Rozdział 35.
Gauri przygotowywała się powoli do swojej nowej wyprawy na Planetę Wirów, jak roboczo nazwała miejsce, które miała poznawać. Każdy jej dzień był wypełniony obowiązkami królowej, szefowej SNA i rozwijającej się artystki. Jako, że wina była ciężkim i nieporęcznym instrumentem, poprosiła miejscowych lutników o sporządzenie kilkunastu odpowiednich dla niej win i rozmieściła je w najczęściej przez siebie odwiedzanych miejscach. W ten sposób mogła ćwiczyć i wypełniać muzyką swoje myśli ilekroć tylko poczuła odpowiednie natchnienie, lub dyktowany przez wolę przymus samodoskonalenia się. Kot Schroedingera wciąż ją zaskakiwał, zaś rozmowy z Klee 7 sprawiały jej coraz większą przyjemność. Powołana z jej inspiracji komisja do tworzenia atawistycznych barwników pracowała pełną parą. Ona i jej poddani odkrywali nowych sąsiadów i zawiązywali z nimi traktaty handlowe, oraz te dotyczące współpracy naukowej i artystycznej. Z uwagi na własne ograniczenia percepcji dziewczyna nie mogła dostrzec wszystkich przejawów nowego. Niektóre istoty były zbyt egzotyczne, by mogła powitać dyplomatów z ich światów. Tym nie mniej jej poddani zwlekali z nawiązywaniem relacji w których nie mogła uczestniczyć. Gauri czuła zatem coraz wyraźniej, że powinna udać się do swej piramidy i wyruszyć na Planetę Wirów. Ludwik, pogrążony bez reszty w partyturach uczniów i własnych, zawsze znajdował czas, by przypominać Gauri o konieczności kolejnej wyprawy. Również jemu zależało bowiem na rozwinięciu własnej percepcji, poza oczywistą radością płynącą z poznawania nowych możliwości Natury, czekających na nich w nowym miejscu.
Gauri czuła jak wzrastają w niej nastroje, tak cenne w sztuce. Coraz silniej czuła afirmację bijącą w jej sercu. Na wszystko spoglądała z pogodą ducha, nie tak daleką od żywiołowej, euforycznej wręcz radości. Było kilka dni, kiedy bała się wyprawy. Miała wtedy wrażenie, że jej atawistyczne uwarunkowania są niezwyciężone i naciąganie wszystkich na wieloletnie zniknięcie byłoby z jej strony czystym egoizmem. Widziała bowiem, że jej poddani potrzebują jej. Jej działania miały wpływ na kulturę całego NZDelhi, zaś jej decyzje, w jakimś sensie zupełnie przypadkowe, okazywały się (być może dlatego) trafne. Lecz oczywiście nie traciła z oczu głównej przyczyny takiej sytuacji. Jej główną zaletą była ciekawość, przypadkowy i niezwykle cenny dar Natury. Jeśli zatem jej poddani czegoś potrzebowali, to właśnie rozwoju tej ciekawości, która przecież na swój sposób stworzyła NZDelhi i zamieszkującą ją nową cywilizację. Mimo to czuła w sobie odrobinę lenistwa, spowodowanego zapewne pięknem planety i mnóstwem pobudzających wydarzeń, takich jak nowe koncerty, filmy i inne piękne dzieła sztuki. Zaczęła się wiosna i powietrze niemalże płonęło od kolorów. Ptaki śpiewały jak oszalałe, te z nich, które były mechaniczne, w pobudzający i szokujący swoim pięknem sposób rozwijały idee muzyczne wychodzące z trzech NZDelhijskich filharmonii. Dziewczyna nie mogła się nadziwić nowym, zupełnie finezyjnym ragom, które w niezwykle trafnych syntezach ptaki przekazywały jej bez przerwy, zwłaszcza wtedy, gdy była pośród drzew w licznych lasach i parkach NZDelhi.
- Czyżby szczęście stępiło moją ciekawość? – zapytała któregoś dnia Słonecznego.
- To zupełnie niemożliwe – odparł kosmita, – twoja radość to inny przejaw ciekawości. Budujesz teraz w sobie silne, przenikające wszystko emocje. W ten sposób uwalniasz je od atawizmów, tak jak to czyni sztuka, dzięki której też oczywiście zachodzą zmiany w tobie.
- Ale kiedyś trzeba wyruszyć – zauważyła Gauri, – nikt nigdy nie jest w pełni doskonale przygotowany do podróży, a jednak nie brak wędrowców.
- To prawda – zgodził się chętnie Słoneczny, po czym zamyślił się na chwilę. – Wyrusz po jutrze! – zakrzyknął nagle.
- To jakiś szczególny dzień? – zdziwiła się dziewczyna, zaś jej usta rozszerzyły się, ukazując na chwilę pasemko białych zębów.
- Każdy dzień jest szczególny, przecież o tym wiesz – kamienny posąg Surji pokręcił głową w zabawny, hinduski sposób. Gauri roześmiała się, przykrywając ciepłą ręką usta. Jej oczy błyszczały ponad kształtnymi palcami.
- No to dlaczego pojutrze? – spytała w końcu.
- Tak po prostu, bez powodu – zauważył Słoneczny. – Sama mówiłaś, że żaden wędrowiec nie jest w pełni gotowy. Jutro byłoby za wcześnie, gdyż zawsze trzeba zakończyć bieżące sprawy. Natomiast trzy dni, to dla ciebie Gauri, jak cię znam, cała wieczność.
- Zatem pojutrze – zgodziła się dziewczyna.
Planeta Wirów przywitała ją tym razem inaczej. Nie czuła już wokół siebie pełni i pustki zarazem. Łatwo jej było wyodrębnić kształty, choć jej mózg nie wiedział jeszcze, jakie im nadać istniejące wzorce (gdyż nieistniejących nie zwykł był nadawać). Dziewczyna niemal fizycznie czuła to swoje ograniczenie (choć była w bliżej niejasnym fizycznie Spojrzeniu) i usiłowała walczyć z tym, co na razie było nieuniknione. Ja miałem dość mieszane uczucia w związku z tą bitwą o percepcję. Z jednej strony oczywiście trzymałem kciuki za Gauri, z drugiej jednak wiedziałem, że jeśli zwycięży już teraz, będę musiał zakończyć tę powieść, bowiem słowa którymi się posługuję przegrałyby razem z atawizmami dziewczyny. No, ale wróćmy do niej, póki jeszcze możemy.
Gauri zaczęła dostrzegać biegnące wszędzie spirale i smugi. Poruszały się zmiennym ruchem, lecz nie do końca chaotycznym. W każdym otaczającym dziewczynie obiekcie istniała jakaś prawidłowość. Wraz z upływem czasu Gauri zaczęła rozróżniać kształty żywe i aktywne od tych, które stanowiły nieorganiczne podłoże Planety Wirów. Zapewne muzyka, którą zajmowała się tak intensywnie w NZDelhi, obudziła w niej intuicję skłonną dokonywać takich rozróżnień. Dziewczyna nie wiedziała na ile są one trafne, lecz w pewnych analogiach, metaforach i porównaniach kryć się mogło rzeczywiste ziarno rozpoznania. Barwy przechodziły w dźwięki płynnie, jakby należały do pryzmatycznych pasów jakiejś nierealnej tęczy.
- Czy to co oglądam jest już zarysem jakiegoś pejzażu? – pytała się w myślach. – Czy jest to jak gdyby ląd, z którego wreszcie się podnoszę? A może to ocean, ja zaś unoszę się wśród głębin, pode mną zaś i nade mną pływają żywe istoty i lśnią w oddali ich miasta? A może jestem zawieszona wśród tutejszych chmur? – Gauri zamilkła na chwile rozglądając się uważniej z pomocą bliżej nieokreślonych zmysłów. Zaczęła rozróżniać obiekty bliskie i dalekie. Wszystkie były podobne do wirów, albo galaktyk, lecz te najdalsze musiały być gigantyczne, zaś te w pobliżu nie przekraczały rozmiarów jej spojrzenia.
Ogrom dalekim miast czy też krain był przytłaczający. Między nią, a najbliższymi wielkimi wirami rozciągały się w miarę przejrzyste obszary, gdzie co jakiś czas porozrzucane były jakieś kształty, aktywne i nieaktywne. One płynęły, zakrywały się nawzajem, zaś za ich licznymi rzędami wznosiły się megalityczne chmury ogromnych obiektów. Nagle jeden z obiektów o normalnych rozmiarach poruszył się gdzieś blisko i przeniknął z drugim, który nie próbował uciekać.
- To pewnie jakieś łowy drapieżnika… – pomyślała dziewczyna, lecz po dłuższej chwili oba obiekty rozeszły się, jakby nic się nie stało.
Rzeczywistość wokół niej zdawała się nie mieć granic. Kształty nie posiadały konturów, zbudowane były raczej z bezustannego, nerwowego drżenia. Musiało to wynikać z tego, że każda tutejsza chwili trwała wiele ziemskich dni. Co chwila jakieś krople odrywały się od większych obiektów i płynęły mniej falistym ruchem przed siebie. Mogły to być jakieś pojazdy, albo też naturalne zjawiska, jakieś tutejsze strumienie, lub burze, lub trzęsienia ziemi.
- Zupełnie to wszystko niezwykłe – odezwał się Ludwik przypominając o swoim istnieniu.
- Wszystko jest zwykłe i niezwykłe zarazem – stwierdziła sentencjonalnie Wadż. – Rozumiem jednak, że zaczynacie coś dostrzegać?
- Tak – odparła Gauri. – Choć jeszcze ciężko mi to nazwać.
- Dla wielu rzeczy będziesz musiała stworzyć nowe pojęcia – rzekła Wadż. – Twój język ma określoną ilość słów, a wszystkie one pochodzą z Ziemi. Z toczącej się na niej ewolucji naturalnej.
- Tu też mamy z nią do czynienia – zauważył kompozytor.
- Tak, ciągle jesteśmy w naszym wszechświecie – zaśmiała się Wadż.
Gauri i Ludwik ponownie zamilkli i wlepili swoje bliżej nieokreślone zmysły w otaczającą ich rzeczywistość. Zmodyfikowane ośrodki nerwowe zawarte w ich Spojrzeniach zaczęły wysyłać impulsy ku bliżej nieokreślonym narządom. Pojawiły się pytania dotyczące korelacji mechanizmów kontrolnych Spojrzeń z mózgami ssaków. Poczuli, że robi im się niedobrze, a raczej poczuliby gdyby mieli żołądki i taką a nie inną reakcję na zaburzenie poczucia równowagi.
- Poruszyłam się! – zakrzyknęła triumfalnie w myślach Gauri. Wiele obrazów wokół nie zmieniło się wokół niej w podobny sposób, doszła zatem do takiego wniosku.
- Rzeczywiście – potwierdziła Wadż. – Szybko ci idzie, jestem pod wrażeniem. Czy możesz to powtórzyć?
- Nie za bardzo – przyznała dziewczyna i zaśmiała się w myślach z samej siebie.
- Czuję się jak odarty z definicji wzór czegoś istniejącego – zauważył Ludwik. – To dobry pomysł na kwartet smyczkowy.
- Może lepiej kwintet – zaproponowała Gauri. – Partia fortepianu mogłaby wieść słuchacza przez odmęty abstrakcji.
- Skomponuję jedno i drugie – poszedł na szybki kompromis kompozytor i pogrążył się w pracy.
Badacze odnieśli nagle wrażenie, że zaczęli słyszeć dźwięki, albo raczej robić coś w miarę analogicznego. Nagłe skupienie na komponowaniu muzyki przynosiło dobre rezultaty. Wadż zagwizdała w ich myślach ładną melodię, żeby pomóc im nie odrywać się od wstępowania na ścieżkę dalszego poznawania.
Szczęśliwy okres w życiu Czandry powoli dobiegał końca. Tak przynajmniej sądził rozważając zdarzenia ostatnich miesięcy. Przeszło sześćdziesiątka jego dzieci podrosła, ponad połowa z nich osiągnęła wiek powyżej dziesięciu lat. Zapewne na skutek bardzo aktywnego życia erotycznego mężczyzna miał problem z pamięcią. Jakiś czas temu ponazywał swoich potomków, lecz ich imiona wciąż mu się myliły, zaprzestał więc ciągłych prób i nazywał synów synami, zaś córki córkami. Wszak Wadż nie zamieszkiwały żadne istoty ludzkie spoza jego rodziny. Słabość jego pamięci związana była również z upływem czasu. Co jakiś czas budząc się rano miał wrażenie, że wielomiesięczne, albo nawet kilkuletnie okresy sprowadzają się do jednej nocy, w trakcie której spory odcinek życia się jedynie śni. Czandra, przestraszony tym zjawiskiem, miał zamiar ograniczyć intensywność kontaktów seksualnych. Oczywiście było to wyzwanie ponad jego siły. Urzekające piękno apsaras, ich idealne i rozkoszne dopasowanie, nie pozwalały mu oderwać się na dłużej niż godzinę od ich ponętnych ciał. Jedynie mijające lata sprawiały, że jego libido trochę osłabło, przez co w ostatnich czasach nimfy nawet i przez pół roku nie były w ciąży.
Staranne wychowanie, które dał dzieciom, poszło niestety na manowce. Choć przekazywał im wiedzę o tolerancji, łagodności i pacyfistycznych ideałach Mahatmy Gandhiego, znanego z każdego indyjskiego banknotu ojca niepodległości, potomstwo stawało się coraz bardziej agresywne. Już kilka lat temu utworzyły się grupki na podobieństwo gangów. Choć energia i ilość pożywienia na Wadż zdawały się być nieograniczone, to przy tak dużej ilości mieszkańców ogrodu zaczęły się pojawiać problemy typu – kto siądzie bliżej ekranu telewizyjnego, kto będzie jadł przy stole, kto zaś będzie musiał pójść do ogrodu i przykucnąć na trawie.
Z początku dzieci walczyły o zainteresowanie rodziców. Choć miały aż trzy matki, to liczba przytuleń, pocałunków i bajek na dobranoc była ograniczona. Rodzice siłą rzeczy preferowali malców kosztem dzieci umiejących już czytać i bawić się samodzielnie. Podział braci i sióstr na sportowe drużyny, oraz wymyślanie im gier i wspólnych zabaw z początku dawał wspaniałe rezultaty. Koniec nastąpił wtedy, gdy najstarsi chłopcy zaczęli odczuwać popęd seksualny.
- Co robicie!? – krzyknął pewnego feralnego dnia Czandra widząc swoją córkę i synka drgających w odwiecznym rytmie prokreacji.
- To co ty i mamusie – odparł chłopiec, nie przerywając wcale przyjemnej czynności. Nieśmiałe jęki rozkoszy wydobywały się tymczasem z ust jego siostry. Ojciec pochwycił syna i oderwał go siłą od córki. Z nabrzmiałego członka dziecka trysnęła sperma. Czandra zaczął lać swoje dziecko z całej siły, gdzie popadnie. Dopiero gdy z nosa chłopca polała się smuga krwi, Jasnowłosa chwyciła ramię swojego męża.
- Proszę cię, mój ukochany – rzekła głosem naiwnym i słodkim, – nie bij naszego dziecka. On jest niewinny, nie robił nic złego.
- Jak to nic złego?!?! – wrzasnął gniewnie mężczyzna. – Seks pomiędzy rodzeństwem to straszliwy grzech – Czandra nie był zbyt religijny, lecz przywiązanie do różnych obrzędów powróciło do niego w ostatnich latach. Odkrył też, że mówienie o grzechu jest dużo bardziej przekonywujące dla jego dzieci, niż próby racjonalnego wyjaśniania czynów i ich efektów.
- Dlaczego grzech, tatusiu? – zapytał inny chłopczyk, który stał wśród grupy swojego rodzeństwa, które zbiegło się niemal całe, aby przyglądać się wydarzeniu. Czandra poczuł się, jakby dopiero w tym momencie dostrzegł, ile już spłodził potomstwa. To właśnie wtedy postanowił, że ponownie przeprogramuje apsarasy, aby znów były bezpłodne. Oczywiście, aż do tej chwili nie zrealizował swojego postanowienia. Nimfy nie starzały się, a rytmiczne penetrowanie ich wielkich, zapłodnionych brzuchów było już na zawsze jego ulubioną rozkoszą. Uwielbiał też smak ich mleka. Pewnego razu, gdy tylko jedna nimfa była w ciąży, nieomal nie zagłodził w ten sposób jednego z niemowlaków, na szczęście okazało się, że mleko ze stołówki nadaje się do karmienia nowo narodzonych dzieci.
- To największy grzech! – krzyczał dalej wzburzony ojciec, zaś winowajca, którego trzymał za ucho wył z bólu. – Zamknę cię na pięć dni w jednej z sal, tam na dole, gdzie straszy – dodał ze wściekłością.
- Toto, mówiłeś, że nie straszy? – zapytała niepewnie jedna z dziewczynek.
- Kłamałem!! – ryknął Czandra. – Tam są potworne duchy. Jeśli będziecie robić takie rzeczy, to przyjdą po was.
- Dlaczego? – spytało młodsze dziecko.
- Bo to grzech!! – krzyknął znów ojciec.
- To znaczy, że nie wolno nam spać razem? – spytało jedno ze starszych dzieci.
- Nie, oczywiście, że nie!! – unosił się niepowstrzymanym gniewem Czandra.
- Ale przecież zawsze spaliśmy przy sobie, w tym pawilonie – zauważył jeden z jedenastolatków, wskazując na wszelki wypadek doskonale znaną Czandrze budowlę.
- Nie o to chodzi – ojciec poczuł się zupełnie zdezorientowany, przez co mimowolnie się uspokoił.
- To o co chodzi, tatusiu? – spytał dziewięciolatek, dla którego to wszystko było tylko zabawą.
- Nie wolno wam się dotykać – zawyrokował po chwili namysłu Czandra.
- Ale ja się boję, gdy Kajol nie trzyma mnie za rękę – załkało jedno z dzieci, które było bardzo strachliwe, o czym Czandra wiedział. Dzieci, w przeciwieństwie do niego, nadawały sobie jakieś imiona, choć nieraz je zmieniały.
- Możesz ją trzymać za rękę, synku – uspokoił potomka ojciec.
- Ale to przecież jest dotykanie – zauważyło któreś ze starszych dzieci.
- Ja przez was zwariuję – chwycił się za głowę Czandra, zaś jego grzeszny syn wyrwał mu się i zaczął uciekać. To dodało jego ojcu energii. Potężnymi susami pobiegł za nim i po chwil go schwytał. Po czym rozejrzał się, złamał gałąź jakiegoś drzewa i zaczął okładać nią plecy chłopca, który darł się wniebogłosy. Na delikatnej skórze dziecka pojawiły się czerwone wstęgi. – Nie będziesz mi uciekał, draniu! Nie będziesz mi tu uciekał! – warczał gniewnie Czandra.
- Przestań, mój ukochany, zaraz go zabijesz – zaprotestowała ze łzami w oczach Ruda, zaś Czandra wypuścił dziecko z uchwytu. Syn opadł na trawę, zbyt słaby, aby wstać. Słychać było tylko ciche łkanie. Siostra, z którą młody winowajca zażywał erotycznych rozkoszy chciała podbiec do swojego zakazanego kochanka, lecz ojciec zatrzymał ją w pół drogi. – Ani się waż – syknął. Uniósł w górę kij i uderzył prosto w twarz dziecka. Dziewczynka uciekła łkając. Pozostałe dzieci były zaszokowane i zbyt zlęknione, aby się odzywać.
- To czego nie wolno nam robić, ojcze? – zapytała słabym głosem jedna z najstarszych córek.
- Chłopcy mają między nogami organ, którym robią siusiu – ojciec postanowił załatwić sprawę raz na zawsze. Był wściekły i nie miał zamiaru owijać w bawełnę. – Tego organu nie wolno zbliżać do dziurki, którą robią siusiu dziewczynki.
- Zbliżać? – spytał jakiś zaszokowany jedenastolatek.
- Zwłaszcza zaś wkładać do niej – oznajmił z powagą ojciec. Kilkoro dzieci zaśmiało się na myśl o czymś tak dziwacznych i obrzydliwym.
- Fuj, to zupełnie okropne – stwierdziła jedna z dziewczynek. – Sikać do siebie – niemal wszystkie dzieci wybuchły śmiechem, zapominając na chwilę o pobitym bracie łkającym na trawie.
- I macie zupełną rację – uspokoił się nieco Czandra. – To jest wstrętne i tylko grzesznicy tak robią.
- Ale ty tato tak robisz – zaprotestował jeden z chłopców. – Ludzie w telewizji też tak robią.
- Ale wam nie wolno – zauważył ojciec. – Gdy będziecie robić takie rzeczy, waszym siostrzyczkom zrobią się wielkie brzuchy i po kilku miesiącach wyjdą z nich straszne potwory. Pamiętajcie. To jest grzech. To najokropniejsza rzecz, jaką możecie zrobić.
Po tej przemowie nastał przejściowy spokój. Jednak po kilku tygodniach nastąpił kolejny szok. W jednej z sadzawek Czandra znalazł utopionego noworodka, z pływającą przy nim pępowiną. Nie było to jego dziecko. Świat zawirował mu przed oczami. Osunął się na ziemię i zwymiotował. Przez dłuższą chwilę miał wrażenie, że się dusi. Chwytał łapczywie każdy oddech. Nie doszedł jednak do siebie. Gdy mdłości trochę przeszły, ogarnął go szał. Nie dość, że jego dzieci były perwersyjne, do jeszcze posunęły się aż do morderstwa. Postanowił niezależnie od wszystkiego dojść do prawdy. Któraś z córek musiała ukrywać się przed jego oczami od dłuższego czasu. Z pewnością nie przeoczyłby brzucha kobiety w zaawansowanej ciąży. Natychmiast wstał i kazał zgromadzić się wszystkim dzieciom, które były już na tyle dorosłe, aby poruszać się o własnych siłach. Następnie kazał rozebrać się do naga miesiączkującym już dziewczynkom i jął sprawdzać, czy mają nienaruszoną błonę dziewiczą. Ku swojemu przerażeniu odkrył, że większość dojrzałych płciowo dziewczynek nie jest już dziewicami.
- Co tu się dzieje! – ryknął waląc głową w ścianę pawilonu. – To wszystko przez wasze matki, to one są nimfomankami.
- Dla ciebie jestem wszystkim, co tylko chcesz – zauważyła Płodna, która dopiero się obudziła i miała wrażenie, ze widzi Czandrę pierwszy raz w życiu. Wiedziała natomiast, które z małych dzieci trzeba nakarmić i wykąpać.
- Co ci się stało z twoją waginą?! – wrzasnął do pierwszej ze swoich nie cnotliwych córek.
- Ja… ja… nie wiem o co pytasz tato – stwierdziło drżącym głosem dziecko.
- Który z twoich braci to zrobił?! – krzyczał jeszcze głośniej Czandra.
- Ja… sama… strasznie mnie swędziało, nie wiedziałam, że to coś złego… – tłumaczyła się córka drżąc na całym ciele. Po jej policzkach płynęły łzy. Ojciec, wściekły do nieprzytomności, chwycił uprzednio przygotowany kij i uderzał nim w dziecko tak mocno, jak tylko mógł. Nie patrzył w co uderza. Ciosy spadały na brzuch, na twarz, na ręce i nogi. Czandra bał się bić swoją córkę, ale czuł, że musi to zrobić. Zgodnie z tym, czego się obawiał, obok ojcowskiej trwogi i litości obudziło się w nim pożądanie. Przypomniał sobie, z jaką fascynacją oglądał narzędzia tortur, gdy zwiedzał zamek jakiegoś Radży.
- Może ty ją zbij – podał kij Rudowłosej, która przybiegła zbudzona ze snu.
- Ale kim ty jesteś, piękny młodzieńcze? – spytała apsarasa.
- Zapalę ci kadzidło Bhagawanie – stwierdził zatem Czandra wznosząc oczy do nieba i już nie przejmując się tym, że go to podnieca, z tym większą wściekłością okładał kijem dziewczynkę. – Nie przestanę cię bić, dopóki nie powiesz – mówił twardym głosem, nie zważając na to, że dziewczynka krwawi. Dziecko jednakże wciąż tylko powtarzało własną historię, aż w końcu zemdlało. Czandra zamarł z kijem w ręce, zupełnie zdezorientowany. – Teraz ty – rzekł podchodząc do kolejnej winowajczyni. Naszły go jednak wątpliwości. W końcu jednak mogło dojść do uszkodzenia błony dziewiczej w inny niż seksualny sposób. Nigdy nie był młodą dziewczyną i nigdy o tym nie rozmawiał z żadną kobietą. Apsarasy nie miały oczywiście najmniejszego pojęcia o owej oznace czystości. Jednocześnie Czandra czuł się ogromnie speszony. Po raz pierwszy ujrzał kobiety w swoich córkach. Ta, do której teraz podszedł z kijem, była prawdziwym wampem. Miała już dość dobrze ukształtowane piersi i wyraziście rozszerzające się biodra. Urodom nie ustępowała swojej matce, a była przecież inna. Teraz zaś drżała, w jej oczach były łzy, zaś na twarzy rysowała się naiwność i coś przebiegłego. Jej ojciec nie pałał w tej chwili bynajmniej ojcowskim uczuciem. Był podniecony na widok nowego kobiecego ciała, do tego kij w jego ręce wydawał mu się czymś całkowicie surrealistycznym i jednocześnie bardzo pożądanym. Członek Czandry był twardy jak kawał skały. Już teraz czuł się ogromnie przyjemnie i to do tego w zupełnie nowy sposób. – Jestem potworem – pomyślał z przerażeniem, zaś kij wypadł z jego ręki. Rozejrzał się wokół siebie ogłupiały i dopiero teraz zorientował się, że wszyscy starsi chłopcy znajdują się tutaj i przyglądają wszystkiemu od dłuższego czasu. W końcu to spośród ich grona dziewczynki miały wskazać winowajcę, lub winowajców. – Synowie, wyjdźcie stąd natychmiast – rozkazał słabym głosem ojciec. Miał wrażenie, że wszystko idzie jak najgorzej. Męscy potomkowie pospiesznie opuścili salę, wielu z nich z wyraźną ulgą, lecz nie tylko ulgę ujrzał Czandra na ich młodych, szczeniackich twarzach.
- Czy my też możemy wyjść? – spytała z nadzieją któraś z dziewczynek.
- Ty możesz wyjść – stwierdził Czandra patrząc między jej nogi. – I ty, i ty – dodał posługując się podobnym kryterium. Ponownie podniósł kij, zaś nieczyste córki zgromadzone wokół niego wzdrygnęły się niemal w tym samym momencie. Ich ojciec postanowił, że bez względu na wszystko znajdzie tę, która niedawno rodziła i ukarze ją, choćby czuł podczas tego i silniejsze nawet pożądanie. Miał jednak nadzieję, że morderczyni noworodka nie będzie go podniecać. Pokrzepiony tą myślą rozpoczął poszukiwania. Mimo, że przygotował sobie mocny kij szybko musiał sporządzić nowy. Jego córki jednakże milczały. Żadna z nich nie chciała powiedzieć prawdy. Ani o sobie, ani o młodej matce.
- Jak to możliwe, że nic nie wiedzie? – zapytał w końcu oddychając ciężko. Kilka dziewczynek leżało już na ziemi. – Nie widziałyście siostry z takim brzuchem? – pokazał wymowny łuk przed swoim własnym żołądkiem. Dzieci jednakże nie mówiły nic. Ucichły krzyki i płacz, słychać było tylko spazmatyczne, ciche pochlipywanie. – Co ja robię? – pomyślał nagle, a skrwawiony kij strasznie mu zaciążył. – Przecież to są moje dzieci. Małe płomyki od mojej świecy. – Czandra zaczął się przechadzać i przyglądać uważnie obnażonym narządom rodnym córek. Nie miał jednakże pojęcia, czym różnić się powinno to miejsce u kobiety po porodzie. Niektóre dziewczynki były mniej szczupłe, ale przecież to nic nie znaczyło. Był prawie pewien, że zabójczyni noworodka tutaj nie ma. Mimo wszystko poród winien był pozostawić zauważalny ślad, jakąś różnicę na tle reszty. Żałował, że nie ma wykształcenia medycznego, ani też, że nie przyglądał się swoim nimfom zaraz po porodzie. Był to jednakże jedyny moment, gdy stawały się one dla niego mniej atrakcyjne, a przecież nigdy nie rodziły wszystkie trzy w tym samym czasie. – Widzicie, jakie to straszne – rzekł w końcu. – Tym razem niech starczy wam taka kara. Lecz biada tej, która ponownie będzie spółkować z braciszkiem.
- Co to znaczy spółkować? – ośmieliła się zapytać jedna z dziewczynek.
- Wsadzić do siebie tą część chłopca, którą on robi siusiu – wyjaśnił ponownie ojciec. – Nie ważcie się tego robić. Widzicie ten kij? Myślicie, że sprawia mi to przyjemność? Ani trochę. Jednak dla tej z was, która znów to zrobi, wymyślę jeszcze gorszą karę. A teraz możecie odejść.
I wszystkie odeszły, poza tymi kilkoma, które leżały nieprzytomne na ziemi, pokryte siniakami i smugami krwi. Ojciec zawołał swoje małżonki i wspólnie opatrzyli rany dziewczynek. Gdy te się ocknęły, krzyczały ze strachu na jego widok. Przez wiele miesięcy miały jeszcze wielkie siniaki na całym ciele, łącznie z twarzą. Nie chciały już przychodzić na popołudniowe lekcje, zaś Czandra cieszył się z tego w głębi serca, gdyż widok obitych jego własną ręką uczennic wyprowadzał go kompletnie z równowagi.
Po tym nieudanym dochodzeniu nic już nie było tak jak dawniej. Wśród dzieci narastała przemoc. Zabite, niekiedy brutalnie zmasakrowane zwierzątka niemal każdego dnia można było znaleźć gdzieś w ogrodzie, lub na stole stołówki, w miejscu gdzie zwykle jadł. Nieznani mali sprawcy łamali też gałęzie drzew i mazali ekskrementami po murach pawilonów. Powybijano wiele szyb, wreszcie w niektórych pawilonach zrobiło się w nocy bardzo chłodno. Dzieci zaczęły się bić między sobą, często widział, że któryś z chłopców, lub dziewczynek jest brutalnie pobity i trzyma się z dala od reszty. Najgorsze było to, że fragmenty szkła i noże ze stołówki stały się ulubionymi zabawkami niektórych nastolatków. Czandra po niewczasie zaczął żałować, że dał dzieciom tak szeroki dostęp do archiwów wizualnych Wadż. Dopiero teraz zauważył, że wśród filmów znaleźć można obrazy śmiałe erotycznie i brutalne, pełne przemocy thrillery i kryminały. Zakazał zatem dzieciom wstępu do pawilonu, w którym oglądać można było filmy, telewizję i trójwymiarowe obrazy. Po kilku dniach decyzja ta zaowocowała wyraźnym wzrostem napięcia pośród młodych. To chyba wtedy powstały pierwsze gangi.
Dzieci coraz częściej schodziły do miejsc położonych poniżej ogrodu, do trzewi stacji. Odkrył to, gdy poszedł w stronę doków. Miał nadzieję, że uda mu się wyjechać z Wadż wraz z całą rodziną. Musiał wrócić na Ziemię, gdzie mieszkało wielu ludzi, co z pewnością pozwoliłoby uniknąć związków kazirodczych. Jednakże żaden pociąg nie przybywał do Wadż, zaś sama stacja milczała. Bez rezultatów przemierzał niekończące się korytarze szukając jakiejś sterowni, ekranów kontrolnych i innych tego typu urządzeń sterujących. Stacja milczała, byli sami na tej bezludnej wyspie. Gdyby nie dojmująca rozkosz, jakiej zażywał ze swoimi nimfami, z pewnością przeżyłby załamanie nerwowe. Ku swojemu przerażeniu jednak odkrył, że niekiedy wyobraża sobie, że ciało Płodnej należy do jednej z jego córek, do tego wampa, o czarnych oczach i wysoko zakreślonych łukach brwi. Zaczął nawet mówić do niej „córeczko”. Początkowo był pełen odrazy do samego siebie, lecz w końcu jakoś się do tego przyzwyczaił. W końcu snucie fantazji erotycznych nie było tym samym co ich spełnianie. Takie przejściowe pogodzenie się z samym sobą sprawiło, że mniej nim wstrząsały kolejne niepowodzenia i mógł działać racjonalniej. Postanowił nie bić już dzieci, przynajmniej córek. Aby je jakoś karać, przygotował kilka sal w podziemiach tak, aby nie dawało się włączyć od środka żadnego oświetlenia i by dawało się je zamknąć także na klucz, nie tylko na hasło. Zamki zdobył z dekoracyjnych szaf i skrzyń, mebli w stylu mogolskim, które dekorowały pawilony.
Świeżo przygotowane więzienie przydało się jeszcze tego samego dnia. W trzewiach stacji odkrył kopulującą parę dzieci, po których najmniej się tego spodziewał. Były to szczególnie grzeczne latorośli, siedzące zawsze blisko niego na lekcjach i wsłuchane w jego słowach. Z pełną żalu satysfakcją wtrącił malców do osobnych cel i nie bacząc na ich krzyki zamknął je w ciemnościach. Postanowił, że dodatkową karą będzie wikt więzienny. W stołówce było kilka potraw, których nigdy nikt nie brał z uwagi na ohydny smak. Nimi postanowił karmić więźniów, ograniczając jednocześnie ilość pożywienia, tak by kara była jeszcze bardziej dotkliwa. Tym niemniej więzienie szybko się zapełniało. Udało mu się nakryć kilka aktów wandalizmu i znów przyłapał dwie kolejne pary na gorącym uczynku. Postanowił co jakiś czas urządzać sądy, tak, aby dzieci mogły uczyć się moralności. Tam miał okazję bez końca wyjaśniać na czym polega zło. Łatwiej też mu było wymierzać kary cielesne, pojedynczo i na oczach wszystkich. A były potrzebne, gdyż więzienie nie zmniejszało przestępczości.
Gdy jeden z chłopców został trwale okaleczony szkłem przez nieznanego sprawcę, Czandra postanowił zaostrzyć rygory pozbawienia wolności. W więzieniu przywiązywał wszystkich osadzonych do ścian, tylko co jakiś czas pozwalając im na chwilę swobody. Była to okrutna praktyka i dławiły go łzy gdy to robił, lecz dzieci osadzone w celi potrafiły się znęcać nad sobą, a nie było dość wiele dających się wykorzystać pomieszczeń dla pojedynczego osadzania oskarżonych.
Największym problemem była wykrywalność przestępstw. Choć dzieci coraz częściej się krzywdziły nawzajem, to jednak rzadko kiedy sędziemu udawało się pozyskać jakichś świadków. Gdy znalazł przywiązaną do drzewa, zgwałconą dziewczynkę z pociętą skórą na policzkach, postanowił to zmienić. Zastosował odpowiedzialność zbiorową. Pytał co piąte dziecko, gdy to zaś nie chciało nic powiedzieć, szło do więzienia za współudział. Tym razem tą metodą udało się mu znaleźć trójkę sprawców tego brutalnego gwałtu. Było to dwóch chłopców i jedna dziewczynka, która najwyraźniej namówiła swoich braci do zgwałcenia siostry i pocięcia jej policzków. Czandrze nie udało się dojść do tego, dlaczego to zrobiła. Dowiedział się jedynie, że motywem była zazdrość. Jeden z gwałcicieli twierdził zaś hardo, dziecinnym jeszcze głosem, że to co zrobił było przyjemne i niezależnie od wszystkiego zrobi to ponownie. Uderzenia kijami nie zdołały skłonić butnego chłopca do skruchy i zmiany zdania. Sąd rodzinny, zgromadzony w komplecie, był przerażony. Najgłośniej lamentowały nimfy.
- Nie wyjdziesz z więzienia, dopóki nie okażesz skruchy – rzekł wreszcie do zakrwawionego nastolatka ojciec. – A żeby nie było wam tak dobrze, codziennie o tej samej porze będę wymierzał wam 30 kijów – dodał i tak zainicjował zwyczaj publicznych kar wymierzanych więźniom. Wkrótce jednak nie miał już siły, aby uderzać kijem tyle razy każdego wieczora. Gdy znalazł w ogrodzie urwaną rękę bliżej niezidentyfikowanego niemowlęcia, postanowił szczególnie groźnych przestępców przywiązywać w szczególnie niewygodnej pozycji, na przykład wieszać za ręce. Do więziennej strawy zaczął dorzucać różne świństwa, tak, aby jedzenie było dla osadzonych przykrą koniecznością. Świadków zaś zaczął nagradzać prawem oglądania telewizji przez jeden dzień. Już pierwszego dnia doszedł w ten sposób do sprawców szczególnie ohydnego przestępstwa.
- Może będzie dobrze… – pocieszał się gryząc pierś Jasnowłosej, do której łona wdzierał się męskim, zamaszystym i szybkim ruchem. Miał mniej czasu na życie erotyczne, ale jego walka o etykę wśród dzieci czyniła go lepszym kochankiem, o czym świadczyły pełne uniesienia jęki apsarasy. Przed oczami stanęła mu córka wamp, która leżała na dnie jednej z cel, zaś jej nogi były przywiązane do wykręconych ramion. – Nie mogę się winić za głupie myśli – pocieszył się stanowczym nakazem i po raz kolejny zapłodnił swoją oblubienicę.
Cień Gwiazdy mógł wreszcie się obudzić. Nadeszła wiosna, energia światła była na tyle mocna, że jego organizm mógł się wreszcie wyrwać w wielodniowego letargu. Otaczały go lodowe pustkowia powierzchni. Macki ogarnięte jeszcze były paraliżem, zatem Kuberianin mógł jedynie chłonąć wrażenia zmysłowe. Był dobrze zamaskowany, lecz zawsze istniała możliwość, że jakiś drapieżnik, albo Jaskiniowcy zainteresują się jego bezbronnym ciałem. Budzenie się należało zatem do dość nieprzyjemnych momentów życia. Dużo łatwiej było zostać zjedzonym, lub zabitym w trakcie snu.
- Śmierć jest straszna tylko wtedy, gdy o niej myślimy – pomyślał Cień Gwiazdy. Powoli wracały jego wspomnienia. Z jakichś powodów Kuberiański mózg wydobywał pamięć długookresową po ożywieniu tej krótkookresowej. Cień Gwiazdy przypomniał sobie, że Jaskiniowcy nigdy nie śpią, zapewne z uwagi na ciepło ich wielkich grot. Skojarzenia miały zawsze pierwszeństwo w procesie przypominania. – Co ja tu robię? – spytał sam siebie rozglądając się uważnie zmysłem dalekiego widzenia, gdy jego mięśnie odtajały na tyle, by pozwolić mu wstać. Był straszliwie głodny, na szczęście odkrył, że ma przy sobie torbę pełną zamrożonego prowiantu i palnik służący do podgrzewania. Nie miał pojęcia, skąd się wzięło to jedzenie, jednakże nie przeszkadzało mu to podgrzać potraw w rekordowym zapewne tempie.
Gdy nasycił pierwszy głód, pamięć zaczęła odżywać z większą prędkością, nie mniej jednak chaotycznie. Cień Gwiazdy zrozumiał, że jest naukowcem. Studiował wraz z podobnymi mu istotami w jakiejś osadzie, bardzo ubogiej, złożonej z połatanych chat, albo baraków. Kosmitka Gauri, dziwna potworzyca, olbrzymka o odrażającym wyglądzie porozrzucała wśród małych jaskiń powierzchni traktaty naukowe i zestawy z cyklu „zrób to sam”. Wszyscy Kuberianie z powierzchni znali tę niezwykłą, mityczną postać, oraz przedmioty, które dla ich dobra można było znaleźć w wielu ukrytych miejscach.
Wraz ze smakowitym fragmentem zarodka (obraz) do mózgu Cienia Gwiazdy napłynął kolejny obraz. W skrytych ruinach w dolinie (obraz) ujrzał samego siebie, wraz z kilkoma pomocnikami. Miejsce, gdzie się znajdowali przesycone było niepokojącą samotnością i czymś bezdennie archaicznym. Z łatwością można było odczuć, że rozpościerające się wokół, egzotyczne fragmenty architektury noszą na sobie piętno zamierzeń istoty, której egzystencja trwała wiele wieków i obejmowała dziesiątki, jeśli nie setki pokoleń Kuberian. Cień Gwiazdy przybył tu, aby rozwiązać zagadki. Należał do grona filozofów, starających się pojąć realność bez obarczania jej ciężarem niespełnionych wrażeń wynikających z egzystencjalnych lęków. Tylko ten sposób rozumowania pozwalał odpowiadać na pytania, których żądały poszczególne bramy kompleksu. W razie złej odpowiedzi pytającego spotykała go bezpłodność. Dla niektórych było to przerażające, lecz Cień Gwiazdy pamiętał teraz, że jego to nie niepokoiło. Na powierzchni i tak było zbyt wiele osób do wyżywienia. Choć istniała szansa na poprawę tej trudnej sytuacji. W tym kompleksie kosmitki znajdowały się być może dalsze wskazówki dotyczące rolnictwa na powierzchni, może też nasiona innych roślin niż te, które do tej pory znaleziono i przyjmowały się z trudem.
Kolejne wspomnienie Cienia Gwiazdy również dotyczyło mitycznej Gauri. Z komisją innych filozofów doszli do wniosku, że istota z gwiazd również żyła na powierzchni, podobnie jak Nowi Kuberianie. Cień Gwiazdy przypomniał sobie, że jeszcze pokolenie jego pradziadków miało rodziców wychowanych pod powierzchnią. Przodkowie nie umieli zapadać w sen i łatwo ginęli na powierzchni. Wierzyli też w wymyślonych bogów i byli bardzo okrutni. Na powierzchni były jakieś posągi, które musieli wykonywać. Później statuy zniknęły, zabrał je kosmita uznany przez wielu za boga. Początkowo nawet potworzycę Gauri uznano za boginię. Cień Gwiazdy przypomniał sobie świątynię muzeum dedykowaną Gauri. Umieszczono w nim liczne księgi, gdzie istota z gwiazd opisuje proces powstawania religijności i ostrzega przed nim. Świątynia niedoszłego kultu stała się zatem muzeum – przestrogą.
Cień Gwiazdy zjadł, oczyścił piaskiem i lodem naczynia, po czym spakował je i zaczął iść przed siebie. Miał nadzieję, że po którymś skoku wróci mu pamięć o tym, dokąd się wybierał. Oczywiście po tygodniach letargu wszelkie ślady jego poprzedniej wędrówki znikły bezpowrotnie. W jego myślach zamajaczyło duże miasto. Mało ich było na powierzchni. Jaskiniowcy niszczyli metropolie Nowych Kuberian ustawicznie i to pomimo dzielnego oporu ich mieszkańców. Jedynie te miasta, które wzniesiono w miejscach oddalonych od wyjść z jaskiń miały szansę przetrwać. Największą estymą cieszyło się miasto naukowców. Tam mieściły się najważniejsze uczelnie, akademie filozofów i kilka fabryk dostarczających niezbędnych części. Głównym źródłem energii na powierzchni były elektrownie wiatrowe. Cień Gwiazdy przypomniał sobie lasy wiatraków wznoszone na szczytach księżycowych gór. Co jakiś czas linie napięcia były przecinane przez komandosów z jaskiń, którzy również w ten sposób chcieli się pozbyć niechcianych sąsiadów. Nowi Kuberianie nie pozostawali dłużni, obstawiając wyjścia z szybów łączących groty z powierzchnią. Przywódcy poszczególnych plemion sądzili, że Jaskiniowcy chcą oczyścić z nich powierzchnię, by zająć się pozyskiwaniem energii. Pod ziemią musiał panować poważny kryzys energetyczny.
Przypomnij sobie dokąd zmierzasz! – zażądał od siebie samego Cień Gwiazdy. Powoli wracały inne wspomnienia, czyniąc to w sposób jak najbardziej chaotyczny. – Skoro należę do filozofów i odgaduję zagadki, dlaczego nie mieszkam w mieście (obraz)? – zapytał sam siebie. Szturchnięta tym pytaniem pamięć wyświetliła w jego umyśle scenę z orszaku pogrzebowego jego rodzica, przywódcy plemienia (obraz). Kuberianin ponownie poczuł smutek, ten sam, który mu towarzyszył, gdy dźwigał lektykę z martwym ciałem władcy. Z trójki jego rodziców tylko jeden pozostawał przy życiu. Był wykładowcą na uniwersytecie w (obraz), z uwagi na swoje obowiązki nie mógł nawet uczestniczyć w pogrzebie.
- Odszedł na zawsze – oznajmił jeden z filozofów, doglądający pochówku. – Przypadkowy układ elementów Natury ponownie się zmienił. To co widzieliśmy jako naszego króla, stało się piaskiem i pyłem. Niebawem znów stanie się czymś nowym. Lecz nie rozpaczajmy i nie smućmy się przesadnie. Taki żal nie przynosi świetności zmarłemu, ani osamotnionym członkom jego rodu. Przecież król (obraz) mógł nigdy nie zaistnieć. Zyskując życie, zyskał też śmierć. Jeśli go kochaliśmy, to w dużej mierze za jego czyny. A przecież one nie odeszły wraz z nim. Ich echo wciąż trwa, domagając się naszego szacunku i kontynuacji…
- No właśnie – zwrócił się do swoich myśli Cień Gwiazdy. – Jako jego dziedzic nie mogłem udać się do miasta (obraz) i wzbogacić tamtejszych kadr uniwersyteckich, jak uczynił to Szum, mój szanowny rodzic. Jako ich jedyne dziecko odziedziczyłem władzę nad moim ludem.
Cień Gwiazdy przypomniał sobie, że skromność zabudowy plemiennej jest myląca. Gdy ktoś nie mieszkał w mieście, musiał wędrować. Budowanie stałej osady w jednym miejscu nie było racjonalne. Należało unikać zimy i zagrożenia ze strony Jaskiniowców.
Dawno nas nie atakowali – wróciło kolejne wspomnienie. – Koalicje plemion nie raz zwyciężały. Mieliśmy z tego nie tylko straty, lecz części… No właśnie, części! – uśmiechnął się do swoich myśli Cień Gwiazdy. – To właśnie dlatego wyruszyłem. Jaskinie dzielą się na wiele państw, zaś miasto (obraz) jest niemalże oblężone. Ochotnicy z okolic schodzą się, aby zasilić wojska obrońców. Ewentualną nagrodą dla zwycięzców są części z urządzeń Jaskiniowców. Wciąż mamy za mało fabryk i części są potrzebne. Ale dlaczego idę na piechotę – w myślach Kuberianina pojawił się pojazd zasilany na akumulatory. Był przekonany, że jego plemię posiada kilka tego typu maszyn. – Bomba neutronowa – hasło wyłoniło się z jego myśli. – Mieszkańcy miasta (obraz) użyli bomby neutronowej. Zwiększa ona ryzyko zachorowań na raka, lecz bardziej u Jaskiniowców, niż u nas. Do tego unieruchamia wszystkie urządzenia, a oni mają ich więcej niż my. Dlatego idę na piechotę… – Cień Gwiazdy pogrzebał w torbie i znalazł w niej zarówno miotacz pocisków, jak i licznik Geigera, który na Kuberze nazywał się oczywiście inaczej.
(336)