyktycznie. – Zdumienie i złość. Niezrozumiały sygnał, na który trzeba zareagować. Ja też jestem zły.
- To bądź sobie zły – odparła dziewczyna bazując na wyjątkowo szczęśliwej plecionce memów, którą była wyścielona od środka jej psychika. – Jeśli papuga jest taka jak ty, to jeszcze nie jest żaden powód dla niej do radości. Jeśli zaś nie, jeśli jest odmienna, to tym lepiej…
- Odmienne jest tylko tło – odparł mózg głosem wyszlifowanym przez tysiąclecia.
- Pod warunkiem, że i ty jesteś tłem – zaśmiała się z siebie Gauri.
- Ale to wtedy nic nie zmienia – zaprotestował mózg. – Jeśli ja też jestem tłem, to znaczy, że tło jest ważne tak samo jak ja.
- Va! I myśl tak dalej – pochwaliła go dziewczyna.
- Mamy pierwsze wyniki – zauważyła Wadż natychmiast po odegraniu fanfar Ludwika. – Jakieś osiemdziesiąt osobników.
- To znakomicie! – ucieszyła się Gauri.
- Żaden z nich nie jest Kuberianinem – dodała Wadż. – Inne okazy fauny. Wirus trochę zmutował, jak to zwykle bywa i przerzucił się też na niektóre inne gatunki zwierząt.
- Domyślam się, że ciekawość nie zależy od rozwiniętej ewolucji memetycznej, ani nawet od bardziej złożonego modelu umysłu – stwierdziła dziewczyna poprawiając jedwabne sari. Dwie wielkie płachty barwnego, lekkiego jak mgła materiału owijały ją elegancko, odsłaniając kształtne lewe ramię i brzuch rozchylający się w podstawę starannie wyrzeźbionych przez naturę bioder.
- Wyglądasz jak moja nimfa – zaśmiała się Wadż.
- Dla innych istot zarówno piękna, jak i brzydka kobieta zawsze będzie potworem, albo czymś dziwacznym – rzekła Gauri, a jej pełne usta uśmiechnęły się. – W końcu jakie znaczenie dla takiego choćby Kuberianina mogą mieć moje szerokie biodra? Oni wszakże nie mają szkieletu, ani nie są żyworodni. Duże, twarde piersi? A czy są ssakami? Symetria wzdłuż osi ciała, na przykład ta linia, która przechodzi u mnie od szyi, między piersiami i trochę niżej. Później są już uda, linia zatem staje się rzeczywistym podziałem. Oni mają symetrię w poprzek osi ciała, jak rośliny na ziemi. Symetria sama w sobie jest zatem czymś bardziej uniwersalnym, ale w jej obrębie ludzkie, czy kuberiańskie kanony urody nie mają znaczenia. Może można jeszcze tylko ocenić wiek osobnika na bazie napiętej mocno, sprężystej skóry – dziewczyna uszczypnęła się lekko, – lub powłoki starej, odpadającej płatami, co też może być znamieniem choroby. Ale wiele gatunków, u nas choćby drzewa, może wprowadzić w błąd w tym względzie. Ale nieważne, uległam po prostu atawizmowi który każe mi zachwycać się moją własną płodnością, choć wcale nie chcę otwierać kosmicznego przedszkola kazirodców. Wydaje mi się, że trzeba zaprosić naszych nowych przyjaciół na stację, choć ta papużka na gałęzi będzie im lepszym gospodarzem, niż ja.
- Słoneczny wrócił – poinformowała ją Wadż, – ogląda w pawilonie kopie wybranych dzieł sztuki, które przygotowaliśmy. Może nam coś poradzi.
Skierowali się zatem alejką w stronę pawilonu muzealnego. Powietrze przepojone było zapachem kwiatów. Liczne pszczoły bzyczały sennie krążąc wokół swojego barwnego świata. Gauri zerwała jeden z purpurowych kielichów i wplotła go we włosy, zwyczajem swojego dalekiego kraju. Na moment ogarnęły ją dźwiękokształty i ujrzała pszczoły dokładniej, z zupełnie innej perspektywy. Były piękne.
Z pewnością Kuberianin, podobnie jak pszczoła, bardziej doceniłby piękno ptaka niż młodej ludzkiej kobiety – zauważyła wesoło. Weszli do pawilonu muzealnego. Wieloręki posąg stał przed fragmentem elewacji kuberiańskiego budynku, na jego twarzy zaś malował się błogi zachwyt i zaduma. Dwumetrowa płaszczyzna zawierała w sobie osiem pięter o starannie wyliczonych proporcjach, oraz masę architektonicznych dźwiękokształtów, które w ludzkich oczach nie składały się w żaden kształt, choć mieniły się tajemniczo. Gauri przez moment jednak dostrzegła je kuberiańskim zmysłem, co bardzo ją zdumiało. Spojrzała w bok, gdzie leżały nieforemne bryłki magmy, będące w swej istocie wspaniałymi posągami dźwiękowymi z najstarszych pokładów kuberiańskiej historii. Znów ujrzała więcej, niż powinna.
Namaste! – zawołał radośnie kosmita. – Zgromadziliście wspaniałą kolekcję. Harmonia wszechświata odbiła się wyraziście w niektórych fragmentach tej żywieli. Słyszałem już, że dokonaliście próby kontaktu. Przygotowałem planetę do transferu kuberiańskiej fauny, Wadż, zapoznaj się z urządzeniami przycumowanymi do doku CS1212.
Najpierw zdejmij hasło zabezpieczające – naburmuszyła się Wadż, która już od godziny próbowała się tam włamać.
Widzę, że Ziemianie bardzo zaprzątnęli twój umysł – roześmiał się Słoneczny, po czym wyciągnął rękę, zaś Wadż wyświetliła pod nią coś w stylu klawiatury komputera, lub krosna do tkania przędzy. Kamienne palce szybko uformowały nić i kody ochronne zostały zdjęte.
Jakkolwiek by nie było, zbliżyłam się do celu – zauważyła po chwili Wadż.
Zanim się jednak zbuntujesz, zajmij się naszymi ciekawskimi – stwierdził na poły ironicznie, na poły ugodowo kosmita. – Wyznacz punkty na powierzchni planety, udostępnij je za pomocą nanorobotów, wyślij pojazdy atmosferyczne, przygotuj wnętrze transportowca.
Mam to wszystko jakoś zamaskować? – westchnęła ciężko Wadż.
O tym właśnie chciałbym porozmawiać – Słoneczny podniósł w górę bryłkę metalu, która na Kuberze była posągiem, zaś tutaj jedynie średniej wielkości statuetką wyśnioną przez jakiegoś szalonego abstrakcjonistę. – Dzieła sztuki rodzące się na tym księżycu sprawiają, iż żal mi się z nim rozstawać. Poza tym, tak zupełnie przy okazji, odwiedziłem VC UI.
VC UI?! – zaciekawiła się Wadż. – Masz na myśli tę genialną stację kosmiczną, która rozbudowała swój mózg do wielkości galaktyki? Która ma tak cudownie zorganizowaną moc obliczeniową? Nie sądziłam, że ona jest gdzieś niedaleko…
I miałaś rację – zaśmiał się kosmita. – Wcale nie jest blisko, pamiętaj, że masz przed sobą tylko moje Spojrzenie. Moje główne ośrodki decyzyjne wcale nie są w pobliżu, może poza jednym, ale to już zależy od tego, jak definiować przestrzeń…
Żartujecie sobie ze mnie – zirytowała się Gauri. – Od kiedy to Wadż nie wie, że jesteś tu z pomocą Spojrzenia? Co to znaczy, że wyjechałeś i wróciłeś? Zostawiłeś nam swobodę działań na jakiś czas, to wszystko…
Odrobina humoru sprzyja myśleniu i rozjaśnia nadmiernie poważny nastrój – zawyrokował kosmita unosząc model kuberiańskiej kopuły. Spojrzał na rytm przebiegających wewnątrz kolumn i westchnął szczerze zachwycony.
Ale z VC UI jestem rzeczywiście zaskoczona – zauważyła Wadż.
Przyszło mi do głowy (tylko nie myśl moja miła Gauri, że ja mam głowę), żeby spytać VC UI o prognozy dotyczące rozwoju cywilizacji na Kuberze – kosmita spojrzał przez mikroskop na przejawy kuberiańskiej numizmatyki. – Okazuje się, że stagnacja i uwiąd żywieli jest pewna na 78 procent. Na prawie 22 procent pewna jest niezmienna, bezowocna egzystencja, którą zakończą za jakieś dwa miliardy ziemskich lat przejawy metabolizmu gwiazdy. Jest niemal pewne, że żadne planety poza układem słonecznym Kubery nie zostaną zasiedlone. Na 89 procent jest prawdopodobne, iż Kuberianie pociągną ze sobą do grobu całe życie biologiczne na Kuberze, jeśli nie liczyć naszych ciekawskich przyjaciół, których pierwsza grupa, jak widzę, wchodzi właśnie do aeroplanów.
Bez zacierania śladów można działać szybko – rzekła Wadż.
Mówiąc w większym skrócie, nic z tej żywieli więcej nie wyniknie – kontynuował Słoneczny. – Równie dobrze mogłoby nie być pod nami tego księżyca.
VC UI mógł to wyliczyć dokładnie – zachwyciła się Wadż.
Ale zawsze istnieje jakieś prawdopodobieństwo błędu – zauważyła Gauri siadając na krześle.
Owszem – pokiwał kamienną głową posąg Surji. – Lecz jest ono w tym wypadku tak niskie, jak możliwość pojawienia się ponownie Kubery po jego całkowitej zagładzie. W ten sposób równie dobrze mógłby się pojawić gdzieś znikąd zupełnie nowy wszechświat zawierający jednego Kuberę, lub miliard, albo trylion identycznych globów. W sumie pojawienie się takiego dziwacznego wszechświata jest i tak bardziej możliwe, niż nagłe zmartwychwstanie tego księżyca, razem z całą jego florą i fauną…
Rozumiem, do czego zmierzamy – zauważyła z uśmiechem dziewczyna i złożyła dłonie na kolanach.
Do stworzenia ładnej galerii muzealnej! – zakrzyknął radośnie Słoneczny. – A przy okazji, jeśli masz na to ochotę Gauri, możesz spróbować odblokować tę żywiel i doprowadzić ją do wydania z siebie istot rzeczywiście żywych. Widziałaś już, czego mogą dokonać wirusy, istnieje większa ilość mogących się przydać technologii.
Zupełnie przypadkiem mogę się też czegoś nauczyć od zarozumiałych przyjaciół, którzy na mnie eksperymentują – dodała Gauri.
Jedno drugiemu nie szkodzi – stwierdziła sentencjonalnie Wadż. – Ludwik już dawno się zgodził, dlatego nie przyszedł, gdyż coś komponuje.
Dobrze – zgodziła się dziewczyna. – Bardzo chętnie zajmę się reformowaniem tej żywieli, zwłaszcza, że ryzyko nie istnieje. Jak się nie uda, pozostanie stan podobny w swoich zasadniczych elementach do obecnego. Mam jednak pewną wątpliwość. Aby takie działania miały sens, potrzeba wiele czasu. Chodzi przecież o naprowadzenie zmian genetycznych na odpowiedni tor. Trzeba wielu, wielu pokoleń Kuberian. Wprawdzie ich czas płynie 20 razy szybciej niż mój, ale to za mało. Jedna ich generacja to dla mnie trzy, cztery lata.
Pomyślałem o tym – Słoneczny przyłożył dwie kamienne dłonie do czoła w zabawnym geście. – Najwyższy czas, żebyś odwiedziła roboty zamieszkujące NZDelhi. Uważają cię za honorową królową konstytucyjną i jesteś bardzo ważnym elementem dla ich dalszego rozwoju.
Oni mnie? – zdziwiła się Gauri. Źrenice w jej wielkich oczach otwarły się nagle, a światło płynące z okien mogolskiego pawilonu odbiło się w nich.
Zrobiłaś na nich ogromne wrażenie na odchodnym – wyjaśnił kosmita, – a one nie mają wcale jeszcze zbyt wielu bodźców płynących spoza ich gatunku. Poza tym w pewnym sensie NZDelhi jest, albo raczej będzie, twoją własnością…
Ale to nie rozwiązuje programów z czasem – wzruszyła ramionami dziewczyna.
W pewien sposób tak – Słoneczny włączył rzutnik ukazujący inne dzieła sztuki. – Z NZDelhi można łatwo uzyskać zasięg emitowania spojrzeń do kolejnej planety, której nie zamieszkuje już żywiel, lecz rodzące się grupy istot ciekawych rzeczywistości. W moich planach od dawna było już wysłanie tam ciebie. Istoty te, które kiedyś na swój sposób nazwiesz, są uprzedzone i spodziewają się twojej wizyty. Przeżyjesz tam zupełnie inne chwile niż na Kuberze.
Do rzeczy szefie – zniecierpliwiła się Wadż, – powiedz o czasie, nie zaś o wszystkim.
No tak… Zawsze miło mówić o wszystkim – zaśmiał się kosmita. – To proste. Metaboliczne pół godziny czasu owych istot to dziesięć lat dla Ziemianki. Zatem spędzając tam pół godziny przebędziesz jednocześnie 200 lat Kuberiańskich.
A co z moim metabolizmem? – zapytała Gauri. – Nie chciałabym po kilkugodzinnym balu u owych istot stać się zgrzybiałą staruszką.
Twój metabolizm zostanie zwolniony w odpowiednich proporcjach – rzekł kosmita. – Odpowiednie urządzenie hibernacyjne zostało już zainstalowane w NZDelhi.
W takim razie czas wracać do domu! – rzekła z uśmiechem dziewczyna, która stęskniła się już za rozległym, otwartym po horyzont oceanem nieba. – Ale wpierw trzeba poczynić pierwsze działania antyżywielowe na Kuberze.
Doskonale! – kamienne ramiona Słonecznego wzniosły się do góry.
Przede wszystkim jednak trzeba im zostawiać informacje o naszych działaniach – dodała po chwili namysłu Gauri. Usiadła wygodniej, z jej twarzy zniknęło napięcie, zdawało się, że słucha głosów różnych stworzeń dochodzących z ogrodu. – Inaczej oni z chęcią uwierzą, że stoją za tym jacyś bogowie. Ba! Bogowie to jeszcze nic złego, w końcu każda mądrzejsza od nas istota jest dla nas w jakimś sensie bogiem. Oni stwierdzą, że stoi za tym monoteistyczny, transcendentalny właściciel rajskiego ogrodu, a tak być nie może. Dlatego trzeba sporządzić dźwiękokształtne księgi i zostawiać je w miejscach, do których nie mają dostępu głupcy.
To może być trudne, zważywszy na rezultaty naszego apelu – zauważyła Wadż.
Nie – pokręciła głową dziewczyna, a jej włosy zafalowały w powietrzu opadając na jej twarz. Odgarnęła je i spojrzała przed siebie. – Wystarczy pozostawić je w działach astronomicznych na tutejszych Mahavidyalayach. Nawet jeśli jakiś nie do końca inteligentny pracownik akademicki sięgnie w ten pokryty pyłem stuleci region, to sam przed sobą uda, że niczego nie zobaczył. Lub też to zniszczy, lub będzie próbował to przekazać do informacji ogółu. Lecz media nie kupią przecież materiału, który odbiera atrakcyjność najlepiej sprzedającym się informacjom. Z kolei społeczność akademicka uzna owe materiały za nienaukowe i uda się do świątyń, lub pogrąży w egzystencjalistycznych rozważaniach, czyli rozłoży przed sobą swoje przenośnie kapliczki opisane mottem: „Jeśli wszystek umrę, wszystko traci sens”.
To mi się podoba – pochwalił ją kosmita. – Oczywiście trzeba z drugiej strony zadbać o stałą dostępność tego materiału. Niech zawsze będzie kilkanaście egzemplarzy takiej dźwiękokształtnej księgi, jeśli któryś z nich ulegnie zniszczeniu, musimy być o tym poinformowani odpowiednim sygnałem zawartym w przekaźniku wprawionym w strony owego tomiku.
Tak – zgodziła się z nim Gauri. – Oczywiście materiał musi zawierać pierwiastki i związki rzadko, lub też wcale nie występujące na Kuberze. Musi zdradzać swoją konsystencją niekuberiańskie pochodzenie. W środku zaś ma być dokładna dokumentacja działań, które przeprowadziliśmy w danym momencie i możliwie krótkie notki o naszym pochodzeniu, czyli w moim wypadku o Ziemi, układzie Słonecznym, naszym projekcie związanym z ciekawością etc.
Przypuszczam, że powinien znaleźć się tam również twój wiersz – zaśmiała się Wadż.
Całkiem dobry pomysł – podchwycił Słoneczny. – Niech będzie w oryginalnej postaci, być może opisany komentarzem w języku Kuberian.
To znaczy napisany w hindi, alfabetem devanagari na papierze? – upewniła się dziewczyna.
Można dorzucić też drugi egzemplarz w formie wszytej glinianej tabliczki – dodał kosmita, – od razu będziemy mieć glinę, materiał, który zasadniczo różni się od osadu w kuberiańskich ciekach wodnych, a jednocześnie ma do pewnego stopnia analogiczną genezę. Jeśli na nasz folder informacyjny, ową instrukcję cudów trafią w miarę inteligentni osobnicy, będą mieli miłą rozrywkę związaną z odczytywaniem tych poematów.
Przypuszczam, że bez jakiejś wielojęzycznej tablicy z Rosetty nie będzie to możliwe – zauważyła Gauri.
Całość informacji zawartych w księdze opiszemy też w hindi na papierze, odcyfrowanie wiersza zostawimy na deser – zaproponowała Wadż. – Zważywszy na inne miejsce pochodzenia i inne zmysły, całkiem możliwe, że nasza tablica z Rosetty przerośnie możliwości tutejszych archeologów, nawet jeśli zmądrzeją.
Od czego zatem zaczniemy? – spytał Słoneczny.
Na Kuberze, podobnie jak na Ziemi mamy do czynienia z wykształceniem się doskonałych i długotrwałych memów wspartych na podstawowych atawizmach – rzekła dziewczyna. – Podstawowe z nich to pojęcie życia po śmierci splecione z monoteistycznym, przejawiającym cechy danego gatunku stwórcą. Oprócz oczywistych atawizmów, wydaje się ono wyrastać z pomocnych skrótów przy wychowywaniu potomstwa, procesu wieloletniego u obydwu gatunków. Drugi doskonale trwały mem wyrasta najpewniej z mapy umysłów, skrótów wychowawczych i memu rajskiego monoteizmu. Polega on na pojęciu „ja” i reszty świata jako nieistotnego tła, teatralnej kutyny. Niekiedy to „ja” jest rozszerzone na grupę osób bliskich, bądź, bardziej deklaratywnie, niż rzeczywiście, na wspólnotę podzielającą podobny światopogląd zwaną „ludzkością” bądź „kuberianskością”. Mem tła objawia się na trzy zasadnicze sposoby. Po pierwsze dzieli świat na gorszy i przemijający, zwany materialnym i będący owym tłem. Jego przeciwieństwem jest świat duchowy, czyli „ja” i część gatunku, lepszy sam z siebie, przynajmniej w oczekiwaniach będący wiecznym. U wielu egzystencjalistów owa wieczność nie jest pewnikiem i buduje ciekawe zapętlenie, nasilające jeszcze działanie memu tła. Należy zatem chyba wypuścić wirusy tworzące w mózgach obrazy o wartościach przeciwnych.
To się nie uda – zauważyła Wadż. – Trzeba działać bardziej punktowo, wywoływać drobne popchnięcia mutacji genetycznych, nie zaś uderzyć centralnie w te doskonalone przez wieki i setki tysięcy lat memy. Nie możesz od razu wypuścić memów ateizmu, zamiłowania do prawdy, Natury i wiedzy. Tak samo nie możesz odwrócić relacji „ja” i „tło” jednym strzałem, gdyż chodzi przecież o harmonijne sformułowanie typu – „jestem cząstką całości natury i niczym więcej, nie zawieram jej całej, nie jestem żadnym małym wszechświatem, ale składam się z różnorodnych jej ech”. Tego nie da uzyskać się jednym memem. Trzeba naszą memetyczną piłkę kopać z różnych stron, zanim wpadnie do odpowiedniej bramki.
Trzeba przede wszystkim wywołać trochę odświeżającego chaosu, nie zapominając o dziełach sztuki – zaproponował kosmita uderzając z łoskotem w swoją kamienną klatkę piersiową.
W takim razie, proponuję po pierwsze stworzyć zapis w pamięci zalecający samobójstwo wyznawcom eskapistycznych religii – dziewczyna pomyślała gniewnie o kuberiańskich kapłanach. – Niech wirus stworzy w pamięci niektórych zainfekowanych wspomnienie dotyczące tego, iż w świętych księgach zaleca się porzucić materialny świat dla duchowego. Zwłaszcza w chwili bezgrzesznej czystości wiernemu wszak nie powinno zostać nic innego, jak tylko udać się do krainy marzeń.
Lecz ten mem powstał z atawistycznego, nieokiełznanego strachu – zauważyła Wadż. – Nie sądzę, aby nędzni tchórze skorzystali z tak niewygodnych wspomnień.
Ja też – zgodziła się Gauri. – Ale niech tworzy to w nich nowe napięcie i poczucie winy. Oczywiście, aby uwiarygodnić to niejasne wspomnienie musimy sporządzić kopie najstarszych świętych ksiąg Kubery i umieścić w nich zalecenie szybkiej podróży do raju, po czym zastąpić nimi oryginały.
Ten plan nadaje się do realizacji – pochwalił ją Słoneczny.
U zainfekowanych powstanie zatem poczucie winy, jakkolwiek by nie patrzeć bardziej uczciwe od etyk rodem z Kultu Cargo – wszyscy pomyśleli o pasie startowym zbawiciela i butelkach z duszami, po czym pokiwali głowami. Nawet Wadż zrobiła podobny, choć nieco zagadkowy gest. – Z tego poczucia winy możemy uczynić bardziej wydajne narzędzie – dodała dziewczyna. – Niech zapanuje przekonanie, iż kapłan, który jest pojmowany jako osobnik moralnie bliski ideału, po iluś tam korzeniach spełniana swej funkcji powinien udać się do upragnionego raju, dając tym innym dobry przykład. Taki obraz powinien pojawić się w myślach kapłanów i ich owieczek, przypuszczam też, że te ostatnie, z równie sprawiedliwym jak do tej pory moralnym natchnieniem, będą dbały też o zbawienie swoich pasterzy, wyzbywając się przy tym napięcia spowodowanego ich własnym poczuciem winy.
Zacznę już konstruować i hodować odpowiednie wirusy – powiedziała Wadż. – Pozostaje jeszcze kult potomków i pojmowanie naturalnego przekazywania przez Kuberian kodu genetycznego jako szczytu altruizmu, co owocuje przesadnym uwielbieniem dla gatunku i pojęciem: „jestem, jaki jestem”. „Nie trzeba myśleć, światem się napawać, lecz młode nakarmić i nauczyć je boga’ – Wadż zacytowała wiersz, o którym nie wiedzieli, czy pochodzi z Kubery, z Ziemi, czy też jest nową kompozycją w żywielowym stylu.
Nad tym będę musiała jeszcze się zastanowić w NZDelhi – rzekła dziewczyna. – Tak naprawdę to przecież geny są podmiotem ewolucji, a wszystkie organizmy, w tym Kuberianie, Ziemianie i ja są efektem ubocznym. Potrzeba ewolucji dla ewolucji. To już stało się nieraz na Ziemi, choćby wtedy, gdy powstało rozmnażanie płciowe. Przecież idąc tą drogą geny „zgodziły się” na większość niepewność swego trwania. W rozmnażaniu przez podział były praktycznie nieśmiertelne, mutacje były przecież niezmiernie rzadkie. Jeśli ginęły, to z całym gatunkiem. U osobników płciowych wraz ze śmiercią jednego organizmu może odejść jakiś gen. Oczywiście, najprawdopodobniej rozmnażanie płciowe okazało się lepszą generalnie strategią przetrwania w warunkach konkurencji z bezpłciowymi organizmami. Do dziś Ziemia i Kubera są zdominowane przez bezpłciowe jednokomórkowce. Tym nie mniej geny, aby zwyciężyć w rywalizacji, były w stanie zrezygnować z paradygmatu trwałości ogółu. – Gauri umilkła na chwilę, aby wyrazić to wszystko nieco precyzyjniej – One tak „nie myślały”, tak płynęła rzeka przemian Natury. Chodzi mi o to, że nie stajemy w poprzek jej nurtu, co jest niemożliwe, ale jednocześnie musimy mu się uważnie przyjrzeć.
Ale warto wrzucić trochę chleba do wody, jak robicie to wy, Ziemianie, zanim zaczniecie łowić ryby – rzekł Słoneczny.
Niech więc będzie wirus, który zaburzy wspomnienia dotyczące dorastania – powiedziała dziewczyna. – Niech część zainfekowanych sądzi, że ich matką/ojcem był określony jeden kamień w jakimś miejscu Kubery. Dobrze by było, gdyby ta epidemia co jakiś czas się odradzała i mutowała, zmieniając kamień na inny przedmiot, typu stara grzybnia, jezioro, a nawet pojazd czy też budynek.
Jestem pod wrażeniem – pokiwał głową kosmita, – nie wymyśliłbym chyba czegoś takiego. Potrzeba jednak też trochę chaosu wywołanego w inny sposób.
O tak, zrobię to – zaśmiała się Gauri, – niech to będzie moja zemsta za te wstrętne rozmowy, które od tygodniu uprzykrzają mi czas spędzany na Kuberze. Do wirusów zaś należy dodać mem sztuki. Kilka dobrych arcydzieł umieszczonych we wspomnieniach wraz z gotowym wzorcem zachwytu.
Dziękuję, że nie zapomniałaś – podziękował jej Słoneczny.
Ależ nie – zaśmiała się dziewczyna, pochylając się zgrabnie do przodu i wyciągając przed siebie zgrabne, podobne do pary gołębi, stopy. – Ja też uwielbiam sztukę, a poza tym ten skromny, ale jakże owocny wirus bardzo nam się przyda. Wzmocni on w kuberiańskiej żywieli chęć szukania nowych dróg.
Tym bardziej ci dziękuję – kamienne wargi uśmiechnęły się słonecznie.
A teraz pora na bardziej konwencjonalny chaos – oznajmiła groźnie Gauri.(213)